środa, 25 czerwca 2014

Rozdział siedemnasty

Im więcej czasu z nim spędzam, tym dochodzę do wniosku, że nie przypadkowo na niego natrafiłam. Nie przypadkowo, to on ocalił mnie tamtej nocy. Bo gdyby to był przypadkowy chłopak, prawdopodobnie więcej bym go nie spotkała. A Leo? Cały czas mam go przy sobie. Cały czas jest blisko mnie, jest miły, opiekuńczy i zabawny. Wozi mnie ze sobą po świecie i jeszcze mi za to płaci. W sumie to nawet nie wiem na czym polega moja właściwa praca. Na dotrzymywaniu mu towarzystwa? W sumie... to ma tyle kasy, że w ogóle bym się nie zdziwiła.
Po kilku godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Paryżu. Niczym się nie różniło od tego w Barcelonie czy Madrycie. Samoloty, pasy startowe, ludzie, wszędzie to samo.
-Będziesz to jadła?
Spytał się mnie Leo, gdy siedzieliśmy w hotelowej restauracji i jedliśmy kolację. To tutaj, w tym hotelu spędzimy najbliższe kilka dni. Hotel ojca Leo. Wielki, piękny i bardzo drogi. To wyróżnienie, że mogę tutaj pomieszkać.
-Nie, weź sobie.
Odpowiedziałam mu z uśmiechem. Leo po chwili przysunął do siebie mój talerz i zjadł wszystko co na nim było ze smakiem. Mi prawdę mówiąc nie bardzo to smakowało. Jak dla mnie za mało soli, bez wyrazistego smaku, jak takie jedzenie dla dzieci, no ale widocznie Leo ma inny gust.
Po szybkiej kolacji poszliśmy do naszego pokoju. Zdziwiłam się tym, że był tak mały. Bo jaka to logika? W Madrycie byliśmy na kilka godzin, a mieliśmy dwa pokoje, łazienkę i jeszcze kuchnie! A tutaj spędzimy kilka dni, a mamy jeden pokój, łazienkę i mini, bardzo mini salon.
To właśnie to niego wchodziło się otwierając drzwi. Dalej drzwi nie było, tylko miejsce na futrynę, a za nią pokój. Wielka sypialnia z ogromnym, ale to ogromnym łożem! To na nie się rzuciłam, gdy tylko weszłam do sypialni.
-Ja tutaj zostaję!
Powiedziałam, gdy zobaczyłam Leo, który uśmiechnięty mi się przygląda.
-Zapomnij, zabieram Cię na miasto.
Myślałam, że się przesłyszałam. On mnie? Na miasto? Randka? Nie, na pewno nie. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na bruneta.
-A co jeśli ja nie chcę?

Oczywiście, że chciałam.
-To jest rozkaz służbowy. Będąc na wyjazdach służbowych pracujesz 24/h więc wybacz.
Zaśmiał się i rzucił swoją torbę z przeciwnej strony łóżka, niż ja siedziałam.
-Zamierzasz tu spać?
Lekko się zdziwiłam widząc, jak siada na łóżko, a z torby zaczyna wyciągać ciuchy.
-No a gdzie?
-Noo... w salonie? Właściwie, to dlaczego mamy jedno łóżko?
Spojrzał na mnie tylko tymi swoimi zabójczo pięknymi oczami i lekko się zaśmiał. Nie jestem pewna, ale to chyba był jego pomysł, byśmy spali razem...
Na moje pytanie mi nie odpowiedział, w sumie jego wzrok mówił sam za siebie.
Powiedział mi tylko, żebym się ładnie ubrała, bo zaraz wychodzimy. Skoro pracodawca karze, to nie będę się sprzeciwiała...
Tylko kolejny problem, nie mam tu ciuchów. Czy zawsze kobieta musi mieć problem z ubiorem? Ja na pewno... Leo widząc moją kwaśną minę powiedział, żebym otworzyła szafę. Czy on kupił mi ubrania?! Cała szafa wypełniona była przeróżnymi częściami garderoby. Chciałam mu podziękować, jednak on już zabrał ze sobą spodnie i koszulę i poszedł przebrać się do łazienki. Ja, korzystając z tego, że jestem sama, zaczęłam przymierzać różne ciuchy. Wszystkie były śliczne! Nie wiedziałam, na co mam się zdecydować. Jednak, gdy tak przeglądałam te ubrania, zauważyłam, że wszystkie są albo bardzo obcisłe, albo bardzo krótkie, albo z ogromnym dekoltem. Nic stosownego na wieczorne wyjście z pracodawcą nie znalazłam, zresztą jemu chyba o to chodziło... W końcu po chyba piętnastu minutach wybór padł na turkusową, lekko obcisłą spódniczkę do połowy uda i białą koszulkę na ramiączkach. Niczego z długim rękawem nie biorę, bo jest jeszcze ciepło, a wątpię, żebyśmy nie wiadomo jak długo chodzili po Paryżu.
-Ładnie to tak się wypinać?
No nie! On mnie podglądał! Usłyszałam jego słowa, gdy schylałam się, by zapiąć czarnego buta na obcasie. Gdy tylko zrozumiałam co do mnie powiedział, automatycznie się wyprostowałam i naciągnęłam spódnicę w dół, by przypadkiem nic więcej nie zobaczył.
-Ładnie to tak podglądać?
Spytałam z lekkim oburzeniem, oczywiście udawanym, bo na Leo nie potrafię się złościć. A fakt, że dobrowolnie mnie podglądał, nawet mi się podobał. Coraz bardziej zaczyna mi się wydawać, że się nim zauroczyłam...
-Jeżeli ma się kogo podglądać, to bardzo ładnie. Gotowa?
Spytał jak zawsze ze swoim szarmanckim uśmiechem. Nie chciałam już nawet mu nic odpowiadać, chciałam po prostu wyjść i spędzić z nim jak najmilej czas.
Wyglądał zabójczo przystojnie stojąc w windzie i robiąc do lustra śmieszne miny. Łapał się za delikatnie zarośniętą twarz i śmiesznie ją wykręcał mówiąc cały czas, bym do niego się przyłączyła. Ja oczywiście twardo stałam i mu odmawiałam. Jeszcze nie pogięło mnie na tyle, by robić z siebie idiotkę. Ale on niech z siebie robi, proszę bardzo, przynajmniej jest się z czego pośmiać.
Nie miałam pojęcia, dokąd Leo chce mnie zabrać. Całą drogę rozmawialiśmy o takich normalnych rzeczach, ani razu nie wspomniał o tym, dokąd zamierza mnie zabrać. Może szykuje jakąś wielką niespodziankę? Mam taką nadzieję.
{}{}{}*{}{}{}
Kiedyś miałem bardzo ważną rozmowę z ojcem na temat kobiet. Powiedział mi, że jeżeli chce zaimponować kobiecie, muszę się cholernie postarać, one to wtedy widzą i bardziej doceniają.
Bardzo chciałem zaimponować Shan, by mieć pewność, że jestem bezpieczny, że nie poleci na policję. Chociaż wydaje mi się, że nawet teraz gdybym już zaprzestał, ona by i tak nikomu nic nie powiedziała. Wydaje mi się, że naprawdę mnie polubiła. Widzę jak na mnie patrzy, jak każda typowa dziewczyna. Pewnie ona też jak tamte inne leci na kasę i nazwisko. Mi w sumie to nie przeszkadza, żadnych dalszych planów z nią w roli głównej nie mam.
Szliśmy po głównym placu w Paryżu. Wokół piękne, stare kamieniczki z kawiarenkami na parterach, stoliki przed wejściem, kwiaty, lampy, które oświetlały drogę, wszędzie zakochane pary, w oddali wieża Eiffela. Na mnie takie krajobrazy nie robiły wrażenia, ale na Shanti chyba ogromne. Wyglądała, jakby pierwszy raz była w Paryżu. Raczej w to wątpię, przecież mówi płynnie po francusku, ale kto tam ją wie.
-Podoba Ci się?
-Bardzo!
Niemal krzyknęła. Chyba naprawdę musiało jej się podobać.
-To nie wiem jak bardzo będzie Ci się podobało, gdy wjedziemy tam.
Wskazałem palcem na wieże Eiffela, która była już coraz bliżej nas.

Wzrok Shan mówił sam za siebie. Nie mogła uwierzyć, że zaraz stanie na kilkuset metrach i spojrzy na panoramę Paryża z największej budowli w mieście.
Kilka chwil zajęło nam wjechanie na taras widokowy wieży. Shanti cały ten czas z wielkim, promiennym uśmiechem przyglądała się wszystkiemu. Muszę przyznać, wyglądała uroczo rozglądając się cały czas i powtarzając, że nie może uwierzyć, że zaraz wjedzie na szczyt wieży Eiffela.
-Zamknij oczy.
Powiedziałem do niej, gdy wjechaliśmy niemal na samą górę.
Zrobiła jak kazałem. Ja tylko chwyciłem ją delikatnie za rękę i poprowadziłem do idealnego miejsca. Zatrzymaliśmy się przy barierce, za którą widok był na całą panoramę Paryża.
-Już możesz otworzyć.
Stanąłem za nią. Nie wiem co sobie wtedy myślała, wiem jedno. To naprawdę musiało zrobić na niej wrażenie. Przez kilka chwil stała z rękami na barierce i wlepiała swoje czarne oczy za horyzont.
-Shan? Wszystko w porządku?
Spytałem, gdy przez kilka minut nie usłyszałem od niej żadnego słowa. A to do niej nie podobne.
Dziewczyna tylko odwróciła się w moją stronę i delikatnie się uśmiechnęła.
-Tutaj jest pięknie.

I owszem, było. Księżyc wysoko zawisł już na gwieździstym niebie, wiatr delikatnie rozwiewał włosy i do tego jeszcze zapach perfum Shan...
Gdy tak stałem za Shan, przyszła mi do głowy pewna myśl, którą szybko zamieniłem w czyny. Moje obie ręce delikatnie powędrowały na biodra brunetki. Byłem przygotowany na odtrącenie, może nawet na strzał w policzek, a tu nic. Pozwoliła mi. Tak po prostu mi pozwoliła. Nie sądziłem, że jest taka łatwa. Nie wyglądała na taką. Ale dla mnie to lepiej. Jeśli się uda, przelecę ją już dziś wieczorem.
{}{}{}*{}{}{}
Czy może być coś cudowniejszego? Stoisz na wysokości kilkuset metrów, podziwiasz piękną okolicę i to w jakim towarzystwie. Z najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałaś. Nie, nie ma nic piękniejszego.
Z chwili na chwilę czułam, jak Leo się do mnie przybliża. Na samym początku trzymał tylko na moich biodrach ręce. Teraz przytulił się do mnie i oparł swoją głowę o moją. Nie protestowałam. Nawet nie przeszło mi to przez myśl. On za bardzo mi się podoba, bym go odtrącała. Tak, przyznaje, Leonardo Maydi Isaias mi się podoba. Podoba i to bardzo! Od samego początku nie mogę mu się oprzeć. Ma w sobie coś takiego, co mnie do niego ciągnie i nie mogę nad tym zapanować. Nawet nie chce.
-Masz jeszcze jakieś plany na dziś?
Położyłam swoje dłonie na jego i delikatnie odwróciłam głowę w jego stronę, by móc spojrzeć w te śliczne oczka.
-Mam, ale to niespodzianka.
Po nim mogę się spodziewać wszystkiego. Jest chwilę przed północą, a my jesteśmy na tarasie widokowym na wieży Eiffela.
Spędziliśmy na niej urocze piętnaście minut, później musieliśmy już zjechać na dół.
-Podobało się?
Szliśmy wąskim chodnikiem jedną z głównych ulic Paryża.
-Czy się podobało?! Bardzo! Bardzo mi się podobało!
-Teraz już będzie tylko lepiej.
Odpowiedział mi i już po chwili czułam jego rękę, która oplotła się wokół mojej talii. Przez chwilę zamarłam. Jednak to co działo się tam na górze mi się nie przyśniło. Jednak on naprawdę mnie podrywa!
-Coś nie tak?
Chyba zauważył moje zdenerwowanie wywołane całą tą sytuacją.
-Nie, wszystko w porządku.
Nie wiem czy powinnam, nie wiem czy wyjdzie mi to na dobre, ale oddałam się temu. Wtuliłam się w jego wyrzeźbione ciało i nie zastanawiałam się co będzie później. Raz się żyje, nie?
{}{}{}*{}{}{}
Kolejny krok wykonany. Zdolny jestem, muszę to przyznać. Nigdy bym nie przypuszczał, że z nią pójdzie mi tak łatwo. I że ona się mnie w ogóle nie boi? Dziwię jej się trochę. Jakby nie było, jestem mordercą. Zabiłem czwórkę ludzi na jej oczach, a ona po tygodniu znajomości pozwala mi się przytulać. Ale w sumie jestem dla niej miły tak bardzo jak dla nikogo innego. To aż do mnie nie podobne.
Szliśmy wtuleni w siebie do naszego hotelu, kiedy przy jednej z przydrożnych kawiarenek zobaczyłem stoisko z kwiatami. Zostawiłem Shan na chwilę samą i kupiłem dla niej piękną, czerwoną różę. Wiedząc jej przeuroczy uśmiech na twarzy, gdy wręczałem jej kwiat wiedziałem, że zbieram coraz więcej plusów i niedługo będę u celu mojej misji- o ile mogę tak to nazwać.

-Jest prawie tak piękny jak ty.
Powiedziałem jej, gdy brunetka zaczęła wąchać kwiatka.
Kurde, ona jest przeurocza. Taka niewinna, śliczna i tak bardzo kobieca. Uwielbiam jej delikatne rumieńce, które pojawiają się niemal za każdym razem, gdy mówię jej jakiś komplement.
Resztę drogi do hotelu szliśmy wtuleni w siebie. Było bardzo przyjemnie, a to dopiero początek...
{}{}{}*{}{}{}
Wpuścił mnie pierwszą w drzwiach windy. Zawsze to robił, był dżentelmenem. Widziałam jak cały czas mi się przygląda, bezustannie czułam jego wzrok na swoim ciele. Ja taka odważna nie byłam, ukradkiem na niego zerkałam, na pewno to widział, bo gdy za każdym razem spuszczałam wzrok na podłogę, on się uśmiechał. Chyba podobał mu się fakt, że mnie onieśmiela.
Bez zamienienia choćby jednego słowa wyszliśmy z windy na trzecim piętrze i udaliśmy się prosto do naszego pokoju.
-Coś się stało?
Usłyszałam pytanie, a zaraz potem trzask zamykających się drzwi i przekręcenie w nich kluczyka.
-Nie? A co miało się stać?
Poszłam do sypialni i siadając na łóżku ściągnęłam wysokie buty.
-No bo tak nic nie mówisz, to do ciebie nie podobne.
Leo też wszedł do sypialni i zaczął rozpinać guziki od koszuli stojąc przy lusterku.
I tego momentu bałam się najbardziej. Bałam się nocy. Bo jak to ma wyglądać? Owszem, podoba mi się, nawet bardzo. Ale, no znam go dopiero tydzień, może trochę dłużej, a już mielibyśmy wylądować razem w łóżku. Nie chce, by pomyślał sobie, że jestem łatwa. Bo nie jestem. Mam swoje zasady. Tylko, jak ja mu powiem, że ma spać w salonie? Że ma sobie wybić z głowy sen w jednym łóżku? Że ma sobie wybić z głowy wszystko, co związane jest ze mną i łóżkiem? Przynajmniej w najbliższym czasie.
-Zmęczona jestem, tyle. Zaraz położę się spać i rano znów będę Ci gadała cały czas.
Uśmiechnęłam się delikatnie do siebie, gdyż Leo stał odwrócony do mnie tyłem. A gdy odwrócił się do mnie myślałam, że zaraz zemdleje. Dosłownie, aż zabrakło mi tchu. 

Wiedziałam, że jest dobrze zbudowany, widziałam to już na opinającej się koszulce na jego mięśniach, ale to w niczym nie mogło się równać z widokiem jego ciała bez niczego. No dobra, miał na ramionach jeszcze koszulę, ale nawet ona mi nie przeszkadzała.
-Wszystko gra?
Z rozmyśleń nad jego ciałem wyrwał mnie roześmiany głos Leo. On to chyba robi specjalnie. On na bank się mną bawi, bym mu uległa. Ale ja będę twarda... Przynajmniej spróbuję.
-Jak najbardziej.
Uśmiechnęłam się.
-Dobra, pora spać, idź do salonu, bo jestem zmęczona.
Wstałam z łóżka i podchodząc do szafy, zaczęłam szukać czegoś, co posłuży mi dziś jako piżama.
-Chyba się nie zrozumieliśmy. Ja śpię tutaj.
Ściągnął do końca koszulę i rzucił ja na fotel stojący między szafą, a oknem.
-W takim razie dobranoc, widzimy się rano.
Wyciągnęłam z szafy najluźniejszą koszulkę jaką znalazłam i po posłaniu Leo ciepłego uśmiechu chciałam zostawić go samego. Znaczy źle, ja nie chciałam, chciałam z nim zostać i przytulić się do jego idealnego ciała, jednak wiedziałam, że nie mogę.
-Ej, zaczekaj...
Chwycił mnie za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę. Naprawdę, jeżeli zaraz od niego nie ucieknę, to mu ulegnę, naprawdę mu ulegnę.
-Słucham?
Uniosłam głowę do góry i spojrzałam w jego ciemne oczy.
-Łóżko jest dużo wygodniejsze niż kanapa. Poza tym jest duże, zmieścimy się razem.
Cwaniak.
-Nie, Leo, prześpię się na kanapie. Nie chce naciągać liny pracodawca-pracownik, która i tak jest już wystarczająco naciągnięta.
Zabrałam swoją rękę i splotłam palce.
-Przecież na linia nigdy nie istniała. I uwierz mi, nigdy nie powstanie.
Czy ja to dobrze zrozumiałam? On nie traktuje mnie jako pracownika? Jeśli nie... to jak? Gdyby dał mi jeszcze kilka chwil, wymyśliłabym to, jednak jego ruchy były szybsze niż moje myśli.
-Zostań ze mną, obiecuję, nie tknę cię.

Przejechał ręką po moim ramieniu.
-A teraz co robisz?
Uśmiechnęłam się w jego stronę.
-Wybacz, ostatni raz. To co?
Odsunął się ode mnie o kilka kroków.
Ulec mu, czy nie? Być twardą, czy uległą? Obudzić się z bólem pleców spowodowanych przez kanapę, czy u boku Leo? Żałować, że się nie zgodziłam, czy żałować, że się nie zgodziłam? Naprawdę nie wiem. Wiem, że jeżeli położę się obok niego, on nie dotrzyma obietnicy. Na pewno będzie próbował mnie dotknąć. Bo to Leo. Gdyby nie miał takich planów, po co by nalegał bym z nim spała? Bo na pewno nie z powodu ewentualnego bólu pleców.
Nie wiem dlaczego, ale patrząc w jego oczy, czułam, że mogę mu zaufać, zaufać jak nikomu innemu. I chęć zbliżenia się do niego była większa, niż moje obawy. Trudno, najwyżej będę żałować. Ale w sumie czego żałować? Sen sam w sobie nie jest zły. A wiem, że do niczego więcej nie dojdzie, bo mu po prostu na to nie pozwolę, ani mi się śni.
-Pójdę się tylko przebrać.
Znowu mam wątpliwości. Znowu mu uległam.
{}{}{}*{}{}{}
Wszystko idzie jak z płatka. Jednak zaczynam mieć malutkie, ale to takie malutkie wyrzuty sumienia... Bo w sumie, Shanti mi nic nie zrobiła, poza tym, że musiałem jej ratować tyłek(dosłownie) przed tymi gwałcicielami. Może pomysł z takim bezdusznym potraktowaniem nie jest odpowiedni? Może lepiej przystopować? Poczekać i zobaczyć jak to wszystko samo się potoczy? Nie chce jej w jakiś sposób skrzywdzić. Wydaje mi się, że już nie raz los ją skrzywdził, nie chce się to tego znowu przyczynić.
Zmęczony całym dniem położyłem się na łóżku i do połowy przykryłem się kołdrą. Teraz zostało tylko czekanie na Shan i życzenie jej dobrej nocy.
Długo nie musiałem czekać. Po kilku minutach pojawiła się w samej koszulce i rozpuszczonych włosach. Znów w głowie miałem te same myśli co przed chwilą. Znów zapragnąłem ją mieć. Jednak już sobie coś obiecałem. Zresztą nie tylko sobie, jej też. Spróbuję tej obietnicy nie złamać, będzie ciężko, ale spróbuje.
-Dlaczego w tej szafie są same obcisłe ciuchy?
Usiadła na łóżku i przykryła sobie nogi.
-Tego to nikt nie wie.
Tak naprawdę, to ja te ciuchy wybierałem, ale lepiej, żeby Shanti się o tym nie dowiedziała.
Po kilku chwilach leżeliśmy obok siebie oddaleni o jakiś dobry metr. Dziwnie się czułem leżąc obok tak ładnej dziewczyny i wiedząc, że nie mogę jej dotknąć. Znaczy mogę, ale tak średnio mi wypada...
-Dobranoc.

Powiedziała uśmiechnięta Shan i zamknęła oczy. Próbowałem zrobić to samo, jednak nie potrafiłem. Chciałem przyciągnąć ją do siebie i mocno przytulić, jednak tego też nie mogłem.Następne dwie godziny spędziłem przyglądając się jak śpi. Była taka śliczna, niewinna. Urocza. Cały czas powtarzam, że jest urocza. I wcale nie muszę wtedy udawać. Chyba naprawdę zaczyna mi się podobać. Gdy tak na nią patrzyłem, stwierdziłem, że nawet jej gadulstwo mi nie przeszkadza. Teraz to tym bardziej jestem ciekawy, jak to wszystko się potoczy...
{}{}{}*{}{}{}
Zostały dwa tygodnie do ślubu. Wszystko jest już przygotowane. Prawie wszystko. Nie ma najważniejszej rzeczy i najważniejszej kobiety dla mnie w tym dniu. Nie ma Shanti. Od zawsze planowałyśmy, że razem weżniemy ślub, razem wybierzemy suknie ślubne. Miałyśmy być razem tego dnia, a teraz nawet nie wiem gdzie ona jest. Wszystko się zepsuło. Wszystko. Ten wypadek... do dziś się z tym nie pogodziłam. Jednego dnia straciłam moją najlepszą przyjaciółkę. Dziewczynę, którą znałam od zawsze, którą znałam lepiej niż ktokolwiek inny, która znała mnie niż ktokolwiek inny. Ona wiedziała o mnie więcej niż Cris, a to z nim spędzę całe swoje życie. W pewnym stopniu, ona jest ważniejsza niż Cris, a raczej była. Taka solidarność jajników. Zawsze była i będzie w moim sercu. Nie wyobrażam sobie, że tego dnia mogłoby jej zabraknąć.
Postanowiliśmy z Crisem, że na wakacje tego roku pojedziemy dopiero po ślubie. Bo po co przemęczać się przed ceremonią? To będą wakacje i podróż poślubna w jednym.
Cris wyszedł z Carlotą do Marca. Od czasu zniknięcia Shanti bardzo dużo czasu spędzali razem. Częściej bywaliśmy w domu Bartry niż w naszym własnym. Może przez to, że nie chcieliśmy, żeby Marc nie czuł się samotny? On sam się do tego nigdy nie przyznał. Twardo stał przy tym, że daje sobie radę, że nie cierpi, że już dawno pogodził się ze stratą Shanti. Słowa mówią jedno, oczy mówią drugie. Miał taki smutny wzrok. Patrzyło się na niego i aż czuło się ból, który usadowił się w jego sercu. Ten chłopak przeszedł za wiele, za wiele się nacierpiał, a na to nie zasłużył. Nie zasłużył na takie potraktowanie. Gdybym mogła, przywlokłabym Shanti do niego i kazałbym im być razem tak długo, aż znów się pokochają. Wiem jednak, że to jest niemożliwe.
Mając blisko dwie godziny spokoju od przyszłego męża i córki zajęłam się dalszymi przygotowaniami do ślubu. Nie wszystko było jeszcze gotowe. Musiałam wybrać jeszcze menu i dekoracje samochodu, którym będziemy jechali. To pierwsze ustaliliśmy z Cristianem już dawno, wystarczyło już tylko zadzwonić i poinformować. Tak też zrobiłam. Kilka dni temu byliśmy w restauracji i próbowaliśmy różnych kuchni. Wybór padł na kuchnię śródziemnomorską z domieszką kuchni włoskiej i meksykańskiej. Połączenie, które śmiało można nazwać dziwnym, może nawet szalonym, ale i mi i Crisowi takie połączenie najbardziej pasowało.
Chciałam już zrobić sobie kawę mrożoną i ze szklanką w jednej ręce i dobrą książką w drugiej położyć się na leżaku w ogrodzie, jednak przypomniało mi się, że muszę wykonać jeszcze jeden telefon. Muszę zadzwonić do Shanti. Zostały tylko dwa tygodnie, a ja jestem bez świadkowej i bez sukni.
Wzięłam czarną komórkę z blatu kuchennego i w spisie numerów znalazłam numer do Shanti. Przyznam, trochę denerwowałam się przed tą rozmową. Nie widziałyśmy się już długo, rozstałyśmy się pokłócone. Telefon, to nie jest dobry sposób na złagodzenie konfliktu. Osobiście dużo bardziej wolałabym spotkać się z nią twarzą w twarz, jednak nawet nie wiem gdzie się podziewa.
Po czterech sygnałach usłyszałam zaspany głos Shanti. Godzina jedenasta, a ona jeszcze śpi?! Chyba naprawdę musi jej się dobrze powodzić.
-Shanti? Tutaj Lorena. Mam nadzieję, że Cię nie obudziłam...
Powiedziałam niepewnie.
-Nie, tylko drzemałam.
Usłyszałam jak ziewa, faktycznie, tylko drzemała.
-Posłuchaj, mogłybyśmy się spotkać? Musimy porozmawiać. Wiem, że nie za fajnie wyglądało nasze pożegnanie, chyba przydałoby się pogodzić, nie sądzisz?
Nie łatwo było mi to mówić. Nadal uważałam, że ta kłótnia to tylko i wyłącznie jej wina, jednak wiedziałam jaka Shan jest. Wiedziałam, że ma za dużą dumę, by pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę.
-Tak, głupio wyszło, zgadzam się. Jednak teraz to jest mało możliwe, nie ma mnie w mieście, nie wiem za ile wracam.
-Boże, Shan! Gdzie cię wywiało?!
-Spokojnie, spokojnie. Jestem w pracy. W Paryżu. Ale za kilka dni powinnam być już w Barcelonie, wtedy pogadamy.
-W Paryżu?! Jak ty się tam znalazłaś?
Nie ustępowałam z pytaniami.
-Lorena, porozmawiamy jak wrócę, okey? Teraz muszę kończyć.
Słyszałam, jak ze słowa na słowo jej głos stawał się coraz cichszy, ktoś był obok niej?
-Dobrze, dobrze. Tylko zaczekaj, muszę wiedzieć jedno.
-No?
Wzięłam głębszy oddech powietrza.
-Chodzi o rolę świadkowej i chrzestnej Carloty. Mam nadzieję, że nadal chcesz nią być?
A czy mogłam spodziewać się innej odpowiedzi ze strony Shan?
-Oczywiście, że chce! Bardzo! Bałam się, że już dawno mnie skreśliłaś. Bardzo się cieszę, naprawdę. Postaram się przyjechać do Ciebie jak najszybciej! Jak Carlota?
-A wszystko dobrze. Cris zabrał ją do Marca, wszystko do ślubu i chrzcin już przyszykowane, teraz czekamy tylko na ciebie i suknie ślubną.
Shanti mi nic nie odpowiedziała. Zerwanie połączenia? Może powiedziałam coś niestosownego? Naprawdę nie wiedziałam.
-Shan? Jesteś tam?
Spytałam.
-Jestem... Zapomniałam o Marcu... On naprawdę musi być tą drugą osobą? Nie ma innej możliwości?
Czułam jak błagalnym głosem do mnie mówiła. Głosem, na który zawsze ulegałam. Ale nie tym razem. Postanowiłam być nieugięta.
-Tak, musi. Będziecie razem naszymi świadkami i rodzicami chrzestnymi naszej córki. Oboje jesteście dla nas jak rodzina. Nie wyobrażam sobie, że jednego z was w tym dniu by mogło zabraknąć.
Liczyłam się z tym, że Shan zmieni zdanie. Że powie, że w takim razie nie będzie świadkową, bo przecież Marc to zboczeniec. Coś ją chyba jednak zmieniło z tym Paryżu. Coś lub ktoś.
-W takim razie zgoda. Do zobaczenia za kilka dni. Ucałuj Crisa i Carlotę.
Czy ja śnię? Jeszcze niedawno była zdolna zabić  Marca, nie wyobrażała sobie wspólnego czasu z nim, a teraz nawet się nie sprzeciwia? Dziwna ta Shan się zrobiła. A może nie dziwna... stała się bardziej swoja. Przez te kilka minut rozmowy czułam, jakbym rozmawiała z Shanti sprzed wypadku. Tak bardzo bym chciała, żeby jej pamięć wróciła...
{}{}{}*{}{}{}
Przyznam, trochę zdziwił mnie telefon Loreny, ale jeszcze bardziej mnie ucieszył. Głupio mi było z powodu tej kłótni, cieszę się, że Lorena pierwsza się odezwała. Ja bym na tyle odwagi nie miała. 

Właściwie, to myśl o Marcu już mnie tak nie przeraża. Przecież on będzie tylko stał obok w kościele. Nie muszę z nim nawet rozmawiać. Jakoś to będzie. A teraz mam jeszcze Leo... Mam nadzieję, że pójdzie ze mną. Tak słodko wygląda jak śpi. Tak niewinnie i nieziemsko seksownie. Położyłam się jeszcze na chwilę obok niego, mimo że zegarek wskazywał grubo po jedenastej.
-Kto dzwonił?
Spojrzałam na Leo. Nadal miał oczy zamknięte, mimo to rozmawiał ze mną.
-Przyjaciółka.
Odrzekłam niepewnie.
-Co chciała?
W sumie to trochę zdziwiły mnie jego pytania. Na co mu to wiedzieć? Nie wystarczy mu to, co wie o mnie? O kurde... Skoro on nie śpi... To słyszał moją rozmowę z Loreną! Słyszał o Marcu, o kłótni, o tym wszystkim! Może nawet o wypadku! A przecież miał się nigdy nie dowiedzieć! Teraz jeszcze dowie się, że go okłamałam i wyleje mnie na zbity pysk. Ale ja jestem głupia!
-Nic ważnego. Pójdę się przebrać.
Podeszłam do szafy i zaczęłam szukać sobie coś stosownego.
-Dzisiaj idziemy na obiad z takim jednym prezesem. Masz ładnie wyglądać.
Odwróciłam się w jego stronę. Leżał z rękami pod głową i jeszcze lekko zamkniętymi oczami przyglądał mi się.
-W tej szafie są same ciuchy odpowiednie dla dziwki. Nie wyjdę ubrana nic z tych ciuchów.
Zamknęłam szafę i z rękami założonymi na piersiach spojrzałam na Leo.
-To idź sobie coś kup.
Usiadł na łóżku i dalej mi się przyglądał.
-Nie mam pieniędzy.
Odrzekłam.
-Jak dla mnie, to możesz nawet chodzić naga. W sumie, to byłoby lepsze.
-Chyba cię pogięło!
Zmierzyłam go wzrokiem i wściekła na jego wcześniejsze słowa wyszłam z sypialni. Chętnie trzasnęłabym drzwiami, jednak ich nie było. Chcąc trochę ochłonąć szybko weszłam pod prysznic.
Leo był taki bezpośredni. Podoba mi się to. Właściwie, to przyznam, że ten jego tekst o moim chodzeniu nago spodobał mi się, mogę go nawet uznać za komplement.
Z rozmyśleń nad Leo wyrwało mnie stukanie do drzwi.
-To tylko ja.
Usłyszałam zaraz po tym.
-Co ty tu robisz?!

Niemal krzyknęłam. Co on sobie wyobraża? Ja stoję naga, biorę prysznic, a ten wchodzi sobie to łazienki jak gdyby nigdy nic. Osłania mnie tylko szklana szyba, która mam nadzieję zaparowała od tamtej strony, bo inaczej...
-Muszę umyć zęby. Czuję się niekomfortowo z nieświeżym oddechem.
Usłyszałam tylko jak wyciska pastę z już prawie pustej tubki i zaczyna myć zęby. Ten to ma tupet. Chcąc nie chcąc, musiałam jakoś wytrzymać. Umyłam włosy i zmyłam całą pianę z mojego ciała. Już chciałam wyjść, gdy przypomniałam sobie o Leo.
-Leo?
-No?
-Nic, myślałam, że cię już nie ma.
Odpowiedzi nie usłyszałam, jedynie dalsze szorowanie o zęby.
-Możesz sobie pójść? Muszę wyjść.
Stałam lekko zmarznięta w kabinie prysznicowej.
-Mi nie przeszkadzasz. Poza tym nie umyłem jeszcze zębów.
Jak ja z nim wytrzymam następne dni ? Tak ma wyglądać każdy nasz wspólny poranek? Gdyby było na odwrót i to ja bym go podglądała, to okey, tak mogłoby być, ale teraz czuje się dość niekomfortowo.
Gdy wiedziałam, że nie zdołam już go wyrzucić z łazienki próbowałam wymyślić coś nowego. Zwykłe wyjście odpada, nie chce by zobaczył mnie nagą.
-Leo?
Spytałam przeciągając jego imię.
-No?
-Możesz mi podać coś do ubrania? Albo ręcznik?
Na co ja liczyłam? Że posłusznie poda mi ręcznik, bądź jakąś bluzkę? I jeszcze oczywiście zamknie oczy podając mi je? Nie, wtedy Leo nie byłby Leo.
-Proszę.
Usłyszałam po kilku chwilach i zobaczyłam postać Leo stojącą obok prysznica. Delikatnie otworzyłam drzwiczki tak, by nic nie zobaczył i wyciągnęłam rękę w jego stronę.
-Trzymaj mocno, dużo tego.
Wyczułam sarkazm w jego głosie. Wzięłam tą rzecz w rękę i przysunęłam ją do siebie.
Czy on sobie ze mnie kpi?!
-Co to ma być?!
Wrzasnęłam na niego.
-Chciałaś ubranie, nie powiedziałaś jakie.
Słyszałam jak się śmieje. W sumie to mu się nie dziwie, to było śmieszne. Stałam z przemoczonymi włosami, całkiem naga i ze skarpetkami w ręce. Tak, SKARPETKAMI. Ten głupek przyniósł mi skarpetki! Różowe! Co ja mam teraz zrobić? Wyjść w skarpetkach i czuć jego wzrok na całym swoim ciele? Czy siedzieć tutaj, aż złamie go sumienie i mi coś przyniesie? Chętnie wybrałabym to drugie. Ale było mi już naprawdę zimno.
Cóż, skoro tak bardzo chce na mnie popatrzeć, to proszę bardzo. Nie mam się niczego wstydzić. Chwyciłam skarpetki mocno w dłoń i delikatnie uchyliłam drzwiczki. Nadal tam był. Siedział na wannie i przeglądał się w lustrze. Bez koszulki. W samych majtkach. Matko Boska!
Trudno, raz się żyje. Otworzyłam szerzej drzwiczki i jedną nogą stanęłam ja kafelkowej podłodze. Poczułam jak wlepia we mnie swoje oczy. Czułam jego wzrok wszędzie. Dosłownie! Ale jaki to był wzrok! Spojrzałam na niego, chociaż nie chciałam. Miałam zamiar szybko przebiec do pokoju i się ubrać. Jednak gdy spojrzałam na jego zdziwienie, podniecenie i niedowierzanie, które naraz narysowało się na jego twarzy, nie mogłam tego przegapić. Dość wolno i pewnie zmierzałam w kierunku drzwi, w kierunku Leo.
-I na co tak się patrzysz? Nigdy nagiej kobiety nie widziałeś?
Z uśmiechem spojrzałam na niego zatrzymując się dobry metr przed nim. Myślałam, ze coś mi odpowie, cokolwiek. Rzuci z tym swoim głupim uśmieszkiem, że na przykład nie mam się czym chwalić, albo coś. A ten nic. Siedział z lekko otwartymi ustami i nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Aż takie wrażenie na nim zrobiłam? W sumie, to się cieszę. Teraz mam pewność, że mu się podobam. Widzę to, ma aż rumieńca na twarzy.
Nie stałam tak długo. Po kilku sekundach już szybszym krokiem poszłam do sypialni ubrać się, jednak nadal czułam na sobie pożądliwy wzrok Leo...

############

Jejuuusiu o.O
Jaki długi rozdział mi wyszedł! Zastanawiałam się, czy nie podzielić go na pół, ale nawet nie znalazłam dobrego momentu :)
Podoba Wam się? Bo ja osobiście uważam, że to jest jeden z lepszych rozdziałów :)
I mam jeszcze jedno pytanie, polubiłyście choć troszkę Leo? Czytałam Wasze komentarze, większość czuła niechęć do niego, a to naprawdę fajny chłopak, serio :D Może po tym rozdziale zmienicie zdanie, bo i tak będziecie musiały z nim wytrzymać :)
Dobra, to tyle, cześć! :*

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział szesnasty

Siema ^^
Od teraz, rozdziały będą pisane w pierwszej osobie. Stwierdziłam, że pora spróbować tak pisać, bo zawsze ta trzecia i trzecia, aż mi się znudziło :D
Dobra, póki co, to tyle, miłego czytania :)



Jak dobrze, że ten sezon już się kończy. Gdybym miał jeszcze przez miesiąc grać, chyba bym wykorkował. Teraz tylko konferencja na zakończenie sezonu i relaks przez blisko dwa miesiące... Będzie cudownie! Wyjazd na jakąś egzotyczną wyspę, kąpiel w oceanie, drinki, palmy, laski w bikini, tańce do rana. Wyluzuję się kompletnie, naładuje baterie na kolejny sezon, będę podstawowym obrońcą. Będę murem, którego żaden przeciwnik nie przejdzie. Może na tych wakacjach przeżyje jakiś romansik? Taki bez zobowiązań? Czysty seks, bez angażowania się, bo miłość jest przereklamowana. Przyjdzie taka, namiesza Ci w głowie, skradnie serce, a potem wszystko zapomni i zostawi ze złamanym sercem bez chęci do życia...

Już dawno o niej zapomniałem, dla mnie może już nie istnieć. Od teraz jestem typowym macho. Dziewczyny to dla mnie tylko przedmioty do zabawy na jedną noc. Już mnie żadna nie skrzywdzi, teraz ja będę krzywdził je.
Tak, śmieszny jestem... nie mógłbym się tak zachować, nie potrafiłbym wykorzystać żadnej dziewczyny, za bardzo je szanuje. W ogóle po co ja tak gadam? Chyba zaczynam wariować. Wariować z tej samotności i bezsilności... Leże w łóżku i myślę o takich głupotach. To nie jest do końca normalne. Normalne też nie jest moje życie. Odkąd rozstałem się z Shan, nie było ani jednego dnia bez myśli o niej. Nie było ani jednego dnia bez zastanawiania się co teraz u niej słychać.
Wiem tylko tyle, że pokłóciła się z Loreną i się wyprowadziła. Nie mam od niej żadnych wieści. Barcelona to przecież nie jest tak duże miasto, ktoś musiał ją gdzieś widzieć w końcu... Jakby nie było, w gazetach się czasami pojawiała... Mam nadzieję, że nic jej nie jest, że jest cała. Bo w końcu... nie zna tu nikogo. Martwię się o nią, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, choć póki co się na to nie zapowiada...
Dobra, pora wstać. Wczoraj mieliśmy małą imprezę z okazji zakończenia sezonu. Godzina prawie dwunasta, a ja jeszcze w łóżku. Jedyny plus dzisiejszego kaca, to taki, że przeżywam go w swoim łóżku, bez pijanych kolegów po bokach. Mam złe wspomnienia, jeżeli chodzi o domówki w swoim domu. Za bardzo go lubię, by wystawić go na możliwość zdewastowania ze strony tych niedorozwiniętych baranów z drużyny. Ale i tak ich uwielbiam!
Mam dziś pójść do Tello. Za dwa tygodnie ślub i chrzciny. Ponoć mamy garnitury przymierzać, czy coś. Lorena wymyśliła sobie, że wszystko do wszystkiego ma pasować. Musi być idealnie, bo jak stwierdziła, zamierza brać tylko jeden ślub w swoim życiu i wszystko ma być perfekcyjnie.
Umówiliśmy się na czternastą. Może jak teraz zwlekę się z łóżka, to jakoś w te dwie godziny zdążę. Z moimi żółwimi ruchami to różnie bywa...
Otworzyłem drzwi od balkonu, zaścieliłem łóżko i udałem się do łazienki. Prysznic! Tak! Tego teraz potrzebowałem najbardziej. Piętnaście minut istnego nieba! Później szybkie golenie zarośniętego ryja, mycie zębów i suszenie włosów.

Jako, że niezbyt dobrze się czułem, z łazienki wyszedłem kilka minut przed pierwszą.
Wróciłem do sypialni i wyciągnąłem z szafy jeansowe spodnie do kolana i białą koszulkę z napisem po angielsku. Do kieszeni włożyłem komórkę i poszedłem do kuchni.
Tam już przy wejściu przywitała mnie Nina. Nalałem jej picia i jedzenia do misek, sam przygotowałem sobie wczorajszą lazanię, ze sklepu. Wystarczy podgrzać i gotowe. Nie wiem jak niektórym może chcieć się siedzieć w kuchni i gotować to wszystko, jak równie dobre można kupić.
Zjadłem obiad popijając wodą, a właściwie litrami wody. Woda- mój dzisiejszy największy przyjaciel.
Chwilę przed czternastą zapiąłem Ninę na smyczy i wyszedłem z nią z mieszkania.
Pogoda była bardzo dobra na spacer. Słońce świeciło, ale jeszcze nie paliło żywcem, czasami zawiał lekki wiatr. Było by świetnie, gdyby nie moja prawie eksplodująca głowa...
Do domu Cristiana mam jakieś pięćset metrów, może nawet nie. Stanąłem przed bramą wjazdową i wpisałem kod. Tak często tutaj goszczę, że nawet nie wpadło mi do głowy by zapukać. Po zamknięciu bramy spuściłem Ninę ze smyczy by sobie pobiegała, a sam udałem się do środka. Dom był otwarty, zresztą jak zwykle.
-Jestem!
Krzyknąłem na przywitanie i wszedłem w głąb domu. Na kanapie w salonie z laptopem na nogach leżała jak zwykle uśmiechnięta Lorena.
-A Cris gdzie?
Wziąłem z kuchennego blatu kilka ziarenek winogrona.
-W ogrodzie z małą. Chyba ją usypiał, ale nie jestem pewna. Idź po niego, jak możesz.
-Tobie jak zwykle nie chce się ruszyć?
Spytałem z lekkim oburzeniem w głosie, oczywiście na żarty. Lorena od razu to wyczuła, wszak zna mnie prawie piętnaście lat. Wytknęła mi tylko język i wróciła do przeglądania czegoś w internecie.
Cristian faktycznie był w ogrodzie, ale raczej nie zapowiadało się na to, by Carlota miała zaraz pójść spać.
Cristian leżał na leżaku z nogami i rękami wciągniętymi do góry, w których mocno trzymał roześmiane dziecko wydając z siebie bardzo dziwne, przypominające warkot samochodu dźwięki.
-Dobrze się czujesz?
Podszedłem naprzeciwko niego przyglądając się temu, co ten kretyn robi.
-Będziesz miał dziecko, to zrozumiesz.
Zaśmiał się i usiadł już bardziej po ludzku przytulając małą brunetkę.
-Lorena kazała Cię zawołać.
-A tak, ten ślub...
Zamyślił się na chwilę.
-To chodźmy.
Dodał za chwilę i wstał z leżaka. Po kamiennych schodkach weszliśmy na taras, a zaraz z niego znaleźliśmy się w dużym, jasnym salonie.
-Dobrze, że jesteście. Dziś rano przyszła przesyłka z garniturami. Są cztery modele dla każdego, łącznie osiem- gdybyście mieli problemy z matmą.
Zabrała narzeczonemu dziecko i wskazała na ofoliowane ciuchy leżące w kuchni.
-Przymierzcie i wybierzcie najodpowiedniejszy dla was.
Nie przepadam za przymierzaniem ciuchów. Najchętniej, to w ogóle bym ich nie przymierzał, ani nie kupował. Chodziłbym w kółko w mojej ulubionej koszulce i spodniach i byłby spokój. No ale specjalnie dla nich się poświęcę.
Lorena usiadła z Carlotą na krześle przy stole, a ja z Crisem zabraliśmy się za przymierzanie garniturów.
Przyznam, były fajne. Dobrze dopasowane, lekko sportowe i o fajnych kolorach.
Mi najbardziej przypadł do gustu szary, z lekko śliskiego materiału, typowo sportowy, bardzo wygodny i co najważniejsze- Lorenie też się spodobał. Gorzej było z Tello...
-Naprawdę ten chcesz?!
Spytała się zdziwiona, gdy po półgodzinie wybierania, Cris zdecydował się się złotawo szary garnitur.
-A co w nim jest złego?
-Co jest złego? Matko Marc, trzymaj ją.
Wstała z krzesła i podała mi córkę, sama podeszła do Crisa, który stał w garniturze i chyba naprawdę nie wiedział, czemu nie spodobał się Lorenie, zresztą tak samo jak ja.
-Po pierwsze, ma za długie rękawy. Będziesz nimi zahaczał o jedzenie. Po drugie, ten kolor nie pasuje do Ciebie, masz za ciemną karnacje do takiego koloru, ani do wystroju sali weselnej. Po trzecie, jaką weźmiesz koszulę do tego? Białą? Przecież te kolory będą się gryzły, a żadna inna na ślub nie wypada. A poza tym, jest za bardzo workowaty w nogach, na górze lekko obcisły, może nawet w sam raz, ale w nogach masz za luźno. Nie złożysz go, nie ma mowy.
Ta Lorena to ma charakterek. To był taki mały podstęp, że niby sami możemy sobie wybrać garnitury, wszystko ładnie i w ogóle, a tak naprawdę to ona o wszystkim decydowała. Kobiety to jednak złe istoty są...
-To który mam wziąć?
Cristian zaczął ściągać garnitur.
-Ten.
Podała mu zwykły, prosty, czarny garnitur.
-I tak ten mi się najbardziej podobał.
Odrzekł jej z uśmiechem Cris i pocałował ją w czoło.
Kurde, zazdroszczę im. Tak fajnie im się ułożyło w życiu. Mają siebie, dziecko, planują ślub, są naprawdę szczęśliwi...

Też tak bym chciał. Coraz częściej myślę, że przydałoby się założyć rodzinę, pomyśleć tak przyszłościowo, a nie tylko żyć teraźniejszością. Chciałbym mieć kochająca żonę, kilka dzieci biegających wokół, dom z ogrodem i uczucie, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Chciałbym...
Spędziłem w domu Tello jeszcze blisko trzy godziny. Lorena mówiła cały czas o ślubie. Mówiła jak to będzie wyglądało, mówiła co ja będę musiał robić, ogólnie przedstawiła mi plan całej ceremonii i po niej. Mówiła o wszystkim, tylko nie o jednym.
-Sorry, że tak spytam, ale zastanawiałem się kto będzie świadkową...
Spytałem, gdy Lorena pierwszy raz od piętnastu minut zamilkła.
-Skontaktuję się z Shan jakoś w przyszłym tygodniu. Jeśli nadal nie będzie chciała, to kogoś się znajdzie. Może moją kuzynkę- Lindę, poznałeś ją chyba dwa lata temu.
-Tak, coś pamiętam.
W rzeczywistości nic nie pamiętałem, kompletnie ta dziewczyna wyleciała mi z głowy, bo po co nią sobie zaśmiecać głowę. Mam nadzieję, że Shan się zgodzi, muszę z nią porozmawiać, a to może być jedyna opcja spotkania się z nią...
{}{}{}*{}{}{}
Zastanawiałam się dokąd Leo mnie wiezie. Całą drogę był skoncentrowany na jeździe, nawet nie zauważyłam żeby na mnie spojrzał. A wiedziałam to z tego, że niemal cały czas wpatrywałam się w jego lewy profil. Naprawdę, nie wiem co on ma w sobie, ale nie mogę mu się oprzeć. Jest taki... idealny.
Zatrzymaliśmy się gdzieś w centrum na ulicy, przy której stało mnóstwo drogich sklepów.
-Chodź.
Powiedział mój kierowca i wysiadł z auta, zrobiłam to samo. Zaprowadził mnie do jednego ze sklepów, przyznam, że nigdy w takim nie byłam. Same piękne suknie, piękne i zapewne drogie.
-Wybierz sobie coś.

Usiadł na czarnej kanapie, która chyba specjalnie stoi tutaj dla mężczyzn, którzy ze swoimi kobietami przyjechali do sklepu.
-Nie mam kasy, żeby sobie coś tutaj kupić.
Powiedziałam.
-Potrącę Ci z pensji. Wybieraj, bo zaraz mamy samolot.
Wydaje mi się, że jedna sukienka w tym sklepie jest warta dwu krotność mojej pensji, ale przecież nie będę sprzeciwiała się mojemu pracodawcy.
Podczas, gdy ja podziwiałam, oglądałam i przymierzałam sukienki, Leo siedział jakby nieobecny. Wyglądał przez okno, spoglądał co chwilę na telefon, jakby do kogoś pisał, sprawdzał godzinę... Chyba nie lubi chodzić na zakupy, ale to był jego pomysł. Ja mogłam jechać w dresie.
Po niecałych piętnastu minutach wyszliśmy ze sklepu z dwiema sukienkami, żakietem, torebką i butami. Ależ ten Leo hojny.
-Musimy się pośpieszyć, mamy godzinę do samolotu.
Wsiedliśmy do auta, a Leo z piskiem opon ruszył w stronę lotniska.
Muszę przyznać, coraz więcej plusów u mnie zbiera, chyba nawet zaczynam zapominać o tym co zrobił. On jest za idealny, by cały czas go obwiniać. Jest mordercą, owszem, ale jakim przystojnym!
Z torbami weszliśmy na lotnisko i po odprawie usiedliśmy obok siebie w samolocie.
-Za ile tu wrócimy?
Spytałam, gdy samolot wbił się w powietrze.
-Za trzy dni. Jak dobrze pójdzie.
No i wspaniale! Trzy dni w nowym mieście, zwiedzę ciekawe miejsca, może poznam kogoś sławnego? W końcu Leo na pewno zna sławnych ludzi. Sam niedługo będzie znanym człowiekiem na całym świecie. W końcu będzie właścicielem największej sieci ekskluzywnych hoteli na świecie.
Wspomniałam już, że Leo jest cudowny?
{}{}{}*{}{}{}
Ciężkie jest życie z dziewczynami. A szczególnie z takimi, które cały czas Cię denerwują, a ty nie masz wyjścia i i tak musisz z nimi spędzać czas. 

Shan mnie strasznie denerwowała. Czasami naprawdę doprowadzała mnie do szału! Nienawidziłem tego, że była tak cholernie uparta, pyskata, wredna, nie znała granicy. Po prostu mówiła to co aktualnie myślała, była dokładnie taka jak ja. Nieokrzesana. Tylko, że ja teraz w odróżnieniu od niej nie jestem szczery...
-Ale czekaj, jednego nie rozumiem. Skoro jeszcze nie jesteś głównym przedstawicielem firmy, to dlaczego ojciec wysyła Cię na tak ważne spotkanie? Nie mógł pojechać sam? W końcu ty możesz coś jeszcze zepsuć i co wtedy?
Mówiłem, że ta dziewczyna mnie wnerwia? Chyba tak. I znowu mnie obraża i jeszcze pewnie tego nie zauważa. Gdyby to była normalna pracownica, normalna asystentka, już dawno bym ją wyrzucił. Bo kto to pomyślał, żeby pracownica mieszkała w domu swojego pracodawcy, który kupuje jej sukienki i jest dla mniej tak przesadni miły? Gdyby nie to, że może wszystko wypaplać na policji, nawet nie zaśmiecałbym sobie nią głowy. Owszem, jest ładna i inteligenta. Właśnie, chyba trochę za bardzo. Za dużo gada, przez nią mam same kłopoty. Prawie się na samolot spóźniłem, wtedy by mnie chyba ojciec zabił.
-Wysyła mnie, bo mi ufa, a po drugie za niedługo przejmę po nim wszystko.
-Zawsze chcesz być synem pana Maidyego? Nie chcesz być panem Maydi?
Jak ona w ogóle śmie! Obraża swojego pracodawce! Co za niewychowane dziewuszysko! Aż mi ciśnienie skoczyło...
-Weź już w końcu przestań gadać. Posłuchaj sobie muzyki, jak ja.
Włożyłem białą słuchawkę w ucho chcąc chociaż przez chwile przestać słuchać pytań Shan.
-Nie mam słuchawek...
To było ostatnie co usłyszałem, gdyż po włożeniu drugiej słuchawki i puszczeniu muzyki na fula, kompletnie się wyłączyłem. Myślałem, że Shan wpadnie na to, by przez te dwie godziny się przespać, poczytać gazetę, czy chociaż pooglądać paznokcie, ale ona nie byłaby sobą, gdyby siedziała cicho nie przeszkadzając nikomu.
Leciała właśnie moja ulubiona piosenka, gdy poczułem, jak słuchawka wypada mi z ucha. A raczej nie wypada, tylko ktoś ją wyciąga. Tym ktosiem była Shanti. Jak gdyby nigdy nic wyciągnęła słuchawkę z mojego ucha i włożyła ją sobie.
-Fajna.
Odrzekła po chwili.

Zabranie słuchawki z czyjegoś ucha chyba nie jest normalne. Ale widocznie dla Shanti, to jest norma. Dziwna dziewczyna. Już chciałem jej powiedzieć, że takie coś jest nie stosowne, jednak nie zdążyłem. Poczułem jej głowę na swoim ramieniu. W jednym momencie runął mój cały plan i narodził się nowy. Że ja na to nie wpadłem! Tylko to jest trochę bardziej ryzykowne, no ale przecież dam radę, muszę.
Oparłem głowę o jej i poprawiłem słuchawkę w uchu.
Wcześniej chciałem tylko zdobyć zaufanie Shan, nie chciałem jej w jakikolwiek sposób wykorzystać. Chciałem jej pomóc, chciałem, by mnie polubiła, żeby nie poszła na policję. Teraz zrozumiałem, że rozkochanie jej w sobie będzie lepsze. Lepsze dla mnie. Zdobędę to wszystko co przy pierwszym planie a dodatkowo się zabawię, czemu by nie skorzystać. Wydaje mi się, że pójdzie mi bardzo łatwo. Nie sądziłem nawet, że ona będzie taka otwarta w stosunku do mnie, a tu opiera się o moje ramie.
-Leo?
Przerwała ciszę.
-Tak?
-Dlaczego mi właściwie pomagasz?
Tego się nie spodziewałem. Kompletnie. A już w szczególności nie teraz.
-Nie mogę pozwolić, by taka piękna kobieta nie miała grosza przy duszy, by błąkała się sama po mieście.
Tak, komplementy są jak najbardziej na miejscu.
Shanti nic mi nie odpowiedziała, poczułem tylko, jak delikatnie przytula się do mojego ramienia. W sumie, to było nawet przyjemnie, dawno nie byłem tak blisko z dziewczyną. Oczywiście nie licząc seksu, ten to był, ale z przypadkowymi dziewczynami, nie liczy się. Chodzi mi o takie zwykłe przytulanie, rozmowy dłuższe niż tylko- należy się 200 euro.
{}{}{}*{}{}{}
W Madrycie wylądowaliśmy kilka minut po pierwszej. Przez ostatnie półgodziny lotu musiałam się przespać, bo budził mnie głos Leo i jego podnoszące się i opadające ramię, na którym miałam głowę.
Odebraliśmy swoje torby i taksówką pojechaliśmy do hotelu, by przyszykować się na spotkanie z klientem.
Tym razem nie zatrzymaliśmy się w hotelu jego ojca, w Madrycie go jeszcze nie ma, właśnie powstaje, to po to tutaj przyjechaliśmy.
Leo wynajął mały apartament, dwa pokoje, łazienka, salon i mini kuchnia. Więcej nie jest potrzebne, spędzimy tutaj tylko kilka godzin.
-I jak lot? Szybko minęło, nie?
Zaczął rozmowę Leo gdy weszliśmy do apartamentu.
-Było w porządku.
Odłożyłam torby z ciuchami do jednego z pokoi na łóżko i wróciłam do Leo, który siedział na kanapie i oglądał coś w swojej torbie. Jednak, gdy tylko mnie zobaczył od razu ją zamknął i odłożył.
-To co teraz robimy?
Usiadłam obok niego zakładając nogę na nogę.
-O czternastej spotkanie na budowie hotelu. Znaczy to już nie jest budowa. Hotel jest na wykończeniu. Musimy tam pójść, pokazać się, zrobić sobie kilka zdjęć i podpisać kilka papierów. Tyle. Później wsiadamy w samolot i do Paryża.
Wstał z kanapy i podszedł do małej, białej lodówki.
-Chcesz pepsi?
Wyciągnął z niej dwie puszki z napojem. Pokręciłam mu tylko przecząco głową.
-A może...
Zaczęłam.
-Pokazałbyś mi Madryt? Nigdy tu nie byłam, chciałabym zobaczyć, czy jest tu ładniej niż w Barcelonie.

Nie byłam pewna, czy powinnam coś takiego proponować. W końcu Leo to mój pracodawca. A moja praca nie polega na zwiedzaniu świata. Jednak odpowiedź Leo bardzo mnie zdziwiła.
-W sumie czemu nie. Możemy do hotelu przejść na pieszo, od razu pozwiedzamy.
Dopił picie do końca i pustą puszkę położył na blacie.
-Świetnie! Pójdę się przebrać!
Powiedziałam zadowolona i z torbami zamknęłam się w łazience.
Założyłam na siebie błękitną sukienkę, którą kupiłam dziś rano, białe baletki i biały żakiet. Poprawiłam jeszcze makijaż i związałam włosy w wysokiego kucyka. Po kilku minutach wróciłam do salonu. Leo znowu zaglądał to tej torby i znowu gdy mnie zauważył szybko ją schował. Coraz bardziej zaczyna mnie zastanawiać, co on w niej trzyma.
-Ślicznie wyglądasz.
Czy ja się nie przesłyszałam? On mi powiedział, że ślicznie wyglądam! Nie wierzę! Aż chyba się zaczerwieniłam...
Wystrojeni w eleganckie ciuchy wyszliśmy z hotelu i zaczęliśmy iść chodnikiem wzdłuż głównej ulicy w Madrycie.
Leo co chwilę mówił mi o tym mieście. Pokazywał gdzie co jest, czasami nawet opowiadał jego historię, mówił bardzo dużo, bardzo dużo też wiedział, jednak muszę się przyznać- nic nie zostało mi w pamięci. Nie wsłuchiwałam się w jego słowa, a w jego niski, czarujący głos. Cały czas przyglądałam się jego twarzy, jego ciału, które ruszało się z każdym jego ruchem, jego czarnym, lekko kręconym włosom falującym na wietrze. Nie mogłam się ani trochę skupić.
-Ej, słuchasz ty mnie w ogóle?
Dopiero to pytanie zbudziło mnie ze snu o Leo.
-Przepraszam, zamyśliłam się.
Odrzekłam.
-Właśnie widzę, chcesz coś zjeść?
Spytał ponowny raz z uśmiechem na twarzy.
Poszliśmy do małej restauracji, w której zamówiliśmy po tortilli i po jej zjedzeniu poszliśmy dalej zwiedzać Madryt, a raczej znów zauroczyć się Leo.
Chodziliśmy blisko dwie godziny zanim doszliśmy pod hotel.
-Jesteśmy.
Zatrzymaliśmy się przed hotelem.
-Wow. Naprawdę, wielki.
Spojrzałam do góry. Hotel miał chyba ze dwadzieścia pięter wysokości! Był przepiękny.
-A tam, na lewo jest stadion miejscowej drużyny. Ogólnie ten hotel będzie dla piłkarzy, którzy przyjadą grać z Realem. Zbudowany został tu, by nie musieli długo jeździć. Bo przecież to są takie gwiazdeczki, one nie mogą się przemęczać.
Mówił z sarkazmem z głosie, a mi aż uśmiech sam pojawił się na twarzy. Weszliśmy do środka hotelu.Jednego trochę nie rozumiem. Jestem z Leo, cholernie się z tego powodu cieszę, ale dlaczego, gdy powiedział coś o piłce nożnej, to pomyślałam o Marcu? Dlaczego tak głęboko usadowił się w mojej głowie, że nie mogę o nim zapomnieć? Może robię sobie za duże nadzieję, ale bardzo chce, by to Leo był teraz przy mnie. Nawet nie jako ktoś więcej, a po prostu jako dobry kolega, kompan do rozmów. Teraz właśnie kogoś takiego potrzebuje.
Hotel był już niemal skończony, jedyne czego tutaj brakowało, to gości i pracowników. Nadal chodzili tutaj tylko robotnicy, którzy zawieszali ostatnie obrazy lub wkręcali żarówki.
-Dobra, Shan. Poczekasz tutaj na mnie? Ja wejdę szybko do dyrektora hotelu, coś tam podpisze i jedziemy dalej.
-To na co Ci ja tutaj? Nie mogłam zostać w hotelu?
Tylko się namęczyłam tym chodzeniem, a teraz dowiaduję się, że na marne. Chociaż nie, nie ma marne. Gdyby nie ten spacer, nie spędziłabym tyle czasu z Leo. Ale to i tak nie zmienia faktu, że trochę się wkurzyłam. Przyprowadził mnie, a teraz nie wiadomo ile będę na niego czekała... Tak, jestem zła.
-Taka ślicznotka nie mogła zostać w domu. Muszę się Tobą pochwalić.

Dwa komplementy w tak krótkim odstępie czasowym, do tego ten zniewalający uśmiech, który miał przy wymawianiu ich i jeszcze jego dłoń, która obtarła się o moje ramię. Matko Boska! Już mu wybaczyłam, że mnie tutaj ciągnął.
Gdy ja stałam oniemiała, on zniknął w windzie i poszedł podpisać te jakieś papiery. Gdy doszłam do siebie, usiadłam na kanapie w holu i próbowałam jakoś pozbyć się zarumienionych policzków. Czułam, jak płonęły. Ja cała płonęłam! Nie wiem, czy on to robi umyślnie, ale chyba mnie podrywa. Ja mu się chyba podobam! Bardzo bym chciała, żeby tak było. A może to tylko moje głupie urojenia? Może mi się to tylko wydaje? Nie mam pojęcia, wiem jedno. Chce go już zobaczyć!
{}{}{}*{}{}{}
Tak jak myślałem. W gabinecie dyrektora, musiałem tylko powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony, że to właśnie ten gościu, a nie inny będzie reprezentował nasz hotel w Madrycie, musiałem podpisać parę dokumentów, zrobić pamiątkowe zdjęcie i znowu powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony. Tyle razy widziałem jak ojciec to robi...
Po półgodzinie byłem już wolny. Zjechałem windą do Shanti. Coraz bardziej podobała mi się ta zabawa. Ona była taka naiwna, widziałem, jak na mnie się patrzyła. Dokładnie tak samo jak wszystkie inne, chociaż było w niej coś takiego, coś co sprawiało, że wcale nie chciałem się z nią tak bawić. Kurde, dlaczego ona ona musiała widzieć jak zabijam tych gości? Dlaczego akurat ona?
Zszedłem do holu i co? Shan nie było. W sumie to mogłem się tego spodziewać, to dziewczę długo nie wysiedzi samo. Tylko teraz gdzie ona jest...
Spytałem się kilku roboli, czy nie widzieli gdzie ona poszła. Trzech nie wiedziało, czwarty powiedział, że wyszła. Pomocni Ci madrytczycy...
Wyszedłem na zewnątrz. Shan od razu rzuciła mi się w oczy. Siedziała na wielkiej fontannie przed hotelem i moczyła w wodzie rękę.
-Aż tak nudno było?
Usiadłem obok niej, nic nie odpowiedziała tylko lekko się uśmiechnęła.
-Sorry, że tak długo, ale sama wiesz..
Spojrzałem na nią, była taka radosna, uśmiechnięta. Aż śliczna. Muszę przyznać, jest bardzo ładna. Bardzo to nawet mało powiedziane.
-Rozumiem. Taką masz pracę. A właściwie, to my mamy taką pracę.To gdzie teraz?
-Hotel po resztę rzeczy i Paryż.
-To chodźmy!
Powiedziała radośnie i wstała z fontanny. Powoli zaczęliśmy wracać do hotelu. Aż zdziwiłem się, że tak dobrze nam się rozmawiało. Rozmowa kleiła się tak dobrze jak nigdy. Może to dlatego, że zmieniłem do niej nastawienie? Przyznam, wcześniej nie chciałem jej za blisko do siebie dopuścić. Mieliśmy się dogadać i tyle. A teraz... teraz to jest zupełnie inaczej.
-Ty palisz?!
Spytała się mnie, gdy wyciągnąłem z kieszeni papierosa i włożyłem go do ust.
-A co? Przeszkadza Ci to?
Zapaliłem go i pociągnąłem pierwszy raz.
-Nie, no ale myślałam, że prowadzisz zdrowy tryb życia i wiesz... A tu papierosy.
-Może i są niezdrowe, ale lubię.

Zaciągnąłem się i spojrzałem na brunetkę, która cały czas dotrzymywała mi kroku.
-Chcesz?
Podałem jej papierosa.
-Zapomnij, to śmierdzi.
Śmieszne dziewczę, naprawdę.
Do hotelu doszliśmy w jakieś piętnaście minut. Pora lecieć do Paryża, tam spędzimy więcej czasu nic tutaj. Przebraliśmy się w luźniejsze ciuchy, by było wygodnie w samolocie. Dziś już żadnego spotkania nie ma, czysty relaks.
-Wzięłaś wszystko? Bo nie będziemy tutaj wracać.
Stałem z torbą w ręku przy drzwiach i czekałem na Shanti, która jak zwykle robiła wszystko bardzo, ale to bardzo wolno. Ja zdążyłem zmienić garnitur na krótkie spodenki i koszulkę, wykąpać się przed tym i zjeść kanapkę, a ona cały ten czas spędziła w łazience. Ah te baby...
Gdy wreszcie do mnie przyszła mogliśmy w spokoju udać się na lotnisko. Taksówką dojechaliśmy tam chwilę po siedemnastej. Za niecałe dwie godziny będziemy w sercu Francji. Tam mam zamiar bardziej zbliżyć się do Shan... Będzie ciekawie, oj będzie.

############

Witam raz jeszcze :)
Mi się wydaje, że taka forma pisania jest lepsza, mam nadzieję, że Wam równie przyjemnie się czytało, jak mi pisało :)
Dobra, właściwie to tyle, do następnego!