poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział dwunasty

 Od autorki:
Hej, zazwyczaj nie piszę nic tu, na górze, ale dziś postanowiłam coś sprostować. Pod poprzednim postem pojawiło się kilka komentarzy odnośnie Shanti i Marca i ich sytuacji, w której się znaleźli. Nie dziwię się Wam, że tego nie zrozumiałyście, moja wina :D Jakoś tak szybko pisałam rozdział i kompletnie zapomniałam to tam uwzględnić... Ale w tym rozdziale wszystko jest już jak należy.
Tylko proszę, nie znienawidźcie  mnie za to, co zrobiłam tu z Marciem, a raczej kogo z niego zrobiłam...
Dobra, to tyle, miłego czytania :*

^^^^^*^^^^^

Piłkarze Barcelony zjeżali się do szpitala niczym mrówki. Każdy z nich chciał przywitać na świecie kolejną z Cules drobnym upominkiem i pocałunkiem w czółko. Byli niemal wszyscy, ale nie było najważniejszego- nie było Marca.
-A Marc nie przyjedzie?
Spytała się Lorena, gdy została w sali sama z Cristianem.
-Powiedział, że nie chce znowu kłócić się z Shanti, jemu nie przegadasz...
-Jezu! Oni są jak dzieci! Musimy ich zeswatać! Bo nie wytrzymam tego psychicznie!
Zaśmiała się i położyła się na łóżku.
-Jeszcze się dogadają, zobaczysz.
Położył się na łóżku obok Loreny i mocno ją przytulił do siebie.
{}{}{}*{}{}{}
Pierwszy spacer z Carlotą zaliczony. Chcąc dać trochę wytchnienia rodzicom zabrała noworodka na spacer po szpitalnych korytarzach. Może widoki nie są za wspaniałe, ale zawsze to coś.
Carlota leżała owinięta w morelowy kocyk z szarą czapeczką na głowie i spała. Przez następny miesiąc będzie niemal cały czas spała.
Trzeba cieszyć się tym miesiącem, bo później będzie tylko gorzej.
-Mówię Ci Carr, będziemy razem chodziły po sklepach i wydawały pieniądze Twojego taty. Kupię Ci wszystko! Buty, sukienki, torebki! Będziesz zawsze wyglądała ślicznie i dziewczęco, już ja o to zadbam.
Mówiła z uśmiechem na twarzy przyglądając się śpiącemu dziecku.
Idąc dalej korytarzem usłyszała straszny hałas, coś jakby jakaś metalowa rzecz spadła na podłogę. Chcąc sprawdzić co to, poszła za hałasem. Na końcu korytarza zobaczyła mężczyznę uderzającego ręką w metalową szafkę.
Musiał być bardzo zdenerwowany.
Niepewnie podeszła bliżej niego. Chciała mu zwrócić uwagę, że szpital dziecięcy to nie jest miejsce na robienie takiego hałasu.
-Przepraszam, proszę Pana!
Brunet spojrzał na nią.
-Mógłby Pan być ciszej? Tutaj są noworodki.
Zwróciła mu uwagę trzymając obie ręce na szpitalnym wózku.
-Przepraszam, ale właśnie cały świat mi runął. Muszę coś rozwalić, bo inaczej kogoś zabiję!
Powiedział zdenerwowany i uderzył raz jeszcze w metalową rzecz. Tym razem nie obeszło się bez reakcji Carloty. Skrzywiła swoją małą buźkę i zaczęła płakać.
-Patrz idioto co zrobiłeś!
Krzyknęła na niego i wyciągnęła dziecko z wózka mocno je do siebie przytulając, by przestało płakać.
-Przepraszam...
Smutny usiadł na krześle, które stało pod ścianą i schował głowę w dłonie.
Carlota już po chwili znów zasnęła, więc Shan włożyła ją z powrotem do wózka. Chciała już wrócić do sali, ale coś ją tchnęło. Coś ją tchnęło by porozmawiać z tym mężczyzną.
Usiadła obok niego zostawiając jedno krzesło wolne i spojrzała na niego. Widziała tylko jego kruczo czarne włosy, lekko kręcone i szarą bluzę z kapturem. Nic ciekawego.
-Szpital... Niezbyt przyjazne miejsce...
Zaczęła rozmowę i rozejrzała się dookoła.
Dopiero wtedy brunet zorientował się, że ktoś siedzi obok niego. Spojrzał na dziewczynę i lekko się uśmiechnął.
-Mało przyjazne, wręcz bym powiedział, że odrażające.
Oparł się o krzesło.
-Chyba coś poważnego musiało się stać, że Pan tak gwałtownie zareagował. Coś z żoną? Albo z dzieckiem?
Spojrzała na niego. Aż zrobiło jej się gorąco w całym ciele. Tak idealnego mężczyzny nigdy nie widziała! Fakt, nie pamięta co działo się przed wypadkiem, ale na pewno nie spotkała nikogo kto choć w połowie dorównywałby urokowi temu brunetowi. Był idealny, fantastyczny, był tak przystojny, że z trudem było jej układać myśli w głowie. A gdy na nią spojrzał! Myślała, że zaraz zemdleje. Miał czekoladowe oczy, które aż prosiły się by patrzeć się w nie całe życie. Kilkudniowy zarost w towarzystwie uwydatnionych kości policzkowych sprawiał, że nogi na jego widok automatycznie miękły. I do tego jego nienormalnie seksowny niski głos sprawiał, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. On był po prostu jej ideałem.
-Nie mam żony. Nie mam dziecka. Mam za to puszczalską byłą dziewczynę.
Odetchnął głęboko i spojrzał na dziecko leżące w wózku.
-Dziewczynka?
Spytał zerkając w ciemne oczy brunetki.
-Tak, Carlota.
Uśmiechnęła się.
-Ale, jeśli mogę... Nadal nie rozumiem...
Przegryzła delikatnie dolna wargę.
-Ma Pani szczęście, bo muszę się komuś wygadać. Właśnie dziś dowiedziałem się, że moja dziewczyna mnie zdradzała. Przez ostatnie dziewięć miesięcy oswajałem się z myślą, że będę ojcem, nawet się cieszyłem. Przychodzę dziś do szpitala, patrzę na "mojego syna", a on jest czarny... Zdradziła mnie z murzynem!
Krzyknął zdenerwowany.
-A mało tego, on tam był. Razem oświadczyli mi, że zamierzają wziąć ślub, fajnie prawda?
Spojrzał na zdziwioną brunetkę.
-Wie Pan... Powinien Pan się cieszyć, że tak wyszło. Bo gdyby dziecko urodziło się białe, mógłby Pan nawet nie wiedzieć, że to nie Pana. Moim zdaniem dobrze się stało. A skoro ona jest taką puszczalską, to niech teraz będzie sobie z nim, a Pan ma spokój. Moim zdaniem nic, tylko się cieszyć.
Uśmiechnęła się do niego i poprawiła włosy, które opadły jej na twarz.
-Faktycznie. Ma Pani rację! Dziękuję bardzo!
Uśmiech po raz pierwszy pojawił się na jego twarzy. I to jaki uśmiech! Zabójczy!
-A tak w ogóle, to jestem Leo.
Wyciągnął w jej kierunki prawą rękę.
-Shanti.
Uścisnęła ją i odwzajemniła uśmiech.
Przez kilka chwil siedzieli trzymając się za ręce i patrząc sobie głęboko w oczy.
Oboje poczuli to samo, te przyjemne mrowienie w brzuchu i suchość w gardle. To nie może zakończyć się na jednym spotkaniu.
-Miło było poznać, ale muszę już wracać.
Wstała z krzesła i złapała wózek.
-Miło było poznać.
Uśmiechnął się w jej stronę.
-Wzajemnie.
Nie chciała od niego odchodzić. Mogłaby siedzieć i wpatrywać się w jego oczy całe dnie. Co ten chłopak w sobie ma, że siedząc w sali z Tello i Loreną myślała tylko o nim? O nim i jego czekoladowych oczach? O jego zapachu, który do teraz czuje przystawiając sobie rękę do twarzy? To się chyba nazywa zakochanie...
{}{}{}*{}{}{}
Po czterech dniach spędzonych w szpitalu wracają do domu nie we dwoje, a w trójkę. Wraz z mnóstwem prezentów, które panna Tello Lopez dostała w szpitalu. Weszli do domu, w którym czekała na nich Shanti z bukietem balonów w ręku.
-Witaj w domu Carlota!
Powiedziała na powitanie i pocałowała malutką w czółko.
-To się postarałaś!
Wyśmiał ją Tello.
-Pff! Przynajmniej coś zrobiłam,
Wytknęła mu język i pomogła młodym rodzicom w rozpakowywaniu rzeczy.
Najpierw Cristian śpiącą córkę włożył do łóżeczka, a później we troje zabrali się za układanie wszystkiego w szafkach.
Cristian był odpowiedzialny za zabranie z toreb wszystkich brudnych ciuchów i nastawienie prania, Lorena wkładała do szafek czyste ciuchy, te których nie użyła w szpitalu i te, które Carlota dostała, a Shanti układała na szafkach zabawki i przybory, które dostała w prezencie.
-No to chyba gotowe.
Spojrzała na córkę.
-Będzie idealnie.
Przytuliła przyjaciółkę do siebie i szczerze się uśmiechnęła.
{}{}{}*{}{}{}
Grał w Fifę, gdy usłyszał dźwięk komórki. Szybko pobiegł do sypialni i rzucił się na łóżko odbierając telefon.
-Halo?
Podłożył sobie poduszkę pod głowę.
-Żyjesz jeszcze? Co się nie odzywasz ani nie pokazujesz?
-A bo zabiegany jestem. Przyszedłbym, ale nadal szukam odpowiedniego prezentu dla małej.
-Głupi jesteś Bartra. Wpadaj teraz. Nie musisz nic przynosić. Stęskniłem się za Twoją brzydką morda, Lorena zresztą też. Poza tym pora byś poznał Carlotę.
-Wiem, wiem. Mi też przez ten tydzień brakowało twojego krzywego ryja, ale jakoś nie mam ochoty na widzenie z Shantillą... Wpadnę kiedy indziej.
-Jej nie ma. Poszła... na zakupy. Nie będzie jej ze dwie godziny. Tak więc zawijaj dupę w troki i przyjeżdżaj do nas!
-Dobra, będę za niedługo.
Rozłączył się i uśmiechnął do siebie. Bardzo chciał zobaczyć małą, ona już od kilku miesięcy była częścią jego życia, bo oni wszyscy razem tworzą jedną wielką rodzinę. Carlota to taka jego przybrana córka, bardzo chce ją przytulić do siebie i zobaczyć.
Z szafy wyciągnął prezent, który kupił już w dzień urodzin dziewczynki. Zapakowany prezent w różową torbę położył na łóżku i zaczął przygotowywać się do wyjścia. Krótkie spodenki zmienił na jeansy, a wytartą koszulkę na nową, czystą i wyprasowaną. Poprawił jeszcze włosy i spryskał się perfumami. Wziął torbę i zszedł na piętro.
-Ty Nina zostajesz, wieczorem pójdziemy na spacer.
Pogłaskał psa i wyszedł z mieszkania.
{}{}{}*{}{}{}
Pierwszy raz musiała sama zostać z Carlotą. Mimo, że mała miała już ponad tydzień nigdy nie zostawała z nią dłużej niż godzina.
Miała o tyle dobrze, bo mała niemal cały czas spała. Budziła się co jakieś dwie-trzy godziny na karmienie i zmienienie pampersa i dalej zasypiała.
Akurat teraz był czas na karmienie. Przygotowała mleko i owiniętą dziewczynkę w kocyk i wzięła na ręce.
Gdy chciała usiąść w bujanym fotelu usłyszała dzwonek u drzwi. Może Cristian i Lorena czegoś zapomnieli?
Z dzieckiem na rękach zeszła na dół i powoli otworzyła drzwi. To co zobaczyła bardzo, ale to bardzo ją zdziwiło. Przed drzwiami ujrzała stojącego Marca z uśmiechem na twarzy, który zniknął, gdy zobaczył Shanti. W jednej ręce trzymał bukiet kwiatów- czerwone róże, a w drugiej prezent dla Carloty.
-Co ty tutaj robisz?
Wyleciała pierwsza Shanti.
-Mogę spytać o to samo. Miało Cię nie być.
Powiedział stanowczo.
-Mnie? Ja tutaj mieszkam! Jak miało mnie nie być? Czy ty... TELLO!
Tak, Tello sobie to wszystko dokładnie zaplanował. Zagnał ich w to samo miejsce, by w końcu szczerze porozmawiali.
-Wchodzisz? Bo jak nie, to zamykam, bo małą przewieje.
Obrońca wszedł do środka. Poszedł do salonu za brunetką, która usiadła na kanapie.
-Malutka jest...
Powiedział patrząc na zasypiające dziecko.
-Bo to niemowlak.
Przewróciła oczami i głęboko odetchnęła.
Siedzieli w ciszy przez blisko pięć minut. Carlota powoli piła mleko, Shanti cały czas wlepiała w nią swoje oczy, a Marc udawał, że podziwia wnętrze domu Tello. Architekt Bartra.
-Włóż kwiaty do wody, bo zwiędną.
Przerwała ciszę w końcu Shanti.
-Nie wiem gdzie mają wazon.
Podrapał się po głowie.
Myślała, że go zabije! Nie dość, że jego obecność sama w sobie ją wkurzała, to jeszcze robił z siebie sierotę. Jak może nie wiedzieć, gdzie trzymają wazon, skoro spędził tu połowę swojego życia? Delikatnie upuszczając powietrze, które nagromadziło się w jej ciele przymrużyła delikatnie oczy ze złości i wstała z kanapy.
-Trzymaj ją.
Podała mu dziecko, co nie obeszło się bez małego zdziwienia ze strony chłopaka i sama poszła nalać wody do wazonu, który postawiła na blacie kuchennym.
Marc pierwszy raz trzymał w rękach coś tak małego. Nie przypuszczał nawet, że coś tak małego w ogóle istnieje. Zauroczył się nią w całości.
-Śliczna prawda?
Spytała delikatnie widząc zafascynowanie na twarzy piłkarza.
-Śliczna to mało powiedziane, ona jest perfekcyjna.
Zgodził się.
-Ale teraz weź ją, bo boje się, że ją upuszczę.
Podał dziecko Shanti.
-Poczekaj, zaraz wrócę.
Poszła na górę i włożyła dziecko do łóżeczka. Przed wróceniem do Marca poprawiła jeszcze swoją fryzurę i makijaż.
-Czyli byłeś przekonany, że mnie tutaj nie ma?
Usiadła naprzeciwko niego.
-Tello powiedział, że poszłaś na zakupy.
-Mnie zostawili z dzieckiem, bo chcieli pójść sami na spacer. Przebiegła bestia z niego...
Uśmiechnęła się lekko.
-Co u Ciebie słychać? Wszystko w porządku? Dawno nie rozmawialiśmy...
Każde kolejne słowo Marca bardziej ją zadziwiało, kompletnie nie wiedziała co ma mu powiedzieć.
-Dobrze. Szukam pracy by się usamodzielnić. Ale ostatnio, gdy miałam iść na rozmowę kwalifikacyjną Lorena zaczęła rodzić i nie wyszło. Póki co nie mam niczego na oku, ale się rozglądam. A tak poza tym to u mnie wszystko dobrze.
Uśmiechnęła się do niego sztucznie. Nadal czuła urazę po tym co zrobił.
-Cieszę się.
I znów zapadła niezręczna cisza.
-Shan, chciałem Cię przeprosić. Głupio się zachowałem, wiem, nie powinienem był...
Spojrzał na nią. Lecz gdy ich spojrzenia się spotkały, dziewczyna od razu odwróciła wzrok.
-Nie powinieneś. Zachowałeś się jak idiota rzucając się na mnie.
Założyła nogę na nogę.
-Zrozum. Obudziłem się wtulony w Ciebie, dotykałaś moje ciało, kompletnie zapomniałem, że mnie nie pamiętasz. To było bezwarunkowe. Poczułem się jak dawniej dlatego ten pocałunek i w ogóle. Powinnaś być bardziej wyrozumiała.
-Wyrozumiała? Wyobraź sobie jak ja się czułam! Otwieram oczy, a zaraz po tym czuje jak jakiś facet pcha mi język w buzie i wkłada ręce pod koszulkę! Myślałam, że chcesz mnie zgwałcić, albo coś. Bałam się.
-Tak, to wyjaśnia strzał w twarz. Nadal boli.
Złapał się za policzek i spojrzał na nią.
-Wybacz. Ale należało Ci się.
Zerknęła na niego.
-Może... Wprowadzisz się z powrotem do nas?
Zaproponował z nadzieją w oczach.
-Jakich nas? Nie ma żadnych nas! Wszystko spieprzyłeś tamtego ranka. Przyznam, wieczorem naprawdę dawałam Ci szanse. Wszystko było cudownie. Może nawet zaczynałeś mi się podobać, ale gdy rzuciłeś się nam nie rano... Marc wybacz, możesz zapomnieć, że jeszcze kiedykolwiek będziesz tak blisko mnie jak tamtej nocy. I to nie przeze mnie. Ty to zepsułeś. Ja próbowałam.
Mówiąc to patrzyła w jego smutne oczy.
Teraz był już pewien. Był pewien, że ich związek definitywnie się rozpadł. że stracił najważniejsza kobietę w swoim życiu. Złamała mu serce, zostawiła samego, przestała kochać... A on nadal żywił do niej uczucie... Bo je pamięta...
Z domu Cristiana wyszedł bez jakiegokolwiek słowa pożegnania. Po prostu wstał i wyszedł. Miała nadzieję, że więcej nie będzie musiała go oglądać.
{}{}{}*{}{}{}
Następne kilka dni minęło pod znakiem "tyle słodyczy w jednym dziecku". Carlota z dnia na dzień stawała się coraz piękniejsza. Jej wcześniej jasno szare oczy powoli zaczęły przybierać kolor ciemno brązowego, włoski robiły się coraz gęstsze i ciemniejsze.
Cera ciemniała, robiła się coraz bardziej podobna do Loreny. Ale z Cristiana też coś w sobie miała. Ciągle musiała być w centrum uwagi, wymagała jej niemal cały czas. Nie mogła przez pewien czas poleżeć sama. Zawsze ktoś musiał być koło niej i ją zaczepiać. Ale taki rodzaj obowiązków podobał się wszystkim. Mimo, że Carlota jest w rodzinie już ponad miesiąc, nadal nie można się nią nacieszyć. Każdy by chciał przebywać z nią jak najdłużej.
Drugie podejście.
Założyła swoje ulubione czarne rurki i miętową, zwiewną koszulkę na szerszych ramiączkach, do tego wysokie, czarne szpilki i czarna skórzana kurtka. Włożyła komórkę do prawej kieszeni spodni i kilka euro. Do torebki leżącej na łóżku włożyła teczkę z papierami i przełożyła ją sobie przez ramię. Przed wyjściem z pokoju spryskała się jeszcze perfumami i poprawiła włosy.
-Uda się.
Powiedziała do swojego odbicia i wyszła z pokoju kierując się na parter.
Na kanapie leżała Lorena trzymając Carlotę w ramionach i oglądając jakiś serial.
-Już wychodzisz?
Spytała widząc przyjaciółkę.
-Mam na dwunastą, akurat sobie dojadę.
Pocałowała dziecko w główkę i żegnając się z Loreną wyszła z domu.
Lorena zgodziła się pożyczyć swój samochód, niechętnie to zrobiła, ale Shanti ma ten dar przekonywania. Powiedziała, że jeżeli pojedzie autobusem, będzie musiała siedzieć obok jakiegoś żula, prześmierdnie jego zapachem i później przez to nie dostanie pracy i do końca życia będzie siedziała jej na głowie. Musiała się zgodzić pożyczyć auto.
Spokojnie i bez pośpiechu jechała na umówione miejsce. Starała się o posadę recepcjonistki w hotelu. Może to nie było jej największe marzenie i nie tak chciała zarabiać na życie, ale w jej obecnej sytuacji każda praca jest dobra.
Po około półgodzinie zaparkowała samochód na hotelowym parkingu.
Z uśmiechem na twarzy weszła do środka. Wielki, okrągły hol ukazał się jej oczom, a w samym jego centrum recepcja.
-Dzień dobry, ja jestem umówiona z panem Maydi Finetti na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy na posadę recepcjonistki.
Kobieta stojąca przed nią sprawdziła coś w komputerze, po czym przyłożyła telefon do ucha.
-Panie Maydi, panna Cardenas Panay do Pana, zawołać?
-Zajęty jestem. Niech poczeka przed gabinetem.
Usłyszała niemiły ton głosu dochodzący z telefonu.
-Gabinet na pierwszym piętrze numer 14. Proszę tam poczekać aż prezes zawoła.
Delikatnie się uśmiechnęła w stronę recepcjonistki i po schodach weszła na pierwsze piętro. Hotel wywarł na niej ogromne wrażenie! Był wielki i wspaniale urządzony. Wszystko w odcieniach złota i bieli, elegancko i z rozmachem. Największe wrażenie wywarł na niej sufit, a raczej jego brak. W holu zamiast sufitu było wielkie okrągłe okno, z którego widać było tylko przejrzyście niebieskie niebo. Przez głowę przeszła jej nawet myśl, że będzie mogła tutaj być codziennie i rozkoszować się tym pięknym widokiem.
Gdy znalazła się już pod gabinetem numer 14 wygodnie usiadła na krześle stojącym na korytarzu i zakładając nogę na nogę zaczęła rozglądać się po korytarzu. W sumie to nic ciekawego tu nie było. Długi korytarz z kilkunastoma jasnymi drzwiami i obrazami na ścianach. Ładnie, ale trochę pusto.
Czekała dziesięć minut, dwadzieścia, czterdzieści, a jej przyszły pracodawca nadal jej nie prosił do siebie. Gdy straciła już nadzieję i chciała wracać do domu usłyszała otwierające się drzwi.
-Panna Cardenas?
Zza drzwi wyłoniła się postać drobnej blondynki.
-Tak.
-Proszę za mną.
Blondynka wprowadziła ją do niedużego pomieszczenia. Taki jakby przedsionek gabinetu prezesa. Było w nim duże okno na całą ścianę, kilka szafek i biurko z komputerem.
-Pan Maydi oczekuje Panią.
Wskazała na duże, dwuczęściowe drzwi. Głęboko odetchnęła i zapukała. Gdy minęło kilka sekund uśmiechnęła się i weszła do środka.
-Dzień dobry.
Powiedziała pewnie i zamknęła za sobą drzwi.
-Proszę usiąść.
Powiedział niskim tonem głosu mężczyzna siedzący za ciemno brązowym dużym biurkiem.
Jego gabinet był ogromny! Wielkie okno na całą ścianę, wielka gablota ze wszystkimi nominacjami jak na przykład "Nagroda dla najlepszego hotelu w Hiszpanii w 2012r" czy "Nagroda dla najlepiej rozwijającej się branży hotelarskiej w 2009r". Wielkie biurko, wielki fotel, wielka sofa stojąca pod wielkim obrazem przedstawiającym wielką panoramę miasta. Wszystko było tutaj wielkie.
-Pani...
Zaczął starszy mężczyzna po pięćdziesiątce.
-Cardenas Panay.
Dokończyła uśmiechnięta Shantilla zakładając nogę na nogę.
-Dobrze...
Starszy pan lekko się uśmiechnął.
-Mogę dostać potwierdzenie Pani kwalifikacji?
-Oczywiście, oczywiście.
W pośpiechu wyciągnęła z torebki teczkę ze wszystkimi papierami i potrzebny podała prezesowi.
Czytał CV dziewczyny z dużym zaciekawieniem, co można było wywnioskować przez to, że zaczął kręcić swojego lekko siwego już wąsa.
-Skończyła Pani Akademię Sztuk Pięknych, była Pani na praktykach we Francji, malowała Pani pod okiem największych współczesnych malarzy, a teraz chce pani pracować w hotelu? A co to za zmiana zainteresowań?
-Po prostu chciałam spróbować czegoś nowego. Jestem młoda, nadal się uczę i chcę poznawać cały czas coś nowego. Nie chce się zatrzymać i do końca życia być w jednym punkcie. Dlatego cały czas szukam nowych wyzwań, z którymi mogę się zmierzyć.
Mężczyzna siedzący naprzeciwko niej tylko wywinął usta w geście uznania i pokiwał lekko głową w górę i dół.
-Jakie języki pani zna?
-Hiszpański, Angielski, Francuski w stopniu zaawansowanym i Tagalski czyli Filipiński.
-Tagalski? Pierwsze słyszę.
Zdziwił się mężczyzna, ale najwyraźniej go to zaciekawiło, gdyż odłożył kartkę i teraz całą swoja uwagę skupił na brunetce.
-Urodziłam się na Filipinach. Tam ojczystym językiem jest właśnie Tagalski.
Uśmiechnęła się delikatnie do niego.
-Niech Pani coś powie.
Zastanowiła się chwilę, ale nie miała pojęcia co ma powiedzieć, dlatego powiedziała to, co pierwsze wpadło jej do głowy.
-Ngayon ay isang magandang araw.
-Boże! Co za dziwny język!
Zaśmiał się mężczyzna. Nie czuła się dobrze, podczas gdy ktoś obrażał jej ojczysty język, ale bardzo chciała mieć tą pracę dlatego powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy.
-A co to znaczy?
-Piękny mamy dziś dzień.
Powiedziała już bez uśmiechu.
Mężczyzna próbował jeszcze kilka razy powtórzyć to zdanie, ale z marnym skutkiem. Dał sobie spokój za trzecim razem.
-Dobrze panno Cardenas. Chętnie bym panią zatrudnił na miejsce recepcjonistki, ale niestety ta posada jest już zajęta.
Myślała, że się przesłyszała. Poświęciła dwie godziny swojego życia na siedzenie w tym hotelu, a ten teraz jej mówi, że było to na marne? Miała już zacząć krzyczeć w jego stronę, ale całe szczęście, że prezes ją ubiegł.
-Ale mój syn potrzebuje asystentki. Potrzebuje panią, która będzie jeździła za nim po świecie i pomagała mu we wszystkim. To znaczy dobierała krawaty do garnituru, pomagała mu dobrze wyglądać i porozumieć się z tymi, którzy nie mówią po Hiszpańsku i Angielsku. Wydaje mi się, że Pani będzie się nadawała. Jest pani bardzo piękna, a to jest równie ważne. Bo przecież mój syn, jako spadkobierca tego wspaniałego hotelu i mojego całego majątku musi przyciągać wzrok, a kto zrobi to lepiej niż piękna kobieta? Najchętniej już bym Panią mu przedstawił, ale jeszcze go nie ma. Musiał załatwić jakąś sprawę, nawet nie wiem o co chodzi. Tak więc jeżeli zainteresowałem Panią tą propozycja, proszę przyjść tutaj jutro o tej samej godzinie. Pozna Pani mego syna.
Wstał z fotela i wyciągnął rękę w kierunku brunetki.
-Zgadza się Pani?
Czy jest się nad czym zastanawiać? Ta oferta jest o wiele lepsza niż stanie za ladą i podawanie kluczyków gościom. Oczywiście, że się zgodziła! Uśmiechnięta uścisnęła dłoń prezesowi i już po kilku minutach szła do samochodu zadowolona z siebie.
Wszystko poszło jak najlepiej.

^^^^^*^^^^^

I znowu ja :)
Nie wiem czy tym razem ogarnełyście o co poszło Shan i Marcowi, ale mam nadzieję, że choć trochę to wyprostowałam :D
Jeżeli ktoś nadal nie rozumie, to coś więcej pojawi się w późniejszych rozdziałach, ale wydaje mi się, że wszystko jest jasne (Marc buuu).
Cóż, liczę, że Wam się podobało, żegnam :)

7 komentarzy:

  1. Idealny mężczyzna powiadasz się pojawił, szczerze, JEST IDEALNY <3
    Z opisu, z gifów, no jak możesz taką konkurencje dawać Marcowi, który na dodatek zbiera prawie same minusy. I po czyjej ja teraz mam stronie być ja się pytam?! Nie mam pojęcia! Biednemu Marcowi się ciepło zrobiło po nocnych przytulankach Shan, a ta go jeszcze bije, Marc też chłopakiem jest xd Czekam nn, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. tak tak Marca ostro poniosło, ale co się dziwić dla niego to było nowe, że jego dziewczyna zupełnie go nie pamięta. Ale co zrobisz jak nic nie zrobisz, musi się chłopak postarać. Raczej nie będzie miał łatwo - z takim konkurentem ?! MEEEEEGA *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://goal-4-forever-football.blogspot.com/ Zapraszam na nowy rozdział :*

      Usuń
  3. Ym... w sumie nie bardzo wiem co napisać. Tak jak często wiem, tak teraz nie :D Rozdział jak zwykle super. Utwierdzam się w przekonaniu, że moją ulubioną postacią i tak jest Marc. Ma taki swój... charakter :D
    Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Leo <3
    cudowny :*
    porobiło się tu ...
    ale Shanti przesadza, na mnie Marc by się mógł rzucać :D
    jestem ciekawa, co zdarzy się dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Yhym, dobra. Już mniej więcej wiem, co się stało między Marciem, a Shanti. Nie dziwię się, że nie chce z nim być.
    A Carlotta taka słodka! No i Shanti ma pracę! Pewnie tym jego synem jest ten chłopak ze szpitala!
    Pozdrawiam i zapraszam na 11 rozdział http://remember-my--name.blogspot.com/ :*

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny rozdział jak zawsze <3 czekam nn ;* + zapraszam na kolejny rozdział do mnie http://scars-in-my-heart-forever.blogspot.com/ <3

    OdpowiedzUsuń