wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział dwudziesty

Dzisiaj pierwszy raz od ponad miesiąca spotkam Marca. Mimo, że nic do niego nie czuje, nie ma w moim życiu miejsca dla niego, to jednak nie jest mi do końca obojętny. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Jak na złość. Nie pamiętam nic co chciałabym pamiętać, a jednak on siedzi mi w głowie. Nawet jak teraz mam Leo, to Marc czasem przebiegnie mi przez myśl. Wiem, że go zraniłam. Zastanawiam się jak radzi sobie beze mnie. Lorena mówiła, że był załamany. Nie kontaktował w ogóle. Przestał przychodzić na treningi, ponoć trener chciał go odsunąć do rezerw. Cristian mi mówił, że nigdy nie widział go w takim stanie. A przecież to on zna go najdłużej. Prawie dwadzieścia lat. Ale tak było na początku. Teraz ponoć się u niego ustabilizowało. Mam nadzieję, że jakoś ułożył sobie życie i pogodził się z tym, że mnie już nigdy nie odzyska. Teraz, gdy mam Leo całkiem inaczej na to patrze. Chyba nawet nie jestem już zła na niego. Wydaje mi się, że mogłabym się nawet z nim dogadać. Ale czy on chce? Obawiam się, że na weselu nie zamienimy ani jednego słowa. Mam również nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Z tego co wiem, nikt mu nie powiedział, że spotykam się z Leo. Wydaje mi się, że to mógłby być bardzo duży cios dla niego. Jeszcze nie tak dawno byłam jego narzeczoną, a teraz spotykam się z innym... Ale to nie moja wina. Nie moją winą jest to, że go nie pamiętam.
Dobra, dość rozmyśleń o Marcu. Pora wziąć się za siebie i sprawić, bym wyglądała pięknie. Oczywiście nie tak pięknie jak Lorena, bo to ma być jej dzień, ale przynajmniej w połowie.
Gdy się obudziłam kilka minut po ósmej, Leo nie było. Nic mi nie wspominał, że będzie wychodził. Mało tego, miałam mu dobrać krawat do garnituru i pomóc mu dobrze wyglądać. Chociaż jemu nie jest za dużo potrzebne- bo mój Leo jest idealny.
Zostawił mi tylko karteczkę na stoliku nocnym. Napisał mi na niej, że przeprasza i będzie w domu około trzynastej. Pięknie, o trzynastej to ja muszę być u Loreny i pomóc jej się przygotować.
No cóż, życie biznesmena nie jest takie łatwe. Już przyzwyczaiłam się, że często ma niezapowiedziane spotkania, taką ma pracę, ja nic nie poradzę.
Leniwie zwlekłam się z łóżka i poszłam pod prysznic. Po dokładnym zmyciu z siebie resztek snu owinięta w ręcznik z mokrymi włosami wyszłam na taras. Oparłam ręce o drewnianą barierkę i spojrzałam na błękitną wodę. Nadal nie mogę uwierzyć, że tutaj mieszkam. Że to jest mój dom. Tutaj jest za idealnie, by to mogło być prawdziwe.
Muszę przyznać, że nawet nie chciało mi się ubierać. A poza tym, miałam zamiar zjeść śniadanie, a gdybym założyła już sukienkę wyjściową mogłabym ja pobrudzić. Tak więc przez następne dwie godziny chodziłam w ręczniku. Zjadłam w tym czasie śniadanie, wypiłam kawę i obejrzałam wiadomości. Później, gdy była już pora przyszykowania się do wyjścia, włączyłam radio i udałam się do łazienki wcześniej z sypialni wzięłam swoją czarną, koronkową bieliznę. Założyłam ją w łazience, a ręcznik wrzuciłam do kosza z brudnymi ciuchami. Włosy zdążyły mi całkowicie wyschnąć i lekko się zakręciły. Wymyśliłam sobie, że właśnie dziś je zakręcę. Raz się żyje, a co! Chwyciłam za lokówkę i zaczęłam robić sobie po kolei małe, zgrabne loczki. Po kilkunastu minutach to one zakrywały moje całe plecy. Spryskałam je jeszcze lakierem, by dłużej się trzymały i wpięłam w nie kilka małych, spineczek w kolorze sukienki, by grzywka nie opadała mi cały czas na oczy. Swoją drogą muszę pójść do fryzjera ją obciąć, bo już naprawdę mnie denerwuje.
Po zrobieniu fryzury wtarłam w swoje całe ciało malinowy balsam. Miałam to zrobić wcześniej, po prysznicu, ale jakoś wyleciało mi z głowy. Gdy balsam już niemal całkowicie wchłonął, zabrałam się za robienie makijażu. Nie chciałam odstraszać make-upem. Zrobiłam dwie równe, czarne kreski na górnych powiekach, lekko wyjeżdżając za kąciki oczu, dolne podkreśliłam tylko przy zewnętrznej części oka. Dalej natuszowałam rzęsy, pomalowałam usta delikatnie czerwoną szminką i gotowe.
W sypialni, na szafie, na białym wieszaku wisiała moja dzisiejsza kreacja. Ta sukienka była naprawdę prześliczna! Cieszyłam się na samą myśl, że ją włożę. Miała kolor morza, tego samego, które widziałam dziś rano i tego, które widzę teraz zerkając przez wielkie okno w sypialni. Zwinnym ruchem włożyłam na siebie to cudo i delikatnie wyprostowałam ją rękami. Leżała idealnie. Nie mogę się doczekać, jak Leo mnie w niej zobaczy. Ze srebrnej szkatułki, którą kupił mi Leo wyciągnęłam delikatne, małe kolczyki i naszyjnik do pary. Założyłam na siebie biżuterię i spryskałam się jeszcze malinowymi perfumami.
Zegar wskazywał godzinę dwunastą czterdzieści, gdy ja zakładałam moje czarne buty na wysokim obcasie. Powinnam już być w drodze do Loreny, ale wiem, że muszę zaczekać na Leo. Gdy wkładałam do małej torebki chusteczki i szminkę dostałam esemesa od Loreny.
Shanti, zapomniałaś? Ja czekam tutaj na Ciebie, w moim najważniejszym dniu w życiu, a ciebie nie ma! Przyjeżdżaj szybko!
Nawet nie chciałam jej tłumaczyć, dlaczego się spóźniał. Odpisałam jej tylko, że za dwadzieścia minut będę. Gdy wkładałam komórkę do torebki, usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe, a już po chwili w drzwiach sypialni stanął jak zwykle uśmiechnięty Leo.
-Jeszcze nie pojechałaś?
Spytał na powitanie.
-Czekałam na ciebie. Ubieraj się szybko, musimy jechać!
Niemal na niego krzyknęłam i zaczęłam wyciągać mu garnitur, który ma na siebie włożyć.
Gdy szukałam odpowiedniego krawatu, który pasowałby do mojej sukienki, poczułam dłonie Leo na moim brzuchu.
-Ślicznie wyglądasz.
A zaraz po tym poczułam jego usta na mojej szyi.
-Leo!
Nie łatwo mi było mu odmówić. Najchętniej zostałabym teraz z nim, w łóżku jednak wiem, że nie mogę.
-Ubieraj się.
Odwróciłam się do niego przodem i pocałowałam go w policzek i po chwili oddaliłam się od niego na kilka metrów, zaczęłam przeglądać się w lusterku.
-W poniedziałek lecimy do Niemiec.
-Gdzie?
Odwróciłam się w jego stronę. Wiązał sobie krawat.
-Do Berlina. Do klienta. Pokazać się, tak jak ostatnio. A z Niemiec lecimy do Indii. Jakiś miliarder chce by nasz hotel powstał w jego mieście. Tylko ma takie wymagania, że powiedział, że przez telefon nie będzie nic uzgadniał. Trzeba pojechać i dowiedzieć się o co dokładnie mu chodzi.
-Mam jechać z tobą?
Spytałam, gdy pomagałam mu wiązać krawat.
-No oczywiście. Bez ciebie nigdzie nie jadę.
Poczułam jego usta na moim czole.
On jest cudowny, jestem ogromną szczęściarą, że mam go przy sobie.
Gdy byliśmy gotowi do wyjścia, zabraliśmy torby z prezentami dla Państwa Młodych i mojej chrześnicy i pojechaliśmy do domu państwa Tello.
{}{}{}*{}{}{}
Nie jestem człowiekiem ze stali, chociaż próbuje taki być. Muszę przyznać, że im bliżej miejsca byliśmy, tym bardziej się denerwowałem. Nawet uspokojenia Shanti nie działały. Zależy mi na tej dziewczynie, a jakby nie było, to byli jej przyjaciele, głupio byłoby się zbłaźnić na ich oczach. Widziałem jak Shanti cieszy się na samą myśl o nich. Całą drogę buzia jej się dosłownie nie zamykała, uśmiech nie schodził z jej twarzy, a jej czarne oczka świeciły się jak iskierki. Jest prześliczna, a w dodatku cała moja.
-To tutaj.
Zatrzymaliśmy się pod dużym, dwupiętrowym białym domem ogrodzonym wysokim, marmurowym płotem. Na podjeździe przed domem stało już kilka samochodów, ze dwa może. Gdy wyszliśmy z samochodu i staliśmy pod domofonem, ujrzałem fotoreporterów. Co to za znajomi są?
-Shan, ci twoi znajomi to jakieś gwiazdy są?
Fotoreporterzy nie zwracali uwagi na to, czy my jesteśmy sławni, czy nie, cały czas robili nam zdjęcia. Mieli jeszcze tyle tupetu, by powiedzieć nam byśmy dla nich za pozowali, oczywiście się nie zgodziliśmy.
-A nie powiedziałam ci? To jest piłkarz tej całej FC Barcelony.
Drzwi od furtki otworzyły się, a my zostawiając fotoreporterów samych weszliśmy na podwórko.
Kiedyś miałem możliwość spotkać się z tymi całymi piłkarzami. Budowaliśmy dla nich domek przygotowawczy przed meczem niedaleko stadionu. Z tego co wiem, to sobie go chwalą. Spotykają się tam przed każdym domowym meczem, odpoczywają, wyciszają się, lub hałasują, co kto lubi, a później razem jadą na stadion. Właśnie wtedy ich poznałem. Ale nie była to żadna atrakcja dla mnie. Ja się nawet nożną nie interesuje. Wiem jak niektórzy z nich mają na imię, w końcu mieszkam w Barcelonie, oni są tutaj czczeni nie ma możliwości, by nie znać żadnego. Musiałbym chyba nie wychodzić z domu i żyć bez prasy i telewizora.
Gdy staliśmy pod drzwiami i już mieliśmy wchodzić, Shanti chwyciła mnie za rękę.
-Troszkę się denerwuje.
Dodała jeszcze i otworzyła drzwi.
Ona się denerwuje? Ona? To co ja mam powiedzieć?
U progu przywitał nas jakiś starszy pan. Pewnie ojciec któregoś z nowożeńców.
Shanti od razu pobiegła na piętro do panny młodej, ja miałem zająć się sobą, a że nikogo tutaj nie znałem, zacząłem oglądać dom.
Był ładny. Może nie tak przemyślany i elegancki jak mój, ale ładny. Jednak nie zamieniłbym się, nie chciałbym tu zamieszkać. Za duży jest dla mnie, ja póki co rodziny nie planuje mieć.
Po domu kręciło się już kilka osób. Byli na pewno rodzice obojga państwa młodych, dwóch mężczyzn w garniturach i jakaś laska, całkiem ładna.
Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, a że na blacie w kuchni zobaczyłem drinki z parasolkami, postanowiłem się poczęstować. Osobiście uważam, że mieszanie wódki z takimi kolorowymi soczkami, lodem i wszystkimi tymi ozdobami to grzech, ale skoro niczego innego nie mają, to niech będzie. Wino, a tak, winem mogli by mnie poczęstować. Z drinkiem w ręku zacząłem kręcić się po domu, zresztą nie tylko ja. Czworo starszych ludzi siedziało na kanapie z małym dzieckiem, to chyba ta Carlota, o której tyle opowiadała mi Shanti. Jakiś brunet z tą panną stali na tarasie, jedyne co mi się nie spodobało, to to, że ten facet cały czas mnie obserwował, aż trochę nie zręcznie się poczułem. Gdy już chciałem do niego podejść, bo moja cierpliwość się skończyła, zza moich pleców usłyszałem głos.


-Ty jesteś Leo?
Za mną stał wysoki brunet, ogolony prawie na łyso, tylko na górze zostawił placek z czarnych włosów. Ubrany był w ciemny garnitur, z kwiatkiem koloru bordowego przypiętym do marynarki.
-Tak.
Odpowiedziałem mu, a on wyciągnął do mnie rękę w geście powitania, uścisnąłem ją.
-Jestem Cristian. Shanti dużo nam opowiadała o tobie. Cieszę się, że wam się ułożyło. Póki co musimy poczekać jeszcze na moją żonę, znaczy przyszłą żonę i jedziemy do restauracji. Rozgość się, zresztą widzę, że już poczęstowałeś się napojem. W kuchni są jeszcze drobne przekąski, częstuj się jeśli chcesz. Ja muszę iść, muszę, właściwie nawet nie pamiętam co powinienem zrobić, ale coś na pewno, Lorena zawsze coś wymyśli.
I odszedł. Bardzo pozytywny człowiek. Cały czas gada, nie miałem nawet możliwości mu przerwać. Naprawdę, bardzo fajny facet.
{}{}{}*{}{}{}
Przyszła z kimś? Nigdy bym nie pomyślał, że niemal obcego chłopaka przyprowadzi na ślub naszych przyjaciół. Ja, ja to co innego. Przyszedłem z Marissą, bo to kuzynka Loreny. Ona nie miała z kim przyjść, ja też nie miałem partnerki, to Lorena stwierdziła, że przyjdziemy razem. Muszę przyznać, poczułem ukucie zazdrości, gdy zobaczyłem ich razem wchodzących do domu Crisa. Ale bardziej niż zazdrość czułem smutek. Smutek spowodowany tym, że teraz to Leo jest dla niej najważniejszy, nie ja. Kiedyś to ja o nią dbałem, kochałem, sprawiałem, by uśmiech nie schodził z jej twarzy, a teraz? Teraz nie mam nic. Zostaje mi tylko patrzeć, jak jest im ze sobą dobrze. Ale postaram się, by jak najmniej było widać to, jak jest mi ciężko.
Było chwilę po piętnastej, gdy na schodach na piętrze stanęła w białej, pięknej sukni Lorena. Wyglądała zjawiskowo. Automatycznie wszystkie oczy powędrowały na nią. Nie dziwie się. Pamiętam, jak mówiła, że tego dnia chce wyglądać jak księżniczka i jej to się udało. Była prześliczna, co tu dużo gadać. Ten Cris to szczęściarz.
Jednak moje oczy wpatrywały się w kogoś innego. Gdy Lorena zeszła po schodach do Cristiana, który czekał na nią przy pierwszym schodku, u góry pokazała się postać tak piękna, że aż zaschło mi w gardle. Matko Boska, jak ona jest śliczna! Teraz podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż wcześniej, a to pewnie przez to, że wiem, że jest dla mnie niedostępna.
-Wszystko w porządku?
Pod ramię złapała mnie Marissa. Wysoka, brązowooka blondynka.
-Tak, w porządku.
Gdy mój wzrok powędrował z powrotem na schody, Shanti stała już w objęciach Leo.
-Chodźmy.
Złapałem Marissę w pasie i wraz ze wszystkimi pojechaliśmy do kościoła.
Mały, kameralny, drewniany kościółek mieścił się niedaleko plaży, na wysokiej górce, tam już czekali na nas wszyscy goście. Ceremonia ślubna zaczęła się o szesnastej. Na początku ksiądz udzielił sakramentu ślubu. Ja stałem za Crisem, Shanti za Loreną. Same zaślubiny trwały krótko, bo tylko niecałe dwadzieścia minut. Co chwilę zza moich pleców było słychać szlochanie którejś z ciotek, czy babek państwa młodych. Sama Lorena też uroniła nie jedną łzę, w końcu to wydarzenie zapamięta na zawsze, życzę im jak najlepiej z całego serca. Niech będą ze sobą aż do śmierci, i niech zawsze żywią do siebie takie uczucie jak w dzisiejszym dniu, albo nawet większe. Ja, cały czas ukradkiem zerkałem na Shantillę, nie mogłem się powstrzymać, ona nadal na mnie działa.
Gdy Cris i Lorena wymienili się już obrączkami, Shanti jako matka chrzestna poszła po Carlotę, którą do tej pory pilnowała mama Loreny. Przyniosła małą, całą owiniętą w biały kocyk, podała ją Lorenie. Ksiądz pokropił jej główkę, nawet nie zapłakała, cały czas uśmiech gościł na jej twarzy.


Gdy Carlota została już ochrzczona, we troje jako pierwsi wyszli z kościoła, a za nimi reszta gości. I zaczęło się to, czego najbardziej chyba nie lubię, czyli składanie życzeń i to obcałowywanie... Nigdy nie wiadomo co powiedzieć, bo co, takie zwykłe szczęścia i miłości... proste, chyba najlepsze, ale każdy tak mówi. Na szczęście, póki co nie musiałem składać życzeń, zrobię to na końcu. Carlotę przejęła jej babcia, Państwo Młodzi zostali dopadnięci przez gości, a ja z Shanti zbieraliśmy prezenty i zanosiliśmy je do samochodu. Cała ta zabawa potrwała grubo ponad czterdzieści minut. Po co fakt, to fakt, gości na weselu jest dużo. Coś około dwóch stów. Cris stwierdził, że kumple z drużyny muszą być obecni wszyscy, oni plus ich partnerki to ponad pięćdziesiąt, ich rodziny... Nie chce wiedzieć, ile oni na to wesele wydali, ale w sumie mają kasę, raz biorą ślub to niech wydają.
{}{}{}*{}{}{}
Wesele odbyło się w bardzo eleganckiej restauracji na plaży, całkiem niedaleko kościółka, dlatego przeszliśmy do niego pieszo. Cały czas towarzyszyli nam paparazzi. W końcu ślub bierze jedna z gwiazd Barcelony, a pozostali zawodnicy są jego gośćmi.
Na szczęście nie mieli wstępu ani do restauracji, ani nigdzie w obrębie siedmiuset metrów.
Sala była ślicznie przystrojona, w kolory beżowe i bordowe. W wielkiej sali stało kilkanaście okrągłych stolików ślicznie zastawionych, z kwiatami na środku. Przy jednym stoliku zasiadało dziesięć osób. Ja, jako świadkowa siedziałam po prawej stronie Loreny, obok niej siedział jej mąż, dalej Marc, ta jego dziewczyna, nawet nie wiem jak ma na imię, dalej mama i tata Cristiana, obok rodzice Loreny i mój Leo obok mnie.
Widziałam, jak Marc mnie obserwuje. Oczywiście, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, on automatycznie patrzył się w drugą stronę, chyba myślał, że tego nie widzę.
Zjedliśmy przystawkę, później danie główne i deser, oczywiście nie obeszło się bez litrów wina, białego, czerwonego, słodkiego, wytrawnego, co kto lubi.
Po obfitym posiłku, Państwo Młodzi poszli na parkiet i zatańczyli swój pierwszy taniec. Wyglądali razem cudownie, naprawdę. Nigdy nie widziałam Loreny tak szczęśliwej i tak pięknej.
Chciałabym tak kiedyś się czuć. Chciałabym mieć świadomość, że jest na świecie mężczyzna, który jest w stanie oddać za mnie życie, który by chciał je całe spędzić ze mną. Czując dłonie Leo na moich biodrach, i jego głowę na mojej, miałam nadzieję, że to on będzie tym jedynym. Że kiedyś to my będziemy na miejscu Loreny i Cristiana. Bardzo bym tego chciała, kocham go.
Po pierwszym tańcu, który był dość spokojny, na parkiecie zaczęło się istne szaleństwo! Wszyscy skakali, krzyczeli, śpiewali. Nawet babcia Crisa, która ma blisko sześćdziesiąt lat za namową któregoś z piłkarzy Barcelony poszła na parkiet. Ja też nie oszczędzałam stóp. Z Leo przetańczyliśmy kilka godzin, oczywiście z przerwami na alkohol i jedzenie.
Było kilka minut po dwudziestej, gdy Leo mi powiedział, że Cris mu powiedział, że Lorena mówiła, że mam do niej przyjść.
-Chciałaś coś ode mnie?
Spytałam, gdy znalazłam ją siedzącą przy stoliku.
-Pójdziesz ze mną pomóc mi z Carlotą? Nie chcę iść sama, a Cris to wiesz, nie potrafi jej uspać.
-Oczywiście! Tylko gdzie Car?
-W tym problem, poszukaj jej, pewnie jest u którejś z ciotek, ja pójdę po klucz od pokoju na górze i tam się spotkamy.


Lorena sobie poszła, a ja zaczęłam szukać mojej chrześnicy. Dziwne, że aż tyle wytrzymała. Ostatni raz spała przed piętnastą, a jakby nie było, tutaj jest głośno.
Rozglądałam się po sali i dopiero po kilku minutach ją zauważyłam.
-O, widzę, że Car się świetnie bawi!
Powiedziałam z uśmiechem na twarzy, gdy zobaczyłam jak blondynka zajmuje się dzieckiem.
-Mam wprawę z małymi dziećmi. Mój Milan już duży jest i taki ciężki! Naprawdę! Carlota w porównaniu z nim to piórko! A noszenie jej to istna rozkosz! I jest taka śliczna, słodziutka! Bardzo chce mieć córeczkę, chyba muszę pójść poszukać Gerarda.
Podała mi dziecko i po ucałowaniu jej w policzek poszła do swojego partnera. Bardzo ją polubiłam. Bardzo przyjazna, miła kobieta, prawie tak cudowna jak moja Lorena.
Carlota była już naprawdę wykończona, prawie zasnęła mi na rękach, gdy wchodziłam po schodach.
-Połóż ją tutaj, muszę ją przebrać w piżamę.
Na górnym piętrze, państwo Tello wynajęli kilkanaście pokoi, gdyby któryś z gości źle się poczuł, albo nie mógł wrócić do domu.
Nie były to nie wiadomo jak duże pokoje, w sam raz na jedną noc. W pokoju Loreny, a raczej w pokoju nowożeńców stało wielkie łoże w białej pościeli, łóżeczko dla Carloty, szampan włożony do zimnej wody, i pełno kwiatów różanych.
Pomogłam Lorenie ubrać Carlotę do snu, chwilę się z nią pobawiłam i mała prawie sama zasnęła.
Kilkanaście minut przed dziewiątą zostawiłam Lorenę z córką i zeszłam na dół. Zanim mogłam zająć się sobą i Leo, musiałam znaleźć mamę Loreny, która zdeklarowała się, że będzie pilnowała Carloty. Jak sama stwierdziła nie ma już siły dłużej tańczyć, jest zmęczona, więc spokojnie może pospać koło swojej wnuczki.
Gdy mama Loreny została zawiadomiona, że może iść do wnuczki, ja zaczęłam szukać Leo. Nigdzie nie mogłam go znaleźć, ktoś mi powiedział, że widział jak wychodził na zewnątrz. Nie czekając dłużej, poszłam tam. Wielki taras oświetlony kilkunastoma lampkami wychodził prosto na otwarte morze.
-Szukasz kogoś?


Usłyszałam męski głos, gdy rozglądałam się po plaży w poszukiwaniu Leo.
Odwróciłam się i zobaczyłam Marca siedzącego na huśtawce na końcu tarasu.
-Cześć Marc.
Odpowiedziałam tylko.
-Ten twój facet poszedł przed chwilą na plażę, jeszcze go dogonisz.
Już chciałam pójść do Leo, jednak coś mnie tknęło, żeby zostać i porozmawiać z Marciem. Wyglądał na nieszczęśliwego. A może tylko tak mi się wydawało?
-Co u ciebie słychać?
Nie wiem czemu, ale zechciałam nawiązać z nim rozmowę. Usiadłam obok niego na huśtawce i spytałam. Może to przez to wino zmieszane z kolorową wódką? Bez tego chyba nie odważyłabym się do niego zagadać.
-Wszystko dobrze. Widziałem, że u ciebie też.
Zamoczył usta w alkoholu, który miał w szklance.
-Tak, jestem z Leo już ponad miesiąc. Jestem naprawdę szczęśliwa. Cieszę się, że tobie też się ułożyło. Widziałam cię z tą ładną blondynką.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, on jednak nie podzielał mojego entuzjazmu. Dopił tylko drinka do końca i zacisną usta.
-Dobrze, pójdę już.
Wstałam z huśtawki i spojrzałam na Marca.
-Cieszę się, że ci się ułożyło. Życzę Ci jak najlepiej.
Jeszcze raz się na niego uśmiechnęłam i po drewnianej podłodze poszłam do Leo.
{}{}{}*{}{}{}
Ja chyba nadal ją kocham. Naprawdę. Nie pamiętam kiedy tak bardzo denerwowałem się rozmawiając z dziewczyną. Biorąc pod uwagę jeszcze to, że przez ostatnie 4 lata byliśmy razem, a znam ja od dobrych ośmiu lat. Nigdy się przy niej tak nie denerwowałem. Czułem, jak zaschło mi w gardle, gdy tylko ją zobaczyłem, nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa. A jeszcze, gdy powiedziała mi, że jest szczęśliwa... Oczywiście, pragnę jej szczęścia, ale obok mnie. Nie obok tego Leo, co ona w nim widzi? Naprawdę nie wiem, przecież ja jestem przystojniejszy, mam więcej kasy, na pewno jestem milszy od niego, bardziej o nią dbam, a ten gościu? Coś nie wydaje mi się, żeby długo z nim była. On mi raczej wygląda na typ faceta, który często zmienia laski. Ale skoro ona jest ślepa i głupia i tego nie widzi, to trudno. Ja płakać nie będę, gdy on ją zostawi. To jej życie, nic mi do niego. Skoro chce je spędzać u tego kretyna, to dobrze, ja jej na drodze nie będę stawał. Niech robi co chce, muszę o niej zapomnieć i to definitywnie. Ona mi już nie jest potrzebna.
Chcąc wypełnić mój plan, wypiłem kolejne szklanki wódki. Z każdym łykiem czułem się coraz lepiej, coraz szczęśliwiej. Było idealnie, gdy wylądowałem z Marissą w jednym z pokoi. Dzięki niej i jej ustom, zupełnie zapomniałem o Shanti. Shanti? Kto to w ogóle jest Shanti?

*******************

Wiem, wiem, miał być tydzień nawet krócej, a wyszły ponad dwa...
Moja wina, moja wina... :D
Ale postaram się teraz wrzucać coś częściej, ale wiecie, ładna pogoda i wgl, trzeba korzystać w wakacji :) Tak więc następny pojawi się na pewno w sierpniu, ale kiedy to nie wiem :)
A tak poza tym, to mam do Was pytanie, a mianowicie, co mam robić dalej.
Są dwie opcje.
Nie wiem, czy dokończyć to opowiadanie za jednym razem, ale wtedy będzie mniej dopracowane, wszystko będzie się działo szybciej i w ogóle, ale mogę również podzielić je na dwie części i w kontynuacji pisać wszystko dokładnie i wgl, ale kontynuacja pojawiłaby się później, trzeba byłoby na nią trochę poczekać. A wtedy, pomiędzy jedną częścią tego opowiadania, a drugą, pojawiłaby się kontynuacja opowiadania o Bibi i Neymarze, pamiętacie? Jak nie, to tutaj macie przypomnienie: http://panipodziekujemy.blogspot.com/. 
Czyli jak? Bo ja sama nie wiem.
Całość Shanti, nieco gorszej jakości, potem Bibi.
Czy Shanti dopracowana, ale urwana w pewnym momencie, Bibi, a potem kontynuacja Shan? 
Piszcie, jakbyście Wy wolały, bo ja serio nie wiem :)
Dobra, no to tyle, do następnego! :*

11 komentarzy:

  1. Jestem za drugą opcją :) dokładnie z Shanti i w przerwie kontynuacja Bibi :)
    Szkoda mi tego Marca no...chłopak cierpi. Ale trudno co zrobić..
    Czekam na kolejny :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. super :*
    Biedny Marc...
    Ale Shanti zawsze może zmienić zdanie i do niego wrócić, no nie?
    Będę musiała sobie przeczytać tamtego bloga :)
    ps. Zapraszam na rozdział 6 http://nowyourejustaghost.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na nowy rozdział http://nowyourejustaghost.blogspot.com/2014/08/rozdzia-siodmy.html :)

      Usuń
  3. http://el-amor-de-verano.blogspot.com/2014/07/rozdzia-4.html zapraszam na czwarty rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak bardzo szkoda mi Marca :3
    On jest zbyt kochany i zbyt cudowny żeby tak cierpieć. Weź go jakoś uszczęśliw :)
    Piękny rozdział, naprawdę zaczynam lubić Leo. No ale Leo to wciąż nie jest Bartra, niestety.
    Czekam na następny :*
    U mnie już wieczorem nowy rozdział ♥ http://francescfabregasblog.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale świetny ten rozdział! Mam taką nadzieje, że jednak to Marc zostanie jej (mężem?), chłopakiem :) Do Leo nic nie mam ale wolę Marca :D Jeżeli możesz to informuj o następnym http://ask.fm/DV7Guaje albo jeżeli chcesz to zapraszam do mnie na nowy rozdział i tam możesz zostawić info o nowym :)
    http://historiapilkarki.blogspot.com/2014/08/3-co-jesli-ty-nigdy-nie-znikniesz-ja.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedny Marc ;c
    Czekam na nexta :)
    Nowy u mnie: http://shakira-gerard-pique.blogspot.com/2014/08/rozdzia-5-to-co-mowies-byo-prawda.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  7. http://el-amor-de-verano.blogspot.com/2014/08/rozdzia-5.html zapraszam na piątkę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. http://aixi-que-sera-millor.blogspot.com/2013/11/prolog.html oboje w sobie zakochani, oboje bali się powiedzieć tego na głos. On wyjeżdża, ona jest w ciąży. Czy po latach ich uczucie nadal będzie trwało? Zapraszam na nowe opowiadanie o Gerardzie Deulofeu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. http://el-amor-de-verano.blogspot.com/2014/08/epilog.html zapraszam na epilog :))

    OdpowiedzUsuń
  10. http://aixi-que-sera-millor.blogspot.com/2014/08/1.html zapraszam na pierwszy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń