Pulsujący
ból, który zbudził ją ze snu był niewyobrażalnie ogromny!
Wydawał się tykać w jej głowie, by w odpowiednim momencie po
prostu wybuchnąć.
Nie
była w stanie otworzyć oczu. Czuła się beznadziejnie, nie miała
pojęcia co jest tego powodem. Wzięła głębszy oddech i próbując
przezwyciężyć ból otworzyła oczy.
Nie
wiedziała gdzie jest, nie wiedziała co się stało, nie miała
pojęcia jak się tutaj znalazła.
Rozejrzała
się dookoła. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to wielkie okno
na całą boczną ścianę. A widok za nim.. Och! Piaszczysta plaża,
lazurowa woda i błękitne niebo, na którym już wysoko świeciło
słońce. Poczuła się jak w raju! Nigdy nie widziała tak pięknego
widoku, nigdy nie obudziła się w tak pięknym miejscu. Gdyby tego
było mało, pokój w którym była był iśćcie królewski!
Wielkie, miękkie łoże na którym miała przyjemność spać, meble
w kolorze ciemnego brązu w towarzystwie jasno beżowych akcentów i
lustrem na ścianie sprawiały, że czuła się jak księżniczka,
albo chociaż jak bardzo, ale to bardzo bogata kobieta.
Wszystko
byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że to nie jest jej. Sięgnęła
nieco w swoją pamięć... Nie, nie pamiętała tego pokoju. Ten u
Tello był zupełnie inny, a u Marca... Cóż, równie piękny, ale
bardziej skromny. Nie miała pojęcia jak się tutaj znalazła.
Zrzuciła
kołdrę ze swoich nóg i powoli postawiła je na podłodze. Stopy od
spodu otulił przyjemny w dotyku puchowy dywan, który był wokół
łóżka.
I
co ona ma teraz zrobić? Kompletnie nie pamiętała co robiła
wczorajszego wieczoru, nie wiedziała jak mogła się tutaj znaleźć.
Ale postanowiła zachować spokój. Bo przecież ktoś, kto pozwolił
jej spać w tak cudownym miejscu nie może zrobić jej krzywdy.
Powoli
podeszła do okna, by nacieszyć się bardziej widokiem. Zauważyła,
że okno nie jest takim normalnym oknem, w jego środku zamontowana
była klamka, by otworzyć drzwi balkonowe. Czy otworzyła je?
Oczywiście. Miała nadzieję, że świeże powietrze pomoże jej w
pokonaniu bólu głowy. Nie myliła się. Gdy pierwsze podmuchy
wiatru rozwiały jej włosy, a promienie słoneczne rzuciły jej się
na twarz, ból głowy niemal do końca przeszedł.
Po
kilku chwilach spędzonych na balkonie wróciła do wnętrza domu.
Chciała już opuścić pokój, by dowiedzieć się czegoś więcej,
jednak zatrzymał ją jej widok w lustrze.
-Co
jest?
Spytała
sama siebie dotykając swoją twarz. Miała wielkiego siniaka na
czole. I w tym momencie jakby wszystko do niej wróciło.
Przypomniała sobie o próbie gwałtu, o tych obleśnych facetach i o
mordercy...
W
jednym momencie ogarnęło ją przeogromne przerażenie! Zdała sobie
sprawę, że prawdopodobnie on gdzieś tu jest... Tylko gdzie?
W
rogu pokoju stała parasolka, chwyciła ją w rękę i powoli
uchyliła drzwi od pokoju. W tym momencie miała oczy dookoła głowy,
dokładnie się rozglądała, by zabójca jej pierwszy nie ujrzał.
Delikatnie stawiała krok za krokiem na drewnianej podłodze.
Mieszkanie było naprawdę piękne, piękne i bardzo duże. Po
wyjściu z pokoju znalazła się w korytarzu, w którym było jeszcze
kilka drzwi i okno na końcu. Skręciła w lewo, by wejść dalej w
głąb domu. Wszystko było idealnie urządzone. Bardzo gustownie i
przemyślanie. Z korytarza znalazła się w wielkim salonie otwartym
na kuchnie. Aż zaparło jej dech w piersi. Całe mieszkanie było
oszklone, jasne i przecudowne. To morze, które widziała za oknem
sprawiało, że zapragnęła tutaj zostać jak najdłużej. Jednak
wiedziała, że nie jest tutaj bezpieczna. Ścisnęła mocniej
parasolkę i po trzech schodkach weszła do salonu, by się
rozejrzeć. Nikogo nie było. Korzystając z sytuacji zbiegła po
schodkach z drugiej strony do drzwi wyjściowych. Chciała jak
najszybciej opuścić dom mordercy.
Gdy
już podeszła do drzwi i chciała chwycić za klamkę usłyszała
otwierające się drzwi gdzieś w głębi domu, a zaraz po tym kroki
stawiane na podłodze. Serce podeszło jej do gardła. W myślach
znów miała tego ciemnego faceta z bronią w ręku i przerażającą
twarzą. Znów się go bała, mimo, że jeszcze go nie widziała.
Szybko
chwyciła za klamkę, by uciec, jednak drzwi były zamknięte, a
żadnego klucza nie było w pobliżu. I co ona ma teraz zrobić?
Spanikowała! Z parasolką w ręku schowała się w tym korytarzu, z
którego wyszła. Broń miała w zanadrzu, gdyby morderca próbował
zrobić jej krzywdę. Parasolką bez problemu go znokautuj.
Chęć
zobaczenia tego, co dzieje się teraz w salonie, tego co robi zabójca
była większa niż strach przed nim. A może... ona chciała go po
prostu znów zobaczyć?
Stał
odwrócony do niej tyłem przy kuchennym barze. Nie wyglądał tak
najgorzej... Może przez to, że miał na sobie tylko spodenki w
hawajskie wzory... Jego wyrzeźbione plecy w towarzystwie ciemnych
włosów i muskularnych rąk, które sięgały po szklankę stojącą
na ciemno brązowym blacie.
Czy
można w jednej sekundzie zmienić opinie na temat jakieś osoby? I
to w dodatku widząc tylko jej plecy? Widok idealnego ciała
mężczyzny tak ją zauroczył, że na moment zapomniała, że to
jest mordercą. Że jej może zrobić to samo, co w nocy zrobił
tamtym mężczyzną.
Otrząsnęła
się dopiero po kilku sekundach. Wzięła głęboki oddech i
ustawiając parasolkę jak miecz powoli i po cichutku zaczęła
podchodzić w stronę mężczyzny. To wydawał jej się najlepszy
plan. Bo w końcu drzwi są zamknięte, a dopóki on jest tutaj, nie
poszuka klucza, albo innego wyjścia. Trzeba sprawić, by choć na
kilka minut stracił przytomność... Tylko, chyba zapomniała, że
zamiast miecza w ręku ma parasolkę. W kwiatuszki w dodatku...
Weszła
po trzech schodkach niezauważona, brunet nadal pił wodę odwrócony
przodem do kuchni. Wzięła mocny zamach i!... Trzasnęła parasolką
prosto w głowę mordercy.
-Ała!
Co jest kurwa?!
Wrzasnął
i z ręką na głowie odwrócił się w stronę Shanti.
Nie!
Nie! Nie! On miał zemdleć! Albo nawet umrzeć, straty by nie było!
A ten nic! No przecież zrobiła wszystko, zamachnęła się tak
mocno, by zemdlał... Może powinna znaleźć jakąś twardszą
rzecz? Teraz to już przeszłość. Teraz musi skupić się na tym,
co swoją głupotą spowodowała. Bo inaczej tego nie można nazwać.
Stała
jak słup z parasolką w ręku i przerażeniem w oczach przed
mężczyzną czekając, aż on coś zrobi. Albo ją zabije, tego się
najbardziej po nim spodziewała.
-Porąbało
Cię?!
Krzyknął
raz jeszcze, lecz nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zauważył
kolejną parasolkę, która próbowała go uderzyć, tym razem w
twarz. Shanti nie miała pojęcia co robić, więc postanowiła znów
spróbować swoich sił w walce na parasolki. Tym razem jej się nie
udało, bo mężczyzna szybkim ruchem jeszcze zanim rzecz dotknęła
jego twarzy zdążył chwycić parasolkę i przytrzymać na wysokości
swojej klatki piersiowej, a Shanti głowy.
-Co
ty wyprawiasz?
Zdziwił
się, gdy brunetka próbowała wyrwać mu rzecz. Siłowała się
niczym małe dziecko- kompletnie bez powodzenia.
-Zostaw
mnie!
Tym
razem to Shanti krzyknęła na chłopaka i podbiegła do drzwi
wyjściowych. Może jakimś cudem się otworzyły?
A
czego ona się spodziewała? Drzwi jak były, tak były zamknięte.
Tylko nieudolnie uderzała w drewnianą rzecz przed sobą i wołała
ratunku.
-Dziewczyno!
Uspokój się! Przecież Ci nic nie zrobię.
Uspokajał
ją brunet, który rozsiadł się wygodnie w kanapie, jak gdyby nigdy
nic.
Dopiero
teraz bardziej dokładnie mu się przyjrzała i jakby... kiedyś go
już widziała. Jakby już kiedyś pojawił się w jej życiu. Tylko
w tym życiu już po wypadku.
Był
brunetem, bardzo, ale to bardzo przystojnym brunetem. Z ciemnymi,
prawie czarnymi oczami w towarzystwie gęstych rzęsy i kilkudniowego
zarostu. Twarz miał niczym z marzeń. A to tego to ciało, które
tak chętnie eksponował... Znów się nim zauroczyła. Znów...
Drugi raz? Nie, to już trzeci. Właśnie teraz ją olśniło.
Przypomniało jej się, gdzie wcześniej go spotkała.
-Na
pewno mnie nie skrzywdzisz?
Spytała
bardzo nieufnie.
Brunet
tylko pokręcił głową w prawo i lewo, po czym położył swoją
lewą rękę na oparciu kanapy.
-Wydaje
mi się, że powinnaś mnie przeprosić.
-Przeprosić?
Niby za co?
Oburzyła
się i powoli podchodziła w stronę mężczyzny. Wiedziała, że to
morderca. Doskonale pamiętała wczorajszy wieczór. Doskonale
pamiętała z jakim spokojem i pewnością zabijał tamtych ludzi.
Wiedziała, że jej może zrobić dokładnie to samo i to bez
zająknięcia. Ale... jakby coś pchało ją w jego stronę. Czuła,
że może mu zaufać, czuła, że powinna mu zaufać.
-A
kto mnie zdzielił parasolką? Chyba mam wstrząs mózgu...
Złapał
się za głowę i zrobił śmieszną minę, co nie obeszło się bez
uśmiechu ze strony Shantilli.
-A
tak poważnie to podejdź tu. Ja obiecuję, że nic Ci nie zrobię.
Ale chyba musimy porozmawiać...
Mówił
tym razem bardzo poważnie.
Brunetka
nadal niezbyt ufnie, ale już jakby śmielej podeszła do chłopaka i
już po kilku sekundach siedziała na drugim końcu białej kanapy.
Gdy
tak siedziała i co kilka sekund spoglądała na bruneta utwierdzała
się w przekonaniu, że to na pewno ten chłopak. Wiedziała gdzie go
wcześniej spotkała, tylko nie mogła sobie przypomnieć jego
imienia... Widocznie ma problemy również ze zwykłą pamięcią.
-Nie
bój się mnie. To, co wydarzyło się wczoraj... Ja taki nie jestem.
Po prostu... Zobaczyłem tamtych gości jak się do Ciebie dobierają,
musiałem zareagować. Ale Ciebie nie skrzywdzę. Nawet za tą
parasolkę. Jeśli chcesz, otworzę Ci drzwi i wrócisz do domu,
tylko obiecaj nikomu nie wspomnisz o tym, co wczoraj się wydarzyło.
Mówiąc
co patrzył się cały czas na brunetkę. Jednak niemal w ogóle nie
udało mu się złapać z nią kontaktu wzrokowego, bowiem dziewczyna
go skutecznie unikała.
-Ale
nie musiałeś ich zabijać! Jestem Ci bardzo wdzięczna za pomoc,
ale tyle trupów nie było koniecznych.
Spojrzała
na niego. Nim chłopak jej odpowiedział, dokładnie przyjrzał się
twarzy brunetki. Jemu chyba też zaczęło się coś przypominać.
-Wolałabyś
być na ich miejscu? Ja byłem jeden, ich było czterech. Jakie były
moje szanse za uratowanie i siebie i Ciebie?
-Aż
taki słaby jesteś?
Przegryzła
delikatnie wargę i spojrzała w oczy chłopakowi. Coraz bardziej
podobała jej się ta rozmowa.
-Ale
jesteś śmieszna. Ha-Ha
Sztucznie
się zaśmiał i spojrzał na dziewczynę, która gdy tylko to
zauważyła spuściła wzrok.
-Wcześniej
byłaś bardziej rozmowna i mniej nieśmiała.
Czekał
na jej odpowiedź.
-Wcześniej?
-Przyznam,
gdy zobaczyłem się w tamtej uliczce, nie poznałem Cię. W całej
tej akcji i potem w samochodzie też mi to umknęło. Dopiero, gdy
kładłem Cię do łóżka i odgarnąłem włosy z Twojej twarzy
przypomniałaś mi się, Shanti.
Uśmiechnął
się w jej stronę.
-Zbierasz
u mnie same minusy, Leo.
Odpowiedziała
mu i wzięła swoje ciemne włosy na jedną stronę.
-Same
minusy? Jakie niby?
Udawał
zdziwionego.
-To
morderstwo, to naj naj największy minus, a jeszcze, wtedy w szpitalu
mi dziecko obudziłeś. Same minusy.
Pokiwała
głową w górę i dół patrząc się już śmielej w stronę
mężczyzny.
-A
faktycznie...
Opuścił
głowę i podrapał się po niej.
Shanti
i Leo, spotkali się wcześniej w szpitalu. Kilka dni po urodzinach
Carloty. Co ich wtedy musiało połączyć, że los postanowił ich
znów pchnąć ku sobie? I to w tak drastyczny i okropny sposób?
-Dobra,
zapewne chcesz wrócić do domu. Już Ci otwieram.
Wstał
z kanapy i podszedł do drzwi wyjściowych. Obok nich, na ścianie
był mały ekranik i coś na wzór małego kalkulatora, który
sterował całą elektryką w domu łącznie z otwieraniem i
zamykaniem drzwi i okien.
-Właściwie...
To ja nawet nie mam gdzie wrócić. Ale tak, pójdę już.
Wstała
z kanapy i po trzech schodkach zeszła podchodząc do drzwi.
-Jak
to nie masz gdzie wrócić? A Twoje dziecko? Nie mieszka z Tobą?
Oparł
się o otwarte drzwi.
-Moje
dziecko? Ja nie mam dziecka.
Uniosła
lekko brwi do góry w geście zdziwienia się.
-A
to w szpitalu? Ta dziewczynka? To nie Twoja?
-Nie!
Zaśmiała
się.
-To
dziecko moich przyjaciół, ja tylko wtedy się nią zajmowałam. Nie
mam dzieci, nie mam chłopakach, nie mam nawet domu. Tak więc wiesz.
Uśmiechnęła
się lekko.
-Dzięki
za pomoc, dzięki za wszystko.
Spojrzała
po raz ostatni w jego oczy i wyszła na korytarz.
-To...
Zaczął.
-To
może zostaniesz na śniadanie? Poza tym nie wzięłaś jeszcze
swojej torby.
Spojrzał
na drobną brunetkę stojącą w korytarzu.
-Jaką
moją torbę?
-No
tą, którą wczoraj miałaś przy sobie.
Otworzył
szerzej drzwi i ręką wskazał, że ma znów wejść do środka.
-A
tak...
Przypomniała
jej się wczorajsza kłótnia z Loreną. Przypomniało jej się, jak
żałośnie się wczoraj zachowała, jak głupia była, krzycząc te
wszystkie słowa w jej stronę. Żałowała tego, ale przecież się
nie przyzna. Duma jej na to nie pozwala. Będzie obrażona, dopóki
to Lorena nie wyciągnie ręki na zgodę.
Tak
jak Leo zaproponował, wspólnie usiedli do śniadania. Nie było
jakoś wyjątkowo wyborne, ale za to w jakim towarzystwie! Mimo, że
Leo założył już koszulkę na swoje ciało, to nadal wyglądał
olśniewająco! Ona chyba... zaczynała się w nim zakochiwać. Mimo,
że znała go dopiero dzień, to bardzo się w nim zadurzyła. Może
podziało na nią również to, że poznała go już wcześniej. I
już wtedy on jej się spodobał, już wtedy zawrócił jej w głowie
i nie mogła przestać o nim myśleć przez kilka dni. Dodatkowo,
może to głupio zabrzmi, ale teraz miała tylko jego. Do Loreny i
Cristiana nie wróci, nie będzie w stanie przyznać się do błędu,
a o Marcu to nie ma nawet co wspominać. Pieprzony gwałciciel. Już
chyba nigdy nie zmieni o nim zdania. Jest jedyny plus kłótni z
Loreną, a mianowicie nie będzie musiała stać obok niego w
kościele. Chociaż stop. Jest jeszcze jeden plus, ogromny! Leo.
Jedli
śniadanie przy kuchennym blacie. Płatki z mlekiem i kawa. Do tego
po owocu, skromnie, ale pożywnie.
-To...
Może opowiesz mi coś o sobie?
Zaczął
Leo.
Co
miała mu powiedzieć? Że miała narzeczonego, planowała ślub,
była kochającą, miłą osobą, której wypadek zmienił wszystko?
Że straciła pamięć i z dnia na dzień odtrącała od siebie
wszystkich ważnych ludzi? Że nie chciała dać nikomu szansy? Że
uważała siebie za najważniejszą? Że mimo że narzeczony się o
nią starał, ona nazywała go gwałcicielem? Że o głupie bycie
świadkiem i chrzestnym razem ze swoim byłym pokłóciła się z
przyjaciółką, która wyrzuciła ją z domu? Nie, tego niech lepiej
nie mówi.
-Tak
więc... Jestem Shanti.
Uśmiechnęła
się w jego stronę i upiła łyk kawy.
-To
już wiem. Mieszkasz tutaj? Znaczy, ponoć nie masz domu.. To jak
stało się to, że go straciłaś? Mów, skoro mam Cię gościć,
muszę wiedzieć kim jesteś. Bo jeszcze okażesz się jakimś
seryjnym mordercą i co ja wtedy zrobię?
Zaśmiał
się i spojrzał w jej stronę spod miski z płatkami.
-A
więc... Wcześniej mieszkałam na Filipinach. Postanowiłam się
tutaj przeprowadzić, ale to był zły pomysł. Facet, u którego
wynajmowałam mieszkanie okazał się oszustem. Wyłudził kasę i
nic. Wyrzucił mnie na bruk i tak się wczoraj błąkałam po
ulicach, aż ty się pojawiłeś.
-Tacy
kłamcy są tutaj bardzo popularni, trzeba na nich uważać.
Spojrzał
na zegarek, który miał zapięty na lewej ręce.
-Dobra,
Shanti, posłuchaj mnie teraz. Ja muszę wyjść, do pracy. Wydajesz
się być bardzo uczciwą osobą i nie wiedząc czemu, ufam Ci. Tak
więc zostawiam Ci teraz mój dom pod opiekę. Wrócę koło
czternastej.
Wstał
od stołu i zaczął chodzić po salonie szukając swojej komórki.
W
głowie Shanti jakby coś zaświtało... Przypomniało jej się, że
dziś na ma rozmowę kwalifikacyjną!
-Leo!
Która jest godzina?
Krzyknęła
w jego stronę.
-Dziewiąta,
bo co?
Wyciągnął
komórkę spod kanapy.
-Która?!
Jedziesz może w stronę centrum? Mam dziś spotkanie z moim
przyszłym pracodawcą! Nie mogę się spóźnić! Jeżeli chce sama
stanąć na nogi, muszę mieć tą pracę!
Wstała
od blatu i podeszła do chłopaka.
-Przykro
mi, jadę zupełnie w inną stronę, ale zamówię Ci taksówkę,
jeżeli to dla Ciebie takie ważne.
Nie
usłyszał odpowiedzi, tylko ujrzał szczery uśmiech na twarzy
brunetki.
-Gdzie
jest ta moja torba?
-W
moim pokoju, tam gdzie spałaś.
Shanti
już po chwili pobiegła do pokoju i zaczęła wyciągać bardziej
eleganckie ciuchy z torby. Gdy zapięła już czarną spódnicę i
założyła biały, zwykły podkoszulek na ramiączkach usłyszała,
że ktoś puka do drzwi. Zaraz po tym zobaczyła wyłaniającą się
głowę Leo.
-Aż
tak Ci zależy na tej pracy?
Dziewczyna
pokiwała głową w górę i dół i zarzuciła na ramiona czarną
marynarkę.
-Ja
Ci mogę dać pracę, jak chcesz. Mam taką małą firmę rodzinną...
Oparł
się o ścianę i przyglądał się malującej oczy Shanti.
-Nie
wiesz, nie chce Cię wykorzystywać. Ale dzięki za chęci. I tak już
zbyt dużo dla mnie zrobiłeś, a znam Cię kilka godzin.
Pomalowała
rzęsy i usta, rozczesała włosy i związała je w wysokiego kucyka.
Z torby wyciągnęła mniejszą torebkę i wrzuciła do niej komórkę
i portfel i teczkę ze swoimi kwalifikacjami. Na nos zaś założyła
okulary przeciw słoneczne.
-Dobra,
jestem gotowa.
Wyszła
z pokoju. Przy drzwiach stał już Leo. Wyglądał zupełnie inaczej
niż wcześniej. Jego krótkie spodenki w hawajskie wzory zamieniły
się w czarny, lekko sportowy garnitur w towarzystwie białej
koszuli.
-Wow,
Leo. Jesteś jakimś biznesmenem?
Puścił
ją pierwszą w drzwiach i razem weszli do windy.
-Nie,
jeszcze nie.
Rozstali
się na hotelowym parkingu. Leo mieszkał w hotelu. Jak zdążył jej
opowiedzieć, ma tak bogatego ojca, że wynajęcie apartamentu w tak ekskluzywnym hotelu to dla niego żaden problem.
Leo
wsiadł do sportowego samochodu i odjechał, gdy Shanti wsiadła do
taksówki. Nie chciał jej zostawiać, chciał jej pokazać, że nie
jest takim draniem, jakiego poznała wczoraj. Jednak musiał jechać
w stronę obrzeży miasta załatwić pewną, bardzo ważną sprawę.
Żółta
taksówka zawiozła ją prosto pod hotel, w którym miała spotkać
się z synem pana Maydi. Po podejściu do recepcji, podaniu swojego
nazwiska i celu wizyty, recepcjonista skierowała ją na trzecie
piętro. Całą oszkloną widną pojechała na umówione piętro w
głowie cały czas mając piękny sufit, który znów widziała w
holu.
Usiadła
wygodnie na krześle i czekała, aż ktoś po nią wyjdzie. Bo jak
recepcjonista powiedziała, lepiej nie wchodzić nieproszoną.
Po
pół godzinie czekania znudziła się tak bardzo, że postanowiła
przejść się po korytarzu, który miał dobre pięćdziesiąt
metrów. Gabinet, do którego miała wejść, był na samym początku,
a wielkie, kilku metrowe okno było na jego drugim końcu. Podeszła
do niego, by podziwiać widoki. Tak, były piękne. Panorama
Barcelony, której z tej strony jeszcze nie wiedziała. W oczy rzucił
jej się nawet stadion, który nie był tak daleko.
Gdy
stała tyłem do korytarza, usłyszała dwa zatrzaśnięcia drzwi, a
zaraz po nich donośny głoś sekretarki.
-Panna
Cardenas proszona do środka.
Wreszcie
się doczekała. Poprawiła spódnicę i eleganckim krokiem
przekroczyła drzwi, w które wpuściła ją sekretarka. Tak samo jak
w poprzednim gabinecie, najpierw znalazła się w mniejszym
pomieszczeniu, pomieszczeniu sekretarki.
-Pan
Maydi dopiero przyszedł, ale może pani wejść.
Powiedziała
młoda blondynka siedząca za biurkiem i wskazała na duże,
drewniane drzwi.
Odetchnęła
głęboko i delikatnie popchnęła drzwi do przodu.
Ten
gabinet był zupełnie innym niż gabinet, w którym gościła kilka
dni wcześniej. Nie był tak przesadnie duży, ale za to dużo
bardziej stylowy. Widać, że pracuje tutaj młodsza osoba.
Zamknęła
za sobą drzwi i rozejrzała się dookoła, jednak nikogo nie
zauważyła.
-Zaraz
to pani przyjdę, proszę chwilę poczekać.
Usłyszała
głos, dochodzący zza drzwi, które były obok regału na jakieś
segregatory i papiery.
Usiadła
wygodnie w czarnym fotelu i założyła nogę na nogę, po czym
rozejrzała się dookoła. Nie zdążyła nawet poczytać wszystkich
dyplomów jakie wisiały na ścianie nad biurkiem, bo zza drzwi
wyłoniła się postać mężczyzny.
-Przepraszam,
że musiała pani czekać, ale miałem małe problemy z rana i
jeszcze te korki...
Wyszedł
z toalety z głową spuszczoną w dół, bo próbował zapiąć sobie
guziki przy marynarce.
-Leo?!
Myślała,
że ma jakieś zwidy. Że ten chłopak tak bardzo namącił jej w
głowie, że widzi jego postać w całkiem obcych ludziach. Oszalała?
-Shanti?
Co ty tu...
Trudno
stwierdzić, które z nich było bardziej zdziwione, czy Shan, czy
Leo. Jedno jest pewne, takiego szczęścia ta dziewczyna już dawno
nie miała.
-Ty
masz być moją asystentką? Czemu nic nie mówiłaś?
Usiadł
naprzeciwko niej. Na swoim czarnym obrotowym fotelu.
-A
ty myślisz, że ja wiedziałam, że będę dla Ciebie pracować? Nie
miałam pojęcia! Ale przyznasz, niezły fart.
Zaśmiała
się.
-Czuję
się, jakbym był w telewizji w jakimś programie gdzie wkręcają
ludzi.
Również
się zaśmiał i chwycił za teczkę, którą Shanti wcześniej
wyciągnęła z torby.
-Shantilla
Cardenas Panay...
Powiedział
jakby do siebie.
-Mam
jakieś szanse panie prezesie, by zostać pana asystentką?
Spojrzała
w zaciekawionego czytaniem życiorysu Leo.
-Jakieś
na pewno. Skończyłaś Akademię Sztuk Pięknych i teraz chcesz być
asystentką?
Zdziwił
się.
-Ktoś
musi ci zawiązywać krawat nie? Bo nie bardzo to potrafisz...
Wskazała
palcem na poplątany krawat na szyi mężczyzny.
-Dobra,
zatrudniam Cię. Pierwsze polecenie, zawiąż mi krawat.
Spojrzał
na nią.
Nie
wiedziała czy ma to wykonać, czy to tylko taki żart. Ale patrząc
na to coś, co Leo ma na szyi stwierdziła, że to jest śmiertelnie
poważny rozkaz. Po jak spadkobierca tak wielkiej firmy może chodzić
z supłem na szyi? Podeszła do Leo, który odwrócił się na
krześle w jej stronę, po czym wstał z niego.
Delikatnie
złapała za krawat i najpierw rozwiązała supeł. Stała niemal
dokładnie naprzeciwko niego. W prost oczu miała jego dobrze
wyrzeźbioną klatkę piersiową. Zwinnymi ruchami dłoni zawiązywała
krawat ani przez moment nie patrząc w oczy Leo.
Ten
za to zupełnie przeciwnie. Cały czas przyglądał się Shanti i
upewniał się w przekonaniu, że ta dziewczyna to najlepsze, co go
teraz mogło spotkać.
..............................
Witam :)
I
w sumie żegnam, bo nic ciekawego nie chce tutaj napisać, jedynie to, że
mam nadzieję, że choć troszkę się podobało, mimo, że mało się działo,
ogólnie nudno, ale niech będzie.
No, to tyle, chciałam się tylko pokazać :D
No same zbiegi okoliczności normalnie! Takiego farta to może mieć tylko ona.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Leo nie chce jej skrzywdzić. Inaczej byśmy sobie pogadali!
Czekam na nowy! Pozdrawiam :*
no normalnie przeznaczenie <3
OdpowiedzUsuńale trochę nie rozumiem Shanti, Marc się zapomniał, co jest zrozumiałe, bo był jej narzeczonym, straszny gwałciciel, nie chcę go znać
Leo, co prawda w jej obronie, ale jednak zabił cztery osoby, co mi tam żaden problem :)
w każdym razie, chyba czeka ich owocna współpraca :)
mam nadzieję, że Shan pogodzi się jednak z Loreną, bo byłoby szkoda, żeby przez taką głupotę były obrażone :D
czekam na nowość :*
zapraszam do siebie http://nowyourejustaghost.blogspot.com/ :)
UsuńCo za zbiegi okoliczności XD
OdpowiedzUsuńZabójstwo w dobrej wierze :D
No cóż trzeba ratować :)
Czekam na nexta i informuj mnie na moim blogu :)
ah te zbiegi okoliczności :D
OdpowiedzUsuńw sumie ja bym się dalej choć trochę bała Leo.
Mimo wszystko zabił 4 mężczyzn.
oho coś czuję, że Shan zapomni o Marcu i skupi się na Leo...
wkurza mnie tym, że myśli o nim jak o gwałcicielu.
przez chwile, gdy czytałam to przemknęła mi myśl, że może odzyskała pamięć, ale niestety nie.
Ehh powinna przeprosić Lorene :)
Czekam na kolejny :)
Zapraszam na rozdział 8 na
OdpowiedzUsuńqueriendote-en-mis-brazos.blogspot.com
Pozdrawiam i liczę na komentarz :*
Zapraszam na 13 rozdział http://remember-my--name.blogspot.com/ :D
OdpowiedzUsuńI co ja mam myśleć o tym nowym przystojniaku?!
OdpowiedzUsuńChcę, żeby była z Marciem, ale ten nowy... no nie wiem, mam kompletną pustkę, co zresztą widać po mojej jakże inteligentnej wypowiedzi, więc zakończę ten wywód i powiem tyle, że chcąc nie chcąc powinna przeprosić Lorene, bo zachowała się jak taki dzieciak, a teraz miesza jakby nie patrząc u obcego mężczyzny, który bądź, co bądź zabił i jakoś nie przekonują mnie jego wyjaśnienia, że w innym wypadku nie miał by szans, gdyby strzelił wszystkim w kolana też by mogli uciec, ba jeszcze zadzwonić na policje, a tak?
Zapraszam na 2 rozdział:
http://sala342.blogspot.com/