piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział czternasty

Pulsujący ból, który zbudził ją ze snu był niewyobrażalnie ogromny! Wydawał się tykać w jej głowie, by w odpowiednim momencie po prostu wybuchnąć.
Nie była w stanie otworzyć oczu. Czuła się beznadziejnie, nie miała pojęcia co jest tego powodem. Wzięła głębszy oddech i próbując przezwyciężyć ból otworzyła oczy.
Nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała co się stało, nie miała pojęcia jak się tutaj znalazła.
Rozejrzała się dookoła. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to wielkie okno na całą boczną ścianę. A widok za nim.. Och! Piaszczysta plaża, lazurowa woda i błękitne niebo, na którym już wysoko świeciło słońce. Poczuła się jak w raju! Nigdy nie widziała tak pięknego widoku, nigdy nie obudziła się w tak pięknym miejscu. Gdyby tego było mało, pokój w którym była był iśćcie królewski! Wielkie, miękkie łoże na którym miała przyjemność spać, meble w kolorze ciemnego brązu w towarzystwie jasno beżowych akcentów i lustrem na ścianie sprawiały, że czuła się jak księżniczka, albo chociaż jak bardzo, ale to bardzo bogata kobieta.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że to nie jest jej. Sięgnęła nieco w swoją pamięć... Nie, nie pamiętała tego pokoju. Ten u Tello był zupełnie inny, a u Marca... Cóż, równie piękny, ale bardziej skromny. Nie miała pojęcia jak się tutaj znalazła.

Zrzuciła kołdrę ze swoich nóg i powoli postawiła je na podłodze. Stopy od spodu otulił przyjemny w dotyku puchowy dywan, który był wokół łóżka.

I co ona ma teraz zrobić? Kompletnie nie pamiętała co robiła wczorajszego wieczoru, nie wiedziała jak mogła się tutaj znaleźć. Ale postanowiła zachować spokój. Bo przecież ktoś, kto pozwolił jej spać w tak cudownym miejscu nie może zrobić jej krzywdy.
Powoli podeszła do okna, by nacieszyć się bardziej widokiem. Zauważyła, że okno nie jest takim normalnym oknem, w jego środku zamontowana była klamka, by otworzyć drzwi balkonowe. Czy otworzyła je? Oczywiście. Miała nadzieję, że świeże powietrze pomoże jej w pokonaniu bólu głowy. Nie myliła się. Gdy pierwsze podmuchy wiatru rozwiały jej włosy, a promienie słoneczne rzuciły jej się na twarz, ból głowy niemal do końca przeszedł.

Po kilku chwilach spędzonych na balkonie wróciła do wnętrza domu. Chciała już opuścić pokój, by dowiedzieć się czegoś więcej, jednak zatrzymał ją jej widok w lustrze.

-Co jest?

Spytała sama siebie dotykając swoją twarz. Miała wielkiego siniaka na czole. I w tym momencie jakby wszystko do niej wróciło. Przypomniała sobie o próbie gwałtu, o tych obleśnych facetach i o mordercy...

W jednym momencie ogarnęło ją przeogromne przerażenie! Zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie on gdzieś tu jest... Tylko gdzie?

W rogu pokoju stała parasolka, chwyciła ją w rękę i powoli uchyliła drzwi od pokoju. W tym momencie miała oczy dookoła głowy, dokładnie się rozglądała, by zabójca jej pierwszy nie ujrzał. Delikatnie stawiała krok za krokiem na drewnianej podłodze. Mieszkanie było naprawdę piękne, piękne i bardzo duże. Po wyjściu z pokoju znalazła się w korytarzu, w którym było jeszcze kilka drzwi i okno na końcu. Skręciła w lewo, by wejść dalej w głąb domu. Wszystko było idealnie urządzone. Bardzo gustownie i przemyślanie. Z korytarza znalazła się w wielkim salonie otwartym na kuchnie. Aż zaparło jej dech w piersi. Całe mieszkanie było oszklone, jasne i przecudowne. To morze, które widziała za oknem sprawiało, że zapragnęła tutaj zostać jak najdłużej. Jednak wiedziała, że nie jest tutaj bezpieczna. Ścisnęła mocniej parasolkę i po trzech schodkach weszła do salonu, by się rozejrzeć. Nikogo nie było. Korzystając z sytuacji zbiegła po schodkach z drugiej strony do drzwi wyjściowych. Chciała jak najszybciej opuścić dom mordercy.

Gdy już podeszła do drzwi i chciała chwycić za klamkę usłyszała otwierające się drzwi gdzieś w głębi domu, a zaraz po tym kroki stawiane na podłodze. Serce podeszło jej do gardła. W myślach znów miała tego ciemnego faceta z bronią w ręku i przerażającą twarzą. Znów się go bała, mimo, że jeszcze go nie widziała.

Szybko chwyciła za klamkę, by uciec, jednak drzwi były zamknięte, a żadnego klucza nie było w pobliżu. I co ona ma teraz zrobić? Spanikowała! Z parasolką w ręku schowała się w tym korytarzu, z którego wyszła. Broń miała w zanadrzu, gdyby morderca próbował zrobić jej krzywdę. Parasolką bez problemu go znokautuj.

Chęć zobaczenia tego, co dzieje się teraz w salonie, tego co robi zabójca była większa niż strach przed nim. A może... ona chciała go po prostu znów zobaczyć?

Stał odwrócony do niej tyłem przy kuchennym barze. Nie wyglądał tak najgorzej... Może przez to, że miał na sobie tylko spodenki w hawajskie wzory... Jego wyrzeźbione plecy w towarzystwie ciemnych włosów i muskularnych rąk, które sięgały po szklankę stojącą na ciemno brązowym blacie.

Czy można w jednej sekundzie zmienić opinie na temat jakieś osoby? I to w dodatku widząc tylko jej plecy? Widok idealnego ciała mężczyzny tak ją zauroczył, że na moment zapomniała, że to jest mordercą. Że jej może zrobić to samo, co w nocy zrobił tamtym mężczyzną.

Otrząsnęła się dopiero po kilku sekundach. Wzięła głęboki oddech i ustawiając parasolkę jak miecz powoli i po cichutku zaczęła podchodzić w stronę mężczyzny. To wydawał jej się najlepszy plan. Bo w końcu drzwi są zamknięte, a dopóki on jest tutaj, nie poszuka klucza, albo innego wyjścia. Trzeba sprawić, by choć na kilka minut stracił przytomność... Tylko, chyba zapomniała, że zamiast miecza w ręku ma parasolkę. W kwiatuszki w dodatku...

Weszła po trzech schodkach niezauważona, brunet nadal pił wodę odwrócony przodem do kuchni. Wzięła mocny zamach i!... Trzasnęła parasolką prosto w głowę mordercy.

-Ała! Co jest kurwa?!

Wrzasnął i z ręką na głowie odwrócił się w stronę Shanti.

Nie! Nie! Nie! On miał zemdleć! Albo nawet umrzeć, straty by nie było! A ten nic! No przecież zrobiła wszystko, zamachnęła się tak mocno, by zemdlał... Może powinna znaleźć jakąś twardszą rzecz? Teraz to już przeszłość. Teraz musi skupić się na tym, co swoją głupotą spowodowała. Bo inaczej tego nie można nazwać.

Stała jak słup z parasolką w ręku i przerażeniem w oczach przed mężczyzną czekając, aż on coś zrobi. Albo ją zabije, tego się najbardziej po nim spodziewała.

-Porąbało Cię?!

Krzyknął raz jeszcze, lecz nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zauważył kolejną parasolkę, która próbowała go uderzyć, tym razem w twarz. Shanti nie miała pojęcia co robić, więc postanowiła znów spróbować swoich sił w walce na parasolki. Tym razem jej się nie udało, bo mężczyzna szybkim ruchem jeszcze zanim rzecz dotknęła jego twarzy zdążył chwycić parasolkę i przytrzymać na wysokości swojej klatki piersiowej, a Shanti głowy.

-Co ty wyprawiasz?

Zdziwił się, gdy brunetka próbowała wyrwać mu rzecz. Siłowała się niczym małe dziecko- kompletnie bez powodzenia.

-Zostaw mnie!

Tym razem to Shanti krzyknęła na chłopaka i podbiegła do drzwi wyjściowych. Może jakimś cudem się otworzyły?

A czego ona się spodziewała? Drzwi jak były, tak były zamknięte. Tylko nieudolnie uderzała w drewnianą rzecz przed sobą i wołała ratunku.

-Dziewczyno! Uspokój się! Przecież Ci nic nie zrobię.

Uspokajał ją brunet, który rozsiadł się wygodnie w kanapie, jak gdyby nigdy nic.

Dopiero teraz bardziej dokładnie mu się przyjrzała i jakby... kiedyś go już widziała. Jakby już kiedyś pojawił się w jej życiu. Tylko w tym życiu już po wypadku.
Był brunetem, bardzo, ale to bardzo przystojnym brunetem. Z ciemnymi, prawie czarnymi oczami w towarzystwie gęstych rzęsy i kilkudniowego zarostu. Twarz miał niczym z marzeń. A to tego to ciało, które tak chętnie eksponował... Znów się nim zauroczyła. Znów... Drugi raz? Nie, to już trzeci. Właśnie teraz ją olśniło. Przypomniało jej się, gdzie wcześniej go spotkała.

-Na pewno mnie nie skrzywdzisz?

Spytała bardzo nieufnie.

Brunet tylko pokręcił głową w prawo i lewo, po czym położył swoją lewą rękę na oparciu kanapy.

-Wydaje mi się, że powinnaś mnie przeprosić.

-Przeprosić? Niby za co?

Oburzyła się i powoli podchodziła w stronę mężczyzny. Wiedziała, że to morderca. Doskonale pamiętała wczorajszy wieczór. Doskonale pamiętała z jakim spokojem i pewnością zabijał tamtych ludzi. Wiedziała, że jej może zrobić dokładnie to samo i to bez zająknięcia. Ale... jakby coś pchało ją w jego stronę. Czuła, że może mu zaufać, czuła, że powinna mu zaufać.

-A kto mnie zdzielił parasolką? Chyba mam wstrząs mózgu...

Złapał się za głowę i zrobił śmieszną minę, co nie obeszło się bez uśmiechu ze strony Shantilli.

-A tak poważnie to podejdź tu. Ja obiecuję, że nic Ci nie zrobię. Ale chyba musimy porozmawiać...

Mówił tym razem bardzo poważnie.

Brunetka nadal niezbyt ufnie, ale już jakby śmielej podeszła do chłopaka i już po kilku sekundach siedziała na drugim końcu białej kanapy.

Gdy tak siedziała i co kilka sekund spoglądała na bruneta utwierdzała się w przekonaniu, że to na pewno ten chłopak. Wiedziała gdzie go wcześniej spotkała, tylko nie mogła sobie przypomnieć jego imienia... Widocznie ma problemy również ze zwykłą pamięcią.

-Nie bój się mnie. To, co wydarzyło się wczoraj... Ja taki nie jestem. Po prostu... Zobaczyłem tamtych gości jak się do Ciebie dobierają, musiałem zareagować. Ale Ciebie nie skrzywdzę. Nawet za tą parasolkę. Jeśli chcesz, otworzę Ci drzwi i wrócisz do domu, tylko obiecaj nikomu nie wspomnisz o tym, co wczoraj się wydarzyło.

Mówiąc co patrzył się cały czas na brunetkę. Jednak niemal w ogóle nie udało mu się złapać z nią kontaktu wzrokowego, bowiem dziewczyna go skutecznie unikała.

-Ale nie musiałeś ich zabijać! Jestem Ci bardzo wdzięczna za pomoc, ale tyle trupów nie było koniecznych.

Spojrzała na niego. Nim chłopak jej odpowiedział, dokładnie przyjrzał się twarzy brunetki. Jemu chyba też zaczęło się coś przypominać.

-Wolałabyś być na ich miejscu? Ja byłem jeden, ich było czterech. Jakie były moje szanse za uratowanie i siebie i Ciebie?

-Aż taki słaby jesteś?

Przegryzła delikatnie wargę i spojrzała w oczy chłopakowi. Coraz bardziej podobała jej się ta rozmowa.

-Ale jesteś śmieszna. Ha-Ha

Sztucznie się zaśmiał i spojrzał na dziewczynę, która gdy tylko to zauważyła spuściła wzrok.

-Wcześniej byłaś bardziej rozmowna i mniej nieśmiała.

Czekał na jej odpowiedź.

-Wcześniej?

-Przyznam, gdy zobaczyłem się w tamtej uliczce, nie poznałem Cię. W całej tej akcji i potem w samochodzie też mi to umknęło. Dopiero, gdy kładłem Cię do łóżka i odgarnąłem włosy z Twojej twarzy przypomniałaś mi się, Shanti.

Uśmiechnął się w jej stronę.

-Zbierasz u mnie same minusy, Leo.

Odpowiedziała mu i wzięła swoje ciemne włosy na jedną stronę.

-Same minusy? Jakie niby?

Udawał zdziwionego.

-To morderstwo, to naj naj największy minus, a jeszcze, wtedy w szpitalu mi dziecko obudziłeś. Same minusy.

Pokiwała głową w górę i dół patrząc się już śmielej w stronę mężczyzny.

-A faktycznie...

Opuścił głowę i podrapał się po niej.

Shanti i Leo, spotkali się wcześniej w szpitalu. Kilka dni po urodzinach Carloty. Co ich wtedy musiało połączyć, że los postanowił ich znów pchnąć ku sobie? I to w tak drastyczny i okropny sposób?

-Dobra, zapewne chcesz wrócić do domu. Już Ci otwieram.

Wstał z kanapy i podszedł do drzwi wyjściowych. Obok nich, na ścianie był mały ekranik i coś na wzór małego kalkulatora, który sterował całą elektryką w domu łącznie z otwieraniem i zamykaniem drzwi i okien.

-Właściwie... To ja nawet nie mam gdzie wrócić. Ale tak, pójdę już.

Wstała z kanapy i po trzech schodkach zeszła podchodząc do drzwi.

-Jak to nie masz gdzie wrócić? A Twoje dziecko? Nie mieszka z Tobą?

Oparł się o otwarte drzwi.

-Moje dziecko? Ja nie mam dziecka.

Uniosła lekko brwi do góry w geście zdziwienia się.

-A to w szpitalu? Ta dziewczynka? To nie Twoja?

-Nie!

Zaśmiała się.

-To dziecko moich przyjaciół, ja tylko wtedy się nią zajmowałam. Nie mam dzieci, nie mam chłopakach, nie mam nawet domu. Tak więc wiesz.

Uśmiechnęła się lekko.

-Dzięki za pomoc, dzięki za wszystko.

Spojrzała po raz ostatni w jego oczy i wyszła na korytarz.

-To...

Zaczął.

-To może zostaniesz na śniadanie? Poza tym nie wzięłaś jeszcze swojej torby.

Spojrzał na drobną brunetkę stojącą w korytarzu.

-Jaką moją torbę?

-No tą, którą wczoraj miałaś przy sobie.
Otworzył szerzej drzwi i ręką wskazał, że ma znów wejść do środka.

-A tak...

Przypomniała jej się wczorajsza kłótnia z Loreną. Przypomniało jej się, jak żałośnie się wczoraj zachowała, jak głupia była, krzycząc te wszystkie słowa w jej stronę. Żałowała tego, ale przecież się nie przyzna. Duma jej na to nie pozwala. Będzie obrażona, dopóki to Lorena nie wyciągnie ręki na zgodę.

Tak jak Leo zaproponował, wspólnie usiedli do śniadania. Nie było jakoś wyjątkowo wyborne, ale za to w jakim towarzystwie! Mimo, że Leo założył już koszulkę na swoje ciało, to nadal wyglądał olśniewająco! Ona chyba... zaczynała się w nim zakochiwać. Mimo, że znała go dopiero dzień, to bardzo się w nim zadurzyła. Może podziało na nią również to, że poznała go już wcześniej. I już wtedy on jej się spodobał, już wtedy zawrócił jej w głowie i nie mogła przestać o nim myśleć przez kilka dni. Dodatkowo, może to głupio zabrzmi, ale teraz miała tylko jego. Do Loreny i Cristiana nie wróci, nie będzie w stanie przyznać się do błędu, a o Marcu to nie ma nawet co wspominać. Pieprzony gwałciciel. Już chyba nigdy nie zmieni o nim zdania. Jest jedyny plus kłótni z Loreną, a mianowicie nie będzie musiała stać obok niego w kościele. Chociaż stop. Jest jeszcze jeden plus, ogromny! Leo.

Jedli śniadanie przy kuchennym blacie. Płatki z mlekiem i kawa. Do tego po owocu, skromnie, ale pożywnie.

-To... Może opowiesz mi coś o sobie?

Zaczął Leo.

Co miała mu powiedzieć? Że miała narzeczonego, planowała ślub, była kochającą, miłą osobą, której wypadek zmienił wszystko? Że straciła pamięć i z dnia na dzień odtrącała od siebie wszystkich ważnych ludzi? Że nie chciała dać nikomu szansy? Że uważała siebie za najważniejszą? Że mimo że narzeczony się o nią starał, ona nazywała go gwałcicielem? Że o głupie bycie świadkiem i chrzestnym razem ze swoim byłym pokłóciła się z przyjaciółką, która wyrzuciła ją z domu? Nie, tego niech lepiej nie mówi.

-Tak więc... Jestem Shanti.


Uśmiechnęła się w jego stronę i upiła łyk kawy.

-To już wiem. Mieszkasz tutaj? Znaczy, ponoć nie masz domu.. To jak stało się to, że go straciłaś? Mów, skoro mam Cię gościć, muszę wiedzieć kim jesteś. Bo jeszcze okażesz się jakimś seryjnym mordercą i co ja wtedy zrobię?

Zaśmiał się i spojrzał w jej stronę spod miski z płatkami.

-A więc... Wcześniej mieszkałam na Filipinach. Postanowiłam się tutaj przeprowadzić, ale to był zły pomysł. Facet, u którego wynajmowałam mieszkanie okazał się oszustem. Wyłudził kasę i nic. Wyrzucił mnie na bruk i tak się wczoraj błąkałam po ulicach, aż ty się pojawiłeś.

-Tacy kłamcy są tutaj bardzo popularni, trzeba na nich uważać.

Spojrzał na zegarek, który miał zapięty na lewej ręce.

-Dobra, Shanti, posłuchaj mnie teraz. Ja muszę wyjść, do pracy. Wydajesz się być bardzo uczciwą osobą i nie wiedząc czemu, ufam Ci. Tak więc zostawiam Ci teraz mój dom pod opiekę. Wrócę koło czternastej.

Wstał od stołu i zaczął chodzić po salonie szukając swojej komórki.

W głowie Shanti jakby coś zaświtało... Przypomniało jej się, że dziś na ma rozmowę kwalifikacyjną!

-Leo! Która jest godzina?

Krzyknęła w jego stronę.

-Dziewiąta, bo co?

Wyciągnął komórkę spod kanapy.

-Która?! Jedziesz może w stronę centrum? Mam dziś spotkanie z moim przyszłym pracodawcą! Nie mogę się spóźnić! Jeżeli chce sama stanąć na nogi, muszę mieć tą pracę!

Wstała od blatu i podeszła do chłopaka.

-Przykro mi, jadę zupełnie w inną stronę, ale zamówię Ci taksówkę, jeżeli to dla Ciebie takie ważne.

Nie usłyszał odpowiedzi, tylko ujrzał szczery uśmiech na twarzy brunetki.

-Gdzie jest ta moja torba?

-W moim pokoju, tam gdzie spałaś.

Shanti już po chwili pobiegła do pokoju i zaczęła wyciągać bardziej eleganckie ciuchy z torby. Gdy zapięła już czarną spódnicę i założyła biały, zwykły podkoszulek na ramiączkach usłyszała, że ktoś puka do drzwi. Zaraz po tym zobaczyła wyłaniającą się głowę Leo.

-Aż tak Ci zależy na tej pracy?

Dziewczyna pokiwała głową w górę i dół i zarzuciła na ramiona czarną marynarkę.

-Ja Ci mogę dać pracę, jak chcesz. Mam taką małą firmę rodzinną...

Oparł się o ścianę i przyglądał się malującej oczy Shanti.

-Nie wiesz, nie chce Cię wykorzystywać. Ale dzięki za chęci. I tak już zbyt dużo dla mnie zrobiłeś, a znam Cię kilka godzin.

Pomalowała rzęsy i usta, rozczesała włosy i związała je w wysokiego kucyka. Z torby wyciągnęła mniejszą torebkę i wrzuciła do niej komórkę i portfel i teczkę ze swoimi kwalifikacjami. Na nos zaś założyła okulary przeciw słoneczne.

-Dobra, jestem gotowa.

Wyszła z pokoju. Przy drzwiach stał już Leo. Wyglądał zupełnie inaczej niż wcześniej. Jego krótkie spodenki w hawajskie wzory zamieniły się w czarny, lekko sportowy garnitur w towarzystwie białej koszuli.

-Wow, Leo. Jesteś jakimś biznesmenem?

Puścił ją pierwszą w drzwiach i razem weszli do windy.

-Nie, jeszcze nie.

Rozstali się na hotelowym parkingu. Leo mieszkał w hotelu. Jak zdążył jej opowiedzieć, ma tak bogatego ojca, że wynajęcie apartamentu w tak ekskluzywnym hotelu to dla niego żaden problem.

Leo wsiadł do sportowego samochodu i odjechał, gdy Shanti wsiadła do taksówki. Nie chciał jej zostawiać, chciał jej pokazać, że nie jest takim draniem, jakiego poznała wczoraj. Jednak musiał jechać w stronę obrzeży miasta załatwić pewną, bardzo ważną sprawę.

Żółta taksówka zawiozła ją prosto pod hotel, w którym miała spotkać się z synem pana Maydi. Po podejściu do recepcji, podaniu swojego nazwiska i celu wizyty, recepcjonista skierowała ją na trzecie piętro. Całą oszkloną widną pojechała na umówione piętro w głowie cały czas mając piękny sufit, który znów widziała w holu.

Usiadła wygodnie na krześle i czekała, aż ktoś po nią wyjdzie. Bo jak recepcjonista powiedziała, lepiej nie wchodzić nieproszoną.

Po pół godzinie czekania znudziła się tak bardzo, że postanowiła przejść się po korytarzu, który miał dobre pięćdziesiąt metrów. Gabinet, do którego miała wejść, był na samym początku, a wielkie, kilku metrowe okno było na jego drugim końcu. Podeszła do niego, by podziwiać widoki. Tak, były piękne. Panorama Barcelony, której z tej strony jeszcze nie wiedziała. W oczy rzucił jej się nawet stadion, który nie był tak daleko.

Gdy stała tyłem do korytarza, usłyszała dwa zatrzaśnięcia drzwi, a zaraz po nich donośny głoś sekretarki.

-Panna Cardenas proszona do środka.

Wreszcie się doczekała. Poprawiła spódnicę i eleganckim krokiem przekroczyła drzwi, w które wpuściła ją sekretarka. Tak samo jak w poprzednim gabinecie, najpierw znalazła się w mniejszym pomieszczeniu, pomieszczeniu sekretarki.

-Pan Maydi dopiero przyszedł, ale może pani wejść.

Powiedziała młoda blondynka siedząca za biurkiem i wskazała na duże, drewniane drzwi.

Odetchnęła głęboko i delikatnie popchnęła drzwi do przodu.

Ten gabinet był zupełnie innym niż gabinet, w którym gościła kilka dni wcześniej. Nie był tak przesadnie duży, ale za to dużo bardziej stylowy. Widać, że pracuje tutaj młodsza osoba.

Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się dookoła, jednak nikogo nie zauważyła.

-Zaraz to pani przyjdę, proszę chwilę poczekać.

Usłyszała głos, dochodzący zza drzwi, które były obok regału na jakieś segregatory i papiery.

Usiadła wygodnie w czarnym fotelu i założyła nogę na nogę, po czym rozejrzała się dookoła. Nie zdążyła nawet poczytać wszystkich dyplomów jakie wisiały na ścianie nad biurkiem, bo zza drzwi wyłoniła się postać mężczyzny.

-Przepraszam, że musiała pani czekać, ale miałem małe problemy z rana i jeszcze te korki...

Wyszedł z toalety z głową spuszczoną w dół, bo próbował zapiąć sobie guziki przy marynarce.

-Leo?!

Myślała, że ma jakieś zwidy. Że ten chłopak tak bardzo namącił jej w głowie, że widzi jego postać w całkiem obcych ludziach. Oszalała?

-Shanti? Co ty tu...

Trudno stwierdzić, które z nich było bardziej zdziwione, czy Shan, czy Leo. Jedno jest pewne, takiego szczęścia ta dziewczyna już dawno nie miała.

-Ty masz być moją asystentką? Czemu nic nie mówiłaś?

Usiadł naprzeciwko niej. Na swoim czarnym obrotowym fotelu.

-A ty myślisz, że ja wiedziałam, że będę dla Ciebie pracować? Nie miałam pojęcia! Ale przyznasz, niezły fart.

Zaśmiała się.

-Czuję się, jakbym był w telewizji w jakimś programie gdzie wkręcają ludzi.

Również się zaśmiał i chwycił za teczkę, którą Shanti wcześniej wyciągnęła z torby.

-Shantilla Cardenas Panay...

Powiedział jakby do siebie.

-Mam jakieś szanse panie prezesie, by zostać pana asystentką?

Spojrzała w zaciekawionego czytaniem życiorysu Leo.

-Jakieś na pewno. Skończyłaś Akademię Sztuk Pięknych i teraz chcesz być asystentką?
Zdziwił się.

-Ktoś musi ci zawiązywać krawat nie? Bo nie bardzo to potrafisz...

Wskazała palcem na poplątany krawat na szyi mężczyzny.

-Dobra, zatrudniam Cię. Pierwsze polecenie, zawiąż mi krawat.

Spojrzał na nią.

Nie wiedziała czy ma to wykonać, czy to tylko taki żart. Ale patrząc na to coś, co Leo ma na szyi stwierdziła, że to jest śmiertelnie poważny rozkaz. Po jak spadkobierca tak wielkiej firmy może chodzić z supłem na szyi? Podeszła do Leo, który odwrócił się na krześle w jej stronę, po czym wstał z niego.

Delikatnie złapała za krawat i najpierw rozwiązała supeł. Stała niemal dokładnie naprzeciwko niego. W prost oczu miała jego dobrze wyrzeźbioną klatkę piersiową. Zwinnymi ruchami dłoni zawiązywała krawat ani przez moment nie patrząc w oczy Leo.

Ten za to zupełnie przeciwnie. Cały czas przyglądał się Shanti i upewniał się w przekonaniu, że ta dziewczyna to najlepsze, co go teraz mogło spotkać. 

..............................

Witam :)
I w sumie żegnam, bo nic ciekawego nie chce tutaj napisać, jedynie to, że mam nadzieję, że choć troszkę się podobało, mimo, że mało się działo, ogólnie nudno, ale niech będzie.
No, to tyle, chciałam się tylko pokazać :D 

8 komentarzy:

  1. No same zbiegi okoliczności normalnie! Takiego farta to może mieć tylko ona.
    Dobrze, że Leo nie chce jej skrzywdzić. Inaczej byśmy sobie pogadali!
    Czekam na nowy! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. no normalnie przeznaczenie <3
    ale trochę nie rozumiem Shanti, Marc się zapomniał, co jest zrozumiałe, bo był jej narzeczonym, straszny gwałciciel, nie chcę go znać
    Leo, co prawda w jej obronie, ale jednak zabił cztery osoby, co mi tam żaden problem :)
    w każdym razie, chyba czeka ich owocna współpraca :)
    mam nadzieję, że Shan pogodzi się jednak z Loreną, bo byłoby szkoda, żeby przez taką głupotę były obrażone :D
    czekam na nowość :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapraszam do siebie http://nowyourejustaghost.blogspot.com/ :)

      Usuń
  3. Co za zbiegi okoliczności XD
    Zabójstwo w dobrej wierze :D
    No cóż trzeba ratować :)
    Czekam na nexta i informuj mnie na moim blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ah te zbiegi okoliczności :D
    w sumie ja bym się dalej choć trochę bała Leo.
    Mimo wszystko zabił 4 mężczyzn.
    oho coś czuję, że Shan zapomni o Marcu i skupi się na Leo...
    wkurza mnie tym, że myśli o nim jak o gwałcicielu.
    przez chwile, gdy czytałam to przemknęła mi myśl, że może odzyskała pamięć, ale niestety nie.
    Ehh powinna przeprosić Lorene :)
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na rozdział 8 na
    queriendote-en-mis-brazos.blogspot.com
    Pozdrawiam i liczę na komentarz :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na 13 rozdział http://remember-my--name.blogspot.com/ :D

    OdpowiedzUsuń
  7. I co ja mam myśleć o tym nowym przystojniaku?!
    Chcę, żeby była z Marciem, ale ten nowy... no nie wiem, mam kompletną pustkę, co zresztą widać po mojej jakże inteligentnej wypowiedzi, więc zakończę ten wywód i powiem tyle, że chcąc nie chcąc powinna przeprosić Lorene, bo zachowała się jak taki dzieciak, a teraz miesza jakby nie patrząc u obcego mężczyzny, który bądź, co bądź zabił i jakoś nie przekonują mnie jego wyjaśnienia, że w innym wypadku nie miał by szans, gdyby strzelił wszystkim w kolana też by mogli uciec, ba jeszcze zadzwonić na policje, a tak?

    Zapraszam na 2 rozdział:
    http://sala342.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń