-Kiedy im powiemy?
Zaczęła Lorena.
-Spokojnie, mamy dużo czasu.
Objął swoją narzeczoną ramieniem i pocałował w czoło.
-Czy tak dużo to ja nie wiem, niecałe dwa miesiące. Trzeba zacząć przygotowania. Shan trzeba poinformować dużo wcześniej, bo wiesz jak długo ona sukienki kupuje... Zresztą ja też będę musiała wybrać sukienkę, buty, bukiet... A w tym musi pomóc świadkowa. Musimy ich poinformować. Może nawet dziś.
Spojrzała na córkę, którą trzymała w swoich ramionach.
-No dobra, Shanti powiemy jak wróci, a Marca odwiedzimy później. Ucieszą się.
Zaśmiał się i wstał z kanapy zostawiając na niej narzeczoną i córkę. Podszedł do lodówki i wyciągnął zrobioną wcześniej przez Shanti paellę i odgrzał ją sobie na patelni.
-Chcesz też?
Spytał się, gdy paella była już prawie gorąca.
-Nie, dziękuję.
Położyła dziecko na kanapie robiąc rulon z koca i położyła go obok dziewczynki, by nie spadła.
Upewniając się, że dziecku nic nie grozi poszła do kuchni i usiadła obok jedzącego Hiszpana przed tym nalewając sobie soku do szklanki.
Gdy siedzieli i rozmawiali o tym jak by chcieli by wyglądał ich ślub, usłyszeli otwierające się drzwi i stukanie obcasów o drewnianą podłogę.
-I jak?
Przywitali ją pytaniem, gdy tylko ujrzeli jej twarz.
-Świetnie!
Usiadła obok Loreny i zabierając jej szklankę wypiła wszystko co się w niej mieściło.
-Nie będę recepcjonistką, tylko asystentką syna właściciela hotelu. Jutro mam się z nim spotkać.
Uśmiech ani na chwilę nie schodził z jej twarzy.
-No to nieźle. Tylko żeby ten gościu nie okazał się starym, grubym zboczeńcem po czterdziestce.
Dopowiedział Tello.
-Wiesz Cris zamknij się, na pewno będzie przystojny i młody. I praca z nim to będzie sama przyjemność.
Wstała od stołu i ściągnęła buty. Trzymając je w ręku zaczęła iść w kierunku schodów.
-Shan czekaj, chcieliśmy porozmawiać.
Zatrzymała ją Lorena.
-Pilne? Bo muszę sikuuuu.
Przeciągnęła ostatnie słowo krzyżując nogi, co nie obeszło się bez śmiechu ze strony przyszłych małżonków.
-No to idź, poczekamy.
Uśmiechnęła się lekko i poszła po łazienki. Za nim wróciła na parter, przebrała się z obcisłych spodni i eleganckiej bluzki. Zamiast tego założyła krótkie spodenki w paski i białą bluzkę z uśmiechem. Włosy związała w luźny kok i na boso zeszła do swoich współlokatorów.
-To co chcieliście?
Usiadła obok Loreny.
-Chcielibyśmy się Ciebie spytać, czy chciałbyś zostać naszą świadkową.
Spytała uśmiechnięta Lorena patrząc w oczy zdziwionej przyjaciółki.
-Serio ja?!
Wypaliła.
-No ty, bo kto?
Zaśmiał się Tello.
-Pewnie, że się zgadzam!
Przytuliła się do obydwojga.
-I jest jeszcze jedno.
Wsłuchała się w słowa Cristiana.
-Chcielibyśmy zrobić dwie imprezy w jednym dniu. Ślub i chrzest Carloty. Bylibyśmy prze szczęśliwi, gdybyś została matką chrzestną dla naszej córki.
Aż otworzyła usta ze zdziwienia. Nie sądziła, że zostanie tak bardzo wyróżniona, czuła się tak bardzo dowartościowana i potrzebna, że nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Tą dziewczynkę traktowała jak swoją córkę, teraz formalnie będzie mogła mówić, że jest jej mamą.
-Zgadzasz się?
Przerwała krótko trwającą ciszę Lorena.
-Czy się zgadzam? Oczywiście! Czy takiemu dziecku można odmówić? Bardzo się cieszę, że wybraliście akurat mnie.
Uścisnęła raz jeszcze i Cristiana i Lorenę.
{}{}{}*{}{}{}
Mimo, że rozmawiali o ślubie i chrzcinach przez blisko trzy godziny, nikomu nie przyszło do głowy, by poinformować kto będzie świadkiem i chrzestnym... Oj, Shanti nie będzie zadowolona.
Kilka minut po godzinie siedemnastej Lorena pakowała do torby wszystkie niezbędne rzeczy córki, które zabiera, gdy gdzieś z nią wychodzi. Do beżowej torby wrzuciła kilka sztuk pampersów, chusteczki nawilżające, mleko i pieluszkę.
Gdy zbiegła po schodach na piętro, przy drzwiach stał Cristian i do wózka w takim samym kolorze jak torba delikatnie wkładał Carlotę. Przykrył ją mięciutkim kocykiem i włożył smoczka w usta.
-Poczekaj, jeszcze torba.
Powiedziała Lorena, gdy Cris chciał już wyjeżdżać wózkiem. Włożyła torbę pod wózek i zaczęła zakładać swoje buty.
-Wrócimy za jakieś dwie godziny!
Krzyknął Cris wyjeżdżając wózkiem na podwórko.
-Dobra!
Usłyszał odpowiedź dobiegającą z salonu.
Na kanapie rozwalona leżała Shanti. Pod głową miała ze trzy poduszki, jedną nogę normalnie położyła tak jak należy, a drugą podniosła do góry i położyła na oparcie szarej kanapy. Trzymając w ręku gazetę czytała artykuł o wielkim bezrobociu w Hiszpanii.
-Brednie.
Powiedziała sama do siebie.
-Jak ktoś chce znaleźć prace, to znajdzie.
Przewróciła kilka stron dalej i czytała to, co rzuciło jej się w oczy.
{}{}{}*{}{}{}
Szli sobie spokojnie chodnikiem rozkoszując się piękną pogodą i swoim towarzystwem. Jako, że dom Marca mieścił się niecałe dziesięć minut drogi od ich wspólnego domu, postanowili przejść się na piechotę.
-Dziwne, że Shan nie zapytała się kto będzie świadkiem i chrzestnym...
Zaczęła temat Lorena.
-Wiesz, była tak szczęśliwa, że wydaje mi się, że to jej nawet do głowy nie przyszło. Ale już nie mogę doczekać się jej miny, gdy dowie się, że to Marc.
Zaśmiał się Tello.
-To nie jest śmieszne! To wszystko nie tak miało być. Oni nie mieli się rozstać, nigdy...
Posmutniała zerkając na narzeczonego.
-Życie nigdy nie jest takie, jak byśmy chcieli...
Przytulił ją jedną ręką i pocałował w czubek głowy.
A jak to było z nimi? Jak to się stało, że dziś prowadzą wózek z ich wspólnym dzieckiem i planują ślub?
Lorena i Cristian znają się od dziecka. Mieszkali na sąsiednich ulicach, od zawsze razem w klasie, od zawsze świetni kumple. Sami nawet nie wiedzą, jak to się stało, że poczuli do siebie coś więcej. Któregoś dnia po prostu... zrozumieli, że są sobie przeznaczeni. Są razem odkąd skończyli piętnaście lat i do dziś się sobie nie znudzili, a mało tego! nadal się zaskakują zupełnie nowymi rzeczami.
{}{}{}*{}{}{}
Stanęli pod czerwonymi drzwiami domu Bartry i zapukali kilka razy.
-Co za miła niespodzianka! Wchodźcie!
Przywitał ich uśmiechnięty brunet i wpuścił do środka.
-Co Was do mnie sprowadza?
Zostawili w korytarzu niepotrzebne rzeczy i z córką na rękach weszli na pierwsze piętro do głównego salonu.
-Siadajcie, siadajcie! Napijecie się czegoś?
-Soku.
Odpowiedzieli zgodnie i usiedli na kanapie.
Nim Marc wrócił z kuchni, Cristian siedział już wygodnie rozłożony na kanapie i w swoich silnych, wytatuowanych ramionach trzymał Carlotę. Lorena z kolei siedziała obok i rozglądała się po mieszkaniu. Dawno tutaj nie była. Ponad miesiąc temu, jak ten czas szybko leci...
-To mówcie, co u Was słychać?
Usiadł na fotelu naprzeciwko swoich gości i dokładnie im się przyjrzał.
-Wszystko jak najbardziej w porządku, a u Ciebie?
Odpowiedziała Lorena.
-Genialnie! Zapewne widziałaś, strzeliłem bramkę w ostatnim meczu! Trener w końcu zaczął mnie wystawiać w wyjściowej jedenastce, kontuzje mnie omijają, nic tylko się cieszyć!
Mówił zadowolony, Lorena tylko delikatnie uśmiechnęła się do siebie patrząc na szczęście Marca. Mógł sobie mówić, że jest szczęśliwy, mógł, ale ona za dobrze go znała by widzieć czy jest szczęśliwy, czy tylko udaje. Tym razem udawał, zauważyła to gdy tylko otworzył im drzwi.
-Mogę?
Spytał zerkając na Carlotę.
Wyciągnął swoje umięśnione ręce do przodu, a Cris delikatnie i uważnie podał mu córkę.
-Ma nos po Crisie.
Uśmiechnął się patrząc na dziewczynkę, która akurat w tym momencie się przebudziła i leniwie pokręciła główką.
-Jakie oczka ma śliczne!
Zachwycał się, a Lorena z Cristianem uśmiechali się do siebie.
-Jest chyba głodna, chcesz ją nakarmić?
Spytała brunetka.
Marc na początku nie był pewien, czy powinien, czy da radę. Nigdy nie trzymał tak małego dziecka na rękach, a co dopiero mówić o karmieniu. Jednak chciał spróbować, bo kiedyś to on będzie miał takie małe dzieciątko, a przynajmniej bardzo by chciał.
Lorena po kilku chwilach przyniosła chłopakowi butelkę z mlekiem i pieluszkę, którą podłożyła córce koło ust, by nie polała sobie różowych ciuszków.
Marc niepewnie włożył butelkę do ust dziewczynki, a ta ochoczo zaczęła pić. Musiała być bardzo głodna.
-Patrz jak sobie świetnie radzi.
Powiedziała jakby tylko do Crisa Lorena.
-Tak świetnie, nada się na chrzestnego.
Odpowiedział jej Cris i oboje zerknęli na Marca.
-Co?
Udawał, że nie zrozumiał.
-Chcecie, bym był jej chrzestnym?
Spytał zadowolony.
-I naszym świadkiem na ślubie.
Uśmiechnęła się Lorena przytulając ramię narzeczonego.
-Serio? Nie no, czuję się bardzo wyróżniony.
Zaśmiał się.
-Ty, wyróżniony! Popraw dziecku butelkę, bo ma ją na policzku.
Wskazał na dziecko Cris i we dwoje wybuchnęli głośnym śmiechem widząc dziecko, które szuka butelki, a ma ją na policzku. Tak, niania Bartra spisuje się świetnie.
-A, że tak spytam...
Zaczął, gdy Lorena uśpiła już małą i trzymała ją w swoich ramionach.
-Macie już chrzestną i świadkową?
Dokończył. Przyszli małżonkowie tylko popatrzyli po sobie znacząco i dali jasny znak Marcowi, kto nią będzie.
-Czemu sam się tego nie domyśliłem...
Oparł się wygodnie o fotel i przetarł swoje lewe oko.
-Jest moją przyjaciółką. Od zawsze mówiłyśmy, że ona będzie moją świadkową, a ja jej, dotrzymam słowa, nawet jeśli Tobie się to nie podoba.
-Soku.
Odpowiedzieli zgodnie i usiedli na kanapie.
Nim Marc wrócił z kuchni, Cristian siedział już wygodnie rozłożony na kanapie i w swoich silnych, wytatuowanych ramionach trzymał Carlotę. Lorena z kolei siedziała obok i rozglądała się po mieszkaniu. Dawno tutaj nie była. Ponad miesiąc temu, jak ten czas szybko leci...
-To mówcie, co u Was słychać?
Usiadł na fotelu naprzeciwko swoich gości i dokładnie im się przyjrzał.
-Wszystko jak najbardziej w porządku, a u Ciebie?
Odpowiedziała Lorena.
-Genialnie! Zapewne widziałaś, strzeliłem bramkę w ostatnim meczu! Trener w końcu zaczął mnie wystawiać w wyjściowej jedenastce, kontuzje mnie omijają, nic tylko się cieszyć!
Mówił zadowolony, Lorena tylko delikatnie uśmiechnęła się do siebie patrząc na szczęście Marca. Mógł sobie mówić, że jest szczęśliwy, mógł, ale ona za dobrze go znała by widzieć czy jest szczęśliwy, czy tylko udaje. Tym razem udawał, zauważyła to gdy tylko otworzył im drzwi.
-Mogę?
Spytał zerkając na Carlotę.
Wyciągnął swoje umięśnione ręce do przodu, a Cris delikatnie i uważnie podał mu córkę.
-Ma nos po Crisie.
Uśmiechnął się patrząc na dziewczynkę, która akurat w tym momencie się przebudziła i leniwie pokręciła główką.
-Jakie oczka ma śliczne!
Zachwycał się, a Lorena z Cristianem uśmiechali się do siebie.
-Jest chyba głodna, chcesz ją nakarmić?
Spytała brunetka.
Marc na początku nie był pewien, czy powinien, czy da radę. Nigdy nie trzymał tak małego dziecka na rękach, a co dopiero mówić o karmieniu. Jednak chciał spróbować, bo kiedyś to on będzie miał takie małe dzieciątko, a przynajmniej bardzo by chciał.
Lorena po kilku chwilach przyniosła chłopakowi butelkę z mlekiem i pieluszkę, którą podłożyła córce koło ust, by nie polała sobie różowych ciuszków.
Marc niepewnie włożył butelkę do ust dziewczynki, a ta ochoczo zaczęła pić. Musiała być bardzo głodna.
-Patrz jak sobie świetnie radzi.
Powiedziała jakby tylko do Crisa Lorena.
-Tak świetnie, nada się na chrzestnego.
Odpowiedział jej Cris i oboje zerknęli na Marca.
-Co?
Udawał, że nie zrozumiał.
-Chcecie, bym był jej chrzestnym?
Spytał zadowolony.
-I naszym świadkiem na ślubie.
Uśmiechnęła się Lorena przytulając ramię narzeczonego.
-Serio? Nie no, czuję się bardzo wyróżniony.
Zaśmiał się.
-Ty, wyróżniony! Popraw dziecku butelkę, bo ma ją na policzku.
Wskazał na dziecko Cris i we dwoje wybuchnęli głośnym śmiechem widząc dziecko, które szuka butelki, a ma ją na policzku. Tak, niania Bartra spisuje się świetnie.
-A, że tak spytam...
Zaczął, gdy Lorena uśpiła już małą i trzymała ją w swoich ramionach.
-Macie już chrzestną i świadkową?
Dokończył. Przyszli małżonkowie tylko popatrzyli po sobie znacząco i dali jasny znak Marcowi, kto nią będzie.
-Czemu sam się tego nie domyśliłem...
Oparł się wygodnie o fotel i przetarł swoje lewe oko.
-Jest moją przyjaciółką. Od zawsze mówiłyśmy, że ona będzie moją świadkową, a ja jej, dotrzymam słowa, nawet jeśli Tobie się to nie podoba.
Powiedziała stanowczo Lorena.
-To nie tak, że mi się to nie podoba. Ja Shanti nadal kocham, cholernie mi na niej zależy i bardzo, ale to bardzo chciałbym ją odzyskać. Dla mnie bycie wspólnymi świadkami i rodzicami chrzestnymi to nie jest żaden problem, nawet się cieszę z tego, ale gorzej dla niej... W ogóle, co ona powiedziała, gdy się o tym dowiedziała?
Spojrzał swoimi zielonymi oczami na Lorenę.
-Właśnie...
Przegryzła delikatnie dolną wargę.
-Aha, czyli ona nie wie o mnie... Tego też mogłem się spodziewać.
Oblizał usta i wstał z fotela i poszedł do kuchni.
-Fakt, że będzie musiała stać obok Ciebie w kościele nie sprawi, że nam odmówi. Bardzo się ucieszyła, gdy jej o tym powiedzieliśmy. Obstawiam, że trochę pokrzyczy, pokrzyczy i da spokój. Zresztą ją znasz, szybko jej mija złość.
-Znałem, przed wypadkiem, teraz nie wiem czy to ta sama kobieta...
{}{}{}*{}{}{}
Krzyki i złość Shanti na dowiedzenie się, kto będzie świadkiem i chrzestnym dla Carloty nie wydawały się szybko kończyć. Chodziła po swoim pokoju i wyklinając na Marca zastanawiała się, jak oni mogli jej to zrobić. Uważała ich za przyjaciół, a oni jej taki nóż w plecy wbijają...
-Jak mogliście?!
Znów krzyknęła.
-Shan... To nie jest koniec świata! Będziesz musiała na niego patrzeć tylko w kościele, nie musisz nawet z nim rozmawiać. Daj już spokój.
-To nie tak, że mi się to nie podoba. Ja Shanti nadal kocham, cholernie mi na niej zależy i bardzo, ale to bardzo chciałbym ją odzyskać. Dla mnie bycie wspólnymi świadkami i rodzicami chrzestnymi to nie jest żaden problem, nawet się cieszę z tego, ale gorzej dla niej... W ogóle, co ona powiedziała, gdy się o tym dowiedziała?
Spojrzał swoimi zielonymi oczami na Lorenę.
-Właśnie...
Przegryzła delikatnie dolną wargę.
-Aha, czyli ona nie wie o mnie... Tego też mogłem się spodziewać.
Oblizał usta i wstał z fotela i poszedł do kuchni.
-Fakt, że będzie musiała stać obok Ciebie w kościele nie sprawi, że nam odmówi. Bardzo się ucieszyła, gdy jej o tym powiedzieliśmy. Obstawiam, że trochę pokrzyczy, pokrzyczy i da spokój. Zresztą ją znasz, szybko jej mija złość.
-Znałem, przed wypadkiem, teraz nie wiem czy to ta sama kobieta...
{}{}{}*{}{}{}
Krzyki i złość Shanti na dowiedzenie się, kto będzie świadkiem i chrzestnym dla Carloty nie wydawały się szybko kończyć. Chodziła po swoim pokoju i wyklinając na Marca zastanawiała się, jak oni mogli jej to zrobić. Uważała ich za przyjaciół, a oni jej taki nóż w plecy wbijają...
-Jak mogliście?!
Znów krzyknęła.
-Shan... To nie jest koniec świata! Będziesz musiała na niego patrzeć tylko w kościele, nie musisz nawet z nim rozmawiać. Daj już spokój.
Próbowała ją przekonać Lorena siedząca na łóżku.
-Spokój?! On próbował mnie zgwałcić, a ty mówisz, że mam dać spokój?! Niedoczekanie Twoje!
Przewróciła oczami i nadal nabuzowana chodziła po pokoju.
-Nie przesadzaj! On nigdy by Cię nie zgwałcił! On Cię kocha dziewczyno! Budził się obok Ciebie kilka lat, tamtego rana po prostu zapomniał o amnezji i tak wyszło! Nie obwiniaj go o to!
-Ciekawa jestem jakbyś ty zareagowała.
Spojrzała na nią nieprzyjemnym spojrzeniem.
-A nie zapominajmy o tym, kto pierwszy się koło kogo położył...
Wskazała na nią palcem.
-Lorena! Przestań! To nie zmienia faktu, że to on mnie całował i dobierał się do mnie!
-Czyli... Mam rozumieć, że w takim razie rezygnujesz z bycia świadkową i chrzestną?
-Nie! Znajdźcie innego faceta na jego miejsce. Ja z niczego nie zrezygnuje. Bardzo chce być Waszą świadkową i chrzestną Carloty, ale nie chce z nim.
Usiadła po drugiej stronie łóżka.
-W takim razie... Jeżeli tak bardzo chcesz, musisz pogodzić się z Marcem, bo on też bardzo chce być chrzestnym i świadkiem. Ty jemu nie przeszkadzasz, on nie zrezygnuje.
-Nie przeszkadzam, bo zapewne nadal chce mnie zgwałcić!
Znów krzyknęła.
-Shan zaczynać mnie wkurzać! Ogarnij się! On nie jest jakimś pierdolonym zboczeńcem! To Twój narzeczony! Kocha Cię, ogarnij to!
Krzyknęła na nią.
-Narzeczony? Widzisz pierścionek na moim palcu?
Wyciągnęła rękę w jej stronę.
-Czy narzeczeństwo jest ze sobą skłócone? Nie odzywa się do siebie i wyzywa od zboczeńców? Wątpię raczej. On jest moim BYŁYM narzeczonym jeżeli w ogóle. Nic mnie z nim nie łączy. Zero! I nigdy nie będzie łączyło.
Odwróciła się do niej tyłem patrząc przez okno.
-Będziecie wspólnymi rodzicami chrzestnymi Carloty... Ona będzie Was łączyła..
Powiedziała smutno.
-W takim razie zrezygnuje z niej. Nie chce mieć z tym zboczeńcem nic wspólnego!
Krzyknęła.
-A teraz wyjdź.
Powiedziała zimno.
Zaszokowana Lorena nie wiedziała co ma powiedzieć, nie wiedziała jak ma się zachować. Nie poznawała swojej przyjaciółki. Prawdziwa Shanti nigdy by tak nie powiedziała..
-Przypominam, nie jesteś w swoim domu.
Złapała za klamkę od drzwi.
-Żadnej łaski mi nie robicie! Mogę się wyprowadzić nawet teraz!
Odwróciła się i wściekła spojrzała na brunetkę stojącą przy drzwiach.
-Nie pogarszaj sytuacji Shan...
Pokręciła głową.
-Powiedz, jeżeli Was też wkurzam! Jeżeli tylko uprzykrzam Wam życie! Powiedz to!
-Co ty wymyślasz?! Dziewczyno! Pomyśl zanim znów będziesz paplać takie głupoty! Ten wypadek uszkodził Ci coś w głowie czy jak?!
Wrzasnęła w jej stronę. Tego się nie spodziewała. Kilka słów za dużo i już nic nie będzie takie samo...
-A uważałam Cię za przyjaciółkę..
Wyszeptała i wyciągnęła torbę z szafy.
-Co ty robisz?!
-Nie mam zamiaru być tutaj ani minuty dłużej!
Wrzucała do torby wszystko co udało jej się wyciągnąć z szafy. W głowie miała setki myśli i te ostatnie słowa Loreny. Tak bardzo ją zraniły, że łzy mimowolnie napływały jej do brązowych oczu. Nie miała pojęcia dokąd się uda, wiedziała, że więcej nie spędzi z tymi ludźmi ani minuty dłużej.
Po zapięciu torby włożyła do kieszeni spodni telefon i ze łzami w oczach wybiegła z domu.
-Shanti! Wracaj!
Krzyknęła za przyjaciółką stoją w drzwiach domu.
-Shaaaan!
Krzyczała przez łzy.
-Ej, kotku, co jest?
Podbiegł do niej Cris, który z góry usłyszał krzyki.
Nic mu nie odpowiedziała. Spojrzała na niego swoimi ciemnymi zaszklonymi oczami i po prostu wtuliła się w jego umięśniony tors. Shanti była obecna w jej życiu od zawsze. Kocha ją jak siostrę, której nigdy nie miała. Nie może pogodzić się z tym, że przez taką głupotę nie będzie obecna w najważniejszym dniu jej życia. A przecież już jako dziesięciolatki planowały swój ślub.
Chciały wziąć ślub razem. Wielkim, kryształowym zamku. Byłyby ubrane w przepiękne białe suknie i welony, które ciągnęły by się jeszcze kilka metrów za nimi. Wszystko miało być idealnie, jak z bajki. Teraz wszystko będzie jak z najgorszego koszmaru...
{}{}{}*{}{}{}
Nie zważając na nic biegła z torbą w ręku przed siebie. Zbyt długim rękawem wycierała łzy i tusz do rzęs, który spływał jej po policzkach. Czuła się beznadziejnie. Żałowała wszystkich słów, które powiedziała w kierunki do Loreny.
-Spokój?! On próbował mnie zgwałcić, a ty mówisz, że mam dać spokój?! Niedoczekanie Twoje!
Przewróciła oczami i nadal nabuzowana chodziła po pokoju.
-Nie przesadzaj! On nigdy by Cię nie zgwałcił! On Cię kocha dziewczyno! Budził się obok Ciebie kilka lat, tamtego rana po prostu zapomniał o amnezji i tak wyszło! Nie obwiniaj go o to!
-Ciekawa jestem jakbyś ty zareagowała.
Spojrzała na nią nieprzyjemnym spojrzeniem.
-A nie zapominajmy o tym, kto pierwszy się koło kogo położył...
Wskazała na nią palcem.
-Lorena! Przestań! To nie zmienia faktu, że to on mnie całował i dobierał się do mnie!
-Czyli... Mam rozumieć, że w takim razie rezygnujesz z bycia świadkową i chrzestną?
-Nie! Znajdźcie innego faceta na jego miejsce. Ja z niczego nie zrezygnuje. Bardzo chce być Waszą świadkową i chrzestną Carloty, ale nie chce z nim.
Usiadła po drugiej stronie łóżka.
-W takim razie... Jeżeli tak bardzo chcesz, musisz pogodzić się z Marcem, bo on też bardzo chce być chrzestnym i świadkiem. Ty jemu nie przeszkadzasz, on nie zrezygnuje.
-Nie przeszkadzam, bo zapewne nadal chce mnie zgwałcić!
Znów krzyknęła.
-Shan zaczynać mnie wkurzać! Ogarnij się! On nie jest jakimś pierdolonym zboczeńcem! To Twój narzeczony! Kocha Cię, ogarnij to!
Krzyknęła na nią.
-Narzeczony? Widzisz pierścionek na moim palcu?
Wyciągnęła rękę w jej stronę.
-Czy narzeczeństwo jest ze sobą skłócone? Nie odzywa się do siebie i wyzywa od zboczeńców? Wątpię raczej. On jest moim BYŁYM narzeczonym jeżeli w ogóle. Nic mnie z nim nie łączy. Zero! I nigdy nie będzie łączyło.
Odwróciła się do niej tyłem patrząc przez okno.
-Będziecie wspólnymi rodzicami chrzestnymi Carloty... Ona będzie Was łączyła..
Powiedziała smutno.
-W takim razie zrezygnuje z niej. Nie chce mieć z tym zboczeńcem nic wspólnego!
Krzyknęła.
-A teraz wyjdź.
Powiedziała zimno.
Zaszokowana Lorena nie wiedziała co ma powiedzieć, nie wiedziała jak ma się zachować. Nie poznawała swojej przyjaciółki. Prawdziwa Shanti nigdy by tak nie powiedziała..
-Przypominam, nie jesteś w swoim domu.
Złapała za klamkę od drzwi.
-Żadnej łaski mi nie robicie! Mogę się wyprowadzić nawet teraz!
Odwróciła się i wściekła spojrzała na brunetkę stojącą przy drzwiach.
-Nie pogarszaj sytuacji Shan...
Pokręciła głową.
-Powiedz, jeżeli Was też wkurzam! Jeżeli tylko uprzykrzam Wam życie! Powiedz to!
-Co ty wymyślasz?! Dziewczyno! Pomyśl zanim znów będziesz paplać takie głupoty! Ten wypadek uszkodził Ci coś w głowie czy jak?!
Wrzasnęła w jej stronę. Tego się nie spodziewała. Kilka słów za dużo i już nic nie będzie takie samo...
-A uważałam Cię za przyjaciółkę..
Wyszeptała i wyciągnęła torbę z szafy.
-Co ty robisz?!
-Nie mam zamiaru być tutaj ani minuty dłużej!
Wrzucała do torby wszystko co udało jej się wyciągnąć z szafy. W głowie miała setki myśli i te ostatnie słowa Loreny. Tak bardzo ją zraniły, że łzy mimowolnie napływały jej do brązowych oczu. Nie miała pojęcia dokąd się uda, wiedziała, że więcej nie spędzi z tymi ludźmi ani minuty dłużej.
Po zapięciu torby włożyła do kieszeni spodni telefon i ze łzami w oczach wybiegła z domu.
-Shanti! Wracaj!
Krzyknęła za przyjaciółką stoją w drzwiach domu.
-Shaaaan!
Krzyczała przez łzy.
-Ej, kotku, co jest?
Podbiegł do niej Cris, który z góry usłyszał krzyki.
Nic mu nie odpowiedziała. Spojrzała na niego swoimi ciemnymi zaszklonymi oczami i po prostu wtuliła się w jego umięśniony tors. Shanti była obecna w jej życiu od zawsze. Kocha ją jak siostrę, której nigdy nie miała. Nie może pogodzić się z tym, że przez taką głupotę nie będzie obecna w najważniejszym dniu jej życia. A przecież już jako dziesięciolatki planowały swój ślub.
Chciały wziąć ślub razem. Wielkim, kryształowym zamku. Byłyby ubrane w przepiękne białe suknie i welony, które ciągnęły by się jeszcze kilka metrów za nimi. Wszystko miało być idealnie, jak z bajki. Teraz wszystko będzie jak z najgorszego koszmaru...
{}{}{}*{}{}{}
Nie zważając na nic biegła z torbą w ręku przed siebie. Zbyt długim rękawem wycierała łzy i tusz do rzęs, który spływał jej po policzkach. Czuła się beznadziejnie. Żałowała wszystkich słów, które powiedziała w kierunki do Loreny.
Tylko jej mogła zaufać. Tylko z nią nawiązała nić porozumienia po wypadku. Z nikim nie mogła tak szczerze porozmawiać jak właśnie z nią. Przez te trzy miesiące pokochała ją. A w ciągu dwóch minut wszystko zrujnowała...Wyczerpana biegiem z kilkukilogramową torbą w ręku skręciła w jakąś uliczkę.
Było już ciemno, nie wiedziała gdzie jest. Widziała tylko napis "Pink dance" na ścianie niewysokiego budynku. Tylko ten napis rozświetlał drogę. Przez zaszklone oczy niewiele widziała. Ale nawet nie chciała nic widzieć, chciała po prostu by tu teraz ktoś przyszedł i ją przytulił. Potrzebowała męskiego torsu, w który mogłaby się wtulić i wypłakać. Potrzebowała... Marca?
Nagle poczuła niemiły ból swojej głowy spowodowany uderzeniem w coś twardego.
-Patrz jak łazisz!
Uniósł się wysoki mężczyzna.
-Ja, ja... Przepraszam...
Minęła go i dalej szła pociągając nosem.
-Zwykłe przepraszam nie wystarczy.
Jego głos jakby się rozweselił podszedł do dziewczyny i przetarł jej zaszklone oczy. Dopiero teraz ujrzała jego twarz.
-Puść mnie!
Krzyknęła, gdy brunet dotykał jej twarz.
-Nie wyrywaj się, bo zrobimy Ci krzywdę.
Wskazał na swoich trzech kolegów stojących przy samochodzie.
-Ja Ci na imię, dziecino?
Czuła obrzydzenie z każdym słowem wypowiadanych przez mężczyznę. Nie był typem przyjaznym, takim, z którym chce się porozmawiać i zaprzyjaźnić. A wręcz przeciwnie, od takich lepiej uciekać.
Długie, brązowe włosy związane miał w kucyka u tylu głowy. Na twarzy miał tatuaż, który schodził aż na szyję. Ubrany był w jakiś ciemny płaszcz, albo po prostu miał na sobie za dużą kurtkę. A na takiego dryblasa trudno jest znaleźć za dużą, musiał się dużo nachodzić. Mężczyzna miał coś koło metra osiemdziesięciu wzrostu, nie należał do patyczaków, miał ciało, którym śmiało mógłby się pochwalić, tylko ta twarz... Odrażająca.
Nie odpowiedziała na jego pytanie, odwróciła się do niego tyłem i zaczęła szybko iść, byle jak najdalej.
-Gdzie Ci tak spieszno? Zabawimy się, obiecuję, spodoba Ci się.
Złapał jej dłoń i przyciągnął do siebie. Z boku dało się usłyszeć śmiech jego kumpli, którzy z uśmiechami na twarzy przyglądali się całej sytuacji.
-Puść mnie!
Krzyknęła wyrywając się mężczyźnie.
-Nie krzycz, a obiecuję, nie będzie bolało.
Przywarł ustami do jej szyi i zaczął ją całować mocno ściskając ją za biodra.
-Pomocy! Pomocy! Puść mnie!
Krzyczała, a łzy w coraz większej ilości napływały jej do oczu.
-Tylko to potrafisz krzyczeć? Zamknij się.
Przywarł ręką do jej ust i zaczął ją prowadzić w stronę swoich kolegów.
-Patrzcie jaka ślicznotka nam się trafiła.
Rzucił ją kolegom na kolana.
-Proszę, wypuść mnie, oddam Ci wszystko co mam! Ale proszę wypuść mnie!
Mówiła błagalnie, gdy jeden mężczyzna trzymał ją za nogi, drugi za ręce, a trzeci zaczął dobierać się do jej bluzki.
-Wiem, że dasz mi wszystko co masz. A raczej sam sobie wezmę, Twoje ciało! Jeszcze będziesz mi dziękować i błagać bym nie kończył.
Zaczął rozpinać sobie rozporek.
-Nie! Błagam!
Krzyczała.
-Włóżcie jej coś w tą śliczną buźkę, by ta...
Rozległ się huk i mężczyzna upadł na ziemię wcześniej wypluwając krew z ust.
Było już ciemno, nie wiedziała gdzie jest. Widziała tylko napis "Pink dance" na ścianie niewysokiego budynku. Tylko ten napis rozświetlał drogę. Przez zaszklone oczy niewiele widziała. Ale nawet nie chciała nic widzieć, chciała po prostu by tu teraz ktoś przyszedł i ją przytulił. Potrzebowała męskiego torsu, w który mogłaby się wtulić i wypłakać. Potrzebowała... Marca?
Nagle poczuła niemiły ból swojej głowy spowodowany uderzeniem w coś twardego.
-Patrz jak łazisz!
Uniósł się wysoki mężczyzna.
-Ja, ja... Przepraszam...
Minęła go i dalej szła pociągając nosem.
-Zwykłe przepraszam nie wystarczy.
Jego głos jakby się rozweselił podszedł do dziewczyny i przetarł jej zaszklone oczy. Dopiero teraz ujrzała jego twarz.
-Puść mnie!
Krzyknęła, gdy brunet dotykał jej twarz.
-Nie wyrywaj się, bo zrobimy Ci krzywdę.
Wskazał na swoich trzech kolegów stojących przy samochodzie.
-Ja Ci na imię, dziecino?
Czuła obrzydzenie z każdym słowem wypowiadanych przez mężczyznę. Nie był typem przyjaznym, takim, z którym chce się porozmawiać i zaprzyjaźnić. A wręcz przeciwnie, od takich lepiej uciekać.
Długie, brązowe włosy związane miał w kucyka u tylu głowy. Na twarzy miał tatuaż, który schodził aż na szyję. Ubrany był w jakiś ciemny płaszcz, albo po prostu miał na sobie za dużą kurtkę. A na takiego dryblasa trudno jest znaleźć za dużą, musiał się dużo nachodzić. Mężczyzna miał coś koło metra osiemdziesięciu wzrostu, nie należał do patyczaków, miał ciało, którym śmiało mógłby się pochwalić, tylko ta twarz... Odrażająca.
Nie odpowiedziała na jego pytanie, odwróciła się do niego tyłem i zaczęła szybko iść, byle jak najdalej.
-Gdzie Ci tak spieszno? Zabawimy się, obiecuję, spodoba Ci się.
Złapał jej dłoń i przyciągnął do siebie. Z boku dało się usłyszeć śmiech jego kumpli, którzy z uśmiechami na twarzy przyglądali się całej sytuacji.
-Puść mnie!
Krzyknęła wyrywając się mężczyźnie.
-Nie krzycz, a obiecuję, nie będzie bolało.
Przywarł ustami do jej szyi i zaczął ją całować mocno ściskając ją za biodra.
-Pomocy! Pomocy! Puść mnie!
Krzyczała, a łzy w coraz większej ilości napływały jej do oczu.
-Tylko to potrafisz krzyczeć? Zamknij się.
Przywarł ręką do jej ust i zaczął ją prowadzić w stronę swoich kolegów.
-Patrzcie jaka ślicznotka nam się trafiła.
Rzucił ją kolegom na kolana.
-Proszę, wypuść mnie, oddam Ci wszystko co mam! Ale proszę wypuść mnie!
Mówiła błagalnie, gdy jeden mężczyzna trzymał ją za nogi, drugi za ręce, a trzeci zaczął dobierać się do jej bluzki.
-Wiem, że dasz mi wszystko co masz. A raczej sam sobie wezmę, Twoje ciało! Jeszcze będziesz mi dziękować i błagać bym nie kończył.
Zaczął rozpinać sobie rozporek.
-Nie! Błagam!
Krzyczała.
-Włóżcie jej coś w tą śliczną buźkę, by ta...
Rozległ się huk i mężczyzna upadł na ziemię wcześniej wypluwając krew z ust.
-Wypuście ją, albo zrobię z Wami to samo.
Ich oczom ukazała się męska postać wychodząca zza rogu.
-Spróbuj chłopaczyno.
Powiedział jeden z nich i zostawiając dziewczynę stanął kilka metrów przed nią czekając na tego kogoś, kto zabił jego kumpla.
-Dobrze radze, spierdalajcie póki macie siły.
Zza mgły wyłoniła się postać wysokiego bruneta.
-Jesteś jeden, nas jest trzech, jak myślisz, komu pierwszemu zabraknie sił?
Pozostali mężczyźni również odeszli od przerażonej brunetki i stanęli obok ich kumpla.
-Mówię ostatni raz, idźcie sobie, a nikomu nie stanie się krzywda.
Podszedł bliżej. Stali oddaleni od siebie o jakieś dziesięć metrów.
-Więc dlaczego tu jeszcze stoisz? Coś wydaje mi się, że jeszcze nigdy porządnie nie oberwałeś. Chłopaki, załatwcie go.
Dwójka z nich zaczęła biec w kierunku chłopaka. Ten nie czekając długo posłał kolejne dwie kulki w ich kierunku.
Ich oczom ukazała się męska postać wychodząca zza rogu.
-Spróbuj chłopaczyno.
Powiedział jeden z nich i zostawiając dziewczynę stanął kilka metrów przed nią czekając na tego kogoś, kto zabił jego kumpla.
-Dobrze radze, spierdalajcie póki macie siły.
Zza mgły wyłoniła się postać wysokiego bruneta.
-Jesteś jeden, nas jest trzech, jak myślisz, komu pierwszemu zabraknie sił?
Pozostali mężczyźni również odeszli od przerażonej brunetki i stanęli obok ich kumpla.
-Mówię ostatni raz, idźcie sobie, a nikomu nie stanie się krzywda.
Podszedł bliżej. Stali oddaleni od siebie o jakieś dziesięć metrów.
-Więc dlaczego tu jeszcze stoisz? Coś wydaje mi się, że jeszcze nigdy porządnie nie oberwałeś. Chłopaki, załatwcie go.
Dwójka z nich zaczęła biec w kierunku chłopaka. Ten nie czekając długo posłał kolejne dwie kulki w ich kierunku.
Jedna poleciała w głowę, druga w klatkę piersiową.
-Nadal tu jesteś?
Pewność na twarzy ostatniego z gwałcicieli zniknęła. Stał przed mężczyzną z pistoletem z miną kilku letniego chłopca, który właśnie zjadł ostatnie ciasto i boi się, że mama go nakrzyczy.
-Przepraszam, już idę.
Uniósł ręce do góry i powoli zaczął iść w stronę głównej drogi.
-Masz dziesięć sekund, biegnij szybko.
Rozkazał, a mężczyzna zaczął biec czym sił w nogach.
-Raz, dwa, dziesięć.
Odliczył mężczyzna i strzelił w nogi uciekającemu mężczyźnie, przez co ten zaczął głośno krzyczeć i płakać z bólu. Podszedł do niego z kamienną twarzą.
-Nadal tu jesteś?
Pewność na twarzy ostatniego z gwałcicieli zniknęła. Stał przed mężczyzną z pistoletem z miną kilku letniego chłopca, który właśnie zjadł ostatnie ciasto i boi się, że mama go nakrzyczy.
-Przepraszam, już idę.
Uniósł ręce do góry i powoli zaczął iść w stronę głównej drogi.
-Masz dziesięć sekund, biegnij szybko.
Rozkazał, a mężczyzna zaczął biec czym sił w nogach.
-Raz, dwa, dziesięć.
Odliczył mężczyzna i strzelił w nogi uciekającemu mężczyźnie, przez co ten zaczął głośno krzyczeć i płakać z bólu. Podszedł do niego z kamienną twarzą.
-Boli?
Spytał i spojrzał na niego spod czarnego kaptura.
-A teraz błagaj o litość.
Wycelował w niego pistoletem, a gwałciciel leżąc z przerażeniem i łzami w oczach na asfalcie patrzył w jego pewną swego twarz.
-Proszę Cię, nie zabijaj mnie. Ja, ja... Ja nie chciałem, ja nie lubię takich zabaw, proszę! Oszczędź mnie.
Błagał, a jego noga coraz bardziej krwawiła.
-Wzruszyłem się.
Udał, że wytarł spływającą po policzku łzę i przyłożył pistolet do skroni mężczyzny.
-Naprawdę, prawie mnie przekonałeś.
-Obiecuję, że więcej nie tknę żadnej dziewczyny!
Dodał i uniósł lekko dłoń do góry.
-Wiem, że nie tkniesz, bo zaraz umrzesz.
Mężczyzna nie zdążył nic powiedzieć. Kulka przebiła jego głowę na wylot. Morderca zrobił to bez najmniejszego zawahania. Do samego końca zachował zimną krew.
Jego serce drgnęło, dopiero gdy spojrzał na dziewczynę. Siedziała z podkulonymi nogami, rozdartą koszulką i roztarganymi włosami i ze łzami w oczach patrzyła na to wszystko co przed chwilą miało miejsce. Serce podeszło jej do gardła, gdy widziała, że uzbrojony mężczyzna podchodzi w jej stronę.
-Idź sobie! Słyszałeś? Idź!
Krzyknęła, gdy był już kilka metrów od niej.
-Nie bój się, nic Ci nie zrobię...
Podszedł bliżej.
Miał czarny kaptur na głowie, niemal w ogóle nie było widać jego twarzy. Widziała tylko ciemny zarost na jego policzkach.
-Zostaw mnie!
Krzyknęła.
-Cicho bądź, bo ktoś tu przyjdzie i będę musiał go zabić. A to będzie tylko i wyłącznie Twoja wina.
Zagroził jej.
-Chodź ze mną, tutaj nie jest bezpiecznie.
Wyciągnął w jej kierunku dłoń.
-A z Tobą jest? Przed chwilą zabiłeś czterech facetów, nigdzie z Tobą nie pójdę!
Krzyknęła.
-Przypominam, że chcieli Cię zgwałcić, uratowałem Ci życie.
Złapał za jej torbę.
-Zostaw! I idź sobie!
Wstała i otrzepała ciuchy.
-W takim razie jestem zmuszony Cię zabić. Nie chcę ryzykować tym, że pójdziesz na policję.
Delikatnie uniósł broń do góry.
Brunetce aż zawirowało w głowie i zrobiło jej się słabo.
Tego wszystkiego było za dużo. Kłótnia z Loreną, próba gwałtu i poczwórne morderstwo na jej oczach i teraz jeszcze zabójca, który prawie mierzył w nią swoim pistoletem. Bezwładnie osunęła się na ziemię. Zemdlała.
-No pięknie.
Powiedział sam do siebie i podniósł leżącą dziewczynę. Trzymając ją w swoich ramionach chciał zanieść ją w jakieś bezpieczne miejsce, gdzieś gdzie w spokoju odzyskała by przytomność.Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu. Zza rogu ujrzał nadjeżdżające oznakowane policyjne samochody. Syreny było słychać już z odległości stu metrów. Nie czekając długo pobiegł z brunetką na rękach do swojego samochodu i odjechał z miejsca zdarzenia niezauważony przez policjantów.
-Idź sobie! Słyszałeś? Idź!
Krzyknęła, gdy był już kilka metrów od niej.
-Nie bój się, nic Ci nie zrobię...
Podszedł bliżej.
Miał czarny kaptur na głowie, niemal w ogóle nie było widać jego twarzy. Widziała tylko ciemny zarost na jego policzkach.
-Zostaw mnie!
Krzyknęła.
-Cicho bądź, bo ktoś tu przyjdzie i będę musiał go zabić. A to będzie tylko i wyłącznie Twoja wina.
Zagroził jej.
-Chodź ze mną, tutaj nie jest bezpiecznie.
Wyciągnął w jej kierunku dłoń.
-A z Tobą jest? Przed chwilą zabiłeś czterech facetów, nigdzie z Tobą nie pójdę!
Krzyknęła.
-Przypominam, że chcieli Cię zgwałcić, uratowałem Ci życie.
Złapał za jej torbę.
-Zostaw! I idź sobie!
Wstała i otrzepała ciuchy.
-W takim razie jestem zmuszony Cię zabić. Nie chcę ryzykować tym, że pójdziesz na policję.
Delikatnie uniósł broń do góry.
Brunetce aż zawirowało w głowie i zrobiło jej się słabo.
Tego wszystkiego było za dużo. Kłótnia z Loreną, próba gwałtu i poczwórne morderstwo na jej oczach i teraz jeszcze zabójca, który prawie mierzył w nią swoim pistoletem. Bezwładnie osunęła się na ziemię. Zemdlała.
-No pięknie.
Powiedział sam do siebie i podniósł leżącą dziewczynę. Trzymając ją w swoich ramionach chciał zanieść ją w jakieś bezpieczne miejsce, gdzieś gdzie w spokoju odzyskała by przytomność.Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu. Zza rogu ujrzał nadjeżdżające oznakowane policyjne samochody. Syreny było słychać już z odległości stu metrów. Nie czekając długo pobiegł z brunetką na rękach do swojego samochodu i odjechał z miejsca zdarzenia niezauważony przez policjantów.
....................................
Buuuu jak tu tragicznie :D
Dobra, nie chce tutaj za dużo pisać, bo właściwie nawet nie wiem co, ale chce Was tylko poinformować, że zaczęłam prowadzić nowego bloga. Znajdziecie go o tutaj --> http://oczywiscie-ze-nie.blogspot.com/
Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Dobra, to tyle, cześć!
Świetne <3
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta <3
zapraszam na 1 rozdział http://shakira-gerard-pique.blogspot.com/2014/05/rozdzia-1-daj-mi-miesiac.html#comment-form oraz na 14 http://czy-to-jest-prawda-barca-cesc.blogspot.com/2014/05/rozdzia-14-bede-o-ciebie-walczy.html#comment-form liczę, ze oba skomentujesz :)
Ou tyle tu rozlewu krwi xD ale fajne takie drastyczne zakończenie ^^
OdpowiedzUsuńA Shanti przesadzila co do Loreny i Marca. Za bardzo wyolbrzymia..
Dzieje się dzieje, ten rozdział naprawdę mnie zaskoczył, choc też Shan mnie lekko/bardzo wkurzyła swoim zachowaniem, no matko robic takie sceny, bo musi stac kolo Marca, nie każą jej przecież wyjśc za niego... Czekam nn.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy:
http://la-gante-esta-loca.blogspot.com/
Nowy na:
Usuńhttp://sala342.blogspot.com/
ale się dzieje :)
OdpowiedzUsuńświetne zakończenie, jak z jakiegoś filmu akcji :D
a Shanti jest przewrażliwiona jesli chodzi o Marca i wobec Loreny też nie zachowała się fajnie ...
jestem strasznie ciekawa co to za morderca i co stanie się z Shanti :)
WOW! Jaka akcja na końcu! Spodobała mi się i to bardzo!
OdpowiedzUsuńSmutne jest jedynie to, że tak pokłóciła się z Loreną. Przyjaciółki od zawsze, a przez faceta się kłócą. kto to widział?
Pozdrawiam! :*
Zapraszam również na 12 rozdział http://remember-my--name.blogspot.com/ :D
http://la-forca-del-records.blogspot.com/2014/06/trzy-pomoc.html zapraszam na trzeci rozdział opowiadania o Tello :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na informację na por-mil-anos-mas.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*