środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział dziewiąty

Mecz skończył się wynikiem 3-1 dla miejscowych. Królewscy oczywiście po meczu rzucili się z pretensjami do sędziego o podyktowanie dwóch karnych, pewnie też wyleją swoje żale na konferencji prasowej. Ale co to obchodzi Cules? Mimo, że tego drugiego karnego sędzia nie powinien podyktować, gdyż Pepe wtedy nie faulował Neymara. Czasem przydaje się umiejętność udawania, ale symułki Neya to czasem przesada. I właśnie tym razem sędzia się na to nabrał. Ten pierwszy karny był ewidentny. Ręka Ramosa w polu karnym była bardzo widoczna. Oba karne pewnie na bramki zamienił Leo Messi. Później swoje trzy grosze dorzucił CR7, który popisał się pięknym strzałem z rzutu wolnego w samo okienko.
Ostatnie pięć minut to była istna groza! Real cały czas atakował, dwa razy słupek, kilka razy Valdes wyciągał piłki, które były niemożliwe do obronienia. Wydawało się, że wyrównująca bramka wisi w powietrzu i zaraz padnie. Jednak stało się zupełnie inaczej. Ostatnie dwadzieścia sekund meczu. Rzut rożny na Realu. To po nim sędzia miał zakończyć mecz. Każdy piłkarz powinien teraz być w polu karnym i bronić wyniku. Byli wszyscy oprócz jednego- Alexisa Sancheza, który wszedł osiem minut wcześniej. Zamieszanie w polu karnym wykorzystał Pique, który bez wahania wykopał piłkę w górę pola. Jak to się stało, że akurat tam stał Sanchez? Tego chyba nikt nie wie. Dostał piłkę i niemożliwe było to, by tego nie wykorzystał. Nie krył go nikt, jakby wszyscy o nim zapomnieli. Całe Camp Nou zamarło, gdy Sanchez biegł w kierunku bramki. Za nim pobiegli tylko Messi i Neymar. Reszta została niemal w polu karnym i czekała na wielki hałas zrobiony przez cieszących się kibiców. Tak stało się już po chwili. Alexis szybkim zwodem przebiegł z prawej strony Casillasa i z impetem skierował piłkę do bramki, która odbiła się jeszcze od słupka. Camp Nou oszalało! Alexis stał się bohaterem. Jeszcze przed chwilą wszystko wskazywało na bramkę dla Realu, jednak to Chile wykorzystał najlepszą sytuację jaka mogła mu się przytrafić. Trzy punkty zostają w Barcelonie.
{}{}{}*{}{}{}
Po meczu zrobiło się straszne zamieszanie. Nawet na "Vipach". Nim się spostrzegła, została sama na trybunie. Znaczy nie tak dosłownie sama. Było wokół niej ze dwadzieścia osób, ale nie znała nikogo. Przynajmniej nikogo nie pamiętała. Nie miała pojęcia gdzie podziała się Lorena. Jeszcze przed chwilą skandowała imię "Cristian! Cristian!", a teraz zniknęła.
Pewnie do niego poszła. Nie wiedziała również gdzie jest Marc. Ogólnie rozmawiali ze sobą tylko w przerwie przez kilka minut. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić weszła do środka. Stanęła koło baru i rozejrzała się dookoła. Kilka kobiet z dziećmi, jacyś mężczyźni w garniturach i żadnej znajomej twarzy. Miała już serdecznie dosyć tej amnezji.
-Podać coś?
Usłyszała miły głos zza swoich pleców. Barmanka stała przed nią z szejkerem w ręku i uśmiechała się od ucha do ucha.
-Nie, dziękuję.
Odpowiedziała. Barmanka wróciła do swoich obowiązków.
-Mogłaby mi Pani tylko powiedzieć jak dojść do szatni?
Chyba ją zdziwiło to pytanie, gdyż przez kilka sekund stała i nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.
-Na dół schodami, a później w prawo. Tam Pani już trafi.
-Dziękuję.
Zrobiła tak jak kazała. Prostymi schodami zeszła do korytarza. Spojrzała w lewo. Ujrzała murawę, trybuny i kilkunastu ludzi, a tuż przed nią napis "szatnia" i strzałka w prawo. Poszła tak jak kazała. Może nie powinna kręcić się po stadionie, ale co miała zrobić? Kompletnie nie wiedziała gdzie iść, znała tylko Marca i Lorenę, którzy akurat teraz postanowili się ulotnić.
Stała już pod drzwiami szatni, jednak nikogo konkretnego nie znalazła. I co ma teraz zrobić?
-Przepraszam, pomóc coś?
Usłyszała męski głos dochodzący zza jej pleców. Na pięcie odwróciła się w kierunku swojego przedmówcy.
-Ja, ja... Szukam Marca Bartry.
Ręce dała z tyłu i splotła je w jedną całość.
-Bartrę? Jest na murawie. Ty jesteś Shantilla?
Brunet wskazał na nią palcem.
-Tak?
Niepewnie mu odpowiedziała.
-Marc Cię szuka. Zaprowadzić Cię na murawę, czy trafisz?
-Trafię. Dziękuję.
Uśmiechnęła się do mężczyzny i poszła w kierunku murawy.
Gdy tylko weszła po trzech schodkach ujrzała Marca, który rozglądał się po trybunach. Stał tyłem do niej i miał piłkę pod nogą.
-Kogo tak szukasz?
Spytała i zabrała mu piłkę spod nogi zaczęła ją kopać sobie od nogi do nogi.
-Jezu Shan! Wiesz jak ja się bałem?!
-Bałeś? Przecież nie ma o co.
Wyśmiała go. Chłopak tylko stał z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy i przyglądał się dziewczynie.
-Nie jestem jakąś kaleką, po prostu nic nie pamiętam. Nie musisz mnie pilnować na każdym kroku i tak się martwić o mnie. Dam sobie radę. Tak jak teraz, widzisz? Jakoś Cię znalazłam.
Przestała bawić się piłką. Teraz tylko stała i patrzyła na bruneta z założonymi rękami na piersi.
-Martwię się o Ciebie, bo Cię koch...
Ugryzł się w język, jego policzki nabrały różowego koloru, a on sam spuścił głowę w dół.
-Nieważne, podobał Ci się mecz?
Zaczął nowy temat, chciał jak najszybciej zapomnieć o tym co prawie przed chwilą powiedział.
-Tak, ale szkoda, że ty nie zagrałeś. Chętnie popatrzyłabym jak Cię faulują.
Wytknęła mu język.
-No wiesz?
Chcąc udać obrażonego zrobił smutną minkę i spojrzał na dziewczynę oczkami smutnego szczeniaczka.
-Nie działają na mnie takie smutasy.
Zaśmiała się i kopnęła piłkę w stronę chłopaka.
Marc tylko podbił piłkę na nodze kilka razy po czym kopnął ją daleko w boisko.
-Idziemy?
Stanął obok brunetki, która obserwowała lot piłki.
-Gdzie?
Zerknęła na niego i odgarnęła włosy z oczu.
-Na imprezę z okazji wygranego meczu.
Objął ją w pasie i zaczął kierować się w kierunku wyjścia ze stadionu. Jednak w takiej pozycji nie szli długo, Shanti wykorzystała najbliższą okazję, by wyrwać się z objęć Marca. Do samochodu doszli już oddaleni od siebie o dobry metr.
-A Lorena? Jak zacznie rodzić?
Shanti zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Marca, który akurat przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Lorena poszła ze swoim narzeczonym. Nic jej nie grozi. Zobaczycie się na miejscu.
-A gdzie my właściwie jedziemy?
-Co Ci to da, że powiem, że jedziemy do domu Alexisa? I tak go nie pamiętasz.
Wzruszył ramionami i wyjechał z parkingu.
-Czyli uważasz, że to moja wina? Nie moją winą jest to, że straciłam pamięć!
Krzyknęła na niego.
-Boże Shan... Akurat teraz chce Ci się kłócić...
Tylko przewrócił oczami.
-Nie chce się kłócić, ale po co tak głupio gadasz! Jeśli nie na rękę Ci jest zajmowanie się mną, to proszę, droga wolna!
Dalej krzyczała.
-Co ty bredzisz dziewczyno!? Na jaką nie na rękę? Słyszysz siebie czasem?
Zjechał na bok i zatrzymał samochód.
-Nie mam Ci za złe tego, że nic nie pamiętasz, ale zrozum to, że mi jest równie ciężko jak Tobie! Nie wiem nawet czy nie ciężej! Tobie teraz łatwo byłoby zacząć wszystko od nowa, bo nic nie pamiętasz, a ja? Ja spędziłem z Tobą ostatnie sześć lat, myślisz, że potrafiłbym tak teraz Cię zostawić? Wymazać to wszystko za pamięci? Okaż trochę zrozumienia. I nie mów więcej tego co przed chwilą powiedziałaś.
Spojrzał na nią. Dziewczyna tylko odwróciła głowę w drugą stronę i udawała obrażoną. Nie była obrażona. Zgadzała się z tym co powiedział Marc. Wiedziała, że jemu jest ciężko, ale ona tak dłużej nie da rady. Jeśli nic nie ulegnie zmianie, będzie musiała go zostawić...
{}{}{}*{}{}{}
Zatrzymali się pod brązowo białą willą. Dookoła inne, równie piękne domy jednen większy od drugiego.
-Wchodzisz? Czy chcesz wrócić do domu?
Spojrzał na nią, gdy zgasił samochód.
-Jeśli już tu jesteśmy, to chodźmy.
Wysiadła z samochodu i przed nim czekała na Marca.
Ten tylko wpuścił ją pierwszą w bramie i drzwiach, które były otwarte. Między nimi była jakaś napięta atmosfera, nie potrafili ze sobą normalnie rozmawiać. Wszystko zaczynało się psuć...
Wielki, beżowo karmelowy salon zajmował najwięcej miejsca w całym domu. To również w nim nagromadzili się inni goście.
-Marc! Shanti!
Krzyknął gospodarz wieczoru i podszedł do przybyłych. Klepnął kolegę w ramię, a gdy przyszła pora na przywitanie się z Shanti, nie wiedział co ma zrobić. Bo przecież ona go nie pamięta...
-Eee...
Zaczął się jąkać.
-Jestem Alexis?
Zapytał na powitanie.
Shanti się zaśmiała.
-Cześć Alexis, miło mi Cię poznać.
Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Zaraz po tym Shanti była oprowadzana po reszcie znajomych, poznawała ich po raz drugi. W domu Sancheza zgromadziło się łącznie siedem osób, a mianowicie- On, Marc z Shanti, Lorena z Cristianem, Martin Montoya i Sergi Roberto.
-Więc Shanti nic nie pamiętasz?
Zaczął temat Sergi.
-Nic. Kompletnie. Bardzo głupie uczucie, nie życze Ci jego.
Zacisnęła zęby i rozejrzała się po pomieszczeniu. Lorena z Cristianem wyszli na taras, gdyż ciężarna słabiej się poczuła. Pozostali panowie siedzieli przy stole i wydzierali się we wszystkie strony świata. Właściwie to nie gadali o niczym konkretnym, oni tylko krzyczeli i popijali kolejne piwa.
-Musi Ci być ciężko, prawda? Poznawać tak wszystko na nowo...
Ciagnął temat Sergi.
-Wiesz, dzięki Wam jest mi łatwiej. Mimo, że wybudziłam się dopiero kilka dni temu, to już bardzo dużo wydarzyło się w moim życiu. Tak jest lepiej, niż jak miałabym sama siedzieć w domu. I muszę Ci się przyznać, nie jest mi jakoś specjalnie ciężko. Podoba mi się nawet takie coś. Czasami jest śmiesznie. Jak na przykład przedtem Cristian gadał mi kilka minut o czymś o czym pierwszy raz słyszałam. Dopiero gdy zwróciłam mu uwagę przypomniał sobie, że ja nic nie pamiętam.
-Bo u nas jest śmiesznie! Zobaczysz, minie kilka tygodni, a pamięć sama wróci, my już się o to postaramy.
Sergio zaśmiał się i poprawił włosy.
-Mam taką nadzieję.
Wcale tak nie myślała, ale nie mogła tego powiedzieć. Nikomu. Może tak miało być? Może życie jej i Marca sprzed wypadku wcale nie było takie idealne? Może ta amnezja miała swój głębszy sens? Może to znak, że czas zacząć wszystko od nowa? Bez Marca? Coraz częściej przechodziło jej to na myśl.
Nudziła się. Myślała, że będzie ciekawiej, ale w sumie co ona sobie wyobrażała? Czego spodziewała się w towarzystwie piłkarzy? Następne dwie godziny spędziła na rozmowach z Loreną, panowie natomiast cały czas gadali o piłce nożnej, o wygranym meczu i całej tej otoczce związanej z futbolem.
-Wszystko w porządku?
Usłyszała pytanie ze strony Loreny. Przez poprzednie pięć minut patrzyła się w martwy punkt gdzieś w oddali. Zamyśliła się.
-Ja chyba tutaj nie pasuje...
Wydukała.
-Shan, znowu zaczynasz? Mówiłam Ci, daj temu wszystkiemu szanse, zobaczysz, ułoży się.
-Tylko daj szanse, będzie dobrze, pamięć Ci wróci... A co jeśli nie wróci? Nie chce tak żyć! Nie mam pojęcia co było wcześniej, czuje się jakbym była z całkiem innej bajki. Wy znacie mnie lepiej niż ja siebie samą. Nie wiem jaka byłam wcześniej, może teraz nie jestem tą samą Shanti jaką byłam sprzed wypadku? Może on mnie zmienił? I przez te wszystkie zmiany nie zaaklimatyzuję się tutaj? Nie będę potrafiła być z Marciem? Bo ja... ja nie chce z nim być.
Spuściła głowę w dół.
-Shanti...
Ciężko było jej patrzeć na przyjaciółkę w takim stanie. Nie mogła zrobić nic innego jak tylko mocno ją do siebie przytulić. Ona tego potrzebowała.
-Nie mów tak. Wiem, że jest Ci ciężko... Ale to dopiero trzy dni. Trzy dni, w których bardzo wiele się działo. Teraz tempo zwolni, będziesz powoli wracała do normalności. Daj sobie czas...
-Spróbuję...
Wtuliła się w jej ciało. Miała rację. Powinna dać sobie czas, ale... nie chciała?
{}{}{}*{}{}{}
Lorena z Cristianem opuścili dom Sancheza kilka minut po pierwszej. Reszta towarzystwa też powoli się rozchodziła.
-To co Sergi, zawieziesz nas? Chyba jako jedyny nic nie piłeś.
Zaczął Marc siedząc na kanapie. Obok niego siedziała Shanti, która co by tu urywać, nudziła się. Alexis z Martinem stali przy tarasie i oglądali gwiazdy. Tak bardzo romantycznie.
-Wolę nie ryzykować kolejnym wypadkiem. Już teraz chcecie jechać?
Spojrzał raz na niego, raz na brunetkę.
-Tak, już.
Powiedziała pierwsza Shanti i od razu wstała z kanapy. Marc chciał powiedzieć, że wypiją jeszcze jedno piwko, ale to teraz nie było mu dane.
W pośpiechu złapała swoją kurtkę i już chciała wychodzić z domu, jednak na jej drodze stanął Sanchez, który wrócił z romantycznej randki z Martinem.
-A wy gdzie się wybieracie?
Nie był za bardzo trzeźwy.
Stanął prosto przed Shanti w drzwiach, blokując jej przejście. Ale wybaczmy mu taki stan. Miał prawo, w końcu nie zawsze strzela się tak ważne bramki i to przeciwko Realowi.
-Do domu Alexisku, pora już spać, Tobie też radzę.
Pogłaskała go po policzku i przeszła pod jego ręką. Chwilę po tym stała już przed drzwiami na dworze. Dała tym Marcowi do zrozumienia, że nie chce tutaj dłużej być.
-Naprawdę idziecie?
Sanchez próbował jeszcze coś wskórać.
-Widzisz w jakim jest nastroju...
Wyszeptał tak, by Shanti tego nie usłyszała.
-Kiedy indziej to nadrobimy.
Klepnął przyjaciela w ramię i wraz z Sergi wyszli z domu żegnając się jeszcze z Montoyą.
-Coś tak wybiegła?
Shanti stała przy samochodzie oparta o przednie drzwi z założonymi rękami na piersiach.
-Nie moje klimaty.
Chwyciła za klamkę.
-Kiedyś dużo byś oddała, by spędzić tak czas.
Usiadł na miejscu pasażera obok kierującego Roberto, który tylko wszystkiemu się przysłuchiwał. Już wiedział, że będzie świadkiem kłótni. Ta dwójka wyjątkowo często się kłóciła, jednak zawsze dochodziła do porozumienia. Jednak teraz Shan tego nie pamięta. Czy możliwe jest to, by wszystko się rozpadło? Definitywnie?
-Kiedyś, właśnie KIEDYŚ! W ogóle...
Niemal krzyknęła.
-I co się drzesz?
Przerwał jej Marc. Nie miał ochoty na kłótnie, tym bardziej w obecności kolegi z drużyny. Nie chciał, by potem wszyscy w klubie mówili, że jego wielka miłość wcale nie jest taka wspaniała. Że dziewczyna, która była jego całym światem, teraz ma go w dupie.
Shanti chyba zrozumiała, że nie wypada kłócić się przy osobie trzeciej, zamknęła twarz i dalszą część drogi do domu spędziła w ciszy wlepiając czarne oczy w szybę i wymyślając wszystkie przykre zdania, które powie w stronę Marca, jak tylko dojadą do ich mieszkania.
{}{}{}*{}{}{}
Z samochodu wyszła bez pożegnania. Gdy tylko Sergi się zatrzymał, wyskoczyła z samochodu trzaskając drzwiami i weszła do mieszkania.
-Sorry Sergi za nią, głupio wyszło...
Zaczął się tłumaczyć.
-Nie jestem dobry w dawaniu rad, ale wydaje mi się, że takie coś dalej nie ma sensu...
Marc aż otworzył usta ze zdziwienia.
-Ona się zmieniła, jeżeli sobie nic nie przypomni, to Marc uwierz mi nie zdobędziesz jej miłości. Ona tego nie chce. Może pora się przyzwyczaić?
-Przyzwyczaić? Słyszysz siebie? Poza tym nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Cześć.
Zdenerwowany wyszedł z samochodu. Wcześniej nawet nie pomyślał o takim czymś. O możliwości życia bez Shanti. Może naprawdę będzie musiał się przyzwyczaić?
Gdy tylko przeszedł przez czerwone drzwi wejściowe zaczął szukać Shanti. Zbiegając z trzech schodkach potknął się o manekin, który stał przy schodach.
-Cholera jasna!
Krzyknął, gdy rzecz upadła na kafelki. Już po chwili go postawił i wrócił do szukania Shanti. Zajrzał do salonu, łazienki i pokoju gościnnego, które były na parterze, nigdzie nie znalazł Shanti.
Po białych schodach wbiegł na piętro. Zaraz z nich znalazł się w drugim salonie, większym. Tam tylko leżała Nina i pamiętnik z albumem Shanti. Z salonu był widok na kuchnie, Shanti nie ma. Ostatnia szansa, jest w sypialni. W sumie jest to przecież najbardziej logiczne, czemu o tym na początku nie pomyślał?
Stanął pod drzwiami ich wspólnej sypialni. Nie chciał jej bardziej wkurzać, widział w jakim jest stanie. Chciał tylko porozmawiać, wyjaśnić, wszystko uspokoić dlatego postanowił zapukać przed wejściem, jednak nie usłyszał żadnego wołania z pokoju. Chcąc nie chcąc wszedł do środka. Siedziała na parapecie z podkulonymi nogami i wyglądała przez okno.
-Mogę wejść?
Zauważył, że wytarła swoje policzki, po których spływały słone łzy. Niepewnie usiadł na łóżku tak, że dobrze widział każdy gest brunetki.
Przez kilka chwil siedzieli w takich pozycjach nie odzywając się ani słowem.
-Bardzo się dziś nudziłaś?
Zaczął Marc. Ewidentnie nie miał ochoty na kłótnie, jednak Shanti tylko o tym marzyła...
-Nie wiem, ty mi powiedz, ty mnie lepiej znasz.
Spojrzała na niego zimnym spojrzeniem.
-Shan, ja nie chcę się kłócić, wykaż też odrobinę dobrego serca.
Wstał z łóżka i podszedł do dziewczyny, która miała całe zaszklone oczy od płaczu.
-Zauważyłeś, że dziś niemal w ogóle normalnie nie rozmawialiśmy? Tylko się kłócimy. Nie wydaje Ci się, że tak nie powinno być? Coś nie gra między nami. Nie męczy Cię to?
Zeskoczyła z parapetu i stanęła naprzeciwko niego.
-Dla Ciebie to nowa sytuacja, dla mnie też, rozumiem, że jest Ci trudno, mi również, to przez to te kłótnie. Kilka dni, ułoży się, zobaczysz.
Delikatnie chwycił jej dłoń. Chciał ją uspokoić, jednak ten gest wywołał jeszcze większe zdenerwowanie ze strony brunetki, która od razu zabrała swoją dłoń.
-Co ty wyprawiasz?
Krzyknęła.
-Przepraszam...
-Jesteś kolejny, który mówi mi kilka dni i kilka dni. Kilka dni i co? Co jeśli nadal sobie nie przypomnę? Marc ja się tutaj źle czuje. Nie chce Cię okłamywać. Nie czuję do Ciebie nic. No może poza złością, strasznie mnie wkurzasz!
Z każdym jej słowem czuł się coraz gorzej. Czuł, jakby kolejne noże przebijały jego serce. Cholernie cierpiał słysząc te słowa.
-Nie kocham Cię Marc. Ale to nie moja wina. Twoja również nie. Może tak miało być? Ja tego nie wiem, ale może nam się nie układało? Może ten wypadek miał nam otworzyć oczy?
Nie potrafił wydusić z siebie słowa, to było dla niego zbyt trudne, a jej to gadanie przychodziło z taką łatwością...
-Nie chce tak żyć.
Zakończyła i już chciała wchodzić do łazienki, gdy Marc w końcu się odezwał.
-Nie układało nam się? SHANTI! Nie widzę świata kurwa poza Tobą, jesteś dla mnie najważniejsza tak było i tak jest, a ty mi teraz mówisz, że nam się nie układało? Planowaliśmy ślub! Zamieszkaliśmy razem, a ty mówisz, że wypadek miał nam otworzyć oczy? Jeśli nie wiesz jak było, to na co się odzywasz? Wiesz jak trudno jest mi tego słuchać?
Krzyczał na nią.
-Tobie jest trudno słuchać? Ja nic nie pamiętam! Nie znam nikogo, nie znam siebie, a ty mówisz, że Tobie jest trudno mnie słuchać? Proszę bardzo! Ułatwię Ci to! Jutro się stąd wyprowadzam i więcej nie będziesz musiał mnie słuchać, już Ci to trudności nie sprawi!
-Zostawisz mnie?!
-Tak! Mam tego dość! Czuje, jakbym musiała z Tobą być, wszyscy mi powtarzają, że się ułoży, że jesteś taki idealny, że na pewno się w Tobie zakocham, albo najlepiej odzyskam pamięć. Póki co się na to nie zanosi, a co do pokochania Ciebie to już na pewno! Nie potrafię się do Ciebie przekonać, bo cały czas mnie do tego zniechęcasz!
-Ja?! Kiedy ja Cię do siebie zniechęciłem? Przez ostatnie niemal trzy miesiące nie odstępowałem Cię na krok, dbałem do Ciebie, bo Cię kocham. Twoja amnezja to był wielki cios dla mnie. Ale przyrzekłem sobie, że Cię nie zostawię, bo ja nadal Cię kocham Shan, tego nie da się tak zapomnieć.
-Może powinieneś? Tak będzie lepiej...
Zerknęła w jego oczy. Były tak smutne... Zaszklone. Niecodzienna sytuacja, że to kobieta doprowadza mężczyznę do łez.
Zostawiając go z tym wszystkim samego wyszła z sypialni i poszła do łazienki.
{}{}{}*{}{}{}
Nie potrafił o niczym myśleć tylko o słowach bezdusznej Shanti. Nie znał jej z tej strony, zawsze mówiła to co myśli, nie owijała w bawełnę, ale teraz przesadziła. Nie sądził, że usłyszy takie słowa i to od kobiety, która jest dla niego całym światem.
Szybko przebrał się w piżamę i położył w sypialni na łóżku. Próbował zasnąć, jednak nie potrafił. Chciało mu się płakać. Czuł się tak beznadziejnie, jak wtedy gdy czekał pod salą Shanti w szpitalu.
Dziewczyna z kolei miała się dobrze. Wzięła prysznic, przebrała się w piżamę i poszła do salonu. Ułożyła się wygodnie na kanapie przytulając do siebie Ninę i zasnęła. Nie miała nawet wyrzutów sumienia, sądziła, że robi dobrze. Bo przecież nie kocha Marca i nie będzie się do niczego zmuszała.

^^^^^*^^^^^^

Witam Was bardzo serdecznie :* Jak po świętach?
A co do rozdziału, to moim skromnym zdaniem jest świetny :D
Może i kłótnia na kłótni i w ogóle, ale mi się podoba, mam nadzieję, że Wam też :*
I sorry, że tak długo nic nie dodawałam, ale wpadłam w trans w oglądaniu serialu i jakoś nie miałam siły oderwać się od niego, by tutaj wkleić rozdział :)
Następny nie mam pojęcia kiedy się pojawi, mam początek, ale wątpię żebym znalazła czas by go dokończyć, wiecie- serial wzywa! :D
To tyle, żegnam Was i liczę na komentarze :*

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział ósmy

Zabrał mnie na wycieczkę w góry. Chciał mnie przekonać, że wspinanie się jest fajne.  I faktycznie, było. Ale nie chodzi mi teraz o sam fakt wchodzenia pod górę, chodzi mi o to, że jechaliśmy tam jako przyjaciele, a wracaliśmy już jako para.
Marc stwierdził, że samochodem spokojnie da radę przejechać przez las. No, a przecież, jak ten baran się uprze, to nic mu się nie przegada, ale to w nim uwielbiam. Jest bardzo stanowczy, zawsze wierzy w swoją rację, nie przejmuje się opinią innych, jest bardzo męski, a przy tym tak bardzo delikatny. Perfekcyjny.
Nie zawsze jego pomysły są udane. Ten był jedynym z tych miliona, które mu kompletnie nie wyszły. Samochód zakopał się w błocie, w środku lasu. Nie zaczęliśmy się wspinać, a ja już miałam tego dojść. Marc zabrał się za pchanie samochodu. Kazał mi wciskać gaz, a sam zaczął pchać swój samochodzik który tak bardzo kocha. Sam to wymyślił. Nie moja wina, że zablokowane koła całego go ochlapały. Zanim się zorientowałam i zabrałam nogę z gazu, był już cały upaćkany w błocie. I tak właśnie powstała nasza pierwsza wspólna fotka. Marc ślicznie wyglądał cały w brązowej mazi leżący na ziemi. No po prostu mój słodziak! Później było trochę gorzej... Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu drwin z niego, a to źle się dla mnie skończyło... niedługo po tym leżałam tam razem z nim...Ale nie żałuję tego. Ta kąpiel w błocie bardzo nas zbliżyła. Nie wspomnę już o prawdziwej kąpieli w rzece. Nie sądziłam, że ma on tak wspaniałe ciało! Nie sądziłam, że tak wspaniale całuje. Nie sądziłam, że tak bardzo zawróci mi w głowie i stanie się częścią mojego życia. Mam nadzieję, że już zawsze będzie częścią mnie. Nie przeżyłabym bez niego. Tak bardzo go kocham...

{}{}{}*{}{}{}
Spędziła cały czas gdy nie było Marca na czytaniu swojego pamiętnika.
Tak bardzo w to się wciągnęła, że nie mogła przestać. Dzięki niemu poznała niemal całe swoje życie. I to bardzo dokładnie! Skończyła na czasie z przed zaręczyn. Czytała właśnie o listopadzie, gdy usłyszała otwierające się drzwi.
-Wróciłem!
Wszedł po schodach na piętro i rzucił torbę treningową obok lodówki.
-Wiesz, nie sądziłam, że miałam aż tak ciekawe życie.
Odłożyła zeszyt na bok.
-A tu takie zdziwienie... Cały czas jak mnie nie było to czytałaś?
Nalał sobie wody do szklanki po czym usiadł na kanapie obok Shantilli głaszcząc Ninę.
-No! Wiesz jakie to jest ciekawe! Tak bardzo mnie to wciągnęło! Z tego co tutaj jest napisane, jesteś bardzo dobry w łóżku.
Zaśmiała się i wstała z kanapy.
-Pisałaś tam o takich rzeczach?!
Zdziwił się, a jego policzki zrobiły się lekko czerwone. Zawstydził się tym wyznaniem.
-No najwyraźniej musiałeś zrobić na mnie wrażenie. Dobre osiem stron tam jest o seksie. A powiem Ci, że nie wyglądasz na takiego.
Odwróciła się do niego tyłem i chciała zrobić sobie coś do jedzenia.
-Na takiego co potrafi zaspokoić kobietę?
-Nie, na takiego zboczeńca.
Uśmiechnęła się sama do siebie i podeszła do lodówki wyciągając kupioną tortillę.
-Głodny?
-Nie, jadłem w klubie.
Włożyła tortillę do podgrzania i już po chwili siedziała przy stole i zajadała się ciastem z warzywami.
-Ty grasz w tej całej FC Barcelonie?
Marc podszedł do biurka i wziął z niego laptopa.
-Tak. Jestem środkowym obrońcą.
Usiadł znów na kanapie i włączył urządzenie.
-Było coś tam o tym w tym pamiętniku. Ale tyle imion tam się przewinęło, że niemal żadnego nie zapamiętałam. Jedynie Cristian i Lorena. Często o nich tam wspominałam.
-Lorena i Cris to nasi przyjaciele. Dziś ich poznasz, jeżeli zgodzisz się towarzyszyć mi na meczu.  Zgodzisz się?
-A mam jakieś inne wyjście, skoro chcę sobie wszystko przypomnieć? Muszę chyba zacząć normalnie żyć, chcę znów wszystko pamiętać.
-Pomogę Ci w tym. Razem musi nam się udać.
Czuła, że ma w nim oparcie. Czuła, że może mu zaufać, że on będzie o nią dbał. Co by się nie działo, zawsze będzie przy niej. Bardzo chciała, by był szczęśliwy. Niestety, teraz gdy nic nie pamięta, nie wie co wcześniej było między nimi nie potrafi zapewnić mu tego szczęścia. Ona teraz nic kompletnie do niego nie czuje. Nic...
{}{}{}*{}{}{}
Do godziny dziewiętnastej rozmawiali na różne tematy. Głównie o Shanti sprzed wypadku. Dziewczyna chciała dowiedzieć się jak najwięcej o sobie.
-Jak powinnam ubrać się na mecz?
Stała przed otwartą szafą w garderobie i wpatrywała się w ciuchy.
-Ty we wszystkim wyglądasz ładnie.
Właśnie skończył brać prysznic. Owinął kolorowy ręcznik wokół swoich bioder i wszedł do garderoby. Wydawało się, jakby zupełnie zapomniał o amnezji dziewczyny. Podszedł do niej od tyłu i przytulając ją dał jej całusa w szyję.
-Co ty wyprawiasz?!
Krzyknęła i odsunęła się od niego.
-Przepraszam... Nie mogę się przyzwyczaić... Nie mogę zapamiętać... Przepraszam...
-Dobra, nic się nie stało, ale nie rób tak więcej. A i idź się ubierz.
Stała i z założonymi rękami na piersiach patrzyła na niego.
-Zaraz. Mam już przyszykowane na łóżku w sypialni.
Nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała znów na szafę z ubraniami.
-Zawsze miałaś problem z dobraniem ubioru. Czasami potrafiłaś stać i wpatrywać się w te ciuchy, jakbyś coś w nich widziała...
-No wiesz, dziewczyny tak mają. Nie moja wina. Pomożesz mi? Nie wiem, czy mam założyć dres tak jak ty, czy wystroić się w jakąś suknię, czy po prostu meczową koszulkę...
Spojrzała na niego.
-Wiesz... Wszystkie dziewczyny są inne. Żony moich kolegów ubierają się bardzo różnie. Ale zazwyczaj jest to jakaś sukienka, spódnica albo obcisłe spodnie. Stroją się na mecze, w sumie to muszą. Wiesz, fotoreporterzy, później ich zdjęcia są we wszystkich gazetach i w internecie. Ty natomiast zwykle ubierałaś się normalnie.  Czasem, na bardzo ważne mecze jak na przykład finał, czy jakieś Puchary zakładałaś sukienkę i bardziej się stroiłaś. A tak to zwykłe spodnie i koszulka meczowa.
-A dziś jaki jest mecz?
-Gran Derbi. Z Realem Madrid.
-Czyli? To jakiś ważny przeciwnik?
-Można tak powiedzieć. Od zawsze to był nasz główny przeciwnik w drodze po Mistrza Kraju.
-No dobra, coś znajdę odpowiedniego.... Możesz wyjść.
Delikatnie wypchnęła go za drewniane drzwi garderoby i zaczęła przeszukiwać szafę z zamiarem znalezienia odpowiedniego stroju na dzisiejszy mecz. Wybór padł na granatową wersję "małej czarnej", Zwykła prosta sukienka sięgająca kilka centymetrów przed kolano z czarnym, wąskim paskiem w talii i do tego delikatny dekolt. Na ramiona założyła czarną marynarkę, na nogi czarne szpilki.
Przejrzała się w lusterku. Nie wyglądała najgorzej, dawała radę.
W takim stroju przeszła z garderoby do sypialni Marca i jej, by z stamtąd udać się do łazienki. Zdziwiła się, gdy w ani jednym pomieszczeniu nie spotkała Marca, pewnie poszedł do kuchni, albo gdzieś.
Stanęła przed lusterkiem i patrząc na swoje wszystkie kosmetyki zaczęła się zastanawiać jaki makijaż sobie zrobić. Nałożyła delikatny podkład, by zamaskować niedoskonałości, zrobiła kreski na górnych powiekach i kącikach oczu. Również w kącikach dała trochę czarnego i granatowego cienia do powiek, który lekko rozmazała małym palcem. Do całego efektu mocno wytuszowała rzęsy i pomalowała usta truskawkowym błyszczykiem. Na sam koniec skropiła szyję i sukienkę perfumami.
W czasie gdy Shan przeglądała się w łazience i podziwiała swoje dzieło, Marc kierował się z kuchni do sypialni. Stwierdził, że zanim się ubierze to coś przekąsi. Gdy już posilił się zdał sobie sprawę, że zostało mu piętnaście minut do wyjścia. W pośpiechu zaczął zakładać ciemno niebieskie jeansy. Gdy jedną nogę miał włożoną, zorientował się, że nie przyszykował sobie paska. Skacząc na jednej nodze po chwili znalazł się obok szafy. Zapiął spodnie i zaczął szukać pasującego do całego kompletu paska. Wybór padł na czarny, zwykły, niczym nie wyróżniający się pasek. Zapiął go wokół bioder i podszedł do łóżka. Wziął go ręki białą koszulę i zarzucił ją sobie na ramiona.
-Ty jeszcze nie gotowy?
Odwrócił się. Aż zaparło mu wdech w piersi. Aż zaschło mu w gardle. Nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Tak wielkie wrażenie na nim zrobiła.
-Shanti...
Podszedł do niej i złapał ją za rękę po czym obrócił ją wokół jej własnej osi podziwiając jej całe piękne ciało.
-Ślicznie wyglądasz.
Puścił jej rękę.
-Nada się na mecz? Starałam się wyglądać ładnie, ale w miarę normalnie...
Spuściła głowę w dół i spojrzała na sukienkę.
-Ślicznie wyglądasz.
Powtórzył. Tylko to w tej chwili był w stanie wymyślić. Gdy zdał sobie sprawę, że jest jeszcze nie gotowy, a jak za dziesięć minut nie wyjadą, to spóźnią się na mecz.
Uśmiechnął się do dziewczyny i zaczął zapinać guziki od koszuli. Zaraz po tym założył na siebie czarną marynarkę i czarne buty.
-Pomożesz?
Stanął przed dziewczyną i wskazał na stojący kołnierz.
Niepewnie wyciągnęła obie ręce w jego stronę i zaczęła poprawiać kołnierzyk. Czuła się dziwnie. Stała tak blisko niego, rękami niemal dotykała jego twarzy. Jego delikatny zarost, o który kilka razy się otarła przyjemnie ją łaskotał. Przez chwilę nawet przeszło jej przez myśl jakby łaskotał jej policzki i usta...
Buty na obcasie mimo, że niedługo dadzą się o sobie znak poprzez obtarte nogi teraz bardzo się przydały. Marc ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, Shan? Coś pod metr siedemdziesiąt. Dzięki butom stała niemal na równi z nim, więc kołnierzyk poprawiało się bardzo wygodnie. Również wygodnie zaglądało się w jego zielone oczy...
-Dziękuję.
Podrapał się po głowie i poprawił marynarkę.
-Spójrz.
Obrócił dziewczynę w stronę lustra, które wisiało na szafie.
Stanął za nią i zaciągnął się zapachem jej perfum.
-Spójrz jak ładnie razem wyglądamy.
Odgarnął jej włosy, które zasłaniały jej twarz po stronie po której akurat on stał.
Bardzo pragnął się do niej zbliżyć. Bardzo chciał ją w sobie rozkochać. Ale chyba zaczął działać za szybko.
-Jeżeli będziemy tak stali i gapili się na swoje odbicia, to spóźnimy się na mecz.
Odsunęła się od niego i poprawiła włosy.
Speszyła ją ta bliskość z Marciem. To dla niej działo się za szybko. Zamiast ją w sobie zakochiwać, on ją odpychał od siebie. Wydawało jej się, że jest zmuszona do bycia z nim. A przecież... nie chciała. Owszem, on był przystojny, może nawet jej się podobał. Czasami myślała, że mogliby stworzyć fajny związek. Głównie podczas czytania swojego pamiętnika. Ale te myśli szybko mijały...
-Jak zawsze masz rację.
Uśmiechnął się do siebie i zabrał portfel, komórkę i kluczyki z komody po czym włożył je do kieszeni spodni i marynarki.
-Będę czekała na dole.
Wyszła z pokoju.
Marc zanim do niej poszedł, poprawił swoje czarne włosy i popryskał się perfumami. Gotowy do wyjścia.
Gdy zszedł po schodach, zobaczył Shanti stojącą przy oknie.
-Co tak oglądasz?
Powoli zaczął iść w jej kierunku.
-Sama nie wiem. Jakoś obco się tutaj czuje...
Odwróciła się w jego stronę.
-To zrozumiałe. Ale zobaczysz, minie kilka dni i zaczniesz sobie wszystko przypominać.
Posłał w jej stronę miły uśmiech. Chciał jej dodać choć troszkę otuchy.
-Chodź, jesteśmy już prawie spóźnieni.
Puścił dziewczynę pierwszą w drzwiach, włączył alarm w domu i zamknął go na klucz.
Wsiedli do białego Lamborghini.
-Daleko jest stadion?
Po zapięciu pasów i włączeniu muzyki Marc odpalił samochód i powoli wyjechał na główną drogę.
-Dwadzieścia minut, nawet nie.
Rozsiadła się wygodnie w skórzanym fotelu i rozkoszowała się jazdą. Podróż takim samochodem była istną przyjemnością. Nawet nie czuła, że się przemieszcza. Samochód wart swojej ceny.
-Marc, mogę zadać Ci jedno pytanie?
Zaczęła gdy stali na światłach.
Chłopak tylko kiwnął głową.
-Dlaczego tylko ty przy mnie jesteś? Nikogo nie obchodzę? Nie mam rodziny?
Zamurowało go. Nie chciał jej odpowiadać na tak smutne pytania. Nie chciał jej smucić.
-To nie tak... Dzisiaj wszystkich poznasz. I obchodzisz! Mnie obchodzisz.
Odwróciła głowę w przeciwną stronę i resztę drogi spędziła w takiej pozycji nic nie mówiąc.
-Jesteśmy.
Zaparkowali na prywatnym parkingu pod stadionem. Z niego droga prowadziła prosto na Camp Nou. Już po chwili stali w klubowej restauracji. Marc zamówił kolorowego drinka dla Shanti, by się lekko rozluźniła. Wiedział, że ten wieczór jest dla niej trudny, że się stresuje. Chciał jej pomóc.
-Shanti!!!
Rozległ się krzyk po całej restauracji. Był on głośniejszy niż krzyki kibiców na trybunach.
Shanti już po chwili czuła się obejmowana przez jakąś kobietę.
-Jeju Shanti, jak ja się cieszę!
Mówiła zachwycona brunetka wtulając się w ciało dziewczyny. Marc tylko stał z boku i uśmiechał się do siebie.
-Eee...
Tylko to była wstanie wydusić z siebie.
-Oj, przepraszam, tak wiem, nie pamiętasz mnie.
Brunetka oddaliła się kawałek od Shanti, ale nadal przymała ją za ręce.
-Jestem Lorena.
Z uśmiechem na twarzy cały czas wpatrywała się w ciemne oczy brunetki.
-Jestem Twoją przyjaciółką.
-A tak, pamiętam.
Wydukała.
-PAMIĘTASZ?!
Krzyknęli jakby oboje z Marciem. Ona przypomniała coś sobie!
-Znaczy nie, nie że pamiętam Ciebie jako osobę, czy coś. Po prostu w tym pamiętniku Twoje imię się pojawiło...
Ich uśmiechy zniknęły.
-Shanti, zostaniesz z Loreną? Ja muszę na chwilę pójść do trenera...
Brunetka spojrzała na nadal uśmiechniętą Lorenę.
-Jasne, że ze mną zostanie, idź Marc.
Odpowiedziała Lorena i po złapaniu Shanti pod rękę ruszyła z nią w stronę trybun.
-Opowiem Ci wszystko co tylko będziesz chciała.
Zaczęła.
-O, to dobrze, bo Marc niezbyt dużo mi mówi.
Usiadły na trybunach w sektorze wyznaczonym dla żon, dzieci, dziewczyn piłkarzy i ogólnie dla ich rodziny.
-Ładny stadion, prawda?
Na murawie odbywała się jeszcze rozgrzewka. Kibice już dawno zajęli swoje miejsca, wszystkie były zajęte. Bo w końcu do Gran Derbi.
-Duży.
Rozejrzała się po obiekcie.
Dopiero teraz zauważyła, że Lorena jest w tym wyjątkowym stanie. Pod jej różową sukienką był wielki jak balon brzuch.
-O jejku...
Powiedziała słodkim głosem patrząc na jej brzuch.
Lorena tylko się zaśmiała kładąc ręce na brzuchu.
-To jest Carlota. Jeszcze dwa miesiące... Nie wiem jak to wytrzymam.
-Na pewno dasz sobie radę. Wydajesz się być twarda, musisz dać radę.
Odwzajemniła uśmiech.
-Czy ja...
Niepewnie spytała.
-Pewnie!
Jakby wyczuła jej pytanie.
Shantilla delikatnie położyła prawą dłoń na brzuchu ciężarnej. Nic specjalnego nie wyczuła, ale uśmiech ani przez chwilę nie zszedł z jej twarzy.
Następne dziesięć minut rozmawiały o Carlocie i Lorenie. Shan dowiedziała się na przykład tego, że Carlota na początku miała być chłopcem. Na dwóch spotkaniach z lekarzem tak właśnie on mówił. Miał mieć na imię Juan. Ale jednak to będzie dziewczynka.
-Marc do nas nie przyjdzie?
Mecz właśnie się zaczął. Na środku boiska stali już Messi i Neymar gotowi rozpocząć mecz.
-Nie, Marc siedzi tam wyżej.
Wskazała na kilka rzędów wyżej. Mimo, że chciała go odnaleźć, kompletnie nie mogła go ujrzeć. Trudno.
-Opowiedz mi coś o mnie.
Lorena chwilę się zastanowiła i już po chwili dokładnie wiedziała co chce powiedzieć.
-Nie jesteś do końca normalna... Masz nierówno pod sufitem. Ciągle pakujesz się w kłopoty, a przez to, że nie myślisz nad tym co chcesz powiedzieć. Po prostu gadasz. Ale właśnie za to Cię wszyscy kochają. Marc się kocha i to cholernie.
-Właśnie... Ale... Ja go nie kocham...
Spuściła głowę w dół.
-Shan...
Nie wiadomo czemu, otworzyła się przed Loreną. Czuła jakąś specjalną więź, która jest pomiędzy nimi. Czuła się, jakby ją dobrze znała.
-Ja go nie pamiętam. Czasami mam wrażenie, że muszę z nim być. Że nie mam innego wyjścia. Ale ja naprawdę nic do niego nie czuje. Wiem, że go zranię, ale... nie potrafię go pokochać.
-Shan, przestań! Jest za wcześnie, żeby o takim czymś mówić. Jesteś z nami dopiero od trzech dni. Poczekaj, a zobaczysz, że pokochasz tego chłopaka. Bo go nie da się nie kochać. Sama przyznasz, jest opiekuńczy, miły, kochający, a do tego cholernie przystojny. Nie myśl o tym, że jesteście zaręczeni, zacznij od początku. Zobaczysz to uczucie do Marca samo przyjdzie. Bo nie wierzę, że mogłoby tak o! przeminąć. Za dużo Was łączyło, za bardzo się kochaliście, by jakaś amnezja to przekreśliła. Wiem, że tego nie pamiętasz, ale to siedzi w Tobie, uwierz mi, wiem co mówię.
Uśmiechnęła się delikatnie w stronę dziewczyny i postanowiła skupić się na meczu. Zgadzała się ze słowami Loreny. Może faktycznie powinna dać mu szansę? Poczekamy, zobaczymy.

^^^**^^^

No, jest i ósmy. Chyba daje radę, chociaż wydaje mi się, że mogłam to lepiej napisać, ciekawiej przede wszystkim, ale wyszło jak wyszło, mam nadzieję, że choć troszkę Wam się podoba :)

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział siódmy

Co on musiał czuć widząc śpiącą jeszcze dziewczynę w swoim łóżku i wiedząc, że nie może jej ani przytulić, ani pocałować? Przecież byli zaręczeni. Planowali ślub. Kochali się. A ten pieprzony wypadek wszystko im pokrzyżował. Zepsuł wszystko. Wiedział, że ona traktuje go jak zwykłego znajomego. Wiedział, że jest dla niej obcy, może nawet się go boi. Ale jak to naprawić? Czy w ogóle jest sens? Bo przecież teraz mógłby zacząć od nowa. Wszystko poukładać pod siebie. Mógł ją tak sobie wychować wmawiając różne kłamstwa. Ona była teraz bardziej naiwna i bezbronna niż dziecko. Ich związek nie był idealny. Kłócili się często i o różne błahostki. Czasami mieli siebie naprawdę dość. Mógł bez problemu mógł to zakończyć. Bo przecież ona tego nie pamięta. Nawet raz czy dwa taka myśl przeszła mu przez głowę. Ale to były bzdury, o których myślał, gdy naprawdę stracił nadzieję. Teraz, gdy widzi ją śpiącą w swoim łóżku wie, że wszystko się ułoży. Musi tylko od nowa zdobyć jej zaufanie. Musi ją powtórnie w sobie rozkochać, tak jakby nigdy wcześniej się nie znali.
{}{}{}*{}{}{}
Dziś jest mecz. Barcelona podejmuje na swoim stadionie Real Madrid. On już wie, że te Gran Derbi odbędą się bez jego wkładu.
Bo przecież trener stwierdził, że musi jeszcze dojść do siebie.
Powinien teraz być na porannym treningu, no ale przecież nie zostawi Shan samej. Przygotowując śniadanie czekał aż się obudzi.
Zaparzył wodę na kawę w czajniku elektrycznym, który stał na blacie kuchennym między metalową lodówką z przeczepionymi na niej karteczkami, które podpowiadały co powinno zrobić się danego dnia oraz zdjęciami, pomiędzy wiklinowym, czerwonym koszykiem w którym leżały różne owoce, między innymi pomarańcze i winogrona.
Do dwóch filiżanek nasypał po dwie łyżeczki czarnej kawy i zabrał się za przygotowywanie dalszej części śniadania. Ciemny chleb posypał świeżymi ziołami takimi jak bazylia czy majeranek, które rosły w doniczkach na parapecie przy balkonie, po czym włożył je do piekarnika, by naprały miodowo-brązowego koloru i stały się pysznie chrupiące. Gdy po siedmiu minutach stwierdził, że grzanki są już gotowe wyciągnął je z piekarnika i położył na stole w jadalni. Obok nich leżały już pokrojone pomidory, oliwki i ser feta oraz oliwa z oliwek w małym półmisku.
Teraz nie pozostało mu już nic innego jak czekać na Shan. Nie trwało to długo. Gdy nasypywał karmę do miski Niny, ujrzał schodzącą po drewnianych schodach brunetkę. Miała na sobie dużą, czarną koszulkę- Marca. Włosy tylko rozczesała palcami i pozwoliła im ułożyć się w ich naturalny sposób.
-Dzień dobry! Wyspałaś się?
Przywitał ją miłym uśmiechem i odsunął jedno z krzeseł.
-Mieszkamy razem?
Znów odpowiedziała pytaniem na pytanie. To było jej specjalnością.
Niepewnie usiadła na krześle i czekała na dalszym przebieg sytuacji.
-Tak. Ale przez dwóch wypadek nie zdążyliśmy nawet pomieszkać razem przez jeden dzień. W dzień przeprowadzki miałaś wypadek.
Podszedł do blatu, gdzie stały dwie filiżanki z kawą.
-Dwie jak zawsze?
Spojrzał na brunetkę, która rozglądała się po mieszkaniu.
-Nie wiem. Nie znam siebie. Ty mi powiedz.
Nasypał do jej filiżanki dwie płaskie łyżeczki cukru i zalał trzy czwarte wodą. Do końca wypełnił mlekiem, które stało w lodówce. Sobie zrobił taką samą, tylko z mniejszą ilością cukru.
-Taką zwykle piłaś.
Położył filiżanki na stole i sam zajął miejsce obok dziewczyny.
-Smacznego.
Pokropił grzankę oliwą z oliwek, położył plasterek pomidora i przykrył serem.
-Marc, my jesteśmy razem?
Z kanapką zrobiła tak samo jak Marc. Stwierdziła, że skoro on tak robi, to musi być to dobre.
-Tak. Jesteśmy.
-Czemu mi nie powiedziałeś?
Ugryzła kawałek grzanki.
-Wiesz... Nie chciałem Ci od razu wszystkiego mówić. Dopiero wróciłaś do żywych. Nie wiedziałem jak możesz zareagować. Ale jeśli chcesz, to odpowiem Ci teraz na wszystkie pytania.
Spojrzał w jej ciemne oczy, które wydawały się być szczęśliwe.
-Długo jesteśmy razem?
-4 maja, czyli za trzy miesiące miesięcy będą trzy lata. Od prawie czterech miesięcy jesteśmy zaręczeni.
-Zaręczeni?!
Wstał od stołu i poszedł do ich sypialni. Wziął z szafki pudełeczko, w którym był pierścionek Shantilli. Wychodząc, przypomniało mu się o albumie i pamiętniku. Chwycił je w ręce i wrócił do kuchni.
-Proszę, to należy do Ciebie.
Położył na stole obok niej granatowe pudełeczko. Niepewnie po nie sięgnęła i powoli otworzyła. Piękny, ale delikatny pierścionek z jakimś małym kamieniem na środku.
-Piękny jest. Ale chyba nie mogę go nosić...
Odłożyła pierścionek na blat stołu.
-On jest Twój. Wiem, że jest Ci trudno. Nie myśl o nim jak o zaręczynowym pierścionku, a jak o zwykłym.
Wziął go w rękę.
-Będzie mi miło, jak będę go widział na Twoim palcu...
Chwycił delikatnie jej dłoń i nasunął jej na palec pierścionek. Nie protestowała. Tylko uśmiechnęła się spoglądając na ozdobę na jej palcu.
Dokończyli śniadanie. Dochodziła jedenasta.
-Shantilla, posłuchaj. Ja teraz muszę wyjść na trochę. Mam trening. Wrócę za dwie, trzy godziny i wtedy spędzimy razem więcej czasu.
Wstał od stołu i zaczął sprzątać po śniadaniu. Shan siedziała na krześle trzymając na kolanach Ninę.
-Co trenujesz?
-Piłkę nożną. Gram w miejscowym klubie. Jeśli nie masz nic przeciwko, wieczorem zabiorę Cię na stadion. Poznasz naszych znajomych, może pamięć Ci wróci...
Włożył wszystko do zmywarki i opierając się o blat patrzył na dwie najważniejsze panie w swoim życiu.
-Chciałabym, żeby wróciła...
Posmutniała. Nie było jej łatwo. Bardzo chciała wszystko znów pamiętać, ale to nie będzie takie łatwe.
-Masz tutaj album i Twój pamiętnik. Może on pozwoli Ci trochę poznać Twoje życie.
Wskazał na dwie rzeczy leżące na końcu stołu.
-Wrócę najszybciej jak będę mógł. Gdyby coś się działo, Twoja komórka jest przy komputerze, a mój numer zapisany jest na lodówce, o tutaj.
Wskazał na żółtą kartę z cyframi wiszącą na lodówce.
-Dzwoń, gdyby coś się działo.
-Dam radę.
Uśmiechnęła się lekko do niego.
-Bądź grzeczna.
Podszedł do niej i pocałował ją lekko w czoło. Zabrał torbę treningową i wyszedł z domu. Nie było mu łatwo zostawiać Shan samej. Bał się, że coś jej się stanie. Ale musiał być na treningu. Nawet jeśli nie zagra, to i tak musi poćwiczyć.
{}{}{}*{}{}{}
Wyjrzała przez okno. Marc siedział już w samochodzie i przestawiał coś przy radio. Gdy tylko ją zobaczył, od razu się uśmiechnął i jej pomachał. Po chwili już odjechał. Otworzyła okno, by trochę świeżego powietrza wleciało do mieszkania.
Pora się ubrać, bo przecież nie przechodzi całego dnia w koszulce Marca, którą znalazła na fotelu w sypialni. Mimo, że Marc oprowadzał ją po mieszkaniu, nie do końca zapamiętała rozmieszczenie pomieszczeń. Mieszkanie nie jest duże.
Ale bardzo pokręcone.
Praktycznie wszystkie pokoje są w jakoś ze sobą połączone. Jak na przykład z salonu na pierwszym piętrze bez problemu można dojść i do sypialni, do łazienki i jeszcze można zaczepić o garderobę. I właśnie tam teraz chciała się znaleźć. Gdy stanęła przed wielką szafą, nie miała pojęcia co na siebie założyć. Tyle ciuchów w niej było. Jej wzrok największą uwagę przykuły niebieskie jeansy z podwijanymi nogawkami i zwykła biała koszulka z narysowaną czarną czaszką. Wybrała to, głównie dlatego, że leżało na wierzchu, nie miała ochoty przeszukiwać szafy z wybraniu czegoś bardziej odpowiedniego i ładniejszego. Do tego założyła tenisówki i czarny sweterek.
W łazience znalazła swoje kosmetyki. Delikatnie podkreśliła oczy i nałożyła błyszczyk na usta. Włosy zaplotła z luźny warkocz i zeszła z powrotem do kuchni. Wzięła album i pamiętnik i usiadła z nimi na kanapie, która stała zaraz obok stołu kuchennego.
Otworzyła album i zaczęła przeglądać zdjęcia. Myślała, że będą tam różne zdjęcia, wszystkich ich znajomych, lub rodziny, a tam byli tylko ona i Marc. Wyglądali na naprawdę zakochanych, szczęśliwych. Uśmiech sam pojawiał jej się na twarzy, gdy przeglądała te wszystkie zdjęcia. Dopiero po przejrzeniu około dwudziestu zdjęć zauważyła podpisy z tyłu zdjęć i datę. Były poukładane kolejno aż od czwartego maja 2011 r.
Gdy była już przy końcu albumu jej uwagę przykuło zdjęcie, na którym siedzi Marcowi na kolanach i pokazuje pierścionek na palcu. Spojrzała na podpis
Taaak! Zgodziła się! Chce zostać moją żoną! Jestem tak szczęśliwy, że mógłbym nawet zrobić przemeblowanie w sypialni, o które prosi mnie od kilku tygodni! Tak bardzo ją kocham! Nie wiem czym sobie zasłużyłem, że mam ją przy sobie. Ona jest idealna. Piękna, mądra, dowcipna i jeszcze interesuje się piłką nożną! No czy mogłem lepiej trafić?! Mam nadzieję, że już zawsze będzie przy mnie. Że stworzymy wspaniałą rodzinę razem z naszymi dziećmi, o których tak często mi mówi. Ona jest moim całym światem! Dziękuję Ci Shan, że zwróciłaś na mnie uwagę. Dziękuję Ci, że nadal przy mnie jesteś. Dziękuję Ci, za wszystko. Kocham Cię nad życie i nigdy nie przestanę! Twój Marc... 02.12.13r.
Gdy czytała te bazgroły, aż łza zakręciła jej się w oku. Mimo, że nie czuła nic do tego chłopaka, wiedziała, że jest dla niego bardzo ważna. Wiedziała też, że zrani go jeśli mu powie, że nic do niego nie czuje. Że... jest jej obojętny. Ale to przecież nie jej wina! Nie jej winą jest to, że nie pamięta tych wszystkich pięknych chwil, które przeżyli razem.  Że nie pamięta tych trzech lat, które były najwspanialsze w jej życiu. Że nie pamięta prawdziwej siebie.
Zdjęcia urwały się na 16 grudnia. Ostatnie zdjęcie było zrobione w mieszkaniu Cardenas, które stało już niemal puste. W oddali było widać tylko kartony i okno. Na pierwszym planie całujący się Shan i Marc. Z tyłu podpis:
No to teraz wejdę mu już całkiem na głowę! Sam sobie zgotował taki los...
Dalej nie ma już żadnego zdjęcia. Ten wypadek...
Gdy skończyła oglądać zdjęcia, na kanapę weszła Nina, która do tej pory spała na swoim legowisku w rogu pokoju.
-Cześć Nina. Jak się spało?
Suczka tylko pomerdała swoim ogonem, którego prawie nie miała i położyła się na kanapie kładąc pyszczek na udach Shantilli.
Wzięła do ręki pamiętnik i otworzyła go na pierwszej stronie.
Dlaczego właściwie piszę pamiętnik? Cóż... Chcę mieć po prostu udokumentowane na papierze moje szczęście. Chcę już zawsze o nim pamiętać. Nawet za siedemdziesiąt lat, gdy będę stara siedziała na bujanym fotelu na werandzie. Chciałabym wtedy móc wziąć ten zeszyt do ręki, przeczytać i przypomnieć sobie wszystko co działo się w moim wspólnym życiu z Marcem. Tak bardzo go kocham...Przewróciła na następną stronę i zaczęła czytać.
Poznaliśmy się w szkole. Doszedł w połowie semestru do mojej klasy. Muszę się przyznać, że nie zwróciłam na niego zbyt dużej uwagi. Za bardzo byłam zajęta zdobywaniem dodatkowych punktów, który później przydałyby mi się na studia. Miałam zamiar po skończeniu szkoły średniej wyjechać do USA i zacząć studia na Harvardzie.
Marc był bardzo nieśmiały. Nie zadawał się praktycznie z nikim. Rano przychodził na lekcje, odsiedział swoje obowiązkowe osiem godzin i znikał wraz z ostatnim dzwonkiem. Nie był jak typowy osiemnastolatek. Nie podrywał dziewczyn na każdym kroku, nie chodził na imprezy. Był bardzo cichy i jak mi się wtedy wydawało-samotny.
Jak to się stało, że zbliżyliśmy się do siebie? Jestem typem humianistki-artystki. Kompletnie nie radziłam sobie z fizyką, a z moimi planami musiałam się za nią wziąć. Marc wręcz przeciwnie umysł ścisły. Był bardzo inteligentny, same piątki z prac. Stwierdziłam, że może on mi to wytłumaczy, skoro nauczyciele nie dają rady. Nie od razu się zgodził. Stwierdził, że nie ma czasu, że ma własne sprawy na głowie,a przede wszystkim nie nadaje się na nauczyciela. Ale po moich wielu namowom, zgodził się. Wraz z pierwszymi lekcjami zdawałam sobie sprawę, że to jest bardzo dobry chłopak. Całkiem inny niż wszyscy, których znałam, taki normalny. Przez następne dwa lata byliśmy niemal nie rozłączni. Zaprzyjaźniliśmy się. Marc zaczął grać w rezerwach Barcelony, zawsze o tym marzył. Ja zmieniłam plany co do mojej przyszłości. Harvard nie był mi potrzebny. Tutaj, w Hiszpanii trzymało mnie coś o wiele ważniejszego niż wykształcenie- mój przyjaciel Marc.

{}{}{}*{}{}{}
Następne dwadzieścia stron to wspomnienia z czasów szkolnych, z czasów, gdy byli jeszcze tylko przyjaciółmi. Z biegiem czasu, przyjaźń zaczęła przeradzać się w coś głębszego, w coś, co trwa do teraz.

^^^**^^^

Taki w miarę krótki na Prima Aprilis. Ale uważam, że nie jest najgorszy. Wam się podoba? :)