wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział dwudziesty

Dzisiaj pierwszy raz od ponad miesiąca spotkam Marca. Mimo, że nic do niego nie czuje, nie ma w moim życiu miejsca dla niego, to jednak nie jest mi do końca obojętny. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Jak na złość. Nie pamiętam nic co chciałabym pamiętać, a jednak on siedzi mi w głowie. Nawet jak teraz mam Leo, to Marc czasem przebiegnie mi przez myśl. Wiem, że go zraniłam. Zastanawiam się jak radzi sobie beze mnie. Lorena mówiła, że był załamany. Nie kontaktował w ogóle. Przestał przychodzić na treningi, ponoć trener chciał go odsunąć do rezerw. Cristian mi mówił, że nigdy nie widział go w takim stanie. A przecież to on zna go najdłużej. Prawie dwadzieścia lat. Ale tak było na początku. Teraz ponoć się u niego ustabilizowało. Mam nadzieję, że jakoś ułożył sobie życie i pogodził się z tym, że mnie już nigdy nie odzyska. Teraz, gdy mam Leo całkiem inaczej na to patrze. Chyba nawet nie jestem już zła na niego. Wydaje mi się, że mogłabym się nawet z nim dogadać. Ale czy on chce? Obawiam się, że na weselu nie zamienimy ani jednego słowa. Mam również nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Z tego co wiem, nikt mu nie powiedział, że spotykam się z Leo. Wydaje mi się, że to mógłby być bardzo duży cios dla niego. Jeszcze nie tak dawno byłam jego narzeczoną, a teraz spotykam się z innym... Ale to nie moja wina. Nie moją winą jest to, że go nie pamiętam.
Dobra, dość rozmyśleń o Marcu. Pora wziąć się za siebie i sprawić, bym wyglądała pięknie. Oczywiście nie tak pięknie jak Lorena, bo to ma być jej dzień, ale przynajmniej w połowie.
Gdy się obudziłam kilka minut po ósmej, Leo nie było. Nic mi nie wspominał, że będzie wychodził. Mało tego, miałam mu dobrać krawat do garnituru i pomóc mu dobrze wyglądać. Chociaż jemu nie jest za dużo potrzebne- bo mój Leo jest idealny.
Zostawił mi tylko karteczkę na stoliku nocnym. Napisał mi na niej, że przeprasza i będzie w domu około trzynastej. Pięknie, o trzynastej to ja muszę być u Loreny i pomóc jej się przygotować.
No cóż, życie biznesmena nie jest takie łatwe. Już przyzwyczaiłam się, że często ma niezapowiedziane spotkania, taką ma pracę, ja nic nie poradzę.
Leniwie zwlekłam się z łóżka i poszłam pod prysznic. Po dokładnym zmyciu z siebie resztek snu owinięta w ręcznik z mokrymi włosami wyszłam na taras. Oparłam ręce o drewnianą barierkę i spojrzałam na błękitną wodę. Nadal nie mogę uwierzyć, że tutaj mieszkam. Że to jest mój dom. Tutaj jest za idealnie, by to mogło być prawdziwe.
Muszę przyznać, że nawet nie chciało mi się ubierać. A poza tym, miałam zamiar zjeść śniadanie, a gdybym założyła już sukienkę wyjściową mogłabym ja pobrudzić. Tak więc przez następne dwie godziny chodziłam w ręczniku. Zjadłam w tym czasie śniadanie, wypiłam kawę i obejrzałam wiadomości. Później, gdy była już pora przyszykowania się do wyjścia, włączyłam radio i udałam się do łazienki wcześniej z sypialni wzięłam swoją czarną, koronkową bieliznę. Założyłam ją w łazience, a ręcznik wrzuciłam do kosza z brudnymi ciuchami. Włosy zdążyły mi całkowicie wyschnąć i lekko się zakręciły. Wymyśliłam sobie, że właśnie dziś je zakręcę. Raz się żyje, a co! Chwyciłam za lokówkę i zaczęłam robić sobie po kolei małe, zgrabne loczki. Po kilkunastu minutach to one zakrywały moje całe plecy. Spryskałam je jeszcze lakierem, by dłużej się trzymały i wpięłam w nie kilka małych, spineczek w kolorze sukienki, by grzywka nie opadała mi cały czas na oczy. Swoją drogą muszę pójść do fryzjera ją obciąć, bo już naprawdę mnie denerwuje.
Po zrobieniu fryzury wtarłam w swoje całe ciało malinowy balsam. Miałam to zrobić wcześniej, po prysznicu, ale jakoś wyleciało mi z głowy. Gdy balsam już niemal całkowicie wchłonął, zabrałam się za robienie makijażu. Nie chciałam odstraszać make-upem. Zrobiłam dwie równe, czarne kreski na górnych powiekach, lekko wyjeżdżając za kąciki oczu, dolne podkreśliłam tylko przy zewnętrznej części oka. Dalej natuszowałam rzęsy, pomalowałam usta delikatnie czerwoną szminką i gotowe.
W sypialni, na szafie, na białym wieszaku wisiała moja dzisiejsza kreacja. Ta sukienka była naprawdę prześliczna! Cieszyłam się na samą myśl, że ją włożę. Miała kolor morza, tego samego, które widziałam dziś rano i tego, które widzę teraz zerkając przez wielkie okno w sypialni. Zwinnym ruchem włożyłam na siebie to cudo i delikatnie wyprostowałam ją rękami. Leżała idealnie. Nie mogę się doczekać, jak Leo mnie w niej zobaczy. Ze srebrnej szkatułki, którą kupił mi Leo wyciągnęłam delikatne, małe kolczyki i naszyjnik do pary. Założyłam na siebie biżuterię i spryskałam się jeszcze malinowymi perfumami.
Zegar wskazywał godzinę dwunastą czterdzieści, gdy ja zakładałam moje czarne buty na wysokim obcasie. Powinnam już być w drodze do Loreny, ale wiem, że muszę zaczekać na Leo. Gdy wkładałam do małej torebki chusteczki i szminkę dostałam esemesa od Loreny.
Shanti, zapomniałaś? Ja czekam tutaj na Ciebie, w moim najważniejszym dniu w życiu, a ciebie nie ma! Przyjeżdżaj szybko!
Nawet nie chciałam jej tłumaczyć, dlaczego się spóźniał. Odpisałam jej tylko, że za dwadzieścia minut będę. Gdy wkładałam komórkę do torebki, usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe, a już po chwili w drzwiach sypialni stanął jak zwykle uśmiechnięty Leo.
-Jeszcze nie pojechałaś?
Spytał na powitanie.
-Czekałam na ciebie. Ubieraj się szybko, musimy jechać!
Niemal na niego krzyknęłam i zaczęłam wyciągać mu garnitur, który ma na siebie włożyć.
Gdy szukałam odpowiedniego krawatu, który pasowałby do mojej sukienki, poczułam dłonie Leo na moim brzuchu.
-Ślicznie wyglądasz.
A zaraz po tym poczułam jego usta na mojej szyi.
-Leo!
Nie łatwo mi było mu odmówić. Najchętniej zostałabym teraz z nim, w łóżku jednak wiem, że nie mogę.
-Ubieraj się.
Odwróciłam się do niego przodem i pocałowałam go w policzek i po chwili oddaliłam się od niego na kilka metrów, zaczęłam przeglądać się w lusterku.
-W poniedziałek lecimy do Niemiec.
-Gdzie?
Odwróciłam się w jego stronę. Wiązał sobie krawat.
-Do Berlina. Do klienta. Pokazać się, tak jak ostatnio. A z Niemiec lecimy do Indii. Jakiś miliarder chce by nasz hotel powstał w jego mieście. Tylko ma takie wymagania, że powiedział, że przez telefon nie będzie nic uzgadniał. Trzeba pojechać i dowiedzieć się o co dokładnie mu chodzi.
-Mam jechać z tobą?
Spytałam, gdy pomagałam mu wiązać krawat.
-No oczywiście. Bez ciebie nigdzie nie jadę.
Poczułam jego usta na moim czole.
On jest cudowny, jestem ogromną szczęściarą, że mam go przy sobie.
Gdy byliśmy gotowi do wyjścia, zabraliśmy torby z prezentami dla Państwa Młodych i mojej chrześnicy i pojechaliśmy do domu państwa Tello.
{}{}{}*{}{}{}
Nie jestem człowiekiem ze stali, chociaż próbuje taki być. Muszę przyznać, że im bliżej miejsca byliśmy, tym bardziej się denerwowałem. Nawet uspokojenia Shanti nie działały. Zależy mi na tej dziewczynie, a jakby nie było, to byli jej przyjaciele, głupio byłoby się zbłaźnić na ich oczach. Widziałem jak Shanti cieszy się na samą myśl o nich. Całą drogę buzia jej się dosłownie nie zamykała, uśmiech nie schodził z jej twarzy, a jej czarne oczka świeciły się jak iskierki. Jest prześliczna, a w dodatku cała moja.
-To tutaj.
Zatrzymaliśmy się pod dużym, dwupiętrowym białym domem ogrodzonym wysokim, marmurowym płotem. Na podjeździe przed domem stało już kilka samochodów, ze dwa może. Gdy wyszliśmy z samochodu i staliśmy pod domofonem, ujrzałem fotoreporterów. Co to za znajomi są?
-Shan, ci twoi znajomi to jakieś gwiazdy są?
Fotoreporterzy nie zwracali uwagi na to, czy my jesteśmy sławni, czy nie, cały czas robili nam zdjęcia. Mieli jeszcze tyle tupetu, by powiedzieć nam byśmy dla nich za pozowali, oczywiście się nie zgodziliśmy.
-A nie powiedziałam ci? To jest piłkarz tej całej FC Barcelony.
Drzwi od furtki otworzyły się, a my zostawiając fotoreporterów samych weszliśmy na podwórko.
Kiedyś miałem możliwość spotkać się z tymi całymi piłkarzami. Budowaliśmy dla nich domek przygotowawczy przed meczem niedaleko stadionu. Z tego co wiem, to sobie go chwalą. Spotykają się tam przed każdym domowym meczem, odpoczywają, wyciszają się, lub hałasują, co kto lubi, a później razem jadą na stadion. Właśnie wtedy ich poznałem. Ale nie była to żadna atrakcja dla mnie. Ja się nawet nożną nie interesuje. Wiem jak niektórzy z nich mają na imię, w końcu mieszkam w Barcelonie, oni są tutaj czczeni nie ma możliwości, by nie znać żadnego. Musiałbym chyba nie wychodzić z domu i żyć bez prasy i telewizora.
Gdy staliśmy pod drzwiami i już mieliśmy wchodzić, Shanti chwyciła mnie za rękę.
-Troszkę się denerwuje.
Dodała jeszcze i otworzyła drzwi.
Ona się denerwuje? Ona? To co ja mam powiedzieć?
U progu przywitał nas jakiś starszy pan. Pewnie ojciec któregoś z nowożeńców.
Shanti od razu pobiegła na piętro do panny młodej, ja miałem zająć się sobą, a że nikogo tutaj nie znałem, zacząłem oglądać dom.
Był ładny. Może nie tak przemyślany i elegancki jak mój, ale ładny. Jednak nie zamieniłbym się, nie chciałbym tu zamieszkać. Za duży jest dla mnie, ja póki co rodziny nie planuje mieć.
Po domu kręciło się już kilka osób. Byli na pewno rodzice obojga państwa młodych, dwóch mężczyzn w garniturach i jakaś laska, całkiem ładna.
Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, a że na blacie w kuchni zobaczyłem drinki z parasolkami, postanowiłem się poczęstować. Osobiście uważam, że mieszanie wódki z takimi kolorowymi soczkami, lodem i wszystkimi tymi ozdobami to grzech, ale skoro niczego innego nie mają, to niech będzie. Wino, a tak, winem mogli by mnie poczęstować. Z drinkiem w ręku zacząłem kręcić się po domu, zresztą nie tylko ja. Czworo starszych ludzi siedziało na kanapie z małym dzieckiem, to chyba ta Carlota, o której tyle opowiadała mi Shanti. Jakiś brunet z tą panną stali na tarasie, jedyne co mi się nie spodobało, to to, że ten facet cały czas mnie obserwował, aż trochę nie zręcznie się poczułem. Gdy już chciałem do niego podejść, bo moja cierpliwość się skończyła, zza moich pleców usłyszałem głos.


-Ty jesteś Leo?
Za mną stał wysoki brunet, ogolony prawie na łyso, tylko na górze zostawił placek z czarnych włosów. Ubrany był w ciemny garnitur, z kwiatkiem koloru bordowego przypiętym do marynarki.
-Tak.
Odpowiedziałem mu, a on wyciągnął do mnie rękę w geście powitania, uścisnąłem ją.
-Jestem Cristian. Shanti dużo nam opowiadała o tobie. Cieszę się, że wam się ułożyło. Póki co musimy poczekać jeszcze na moją żonę, znaczy przyszłą żonę i jedziemy do restauracji. Rozgość się, zresztą widzę, że już poczęstowałeś się napojem. W kuchni są jeszcze drobne przekąski, częstuj się jeśli chcesz. Ja muszę iść, muszę, właściwie nawet nie pamiętam co powinienem zrobić, ale coś na pewno, Lorena zawsze coś wymyśli.
I odszedł. Bardzo pozytywny człowiek. Cały czas gada, nie miałem nawet możliwości mu przerwać. Naprawdę, bardzo fajny facet.
{}{}{}*{}{}{}
Przyszła z kimś? Nigdy bym nie pomyślał, że niemal obcego chłopaka przyprowadzi na ślub naszych przyjaciół. Ja, ja to co innego. Przyszedłem z Marissą, bo to kuzynka Loreny. Ona nie miała z kim przyjść, ja też nie miałem partnerki, to Lorena stwierdziła, że przyjdziemy razem. Muszę przyznać, poczułem ukucie zazdrości, gdy zobaczyłem ich razem wchodzących do domu Crisa. Ale bardziej niż zazdrość czułem smutek. Smutek spowodowany tym, że teraz to Leo jest dla niej najważniejszy, nie ja. Kiedyś to ja o nią dbałem, kochałem, sprawiałem, by uśmiech nie schodził z jej twarzy, a teraz? Teraz nie mam nic. Zostaje mi tylko patrzeć, jak jest im ze sobą dobrze. Ale postaram się, by jak najmniej było widać to, jak jest mi ciężko.
Było chwilę po piętnastej, gdy na schodach na piętrze stanęła w białej, pięknej sukni Lorena. Wyglądała zjawiskowo. Automatycznie wszystkie oczy powędrowały na nią. Nie dziwie się. Pamiętam, jak mówiła, że tego dnia chce wyglądać jak księżniczka i jej to się udało. Była prześliczna, co tu dużo gadać. Ten Cris to szczęściarz.
Jednak moje oczy wpatrywały się w kogoś innego. Gdy Lorena zeszła po schodach do Cristiana, który czekał na nią przy pierwszym schodku, u góry pokazała się postać tak piękna, że aż zaschło mi w gardle. Matko Boska, jak ona jest śliczna! Teraz podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż wcześniej, a to pewnie przez to, że wiem, że jest dla mnie niedostępna.
-Wszystko w porządku?
Pod ramię złapała mnie Marissa. Wysoka, brązowooka blondynka.
-Tak, w porządku.
Gdy mój wzrok powędrował z powrotem na schody, Shanti stała już w objęciach Leo.
-Chodźmy.
Złapałem Marissę w pasie i wraz ze wszystkimi pojechaliśmy do kościoła.
Mały, kameralny, drewniany kościółek mieścił się niedaleko plaży, na wysokiej górce, tam już czekali na nas wszyscy goście. Ceremonia ślubna zaczęła się o szesnastej. Na początku ksiądz udzielił sakramentu ślubu. Ja stałem za Crisem, Shanti za Loreną. Same zaślubiny trwały krótko, bo tylko niecałe dwadzieścia minut. Co chwilę zza moich pleców było słychać szlochanie którejś z ciotek, czy babek państwa młodych. Sama Lorena też uroniła nie jedną łzę, w końcu to wydarzenie zapamięta na zawsze, życzę im jak najlepiej z całego serca. Niech będą ze sobą aż do śmierci, i niech zawsze żywią do siebie takie uczucie jak w dzisiejszym dniu, albo nawet większe. Ja, cały czas ukradkiem zerkałem na Shantillę, nie mogłem się powstrzymać, ona nadal na mnie działa.
Gdy Cris i Lorena wymienili się już obrączkami, Shanti jako matka chrzestna poszła po Carlotę, którą do tej pory pilnowała mama Loreny. Przyniosła małą, całą owiniętą w biały kocyk, podała ją Lorenie. Ksiądz pokropił jej główkę, nawet nie zapłakała, cały czas uśmiech gościł na jej twarzy.


Gdy Carlota została już ochrzczona, we troje jako pierwsi wyszli z kościoła, a za nimi reszta gości. I zaczęło się to, czego najbardziej chyba nie lubię, czyli składanie życzeń i to obcałowywanie... Nigdy nie wiadomo co powiedzieć, bo co, takie zwykłe szczęścia i miłości... proste, chyba najlepsze, ale każdy tak mówi. Na szczęście, póki co nie musiałem składać życzeń, zrobię to na końcu. Carlotę przejęła jej babcia, Państwo Młodzi zostali dopadnięci przez gości, a ja z Shanti zbieraliśmy prezenty i zanosiliśmy je do samochodu. Cała ta zabawa potrwała grubo ponad czterdzieści minut. Po co fakt, to fakt, gości na weselu jest dużo. Coś około dwóch stów. Cris stwierdził, że kumple z drużyny muszą być obecni wszyscy, oni plus ich partnerki to ponad pięćdziesiąt, ich rodziny... Nie chce wiedzieć, ile oni na to wesele wydali, ale w sumie mają kasę, raz biorą ślub to niech wydają.
{}{}{}*{}{}{}
Wesele odbyło się w bardzo eleganckiej restauracji na plaży, całkiem niedaleko kościółka, dlatego przeszliśmy do niego pieszo. Cały czas towarzyszyli nam paparazzi. W końcu ślub bierze jedna z gwiazd Barcelony, a pozostali zawodnicy są jego gośćmi.
Na szczęście nie mieli wstępu ani do restauracji, ani nigdzie w obrębie siedmiuset metrów.
Sala była ślicznie przystrojona, w kolory beżowe i bordowe. W wielkiej sali stało kilkanaście okrągłych stolików ślicznie zastawionych, z kwiatami na środku. Przy jednym stoliku zasiadało dziesięć osób. Ja, jako świadkowa siedziałam po prawej stronie Loreny, obok niej siedział jej mąż, dalej Marc, ta jego dziewczyna, nawet nie wiem jak ma na imię, dalej mama i tata Cristiana, obok rodzice Loreny i mój Leo obok mnie.
Widziałam, jak Marc mnie obserwuje. Oczywiście, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, on automatycznie patrzył się w drugą stronę, chyba myślał, że tego nie widzę.
Zjedliśmy przystawkę, później danie główne i deser, oczywiście nie obeszło się bez litrów wina, białego, czerwonego, słodkiego, wytrawnego, co kto lubi.
Po obfitym posiłku, Państwo Młodzi poszli na parkiet i zatańczyli swój pierwszy taniec. Wyglądali razem cudownie, naprawdę. Nigdy nie widziałam Loreny tak szczęśliwej i tak pięknej.
Chciałabym tak kiedyś się czuć. Chciałabym mieć świadomość, że jest na świecie mężczyzna, który jest w stanie oddać za mnie życie, który by chciał je całe spędzić ze mną. Czując dłonie Leo na moich biodrach, i jego głowę na mojej, miałam nadzieję, że to on będzie tym jedynym. Że kiedyś to my będziemy na miejscu Loreny i Cristiana. Bardzo bym tego chciała, kocham go.
Po pierwszym tańcu, który był dość spokojny, na parkiecie zaczęło się istne szaleństwo! Wszyscy skakali, krzyczeli, śpiewali. Nawet babcia Crisa, która ma blisko sześćdziesiąt lat za namową któregoś z piłkarzy Barcelony poszła na parkiet. Ja też nie oszczędzałam stóp. Z Leo przetańczyliśmy kilka godzin, oczywiście z przerwami na alkohol i jedzenie.
Było kilka minut po dwudziestej, gdy Leo mi powiedział, że Cris mu powiedział, że Lorena mówiła, że mam do niej przyjść.
-Chciałaś coś ode mnie?
Spytałam, gdy znalazłam ją siedzącą przy stoliku.
-Pójdziesz ze mną pomóc mi z Carlotą? Nie chcę iść sama, a Cris to wiesz, nie potrafi jej uspać.
-Oczywiście! Tylko gdzie Car?
-W tym problem, poszukaj jej, pewnie jest u którejś z ciotek, ja pójdę po klucz od pokoju na górze i tam się spotkamy.


Lorena sobie poszła, a ja zaczęłam szukać mojej chrześnicy. Dziwne, że aż tyle wytrzymała. Ostatni raz spała przed piętnastą, a jakby nie było, tutaj jest głośno.
Rozglądałam się po sali i dopiero po kilku minutach ją zauważyłam.
-O, widzę, że Car się świetnie bawi!
Powiedziałam z uśmiechem na twarzy, gdy zobaczyłam jak blondynka zajmuje się dzieckiem.
-Mam wprawę z małymi dziećmi. Mój Milan już duży jest i taki ciężki! Naprawdę! Carlota w porównaniu z nim to piórko! A noszenie jej to istna rozkosz! I jest taka śliczna, słodziutka! Bardzo chce mieć córeczkę, chyba muszę pójść poszukać Gerarda.
Podała mi dziecko i po ucałowaniu jej w policzek poszła do swojego partnera. Bardzo ją polubiłam. Bardzo przyjazna, miła kobieta, prawie tak cudowna jak moja Lorena.
Carlota była już naprawdę wykończona, prawie zasnęła mi na rękach, gdy wchodziłam po schodach.
-Połóż ją tutaj, muszę ją przebrać w piżamę.
Na górnym piętrze, państwo Tello wynajęli kilkanaście pokoi, gdyby któryś z gości źle się poczuł, albo nie mógł wrócić do domu.
Nie były to nie wiadomo jak duże pokoje, w sam raz na jedną noc. W pokoju Loreny, a raczej w pokoju nowożeńców stało wielkie łoże w białej pościeli, łóżeczko dla Carloty, szampan włożony do zimnej wody, i pełno kwiatów różanych.
Pomogłam Lorenie ubrać Carlotę do snu, chwilę się z nią pobawiłam i mała prawie sama zasnęła.
Kilkanaście minut przed dziewiątą zostawiłam Lorenę z córką i zeszłam na dół. Zanim mogłam zająć się sobą i Leo, musiałam znaleźć mamę Loreny, która zdeklarowała się, że będzie pilnowała Carloty. Jak sama stwierdziła nie ma już siły dłużej tańczyć, jest zmęczona, więc spokojnie może pospać koło swojej wnuczki.
Gdy mama Loreny została zawiadomiona, że może iść do wnuczki, ja zaczęłam szukać Leo. Nigdzie nie mogłam go znaleźć, ktoś mi powiedział, że widział jak wychodził na zewnątrz. Nie czekając dłużej, poszłam tam. Wielki taras oświetlony kilkunastoma lampkami wychodził prosto na otwarte morze.
-Szukasz kogoś?


Usłyszałam męski głos, gdy rozglądałam się po plaży w poszukiwaniu Leo.
Odwróciłam się i zobaczyłam Marca siedzącego na huśtawce na końcu tarasu.
-Cześć Marc.
Odpowiedziałam tylko.
-Ten twój facet poszedł przed chwilą na plażę, jeszcze go dogonisz.
Już chciałam pójść do Leo, jednak coś mnie tknęło, żeby zostać i porozmawiać z Marciem. Wyglądał na nieszczęśliwego. A może tylko tak mi się wydawało?
-Co u ciebie słychać?
Nie wiem czemu, ale zechciałam nawiązać z nim rozmowę. Usiadłam obok niego na huśtawce i spytałam. Może to przez to wino zmieszane z kolorową wódką? Bez tego chyba nie odważyłabym się do niego zagadać.
-Wszystko dobrze. Widziałem, że u ciebie też.
Zamoczył usta w alkoholu, który miał w szklance.
-Tak, jestem z Leo już ponad miesiąc. Jestem naprawdę szczęśliwa. Cieszę się, że tobie też się ułożyło. Widziałam cię z tą ładną blondynką.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, on jednak nie podzielał mojego entuzjazmu. Dopił tylko drinka do końca i zacisną usta.
-Dobrze, pójdę już.
Wstałam z huśtawki i spojrzałam na Marca.
-Cieszę się, że ci się ułożyło. Życzę Ci jak najlepiej.
Jeszcze raz się na niego uśmiechnęłam i po drewnianej podłodze poszłam do Leo.
{}{}{}*{}{}{}
Ja chyba nadal ją kocham. Naprawdę. Nie pamiętam kiedy tak bardzo denerwowałem się rozmawiając z dziewczyną. Biorąc pod uwagę jeszcze to, że przez ostatnie 4 lata byliśmy razem, a znam ja od dobrych ośmiu lat. Nigdy się przy niej tak nie denerwowałem. Czułem, jak zaschło mi w gardle, gdy tylko ją zobaczyłem, nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa. A jeszcze, gdy powiedziała mi, że jest szczęśliwa... Oczywiście, pragnę jej szczęścia, ale obok mnie. Nie obok tego Leo, co ona w nim widzi? Naprawdę nie wiem, przecież ja jestem przystojniejszy, mam więcej kasy, na pewno jestem milszy od niego, bardziej o nią dbam, a ten gościu? Coś nie wydaje mi się, żeby długo z nim była. On mi raczej wygląda na typ faceta, który często zmienia laski. Ale skoro ona jest ślepa i głupia i tego nie widzi, to trudno. Ja płakać nie będę, gdy on ją zostawi. To jej życie, nic mi do niego. Skoro chce je spędzać u tego kretyna, to dobrze, ja jej na drodze nie będę stawał. Niech robi co chce, muszę o niej zapomnieć i to definitywnie. Ona mi już nie jest potrzebna.
Chcąc wypełnić mój plan, wypiłem kolejne szklanki wódki. Z każdym łykiem czułem się coraz lepiej, coraz szczęśliwiej. Było idealnie, gdy wylądowałem z Marissą w jednym z pokoi. Dzięki niej i jej ustom, zupełnie zapomniałem o Shanti. Shanti? Kto to w ogóle jest Shanti?

*******************

Wiem, wiem, miał być tydzień nawet krócej, a wyszły ponad dwa...
Moja wina, moja wina... :D
Ale postaram się teraz wrzucać coś częściej, ale wiecie, ładna pogoda i wgl, trzeba korzystać w wakacji :) Tak więc następny pojawi się na pewno w sierpniu, ale kiedy to nie wiem :)
A tak poza tym, to mam do Was pytanie, a mianowicie, co mam robić dalej.
Są dwie opcje.
Nie wiem, czy dokończyć to opowiadanie za jednym razem, ale wtedy będzie mniej dopracowane, wszystko będzie się działo szybciej i w ogóle, ale mogę również podzielić je na dwie części i w kontynuacji pisać wszystko dokładnie i wgl, ale kontynuacja pojawiłaby się później, trzeba byłoby na nią trochę poczekać. A wtedy, pomiędzy jedną częścią tego opowiadania, a drugą, pojawiłaby się kontynuacja opowiadania o Bibi i Neymarze, pamiętacie? Jak nie, to tutaj macie przypomnienie: http://panipodziekujemy.blogspot.com/. 
Czyli jak? Bo ja sama nie wiem.
Całość Shanti, nieco gorszej jakości, potem Bibi.
Czy Shanti dopracowana, ale urwana w pewnym momencie, Bibi, a potem kontynuacja Shan? 
Piszcie, jakbyście Wy wolały, bo ja serio nie wiem :)
Dobra, no to tyle, do następnego! :*

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział dziewiętnasty

Moje obawy nie sprawdziły się. Jesteśmy już trzy dni w Barcelonie i między nami układa się cudownie! Leo zaproponował mi, byśmy razem zamieszkali. Nawet przez chwile się nie zastanawiałam, cieszyłam się chwilą.
-Leo, masz jakieś plany na przyszły weekend?
Spytałam, gdy jedliśmy wspólny lunch na tarasie za domem. Siedzieliśmy przy drewnianym stoliku przykrytym turkusowym obrusem. Była idealna pogoda na przebywanie na zewnątrz. Słońce miło przygrzewało twarz, wiatr delikatnie rozwiewał włosy. A krajobraz był cudowny! Kilkanaście metrów pod nami była piaszczysta plaża, a zaraz za nią błękitne wody morza. Wystarczyło zejść po drewnianych schodach, a już pod nogami czuło się ciepło piasku.
-Nie. A co? 
Jedliśmy danie, które jak uważa Leo jest najlepsze na świecie, a mianowicie peallę z krewetkami, kurczakiem i sosem słodko-kwaśnym.
-Mam zaproszenie na ślub i myślałam, że zechciałbyś ze mną pójść.
Długo zastanawiałam się, czy zdać mu to pytanie. Bo gdy pójdzie ze mną, pozna Lorenę, Crisa za co najważniejsze Marca. A jak ktoś mu coś wygada? Rzuci mnie i tyle będzie z naszej pięknej miłości. Wydaje mi się, że powinnam mu powiedzieć prawdę, tak chyba będzie lepiej...
-Ślub tutaj? Myślałem, że nie miałaś tu znajomych, że przeprowadziłaś się z Filipin i wiesz...
-Nie do końca ci wszystko powiedziałam.. Nie chciałam wracać do tego co było, bardzo to przeżyłam...
Spojrzałam na niego ze smutną miną. Chciałam jak najbardziej go rozczulić, chciałam wydać się pokrzywdzoną dziewczynką, by nawet nie przyszło mu do głowy na mnie się gniewać.
Gdy przez kilka sekund nic nie mówił, tylko przyglądał mi się, postanowiłam mu wszystko odpowiedzieć. Bo przecież związek nie może być budowany na kłamstwie. Jestem gotowa na to, że gdy dowie się, że go okłamywałam, nie będzie chciał mnie znać. Bo kto to myślał, żeby na początku znajomości kłamać?
-Tak naprawdę żaden właściciel mieszkania mnie nie oszukał. Naprawdę mieszkałam na Filipinach, ale to było dwadzieścia cztery lata temu. Od tamtego czasu mieszkam tutaj, w Hiszpanii. Miałam narzeczonego. Nazywa się Marc.
Z każdym moim słowem widziałam wielkie zdziwienie i zarazem zaciekawienie na twarzy Leo.
-Planowaliśmy ślub, przynajmniej tak mi mówiono. W grudniu, zaraz przed świętami miałam wypadek samochodowy. Wybudziłam się po miesiącu, ale nie pamiętam nic co działo się przed wypadkiem. Kompletnie. Marc i nasi przyjaciele próbowali mi pomóc, jednak ja ich odrzucałam. Z Marciem od początku się nie dogadywałam. Wszystko runęło, gdy zabrał mnie na wycieczkę i tam chciał mnie pocałować. Nie wybaczyłam mu tego do teraz. Później mieszkałam z Loreną i Crisiem, to właśnie ich wesele jest za tydzień. Mieszkałam u nich kilka miesięcy, aż wszystko zepsułam... Zawsze wszystko psuje. Wyprowadziłam się od nich i błąkałam się po ulicach Barcelony, później poznałam Ciebie i dalej to już wiesz...Okłamałam cię, zrozumiem, jeżeli się na mnie wściekniesz. Powinnam była powiedzieć ci prawdę, ale bałam się. Bałam się wracać do tego co się wydarzyło. Chciała o tym zapomnieć, jednak nie potrafię. Zrozumiem, jeżeli teraz każesz mi wyjść, nie powinna byłam...
Schyliłam głowę w dół i spojrzałam na swoje palce. Chciała wydać się jak najbardziej pokrzywdzona, Leo chyba się nabrał, ponieważ stał od stołu i mocno mnie przytulił. Jak to łatwo okręcić sobie faceta wokół palca .Ale za bardzo go kocham, by go stracić.
-Z dnia na dzień zadziwiasz mnie coraz bardziej.
Pocałował mnie w czubek głowy.
-Masz suknie na wesele?
Jak ja go kocham! Jest najlepszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać! I dlaczego ja bałam się mu to powiedzieć? Przyjął to bardzo spokojnie, był wyrozumiały.
Zanim zjedliśmy śniadanie rozmawialiśmy jeszcze o moim wypadku. Opowiedziałam mu wszystko co chciał. Otworzyłam się przed nim jak przed nikim innym.
Po zjedzeniu śniadania włożyliśmy naczynia do zmywarki i jeszcze przez kilka minut obściskiwaliśmy się na kanapie w salonie. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Leo musiał pojechać do swojego ojca. Ja mogłam zostać w domu, lecz postanowiłam to wykorzystać.
Przebrałam się w jasne jeansy i niebieską koszulę w kratę. Do tego założyłam buty na koturnie, a przez ramie przewiesiłam sobie torebkę, do której włożyłam komórkę, portfel i kilka innych najpotrzebniejszych rzeczy. Zadowolona wyszłam z mieszkania.
{}{}{}*{}{}{}
Dziecko robi straszny bałagan, nawet jak jeszcze nie umie chodzić. Carlota leżała na kanapie i wyrzucała na podłogę wszystko, co obok niej leżało. Łącznie z pilotem od telewizora, chusteczkami, które przed tym podarła na małe kawałeczki i mleko, które wylało się z butelki.
Ślub zbliżał się wielkimi krokami. Cristian jeździł po mieście i załatwiał ostatnie sprawy. Już prawie wszystko. Została tylko suknia. Ale to poczekam na Shanti. Miała w ciągu kilku dni wrócić do Hiszpanii i mi pomóc. Muszę z nią porozmawiać, bardzo jestem ciekawa jak to się stało, że znalazła się w Paryżu...
-Carlota, kochanie moje...
Byłam tak zmordowana. Mała budzi się w nocy minimum pięć razy, ma kolki, płacze jak tylko przez kilka minut siedzi sama. A do tego w sposób w jaki zasypia... Zawsze, gdy płacze wniebogłosy owijam ją w brzoskwiniowy kocyk, daje jej pieluszkę pod główkę i wkładam butelkę w różowe usteczka. Gdyby tego było mało, muszę bujać się do przodu i do tyłu śpiewając przy tym. Inaczej księżna Carlota nie zaśnie. Gdy proszę Crisa, by to on ją pobujał, mówi, że sama ją tego nauczyłam. Może ma racje, ale tylko dlatego, że on jej jeszcze nigdy nie usypiał! Zawsze gdy próbował, oddawał mi ją po dwóch minutach mówią, że mi to lepiej wychodzi. On nie ma do niej cierpliwości. Mógłby tylko się z nią bawić. Zmiana pieluch, tego też nie lubi. Ale bez niego już kompletnie bym sobie nie poradziła. Spiera mnie jak może, mimo że często się sprzeczamy. Bardzo go kocham. Musimy przetrwać ten rok, później będzie już tylko z góry, a te dzisiejsze problemy tylko nas umocnią.
Próbowałam uspać Carlotę, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie chciałam podchodzić z nią do drzwi, mogłoby ją jeszcze przewiać, albo coś. Jej ani trochę nie chciało się spać. Odłożyłam ją do łóżeczka, które stało w salonie, drugie mamy jeszcze na piętrze w pokoiku małej.
Sprawdziłam, czy Carlota nie zrobi sobie niczym krzywdy i szybkim krokiem podeszłam do drzwi przed tym poprawiając fryzurę w lusterku wiszącym w korytarzu.
-Matko Boska! Shanti!
Krzyknęłam, gdy tylko ją ujrzałam. Stała przede mną uśmiechnięta, aż cała promieniała. Dawno jej takiej nie widziałam. Rzuciłam się jej na szyję i mocno do siebie przytuliłam.
-Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam!
Wyszeptałam jej do ucha i pocałowałam ją w policzek. Tak bardzo mi jej brakowało, nie wiem jak to wytrzymałam. Wcześniej nie rozstawałyśmy się na dłużej niż dwa dni. Teraz ponad dwa tygodnie minęły...
-Przepraszam Lorena, ja, ja, ja naprawdę nie chciałam... Palnęłam głupstwo, za które jest mi teraz bardzo wstyd.
Mówiła to z takim smutkiem w głosie. Musiała naprawdę cierpieć. Ja jej już dawno wybaczyłam. Nie potrafię nie na nią gniewać.
Po kolejnym przytuleniu jej wpuściłam ją do środka. Wszystko wydawało się wrócić do normy.
-Jak ona urosła!
Shanti gdy tylko weszła do salonu podeszła do Carloty. Zdziwiłam się, że mała nie płakała. W końcu małe dzieci szybko zapominają, a ona trzymając się Shanti za ramiona lizała jej policzek, co wywołało śmiech u Shanti, u mnie także.
-Jest prześliczna.
Dodała i rozejrzała się po mieszkaniu. Ja w tym czasie nastawiłam wodę na kawę,a na stół położyłam talerzyk z ciasteczkami.
-Gdzie Cris?
Usiadła obok mnie na kanapie.
-Pojechał do księdza zawieść metryczkę urodzenia Carloty.
-Ślub już za tydzień...
Tak cudownie razem wyglądały. Shanti trzymała Carlotę w ramionach i wpatrywała się w jej ciemne oczka. Jak dla mnie spokojnie poradziłaby sobie w roli mamy. W końcu nią będzie, mamą chrzestną Carloty.
-Masz czas dziś na zakupy? Pora kupić suknie ślubną i suknie dla ciebie.
-Naprawdę czekałaś na mnie z tym?!
Spytała ze zdziwieniem.
-No oczywiście! Pamiętasz, obiecałyśmy sobie, że weżniemy ślub razem. A skoro się nie udało, to chociaż pomożesz wybrać mi suknie.
Odpowiedziałam z uśmiechem, na twarzy Shan go widać nie było.
-Tak, pamiętam...
-Oj Shan...
Widziałam, że nadal jest jej trudno. Już prawie pół roku jak straciła pamięć, a nadal nie doszła do siebie.
-Ale spokojnie, wszystko się ułożyło i jest może i lepiej.
Nagle rozpromieniała, a ja byłam bardzo ciekawa co jest tego powodem. Co, a może raczej kto. Zalałam kubki z kawą i postawiłam je na ławie.
-Poznałaś kogoś?
Kiwnęła tylko głową.
-Ma na imię Leo. Poznałam go gdy od was się wyprowadziłam. Pomógł mi we wszystkim. Dał mi pracę, miejsce do spania. Jest naprawdę kochany. I jaki przystojny! Mówię Ci!
No, no, szybka jest.
-Pokaż zdjęcie!
Shanti wyciągnęła z torebki komórkę i pokazała mi zdjęcie tego cudownego Leo. Muszę przyznać, przystojny, jednak z moim Crisem nikt nie może się równać.
-Jesteście razem?
Shanti kiwnęła głową.
-Rozumiem, że poznam go na ślubie?
Znowu kiwnęła.
Miałam mieszane uczucia. W moich wyobrażeniach, Shanti była z Marcem, nie z Leo, którego w ogóle nie znam. Swoją stroną, dlaczego on jej tak pomaga? No, ale skoro ją kocha, ciekawe jak długo ta miłość potrawa. Kurde, nie powinnam tak mówić. Shan to moja przyjaciółka, powinnam życzyć jej jak najlepiej, no ale nie potrafię. Wiem jak Marc cierpi, nadal jej nie wybaczyłam, że go zostawiła. Ale z drugiej strony rozumiem ją... Aj, nie chce o tym więcej myśleć, jest szczęśliwa, to dobrze! To jej życie, ja już się wtrącać nie będę.
-Bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa!
Przytuliłam ją mocno.
Przez następne dwie godziny siedziałyśmy i rozmawiałyśmy o wszystkim co ostatnio wydarzyło się w naszym życiu. Moje „przygody” to nic w porównaniu z Shanti. Ja teraz tylko biegałam od biura do biura załatwiając wszystko do ślubu i do chrzcin, a gdy byłam już w domu, musiałam zając się Carlotą...
Shanti za to. Zazdroszczę jej trochę. Teraz, gdy ma Leo przy boku będzie jeździła po całym świecie, będzie zwiedzała... A mi co zostało? Kura domowa pełną gębą. Ale cieszę się z mojego życia. Carloty i Crisa nie wymieniłabym na nic innego.
 -Jak ty to zrobiłaś?
Nie ukrywałam swoje zdziwienia, gdy ujrzałam, jak Carlota bez żadnego kocyka, mleka, czy bujania śpi w ramionach Shanti.
-Ja, nie wiem. Po prostu zasnęła.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a później odłożyłam Car do łóżeczka. Shanti powiedziała, że jej do domu się nie śpieszy. Że i tak siedziałaby sama, bo Leo musiał jechać coś załatwić. Postanowiłyśmy poczekać na Crisa aż wróci, a później pojechać na zakupy.
Nie musiałyśmy czekać długo. Cristian wrócił chwilę po szesnastej do domu. On również bardzo się zdziwił widząc Shanti siedzącą u nas na kanapie.
-I ja mam z nią sam zostać?
Po półgodzinie siedzenia z Crisiem wstałyśmy z kanapy i chciałyśmy jechać na zakupy.
-No przecież śpi.
Cris nigdy nie lubił sam zostawać z Car. Zawsze bał się tak samo, jak zostawał z nią pierwszy raz.
-A jak się obudzi?
Wyciągnęłam z portfela Crisa kartę kredytową i włożyłam ją sobie do portfela. Dobrze jest mieć wspólną kartę z narzeczonym.
-To się z nią pobawisz. Wrócę niedługo.
Pocałowałam go w policzek i przed wyjściem wzięłam jeszcze kluczyki od samochodu. Pora kupić suknie ślubną!
{}{}{}*{}{}{}
Przyjechałyśmy do największego sklepu z sukniami ślubnymi w całej Barcelonie. Wszędzie było biało i tak pięknie. Spędziłyśmy tu ponad dwie godziny. Tak ciężko było wybrać odpowiednią suknie. Taką, by podobała się mi, a w szczególności Lorenie. W końcu wybrałyśmy. Najpiękniejszą suknię z całego sklepu!
Górę miała dopasowaną, z delikatnego, białego materiału z dość dużym dekoltem, na którym przypięte były małe diamenciki. Bez ramiączek, dlatego też kupiłyśmy jeszcze bolerko. Dół miała szeroki, świecący od brokatu. Była po prostu przecudowna. I cena też nie mała... Kupiłyśmy jeszcze pasujące do niej buty i to aż trzy pary, welon i całą biżuterię. Dopiero po czterech godzinach pojechałyśmy do sklepu, gdzie ja mogłam sobie kupić suknie. Ja takiego problemu z wyborem nie miałam. Przymierzyłam kilka sukienek i już wiedziałam co założę. 
Wybrałam sukienkę, która od początku mnie urzekła. Błękitna, z mnóstwem cekinów na górnej części. Bez ramiączek, za to w pięknym, miękkim dołem. Ta sukienka idealnie komponowała się z garniturem, który widziałam ostatnio u Leo w szafie.
Kupiłam jeszcze do niej buty i mogłyśmy opuścić sklep. Dawno tak dobrze razem się nie bawiłyśmy. Było naprawdę cudownie. Chwilę przed dwudziestą pierwszą wróciłyśmy do domu Loreny. Już przy wejściu było słychać śpiew Crisa. Chyba próbuje uspać małą..
Po cichu weszłyśmy na piętro. Faktycznie. Cris siedział na łóżku z owiniętą w kocyk Carlotą i śpiewał jej coś o kangurze i jego przyjacielu żabie. Swoją stroną, to była bardzo ładna piosenka.
-Proszę Lor, weź ją! Ja już nie daje rady!
Wstał z łóżka i gdy tylko zobaczył nas od razu oddał małą. Nie ma ręki do dzieci, oj nie ma,
Lorena od razu wzięła się za usypianie córki. Ja z Crisiem zeszliśmy na piętro.
-Co was tak długo nie było?
-Wiesz, dziewczyny, zakupy... To nie mogło potrwać godzinę.
Zbierałam się już do wyjścia, gdy Cris złapał mnie za rękę.
-Fajnie, że wróciłaś.
Pocałował mnie w policzek i otworzył mi drzwi.
Spokojnie spacerkiem doszłam do mieszkania mojego i Leo. Jak to pięknie brzmi, moje i Leo...
Gdy weszłam do mieszkania, usłyszałam jakieś głosy. W środku było na pewno więcej niż dwie osoby, tych dwóch głosów nie znałam. Gdzie jest Leo? Były to męskie, niskie głosy dochodzące z naszej sypialni. Muszę przyznać, przestraszyłam się. Było późno, w mieszkaniu niemal nigdzie nie świeciło się światło, a ja słyszę nieznane głosy dochodzące z głębi domu. Nie wiedziałam, czy powinnam wyjść stąd jak najszybciej i zadzwonić na policję, czy pójść i sprawdzić kto tam jest. Bo przecież Leo też tam może siedzieć, tylko po prostu nic nie mówi. Na wszelki wypadek wzięłam nóż z kuchni i powoli zaczęłam iść w kierunku drzwi od sypialni. Były uchylone. W środku przy łóżku stało dwóch mężczyzn, ubranych całych na czarno, byli więksi od Leo. Może nie wyżsi, ale szersi. Leo też był wyciągał coś z torby leżącej na łóżku. Uspokoiłam się i odłożyłam nóż do szuflady komody, która stała przy drzwiach.
Po cichu, ale już pewniej weszłam do środka. Automatycznie wzrok wszystkich panów powędrował na mnie.
-Shanti! Kochanie!
Leo odłożył torbę i podszedł do mnie mocno mnie przytulając.
-Panowie, to jest Shanti, o której wam tyle mówiłem.
Spojrzałam na tych facetów. Wyglądali normalnie. Zupełnie inaczej niż Leo, ale normalnie. Aż dziwne, że on się z nimi zadaje.
-Tak, mówiłeś.
Powiedział jeden z nich i wziął torbę w rękę.
-My już pójdziemy.
Podali na pożegnanie rękę Leo i po prostu wyszli.
-Kto to był?
Spytałam, gdy tylko usłyszałam trzask drzwi.
-Znajomi.
Objął mnie dwiema rękami w pasie.
-Znajomi?
Spytałam znów podejrzliwie. Nie pasowało mi to. Dlaczego Leo miałby zadawać się z takimi typami? Nie wyglądali jakoś źle, czy coś, ale nie są raczej typem biznesmenów. Na pewno nie.
-No przecież mówiłem.
Zaczął całować mnie po szyi.
-Nie martw się już.
Ściągnął ze mnie koszulkę i faktycznie, przestałam się już martwić.






###########

Wypad nad jezioro uważam za udany, teraz czas na blogowanie :D
Rozdział taki... właściwie o niczym, ale chyba nie jest najgorszy. 
Następny powinien pojawić się jakoś za tydzień. Może trochę wcześniej.
Dobra, właściwie to tyle, cześć! :*

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział osiemnasty

Nadal nie mogę do siebie dojść. Nie mogę tego pojąć. Nie mogę zrozumieć, że to co przed chwilą się wydarzyło, było naprawdę. Nie raz widziałem już nagą laskę, ale to, co przed chwilą zobaczyłem było zupełnie inne. Bo Shanti jest zupełnie inna.

Coraz częściej mnie zadziwia, pozytywnie zadziwia. Nigdy bym nie pomyślał, że będzie na tyle odważna. I taka piękna. Cholernie piękna. Nie mogłem odciągnąć wzroku od jej ciała, cały czas mam go przed oczami, mimo że siedzę sam w łazience już z dziesięć minut.
Podszedłem do lusterka chcąc obmyć się zimną wodą, by ochłonąć. Do czego ta dziewczyna mnie doprowadza...
Po chwili wyszedłem z łazienki. Nie byłem pewien, czy iść do Shan, bo właściwie co miałbym jej powiedzieć? W ogóle trzeba coś mówić?
Jednak chęć ponownego zobaczenia jej była większa. Podszedłem do sypialni i oparłem się o futrynę drzwi. Shan stała przy otwartej szafie w samym czerwonym staniku i majtkach w kropki. Jej nadal mokre włosy przerzuciła sobie na dekolt, sięgały aż do pępka. Stała z rękami na biodrach i lekko bujała się na boki.
Takie poranki mógłbym mieć codziennie.
-Znowu mnie podglądasz.
Myślałem, że mnie nie widzi. Bo przecież ani razu nie spojrzała w moją stronę, a ja stałem cicho. Jakiś szósty zmysł?
-Skąd wiesz, że tu jestem?
-Czuje Twój parzący wzrok na moim tyłku.
Miała rację. I miała świetny tyłeczek.
-Fajnie się bawiłeś?
Odwróciła się w moją stronę.

I że akurat teraz zachciało jej się rozmawiać? Stała przede mną prawie naga, przyjęła wyzywającą pozę, a ja nadal w głowie miałem ją nagą wychodzącą spod prysznica. Nic mądrego teraz jej nie powiem, nie ma szans. Zdecydowanie ona na mnie za bardzo działa.
-A ty nie?
Usiadłem na łóżku, obok stojącej brunetki i wziąłem różowe skarpetki do ręki, które leżały obok.
-Nie.
Odpowiedziała mi bez żadnego uśmiechu, to aż do niej nie podobne. Stała przed e mną, niemal naga, a ja prawie wariowałem. Miałem ochotą wstać, przygnieść ją mocno do ściany i pocałować ją tak namiętnie, jak jeszcze nikt nikogo nie całował. Znowu zapragnąłem ją mieć. Cholera, znowu.
-To dlaczego nadal stoisz naga?
Mi tam to w ogóle nie przeszkadza.
-Nie jestem naga. A poza tym, te ciuchy w szafie nie wiele więcej przykrywają.
Odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła szukać czegoś w szafie.
-I nie gap się na mój tyłek!
Prawie krzyknęła, ale znowu nie się myliła.
Gdy tak siedziałem i nadal gapiłem się na jej pośladki stwierdziłem, że w sumie nie mam nic do stracenia. Teraz to nawet nie chodzi o wykorzystanie jej, bezduszne potraktowanie, zwykłą przygodę i tyle. Ona naprawdę mi się podoba. Nie wiem co takiego w sobie ma, ale mnie urzekła. Byłem niemal w każdym kraju na świecie, miałem setki dziewczyn, jednak żadna nie miała mnie. Żadna nie miała prawdziwego mnie. Żadna mnie nie znała, bo ja tego nie chciałem. Przy Shanti czuje się zupełnie inaczej. Serio nie wiem jak to się stało. Nic takiego nie planowałem. Ale jak to mój ojciec kiedyś powiedział- miłości nie da się zaplanować, jeszcze się kiedyś zdziwisz, Leo.
Znam ją od tak niedawna, a tak bardzo namąciła mi w głowie. Nigdy nie straciłem głowy dla dziewczyny, z Shan jest zupełnie inaczej.
Pomyślałem, że jeżeli nie teraz, to kiedy? Lepszego momentu nie będzie.
Wstałem z łóżka i stanąłem za Shanti. Chyba to wyczuła, gdyż znieruchomiała na chwilę.
Delikatnie przejechałem dłonią po jej ramieniu, aż drgnęła.
-Co ty wyprawiasz?
Nic jej nie odpowiedziałem, tylko przejechałem ręką na jej brzuch. Gdyby tego nie chciała, już dawno dałaby mi w pysk, a moja dłoń swobodnie dotyka jej ciało.
-Spytałam co robisz?
Spytała z większą złością w głosie i odwróciła się do mnie przodem patrząc mi w oczy. Te jej ślepia, to chyba najładniejsza część jej ciała. Nie licząc cycków, tyłka, twarzy, nóg... Cała jest śliczna.
-Dotykam Cię.
Chyba zdziwiła ją moja bezpośredniość, gdyż nic mi nie powiedziała. Czułem jak mocno bije jej serce, jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała bardzo szybko. Odgarnąłem jej włosy do tyłu i obiema rękami złapałem za jej delikatną twarz. Staliśmy oddaleni o kilka centymetrów, nasze spojrzenia się spotkały, a ja zdałem sobie sprawę, że wpadłem po uszy. Nie musiałem jej nawet całować, już wiedziałem, że zakochałem się w tej dziewczynie.
-Nie możemy.
Powiedziała nagle, mimo to nadal trzymałem ręce na jej policzkach. Sama sobie zaprzeczała, mówiła jedno, a w jej oczach widziałem, że chce tego tak samo mocno jak ja.
-Jesteś moim szefem.
Dodała po chwili. Ja tylko delikatnie się uśmiechnąłem. Nie chciałem jej nawet odpowiadać, bo to co mówiła nie miało sensu. Teoretycznie, to tak, byłem jej szefem, ale w praktyce relacji czysto biznesowym między nami nigdy nie było i nigdy nie będzie. Teraz już na pewno nie.
Delikatnie potarłem kciukiem o jej policzki, jej oczy mówiły jedno- zrób to!
Przybliżyłem swoje usta to jej i teraz byłem już pewien, że się zakochałem. Moje dłonie jeździły po jej całym niemal nagim ciele, czułem również jej ręce na swoich placach, później na głowie, czułem jak wplotła swoje palce w moje czarne włosy. Chcąc pójść krok dalej, chwyciłem ją mocniej i podniosłem do góry tak, że nogami owinęła się wokół moich bioder.

Przywarłem nią do ściany i teraz mocniej i zachłanniej zacząłem ją całować. Była cudowna, jednak nie zamierzałem na tym zaprzestać. Musiałem ją mieć, inaczej bym zwariował. Przeniosłem ją na łóżko. Leżąc obok niej zacząłem ją całować niżej, niż tylko w usta. Mój język błądził po jej szyi, dekolcie, później po brzuchu. Słyszałem jak cicho pojękiwała i czułem jak delikatnie szarpała mnie za włosy. Byłem tak zajarany całą tą sytuacją, że nawet nie zauważyłem, gdy odpiąłem jej stanik. Zrozumiałem to dopiero, gdy odepchnęła moją głowę i zasłoniła się nagle.
-Dość! Wystarczy.
Powiedziała, zapięła sobie stanik i odgarnęła włosy do tyłu ani przez chwilę nie patrząc na mnie. Nie wiedziałem co źle zrobiłem. Aż tak źle całuje? Nie, raczej nie. Nie rozumiem, dlaczego tak nagle mnie odepchnęła. Chciałem spróbować raz jeszcze.
Dotknąłem jej kolana i zacząłem całować ją po szyi.
-Leo! Zostaw!
Odepchnęła mnie znowu i wstała z łóżka.
-Co jest? Zrobiłem coś nie tak?
Spojrzałem na nią. Nie odpowiedziała mi nic. Miała taką smutną minę, jakbym naprawdę coś jej zrobił, a ja nie wiedziałem co takiego.
Gdy ja siedziałem i próbowałem dojść do siebie, Shan wzięła jakieś ciuchy z szafy i po prostu wyszła. Jakbyśmy tylko rozmawiali...
{}{}{}*{}{}{}
Mam kompletny mętlik w głowie. Nawet przepłukanie twarzy zimną jak lód wodą nie pomogło. Z jednej strony bardzo chce być z Leo, jest taki przystojny, romantyczny, jest kochany po prostu. I do tego jak on całuje! Jak mnie mnie dotykał! To teraz czuje jego dłonie na moim brzuchu i pośladkach...

Ale z drugiej strony nadal mam w głowie tamtą noc... I dodatkowo boję się, że okaże się taki jak Marc... Nie pamiętam co mnie z nim łączyło, jednak nie chce cierpieć tak jak on. Boję się zaryzykować i zaangażować się. Nawet nie wiem o co Leo dokładnie chodzi. Może on chce tylko mnie przelecieć i zostawić? Jaką mam pewność, że nie? Może to tylko ja snuje sobie takie plany i przypuszczenia? A jemu chodzi tylko o seks? Naprawdę nie wiem. Chyba muszę z nim porozmawiać, tylko jak to zacząć? Jak znowu zacznie mnie całować, ulegnę mu, znowu.
Nałożyłam na siebie czarną bokserkę i turkusowe szorty, które znalazłam w szafie. Włosy już prawie wyschły, więc związałam je w wysokiego kucyka na czubku głowy. Pomalowałam jeszcze delikatnie rzęsy i wyszłam z łazienki.
Odechciało mi się nawet rozmawiać z Leo. Zamiast skręcić w lewo do sypialni do Leo, ja poszłam w prawo. Znalazłam się w małym saloniku i malutkiej kuchni. Otworzyłam szeroko okno i usiadłam na parapecie podkurczając nogi. Chciałam to wszystko przemyśleć, zastanowić się co jest dla mnie dobre, a to było naprawdę trudne.
Z rozmyśleń wyrwał mnie Leo. Wszedł do salonu ubrany w czarny garnitur i białą koszulę pod spodem. W ręku trzymał komórkę, którą po chwili schował w prawej kieszeni.
-Gotowa?
Rzucił jakby od niechcenia i nalał sobie wody do szklanki.
-Mówiłam Ci, że nie wyjdę ubrana w nic z tych rzeczy.
-A jednak coś założyłaś.
Posłałam mu tylko wściekłe spojrzenie i wyjrzałam przez okno.
Żadne z nas się nie odezwało. Nikt nie wiedział co powinien powiedzieć. Ja przez kilka minut siedziałam na parapecie i wpatrywałam się w okno, Leo siedział na kanapie i robił coś na telefonie, nawet nie obchodziło mnie co.
-Chodź, bo się spóźnimy.
Spojrzałam na niego. Stał przy otwartych drzwiach i patrzył na mnie.
-Nie pójdę tak.
-Dziewczyno jak ty mnie wkurzasz! Chodź, bo cię zwolnię.
Uniósł lekko głos. Naprawdę musiał być rozdrażniony. Wcześniej na mnie nie krzyczał.
-Zwolnisz? Teraz to jesteś moim szefem, tak?
Wstałam z parapetu i podeszłam do niego.
-Cały czas nim jestem.
-Doprawdy?
Stałam kilka kroków przed nim.
-Chodź.
Prawie wypchał mnie za drzwi i wepchał do windy.
-W tym miesiącu nie daje ci wypłaty. Pójdziemy do sklepu i kupisz ciuchy, bym znowu nie słyszał, że czegoś nie masz, rozumiesz?
Nic mu nie powiedziałam. Siedziałam w samochodzie i patrzyłam się przed siebie. Usłyszałam ryk silnika, a zaraz po tym ruszyliśmy z piskiem opon. Leo zabrał mnie do galerii handlowej. Mieliśmy godzinę, a ja musiałam kupić sobie wszystko, co jak twierdził Leo było mi potrzebne.
Nie miałam ochoty na zakupy tym bardziej, gdy zerkałam na Leo. Był taki smutny. Siedział na sklepowej kanapie i wpatrywał się w stojak pełen czerwonych sukienek. Nie wiedziałam tylko, czy cierpi z mojego powodu. Bo może to przez pracę? A mi się znowu tylko coś wydaje?
Po czterdziestu minutach kupiłam wszystko. Kilka sukienek, spódniczki, bluzki, spodenki, spodnie i buty. Leo nie protestował, gdy musiał zapłacić blisko pięćset euro. I moja pierwsza wypłata poszła!
Leo kazał mi od razu przebrać się na spotkanie z dyrektorem hotelu. On poszedł do samochodu, a ja do łazienki. Założyłam delikatnie fioletową sukienkę do uda rozpuściłam włosy i wróciłam do Leo. Rozmawiał z kimś przez telefon, jednak gdy mnie zobaczył od razu się rozłączył.
Widziałam jak na mnie patrzył, gdy wsiadłam do samochodu. To nie był wzrok szefa, na pewno nie. Ja mu się chyba naprawdę podobam. Wydaje mi się, że działam na niego tak samo jak on na mnie. Inaczej nie patrzyłby na mnie tym wzrokiem...

Dojechaliśmy do restauracji w kompletnej ciszy. Dopiero, gdy wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy iść w kierunku restauracyjnego ogrodu, Leo odezwał się do mnie.
-Słuchaj.
Zaczął.
-Ten gościu jest bardzo ważnym człowiekiem dla mnie i na mojego ojca. Dla ciebie również, bo jesteś częścią naszej firmy. Ja niezbyt biegle mówię po Francusku, dogadać się dogadam, ale wiesz. Ten gościu po Hiszpańsku nie mówi nic, a po angielsku prawie nic. On wychodzi z założenia, że należy mówić tylko w swoim ojczystym języku. Dlatego jest potrzebny tłumacz. Będziesz nam pomagała w rozmowie. Proszę, zapomnij na te dwie godziny o dzisiejszym poranku, potraktuj to czysto zawodowo. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, dostaniemy trzy miliony za promowanie w naszym hotelu jego marki komputerów.
-Komputerów?
Spytałam.
-Tak. Bo ogólnie chodzi o to, że za używanie komputerów z nazwą jego firmy on będzie nam płacić. Trzy miliony rocznie! Ogarniasz?! Każda kasa się przyda, a komputery i tak mieliśmy wymienić, więc wiesz.
-Dobrze, postaram się.
Starałam wydać się jak najbardziej profesjonalna.
-Bądź miła, wyglądaj pięknie, uśmiechaj się, nie palnij nic głupiego. Zresztą dla ciebie to chyba nic trudnego.
Nie wiedziałam, czy mam to ująć jak komplement, czy jako co? Ale dobra, przytaknęłam mu i razem z uśmiechami na twarzy podeszliśmy do stolika, przy którym czekał na nas już pan Pierre Myriam. Bardzo elegancki pan. Miał na sobie czarny garnitur, spod którego wystawała biała koszula i krawat. Na jego czarnych włosach zaczęły pojawiać się siwe przebłyski. Wydaje mi się, że nie miał więcej jak czterdzieści dwa, może cztery lata.
Po podaniu sobie dłoni usiedliśmy wspólnie do obiadu. Na początku niemal w ogóle nie rozmawialiśmy o interesach. Zamówiliśmy danie, które polecił nam pan Myriam. Było naprawdę smaczne, chociaż tak naprawdę nie wiem co jadłam. Na pewno było mięso, może baranina? Nie mam pojęcia, ale było smaczne. Przy obiedzie Leo i Pan Pierre rozmawiali o ojcu Leo. Jak się dowiedziałam, mężczyźni poznali się gdy mieli dopiero około dwudziestu lat. Ojciec Leo już wtedy zaczynał swoją podróż z hotelarstwem Był starszy i bardziej doświadczony. To on pomógł Pierremu w założeniu firmy- pożyczył mu pieniądze. Później ich drogi się rozeszły, lecz teraz mają znów możliwość współpracy.
{}{}{}*{}{}{}
Nie miałem ochoty na biznesowe rozmowy. Nie miałem do tego głowy. Może gdyby tu Shanti nie było, wtedy przynajmniej mógłbym się skupić. Tak naprawdę nawet nie wiem o czym oni rozmawiali. Rozumiałem co trzecie słowo, Shanti coś mi tam mówiła, ale wydaje mi się, że zauważyła moją niedyspozycję. Wzięła sprawy w swoje ręce i załatwiła wszystko. Tak przynajmniej mi się wydaje, gdyż Pierre cały czas się uśmiechał i śmiał. To chyba dobry znak. Shanti też była uśmiechnięta.

Tak pięknie wtedy wyglądała. Zresztą jak zawsze. Naprawdę się w niej zakochałem Cały obiad nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej włosy, oczy, ramiona... Ona po prostu jest cudowna. A jej głos? Jakbym słuchał anioła. Może za bardzo się rozczulam, ale ona jest naprawdę wyjątkowa.
Doszedłem do siebie dopiero gdy Pierre wstał z miejsca i ucałował Shanti w policzek, a później podał mi rękę.
-Świetne dziewczyne.
Powiedział po Hiszpańsku, dlatego tak niepoprawnie gramatycznie. Ona naprawdę musiała zrobić na nim wielkie wrażenie, nigdy nie widziałem, żeby kogoś całował w policzek.
Pierre wyszedł już z restauracji, ja z Shanti tam jeszcze zostaliśmy.
-Powiedział, że jego asystent przyszykuje wszystkie papiery na jutro. Masz przyjechać do jego biura i podpisać. Da te miliony.
Mówiła bez żadnego entuzjazmu. Oparła się o krzesło i wypiła sok, który miała w szklance do końca.
-Dziękuję Shanti.
Wydukałem tylko z siebie patrząc jej w oczy.
-Taka moja praca.
Wyrzuciła z siebie obojętnie i wstała z krzesła.
-Jedziemy?
Nic nie zdążyłem jej odpowiedzieć, gdyż poszła już do samochodu. Coś znowu zrobiłem nie tak? Nie ogarniam dziewczyn.
{}{}{}*{}{}{}
Po kilkunastu minutach byliśmy już w hotelu. Leo poinformował wcześniej w recepcji, że jutro o dwunastej chcemy się wymeldować. Te kilka dni w Paryżu minęły szybciej niż przypuszczałam. I lepiej niż przypuszczałam. Jak zwykle wpuścił mnie pierwszą w drzwiach i zamknął je za nami.
-Chcesz gdzieś wyjść wieczorem? Wiesz, jutro wyjeżdżamy, może chcesz coś pozwiedzać?
Stanął w salonie i zaczął rozpinać górne guziki od koszuli. Ja podeszłam do małej lodówki i wyciągnęłam z niej sok, którego się napiłam.
-Nie wiesz, mam dość zwiedzania. Chętnie posiedzę przed telewizorem. Ale ty jeśli chcesz, to idź, zabaw się, w końcu jutro wyjeżdżamy.
Odpowiedziałam lekko sarkastycznie. Tak naprawdę chciałam gdzieś wyjść. Ale wiedziałam jakby to się skończyło. Miałam nadzieję, że Leo sobie gdzieś pójdzie, a ja będę miała czas pomyśleć. Teraz potrzebowałam spokoju by wszystko dokładnie poukładać sobie w głowie. Dowiedzieć się w końcu czego chce. Bo póki co raz chce z nim być, a raz mam go kompletnie dość. Teraz miałam go dość. Nie wiedziałam dlaczego, ale miałam.
-W takim razie pooglądamy coś razem.
Rzucił z uśmiechem na twarzy i ściągnął marynarkę.

Nie mając nic do powiedzenia, zabrałam torby z ubraniami, które Leo mi kupił i zaniosłam je do pokoju. Było grubo po dziewiętnastej, gdy moją fioletową sukienkę zamieniłam na koszulkę i szorty. Włosy związałam w kucyka i zamknęłam książkę, którą wcześniej czytałam. Przez ostatnie trzy godziny siedziałam sama w hotelu i się nudziłam. Leo jak to stwierdził, musiał iść coś załatwić. Widziałam, że wychodził z czarną torbą, a wracał już bez niej. I jeszcze te telefony... Zapracowany człowiek.
-Wolisz komedie, horror, czy jakiś przygodowy?
Przyszedł do naszej wspólnej sypialni i pokazał mi pudełka z filmami.
-Komedie.
Odpowiedziałam mu i wrzuciłam książkę do torby.
-Zaraz przyjdę włączyć, tylko pójdę po popcorn.
Film mieliśmy oglądać tutaj, na łóżku. Tylko tutaj był telewizor. Wielka plazma wisząca na ścianie naprzeciwko. Podłożyłam sobie poduszki pod plecy i wygodnie usiadłam czekając na Leo. Wrócił już po chwili z miską pełną popcornu, przyniósł jeszcze sok do picia. Włączył film i usiadł obok mnie kładąc pomiędzy nami miskę. Przez pierwsze kilka minut filmu nic nie mówiliśmy, próbowaliśmy oglądać film. A to było trudne. Naprawdę. Ten film był tak niewyobrażalnie nudny! Pierwsze dziesięć minut jakoś wytrzymałam, potem było już tylko gorzej.
-Leo?
Zaczęłam, gdy oczy mi się już przymykały.
-Nie uważasz, że ten film jest trochę nudny?
Spytałam delikatnie.
-Nareszcie! Myślałam, że nigdy tego nie powiesz. Ja miałem ochotę wyłączyć go po kilku minutach, ale myślałem, że ci się podoba.
-Nic z tych rzeczy! Jest okropny!
Zaśmiałam się i wzięłam popcorn do buzi.
-To co, inny? Wydaje mi się, że ten horror będzie lepszy.
Wstał z łóżka i wymienił płytę.
-Leo...
Spytałam delikatnie, gdy wrócił na łóżko.
-No?
-Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?
Długo zastanawiałam się czy zdać to pytanie. Chciałam już spytać się o to w samochodzie, jednak nie zdobyłam się na odwagę. Teraz już nie ma odwrotu. Zauważyłam, jak Leo nerwowo przełyka ślinę. Chyba denerwuje się tak samo jak ja.
-To rozmawiajmy.
Rzucił jakby od niechcenia, ale ja widziałam, że to dla niego jest trudne.
-Nie wiem co mam o tym myśleć. Ta wieża Eiffela, akcja w łazience, ten pocałunek, a potem twoja obojętność. Nie chce być kolejną twoją zabawką. A wiem, że miałeś takich dużo. Nie chce być kolejną laską na jedną noc i tyle. Bo ja taka Leo nie jestem. Tak więc jeżeli chcesz się mną tylko pobawić, to ja podziękuję. Nie wiem co siedzi w twojej głowie, ale w mojej jest kompletny mętlik i to ty jesteś tego powodem. Nie wiem co mam myśleć, bo nie wiem co ty myślisz. Chce mieć pewność na czym stoję, bo nie chce później cierpieć.
Mówiąc to niemal w ogóle nie patrzyłam mu w oczy, raz czy dwa zerknęłam tylko by sprawdzić, czy mnie słucha. Słuchał, bo cały czas wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Zauważyłam, że moje wyznanie lekko go zdziwiło. Może byłam za mało delikatna? Może nie powinnam mu tak wszystkiego mówić? Ale trudno, stało się, teraz tylko czekam na jego odpowiedź.
-Odkąd cię ujrzałem wtedy, tamtej nocy wiedziałem, że namieszasz w moim życiu. Wtedy byłaś taka niewinna, przerażona, urocza. Musiałem się tobą zająć. Teraz, gdy poznałem cię lepiej wiem, że jesteś osobą, bez której nie wyobrażam sobie mojego życia. Jesteś tak nieobliczalna, tak zmienna, wybuchowa, zabawna, piękna... Nie ma słów, którymi mógłbym opisać to co teraz czuję. To co czuje do ciebie. Namąciłaś mi w głowie tak, że nie mogę trzeźwo przy tobie myśleć. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym cię stracił, naprawdę Shan. Zakochałem się w tobie.
Myślałam, że się przesłyszałam. Czułam jak z nadmiaru emocji łzy napływają mi do oczu. Teraz byłam już pewna, że chce być z Leo. Chce być z nim. Nie obchodzi mnie to co zrobił, nie obchodzi mnie jego przeszłość, ani jego moja. Czuje, że od teraz będę szczęśliwa, a moim szczęściem będzie Leo.

-Leo...
Zdążyłam powiedzieć tylko to, możliwość wypowiedzenia czegokolwiek więcej zabrał mi Leo zaczynając mnie całować. Nigdy nie czułam się lepiej. I chyba nigdy nie będę. Chciałabym, żeby to trwało już zawsze.
{}{}{}*{}{}{}
Film stracił dla nas jakiekolwiek znaczenie. Teraz byliśmy tylko ja i ona. Wiedziałem, że to nie będzie zwykły, przelotny romans. Pokochałem tą dziewczynę. A nasz pierwszy raz tylko podgrzał do uczucie. Była cudowna. Mimo, że już tyle razy to robiłem, nigdy nie czułem się lepiej. Nigdy, bo wcześniej nie miałem przy sobie Shanti.
-Wszystko w porządku?
Spytałem, gdy leżałem na niej, a pot spływał po moim czole.
Brunetka tylko kiwnęła lekko głową i pocałowała mnie. Jestem przeszczęśliwy, że ją znalazłem.
Obudziłem się po godzinie dwudziestej trzeciej. Shanti leżała obok mnie kompletnie naga, tylko jej czarne włosy przykrywały jej plecy.
Zszedłem po cichu z łóżka i ubrałem się. Miałem jeszcze jedną ważną sprawę do załatwienia. Lepiej żeby Shanti o niej nie wiedziała. Wziąłem potrzebne rzeczy i po cichu wyszedłem z pokoju.
{}{}{}*{}{}{}
Otworzyłam leniwie oczy. Jednak to nie był sen. To wydarzyło się naprawdę. Leo leżał obok mnie i słodko spał. Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, że on mnie kocha. To wydaje się być niemożliwe.
-Dzień dobry skarbie.

Usłyszałam jego zaspany głos. Patrzył na mnie tymi swoimi czarnymi oczkami i uśmiechał się.
-Dzień dobry.
Odpowiedziałam mu i delikatnie go pocałowałam. Nadal w to nie wierzyłam. Byłam taka szczęśliwa, że aż nie mogłam w to uwierzyć.
Ten poranek minął bardzo szybko. Po krótkim obściskiwaniu w łóżku przyszła pora w wspólny prysznic, a po nim szybkie wspólne śniadanie, a raczej wypicie tylko kawy.
Było kilka minut po jedenastej, a my jeszcze nie byliśmy spakowani. A dlaczego szło nam tak wolno? No cóż... nie mogłam oprzeć się pocałunkom Leo, robił to tak cudownie...
Dopiero kilka minut po dwunastej zjechaliśmy windą ze spakowanymi torbami oddać klucze.
Później Leo pojechał do biura pana Pierrego podpisać te papiery. Towarzyszyłam mu przy tym. Pierre oczywiście był bardzo miły i uprzejmy, pławił mi komplementy jak mało kto, dobrze, że Leo tego nie rozumie.
Wyjazd do Paryża jak najbardziej udany. Pod każdym względem. Udało nam się zdobyć te miliony, po które głównie tu przyjechaliśmy. A oprócz tego zdobyliśmy coś znacznie cenniejszego. Wyjeżdżamy stąd już jako para, nie współpracowników, a para kochanków. Naprawdę go kocham. Tutaj, w Paryżu to wydaje się być takie proste. Ale co będzie w Barcelonie? Co będzie, jak mu powiem prawdę? Dowie się, że go okłamywałam. Jeżeli to wszystko skończy się wraz z przylotem do Hiszpanii? Mimo, że teraz siedzę wtulona w wyrzeźbione ciało Leo i czuje jego rękę na moim kolanie, to boję się, że to wszystko skończy się tak szybko, jak się zaczęło.

***********

Tak słodziutko *_*
Czyli duet Leo&Shanti rozkwitł na dobre, nic tylko się cieszyć! :D
A Wam się podoba? 
Plus jeszcze jedno. Następny rozdział pojawi się dopiero jakoś w połowie lipca. Wyjazd nad jezioro i te sprawy. Ale zostawiajcie linki do Waszych blogów, chętnie poczytam coś w samochodzie :)
Dobra, to tyle, cześć!