piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział szesnasty

Siema ^^
Od teraz, rozdziały będą pisane w pierwszej osobie. Stwierdziłam, że pora spróbować tak pisać, bo zawsze ta trzecia i trzecia, aż mi się znudziło :D
Dobra, póki co, to tyle, miłego czytania :)



Jak dobrze, że ten sezon już się kończy. Gdybym miał jeszcze przez miesiąc grać, chyba bym wykorkował. Teraz tylko konferencja na zakończenie sezonu i relaks przez blisko dwa miesiące... Będzie cudownie! Wyjazd na jakąś egzotyczną wyspę, kąpiel w oceanie, drinki, palmy, laski w bikini, tańce do rana. Wyluzuję się kompletnie, naładuje baterie na kolejny sezon, będę podstawowym obrońcą. Będę murem, którego żaden przeciwnik nie przejdzie. Może na tych wakacjach przeżyje jakiś romansik? Taki bez zobowiązań? Czysty seks, bez angażowania się, bo miłość jest przereklamowana. Przyjdzie taka, namiesza Ci w głowie, skradnie serce, a potem wszystko zapomni i zostawi ze złamanym sercem bez chęci do życia...

Już dawno o niej zapomniałem, dla mnie może już nie istnieć. Od teraz jestem typowym macho. Dziewczyny to dla mnie tylko przedmioty do zabawy na jedną noc. Już mnie żadna nie skrzywdzi, teraz ja będę krzywdził je.
Tak, śmieszny jestem... nie mógłbym się tak zachować, nie potrafiłbym wykorzystać żadnej dziewczyny, za bardzo je szanuje. W ogóle po co ja tak gadam? Chyba zaczynam wariować. Wariować z tej samotności i bezsilności... Leże w łóżku i myślę o takich głupotach. To nie jest do końca normalne. Normalne też nie jest moje życie. Odkąd rozstałem się z Shan, nie było ani jednego dnia bez myśli o niej. Nie było ani jednego dnia bez zastanawiania się co teraz u niej słychać.
Wiem tylko tyle, że pokłóciła się z Loreną i się wyprowadziła. Nie mam od niej żadnych wieści. Barcelona to przecież nie jest tak duże miasto, ktoś musiał ją gdzieś widzieć w końcu... Jakby nie było, w gazetach się czasami pojawiała... Mam nadzieję, że nic jej nie jest, że jest cała. Bo w końcu... nie zna tu nikogo. Martwię się o nią, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, choć póki co się na to nie zapowiada...
Dobra, pora wstać. Wczoraj mieliśmy małą imprezę z okazji zakończenia sezonu. Godzina prawie dwunasta, a ja jeszcze w łóżku. Jedyny plus dzisiejszego kaca, to taki, że przeżywam go w swoim łóżku, bez pijanych kolegów po bokach. Mam złe wspomnienia, jeżeli chodzi o domówki w swoim domu. Za bardzo go lubię, by wystawić go na możliwość zdewastowania ze strony tych niedorozwiniętych baranów z drużyny. Ale i tak ich uwielbiam!
Mam dziś pójść do Tello. Za dwa tygodnie ślub i chrzciny. Ponoć mamy garnitury przymierzać, czy coś. Lorena wymyśliła sobie, że wszystko do wszystkiego ma pasować. Musi być idealnie, bo jak stwierdziła, zamierza brać tylko jeden ślub w swoim życiu i wszystko ma być perfekcyjnie.
Umówiliśmy się na czternastą. Może jak teraz zwlekę się z łóżka, to jakoś w te dwie godziny zdążę. Z moimi żółwimi ruchami to różnie bywa...
Otworzyłem drzwi od balkonu, zaścieliłem łóżko i udałem się do łazienki. Prysznic! Tak! Tego teraz potrzebowałem najbardziej. Piętnaście minut istnego nieba! Później szybkie golenie zarośniętego ryja, mycie zębów i suszenie włosów.

Jako, że niezbyt dobrze się czułem, z łazienki wyszedłem kilka minut przed pierwszą.
Wróciłem do sypialni i wyciągnąłem z szafy jeansowe spodnie do kolana i białą koszulkę z napisem po angielsku. Do kieszeni włożyłem komórkę i poszedłem do kuchni.
Tam już przy wejściu przywitała mnie Nina. Nalałem jej picia i jedzenia do misek, sam przygotowałem sobie wczorajszą lazanię, ze sklepu. Wystarczy podgrzać i gotowe. Nie wiem jak niektórym może chcieć się siedzieć w kuchni i gotować to wszystko, jak równie dobre można kupić.
Zjadłem obiad popijając wodą, a właściwie litrami wody. Woda- mój dzisiejszy największy przyjaciel.
Chwilę przed czternastą zapiąłem Ninę na smyczy i wyszedłem z nią z mieszkania.
Pogoda była bardzo dobra na spacer. Słońce świeciło, ale jeszcze nie paliło żywcem, czasami zawiał lekki wiatr. Było by świetnie, gdyby nie moja prawie eksplodująca głowa...
Do domu Cristiana mam jakieś pięćset metrów, może nawet nie. Stanąłem przed bramą wjazdową i wpisałem kod. Tak często tutaj goszczę, że nawet nie wpadło mi do głowy by zapukać. Po zamknięciu bramy spuściłem Ninę ze smyczy by sobie pobiegała, a sam udałem się do środka. Dom był otwarty, zresztą jak zwykle.
-Jestem!
Krzyknąłem na przywitanie i wszedłem w głąb domu. Na kanapie w salonie z laptopem na nogach leżała jak zwykle uśmiechnięta Lorena.
-A Cris gdzie?
Wziąłem z kuchennego blatu kilka ziarenek winogrona.
-W ogrodzie z małą. Chyba ją usypiał, ale nie jestem pewna. Idź po niego, jak możesz.
-Tobie jak zwykle nie chce się ruszyć?
Spytałem z lekkim oburzeniem w głosie, oczywiście na żarty. Lorena od razu to wyczuła, wszak zna mnie prawie piętnaście lat. Wytknęła mi tylko język i wróciła do przeglądania czegoś w internecie.
Cristian faktycznie był w ogrodzie, ale raczej nie zapowiadało się na to, by Carlota miała zaraz pójść spać.
Cristian leżał na leżaku z nogami i rękami wciągniętymi do góry, w których mocno trzymał roześmiane dziecko wydając z siebie bardzo dziwne, przypominające warkot samochodu dźwięki.
-Dobrze się czujesz?
Podszedłem naprzeciwko niego przyglądając się temu, co ten kretyn robi.
-Będziesz miał dziecko, to zrozumiesz.
Zaśmiał się i usiadł już bardziej po ludzku przytulając małą brunetkę.
-Lorena kazała Cię zawołać.
-A tak, ten ślub...
Zamyślił się na chwilę.
-To chodźmy.
Dodał za chwilę i wstał z leżaka. Po kamiennych schodkach weszliśmy na taras, a zaraz z niego znaleźliśmy się w dużym, jasnym salonie.
-Dobrze, że jesteście. Dziś rano przyszła przesyłka z garniturami. Są cztery modele dla każdego, łącznie osiem- gdybyście mieli problemy z matmą.
Zabrała narzeczonemu dziecko i wskazała na ofoliowane ciuchy leżące w kuchni.
-Przymierzcie i wybierzcie najodpowiedniejszy dla was.
Nie przepadam za przymierzaniem ciuchów. Najchętniej, to w ogóle bym ich nie przymierzał, ani nie kupował. Chodziłbym w kółko w mojej ulubionej koszulce i spodniach i byłby spokój. No ale specjalnie dla nich się poświęcę.
Lorena usiadła z Carlotą na krześle przy stole, a ja z Crisem zabraliśmy się za przymierzanie garniturów.
Przyznam, były fajne. Dobrze dopasowane, lekko sportowe i o fajnych kolorach.
Mi najbardziej przypadł do gustu szary, z lekko śliskiego materiału, typowo sportowy, bardzo wygodny i co najważniejsze- Lorenie też się spodobał. Gorzej było z Tello...
-Naprawdę ten chcesz?!
Spytała się zdziwiona, gdy po półgodzinie wybierania, Cris zdecydował się się złotawo szary garnitur.
-A co w nim jest złego?
-Co jest złego? Matko Marc, trzymaj ją.
Wstała z krzesła i podała mi córkę, sama podeszła do Crisa, który stał w garniturze i chyba naprawdę nie wiedział, czemu nie spodobał się Lorenie, zresztą tak samo jak ja.
-Po pierwsze, ma za długie rękawy. Będziesz nimi zahaczał o jedzenie. Po drugie, ten kolor nie pasuje do Ciebie, masz za ciemną karnacje do takiego koloru, ani do wystroju sali weselnej. Po trzecie, jaką weźmiesz koszulę do tego? Białą? Przecież te kolory będą się gryzły, a żadna inna na ślub nie wypada. A poza tym, jest za bardzo workowaty w nogach, na górze lekko obcisły, może nawet w sam raz, ale w nogach masz za luźno. Nie złożysz go, nie ma mowy.
Ta Lorena to ma charakterek. To był taki mały podstęp, że niby sami możemy sobie wybrać garnitury, wszystko ładnie i w ogóle, a tak naprawdę to ona o wszystkim decydowała. Kobiety to jednak złe istoty są...
-To który mam wziąć?
Cristian zaczął ściągać garnitur.
-Ten.
Podała mu zwykły, prosty, czarny garnitur.
-I tak ten mi się najbardziej podobał.
Odrzekł jej z uśmiechem Cris i pocałował ją w czoło.
Kurde, zazdroszczę im. Tak fajnie im się ułożyło w życiu. Mają siebie, dziecko, planują ślub, są naprawdę szczęśliwi...

Też tak bym chciał. Coraz częściej myślę, że przydałoby się założyć rodzinę, pomyśleć tak przyszłościowo, a nie tylko żyć teraźniejszością. Chciałbym mieć kochająca żonę, kilka dzieci biegających wokół, dom z ogrodem i uczucie, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Chciałbym...
Spędziłem w domu Tello jeszcze blisko trzy godziny. Lorena mówiła cały czas o ślubie. Mówiła jak to będzie wyglądało, mówiła co ja będę musiał robić, ogólnie przedstawiła mi plan całej ceremonii i po niej. Mówiła o wszystkim, tylko nie o jednym.
-Sorry, że tak spytam, ale zastanawiałem się kto będzie świadkową...
Spytałem, gdy Lorena pierwszy raz od piętnastu minut zamilkła.
-Skontaktuję się z Shan jakoś w przyszłym tygodniu. Jeśli nadal nie będzie chciała, to kogoś się znajdzie. Może moją kuzynkę- Lindę, poznałeś ją chyba dwa lata temu.
-Tak, coś pamiętam.
W rzeczywistości nic nie pamiętałem, kompletnie ta dziewczyna wyleciała mi z głowy, bo po co nią sobie zaśmiecać głowę. Mam nadzieję, że Shan się zgodzi, muszę z nią porozmawiać, a to może być jedyna opcja spotkania się z nią...
{}{}{}*{}{}{}
Zastanawiałam się dokąd Leo mnie wiezie. Całą drogę był skoncentrowany na jeździe, nawet nie zauważyłam żeby na mnie spojrzał. A wiedziałam to z tego, że niemal cały czas wpatrywałam się w jego lewy profil. Naprawdę, nie wiem co on ma w sobie, ale nie mogę mu się oprzeć. Jest taki... idealny.
Zatrzymaliśmy się gdzieś w centrum na ulicy, przy której stało mnóstwo drogich sklepów.
-Chodź.
Powiedział mój kierowca i wysiadł z auta, zrobiłam to samo. Zaprowadził mnie do jednego ze sklepów, przyznam, że nigdy w takim nie byłam. Same piękne suknie, piękne i zapewne drogie.
-Wybierz sobie coś.

Usiadł na czarnej kanapie, która chyba specjalnie stoi tutaj dla mężczyzn, którzy ze swoimi kobietami przyjechali do sklepu.
-Nie mam kasy, żeby sobie coś tutaj kupić.
Powiedziałam.
-Potrącę Ci z pensji. Wybieraj, bo zaraz mamy samolot.
Wydaje mi się, że jedna sukienka w tym sklepie jest warta dwu krotność mojej pensji, ale przecież nie będę sprzeciwiała się mojemu pracodawcy.
Podczas, gdy ja podziwiałam, oglądałam i przymierzałam sukienki, Leo siedział jakby nieobecny. Wyglądał przez okno, spoglądał co chwilę na telefon, jakby do kogoś pisał, sprawdzał godzinę... Chyba nie lubi chodzić na zakupy, ale to był jego pomysł. Ja mogłam jechać w dresie.
Po niecałych piętnastu minutach wyszliśmy ze sklepu z dwiema sukienkami, żakietem, torebką i butami. Ależ ten Leo hojny.
-Musimy się pośpieszyć, mamy godzinę do samolotu.
Wsiedliśmy do auta, a Leo z piskiem opon ruszył w stronę lotniska.
Muszę przyznać, coraz więcej plusów u mnie zbiera, chyba nawet zaczynam zapominać o tym co zrobił. On jest za idealny, by cały czas go obwiniać. Jest mordercą, owszem, ale jakim przystojnym!
Z torbami weszliśmy na lotnisko i po odprawie usiedliśmy obok siebie w samolocie.
-Za ile tu wrócimy?
Spytałam, gdy samolot wbił się w powietrze.
-Za trzy dni. Jak dobrze pójdzie.
No i wspaniale! Trzy dni w nowym mieście, zwiedzę ciekawe miejsca, może poznam kogoś sławnego? W końcu Leo na pewno zna sławnych ludzi. Sam niedługo będzie znanym człowiekiem na całym świecie. W końcu będzie właścicielem największej sieci ekskluzywnych hoteli na świecie.
Wspomniałam już, że Leo jest cudowny?
{}{}{}*{}{}{}
Ciężkie jest życie z dziewczynami. A szczególnie z takimi, które cały czas Cię denerwują, a ty nie masz wyjścia i i tak musisz z nimi spędzać czas. 

Shan mnie strasznie denerwowała. Czasami naprawdę doprowadzała mnie do szału! Nienawidziłem tego, że była tak cholernie uparta, pyskata, wredna, nie znała granicy. Po prostu mówiła to co aktualnie myślała, była dokładnie taka jak ja. Nieokrzesana. Tylko, że ja teraz w odróżnieniu od niej nie jestem szczery...
-Ale czekaj, jednego nie rozumiem. Skoro jeszcze nie jesteś głównym przedstawicielem firmy, to dlaczego ojciec wysyła Cię na tak ważne spotkanie? Nie mógł pojechać sam? W końcu ty możesz coś jeszcze zepsuć i co wtedy?
Mówiłem, że ta dziewczyna mnie wnerwia? Chyba tak. I znowu mnie obraża i jeszcze pewnie tego nie zauważa. Gdyby to była normalna pracownica, normalna asystentka, już dawno bym ją wyrzucił. Bo kto to pomyślał, żeby pracownica mieszkała w domu swojego pracodawcy, który kupuje jej sukienki i jest dla mniej tak przesadni miły? Gdyby nie to, że może wszystko wypaplać na policji, nawet nie zaśmiecałbym sobie nią głowy. Owszem, jest ładna i inteligenta. Właśnie, chyba trochę za bardzo. Za dużo gada, przez nią mam same kłopoty. Prawie się na samolot spóźniłem, wtedy by mnie chyba ojciec zabił.
-Wysyła mnie, bo mi ufa, a po drugie za niedługo przejmę po nim wszystko.
-Zawsze chcesz być synem pana Maidyego? Nie chcesz być panem Maydi?
Jak ona w ogóle śmie! Obraża swojego pracodawce! Co za niewychowane dziewuszysko! Aż mi ciśnienie skoczyło...
-Weź już w końcu przestań gadać. Posłuchaj sobie muzyki, jak ja.
Włożyłem białą słuchawkę w ucho chcąc chociaż przez chwile przestać słuchać pytań Shan.
-Nie mam słuchawek...
To było ostatnie co usłyszałem, gdyż po włożeniu drugiej słuchawki i puszczeniu muzyki na fula, kompletnie się wyłączyłem. Myślałem, że Shan wpadnie na to, by przez te dwie godziny się przespać, poczytać gazetę, czy chociaż pooglądać paznokcie, ale ona nie byłaby sobą, gdyby siedziała cicho nie przeszkadzając nikomu.
Leciała właśnie moja ulubiona piosenka, gdy poczułem, jak słuchawka wypada mi z ucha. A raczej nie wypada, tylko ktoś ją wyciąga. Tym ktosiem była Shanti. Jak gdyby nigdy nic wyciągnęła słuchawkę z mojego ucha i włożyła ją sobie.
-Fajna.
Odrzekła po chwili.

Zabranie słuchawki z czyjegoś ucha chyba nie jest normalne. Ale widocznie dla Shanti, to jest norma. Dziwna dziewczyna. Już chciałem jej powiedzieć, że takie coś jest nie stosowne, jednak nie zdążyłem. Poczułem jej głowę na swoim ramieniu. W jednym momencie runął mój cały plan i narodził się nowy. Że ja na to nie wpadłem! Tylko to jest trochę bardziej ryzykowne, no ale przecież dam radę, muszę.
Oparłem głowę o jej i poprawiłem słuchawkę w uchu.
Wcześniej chciałem tylko zdobyć zaufanie Shan, nie chciałem jej w jakikolwiek sposób wykorzystać. Chciałem jej pomóc, chciałem, by mnie polubiła, żeby nie poszła na policję. Teraz zrozumiałem, że rozkochanie jej w sobie będzie lepsze. Lepsze dla mnie. Zdobędę to wszystko co przy pierwszym planie a dodatkowo się zabawię, czemu by nie skorzystać. Wydaje mi się, że pójdzie mi bardzo łatwo. Nie sądziłem nawet, że ona będzie taka otwarta w stosunku do mnie, a tu opiera się o moje ramie.
-Leo?
Przerwała ciszę.
-Tak?
-Dlaczego mi właściwie pomagasz?
Tego się nie spodziewałem. Kompletnie. A już w szczególności nie teraz.
-Nie mogę pozwolić, by taka piękna kobieta nie miała grosza przy duszy, by błąkała się sama po mieście.
Tak, komplementy są jak najbardziej na miejscu.
Shanti nic mi nie odpowiedziała, poczułem tylko, jak delikatnie przytula się do mojego ramienia. W sumie, to było nawet przyjemnie, dawno nie byłem tak blisko z dziewczyną. Oczywiście nie licząc seksu, ten to był, ale z przypadkowymi dziewczynami, nie liczy się. Chodzi mi o takie zwykłe przytulanie, rozmowy dłuższe niż tylko- należy się 200 euro.
{}{}{}*{}{}{}
W Madrycie wylądowaliśmy kilka minut po pierwszej. Przez ostatnie półgodziny lotu musiałam się przespać, bo budził mnie głos Leo i jego podnoszące się i opadające ramię, na którym miałam głowę.
Odebraliśmy swoje torby i taksówką pojechaliśmy do hotelu, by przyszykować się na spotkanie z klientem.
Tym razem nie zatrzymaliśmy się w hotelu jego ojca, w Madrycie go jeszcze nie ma, właśnie powstaje, to po to tutaj przyjechaliśmy.
Leo wynajął mały apartament, dwa pokoje, łazienka, salon i mini kuchnia. Więcej nie jest potrzebne, spędzimy tutaj tylko kilka godzin.
-I jak lot? Szybko minęło, nie?
Zaczął rozmowę Leo gdy weszliśmy do apartamentu.
-Było w porządku.
Odłożyłam torby z ciuchami do jednego z pokoi na łóżko i wróciłam do Leo, który siedział na kanapie i oglądał coś w swojej torbie. Jednak, gdy tylko mnie zobaczył od razu ją zamknął i odłożył.
-To co teraz robimy?
Usiadłam obok niego zakładając nogę na nogę.
-O czternastej spotkanie na budowie hotelu. Znaczy to już nie jest budowa. Hotel jest na wykończeniu. Musimy tam pójść, pokazać się, zrobić sobie kilka zdjęć i podpisać kilka papierów. Tyle. Później wsiadamy w samolot i do Paryża.
Wstał z kanapy i podszedł do małej, białej lodówki.
-Chcesz pepsi?
Wyciągnął z niej dwie puszki z napojem. Pokręciłam mu tylko przecząco głową.
-A może...
Zaczęłam.
-Pokazałbyś mi Madryt? Nigdy tu nie byłam, chciałabym zobaczyć, czy jest tu ładniej niż w Barcelonie.

Nie byłam pewna, czy powinnam coś takiego proponować. W końcu Leo to mój pracodawca. A moja praca nie polega na zwiedzaniu świata. Jednak odpowiedź Leo bardzo mnie zdziwiła.
-W sumie czemu nie. Możemy do hotelu przejść na pieszo, od razu pozwiedzamy.
Dopił picie do końca i pustą puszkę położył na blacie.
-Świetnie! Pójdę się przebrać!
Powiedziałam zadowolona i z torbami zamknęłam się w łazience.
Założyłam na siebie błękitną sukienkę, którą kupiłam dziś rano, białe baletki i biały żakiet. Poprawiłam jeszcze makijaż i związałam włosy w wysokiego kucyka. Po kilku minutach wróciłam do salonu. Leo znowu zaglądał to tej torby i znowu gdy mnie zauważył szybko ją schował. Coraz bardziej zaczyna mnie zastanawiać, co on w niej trzyma.
-Ślicznie wyglądasz.
Czy ja się nie przesłyszałam? On mi powiedział, że ślicznie wyglądam! Nie wierzę! Aż chyba się zaczerwieniłam...
Wystrojeni w eleganckie ciuchy wyszliśmy z hotelu i zaczęliśmy iść chodnikiem wzdłuż głównej ulicy w Madrycie.
Leo co chwilę mówił mi o tym mieście. Pokazywał gdzie co jest, czasami nawet opowiadał jego historię, mówił bardzo dużo, bardzo dużo też wiedział, jednak muszę się przyznać- nic nie zostało mi w pamięci. Nie wsłuchiwałam się w jego słowa, a w jego niski, czarujący głos. Cały czas przyglądałam się jego twarzy, jego ciału, które ruszało się z każdym jego ruchem, jego czarnym, lekko kręconym włosom falującym na wietrze. Nie mogłam się ani trochę skupić.
-Ej, słuchasz ty mnie w ogóle?
Dopiero to pytanie zbudziło mnie ze snu o Leo.
-Przepraszam, zamyśliłam się.
Odrzekłam.
-Właśnie widzę, chcesz coś zjeść?
Spytał ponowny raz z uśmiechem na twarzy.
Poszliśmy do małej restauracji, w której zamówiliśmy po tortilli i po jej zjedzeniu poszliśmy dalej zwiedzać Madryt, a raczej znów zauroczyć się Leo.
Chodziliśmy blisko dwie godziny zanim doszliśmy pod hotel.
-Jesteśmy.
Zatrzymaliśmy się przed hotelem.
-Wow. Naprawdę, wielki.
Spojrzałam do góry. Hotel miał chyba ze dwadzieścia pięter wysokości! Był przepiękny.
-A tam, na lewo jest stadion miejscowej drużyny. Ogólnie ten hotel będzie dla piłkarzy, którzy przyjadą grać z Realem. Zbudowany został tu, by nie musieli długo jeździć. Bo przecież to są takie gwiazdeczki, one nie mogą się przemęczać.
Mówił z sarkazmem z głosie, a mi aż uśmiech sam pojawił się na twarzy. Weszliśmy do środka hotelu.Jednego trochę nie rozumiem. Jestem z Leo, cholernie się z tego powodu cieszę, ale dlaczego, gdy powiedział coś o piłce nożnej, to pomyślałam o Marcu? Dlaczego tak głęboko usadowił się w mojej głowie, że nie mogę o nim zapomnieć? Może robię sobie za duże nadzieję, ale bardzo chce, by to Leo był teraz przy mnie. Nawet nie jako ktoś więcej, a po prostu jako dobry kolega, kompan do rozmów. Teraz właśnie kogoś takiego potrzebuje.
Hotel był już niemal skończony, jedyne czego tutaj brakowało, to gości i pracowników. Nadal chodzili tutaj tylko robotnicy, którzy zawieszali ostatnie obrazy lub wkręcali żarówki.
-Dobra, Shan. Poczekasz tutaj na mnie? Ja wejdę szybko do dyrektora hotelu, coś tam podpisze i jedziemy dalej.
-To na co Ci ja tutaj? Nie mogłam zostać w hotelu?
Tylko się namęczyłam tym chodzeniem, a teraz dowiaduję się, że na marne. Chociaż nie, nie ma marne. Gdyby nie ten spacer, nie spędziłabym tyle czasu z Leo. Ale to i tak nie zmienia faktu, że trochę się wkurzyłam. Przyprowadził mnie, a teraz nie wiadomo ile będę na niego czekała... Tak, jestem zła.
-Taka ślicznotka nie mogła zostać w domu. Muszę się Tobą pochwalić.

Dwa komplementy w tak krótkim odstępie czasowym, do tego ten zniewalający uśmiech, który miał przy wymawianiu ich i jeszcze jego dłoń, która obtarła się o moje ramię. Matko Boska! Już mu wybaczyłam, że mnie tutaj ciągnął.
Gdy ja stałam oniemiała, on zniknął w windzie i poszedł podpisać te jakieś papiery. Gdy doszłam do siebie, usiadłam na kanapie w holu i próbowałam jakoś pozbyć się zarumienionych policzków. Czułam, jak płonęły. Ja cała płonęłam! Nie wiem, czy on to robi umyślnie, ale chyba mnie podrywa. Ja mu się chyba podobam! Bardzo bym chciała, żeby tak było. A może to tylko moje głupie urojenia? Może mi się to tylko wydaje? Nie mam pojęcia, wiem jedno. Chce go już zobaczyć!
{}{}{}*{}{}{}
Tak jak myślałem. W gabinecie dyrektora, musiałem tylko powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony, że to właśnie ten gościu, a nie inny będzie reprezentował nasz hotel w Madrycie, musiałem podpisać parę dokumentów, zrobić pamiątkowe zdjęcie i znowu powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony. Tyle razy widziałem jak ojciec to robi...
Po półgodzinie byłem już wolny. Zjechałem windą do Shanti. Coraz bardziej podobała mi się ta zabawa. Ona była taka naiwna, widziałem, jak na mnie się patrzyła. Dokładnie tak samo jak wszystkie inne, chociaż było w niej coś takiego, coś co sprawiało, że wcale nie chciałem się z nią tak bawić. Kurde, dlaczego ona ona musiała widzieć jak zabijam tych gości? Dlaczego akurat ona?
Zszedłem do holu i co? Shan nie było. W sumie to mogłem się tego spodziewać, to dziewczę długo nie wysiedzi samo. Tylko teraz gdzie ona jest...
Spytałem się kilku roboli, czy nie widzieli gdzie ona poszła. Trzech nie wiedziało, czwarty powiedział, że wyszła. Pomocni Ci madrytczycy...
Wyszedłem na zewnątrz. Shan od razu rzuciła mi się w oczy. Siedziała na wielkiej fontannie przed hotelem i moczyła w wodzie rękę.
-Aż tak nudno było?
Usiadłem obok niej, nic nie odpowiedziała tylko lekko się uśmiechnęła.
-Sorry, że tak długo, ale sama wiesz..
Spojrzałem na nią, była taka radosna, uśmiechnięta. Aż śliczna. Muszę przyznać, jest bardzo ładna. Bardzo to nawet mało powiedziane.
-Rozumiem. Taką masz pracę. A właściwie, to my mamy taką pracę.To gdzie teraz?
-Hotel po resztę rzeczy i Paryż.
-To chodźmy!
Powiedziała radośnie i wstała z fontanny. Powoli zaczęliśmy wracać do hotelu. Aż zdziwiłem się, że tak dobrze nam się rozmawiało. Rozmowa kleiła się tak dobrze jak nigdy. Może to dlatego, że zmieniłem do niej nastawienie? Przyznam, wcześniej nie chciałem jej za blisko do siebie dopuścić. Mieliśmy się dogadać i tyle. A teraz... teraz to jest zupełnie inaczej.
-Ty palisz?!
Spytała się mnie, gdy wyciągnąłem z kieszeni papierosa i włożyłem go do ust.
-A co? Przeszkadza Ci to?
Zapaliłem go i pociągnąłem pierwszy raz.
-Nie, no ale myślałam, że prowadzisz zdrowy tryb życia i wiesz... A tu papierosy.
-Może i są niezdrowe, ale lubię.

Zaciągnąłem się i spojrzałem na brunetkę, która cały czas dotrzymywała mi kroku.
-Chcesz?
Podałem jej papierosa.
-Zapomnij, to śmierdzi.
Śmieszne dziewczę, naprawdę.
Do hotelu doszliśmy w jakieś piętnaście minut. Pora lecieć do Paryża, tam spędzimy więcej czasu nic tutaj. Przebraliśmy się w luźniejsze ciuchy, by było wygodnie w samolocie. Dziś już żadnego spotkania nie ma, czysty relaks.
-Wzięłaś wszystko? Bo nie będziemy tutaj wracać.
Stałem z torbą w ręku przy drzwiach i czekałem na Shanti, która jak zwykle robiła wszystko bardzo, ale to bardzo wolno. Ja zdążyłem zmienić garnitur na krótkie spodenki i koszulkę, wykąpać się przed tym i zjeść kanapkę, a ona cały ten czas spędziła w łazience. Ah te baby...
Gdy wreszcie do mnie przyszła mogliśmy w spokoju udać się na lotnisko. Taksówką dojechaliśmy tam chwilę po siedemnastej. Za niecałe dwie godziny będziemy w sercu Francji. Tam mam zamiar bardziej zbliżyć się do Shan... Będzie ciekawie, oj będzie.

############

Witam raz jeszcze :)
Mi się wydaje, że taka forma pisania jest lepsza, mam nadzieję, że Wam równie przyjemnie się czytało, jak mi pisało :)
Dobra, właściwie to tyle, do następnego! 

6 komentarzy:

  1. No dobra. Wszystko pięknie. Leo, Madryt, hotel, Paryż. Ale coś przeczuwam że powrót Marca nie jest przypadkiem :D
    A co do Leo to... jakoś coraz bardziej go nie lubię :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do siebie na 6 rozdział :*
      http://francescfabregasblog.blogspot.com/

      Usuń
  2. Marca powrót wydaje się podejrzany :D
    Czekam na nexta i zapraszam do siebie
    zapraszam na 2 rozdział http://shakira-gerard-pique.blogspot.com/2014/06/rozdzia-2.html#comment-form oraz na 16 http://czy-to-jest-prawda-barca-cesc.blogspot.com/2014/06/rozdzia-16-nie-chce-o-nim-myslec.html#comment-form licze ze oba skomentujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem dlaczego, ale nie przepadam za Leo...
    Powrót Marca ? 3x Tak
    Ciekawe czy Shan się ogarnie i zgodzi się być świadkiem :)
    Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
  4. coś czuję, że Marc powróci na dłużej :)
    mam taką nadzieję :*
    mnie Leo też trochę denerwuje...
    mam nadzieję, że Shan nie da się mu omotać, ogarnie się i pogodzi z Loreną i Crisem, zostanie ich świadkową i chrzestną Carloty, no i wróci do Marca <3
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. http://la-forca-del-records.blogspot.com/2014/06/piec-swiadomosc.html zapraszam na piąty rozdział :)

    OdpowiedzUsuń