sobota, 3 maja 2014

Rozdział dziesiąty

Jego życie z dnia na dzień stawało się coraz gorsze, wszystko powoli się sypało. Miał wszystko. Był szczęśliwy. Był kochany i kochał, nie potrzebował do szczęścia nic więcej, gdyż przy Shanti osiągnął pełnię szczęścia. Nie dopuszczał do siebie myśli, że teraz może to wszystko stracić, ale wiedział, że tak się stanie. Nie chciał jej do niczego zmuszać, nie mógł, więc wiedział, że prędzej czy później go zostawi, to prędzej nadeszło szybciej niż myślał...
{}{}{}*{}{}{}
Leniwie otworzył zielone oczy i rozejrzał się po sypialni. Duża, w wielkim, miękkim łóżkiem po środku z białą pościelą. Na ścianach wisiały ich wspólne zdjęcia i obrazy namalowane przez Shantillę. Zdjęcia w ramkach stały również na brązowej komodzie stojącej na przeciwko łóżka. Leniwie zrzucił z siebie kołdrę i położył stopy na podłodze. Poczuł miły dotyk włochatego dywanu. Przeciągnął się i podszedł do okna. Otworzył je i zaczerpnął kilka wdechów świeżego powietrza.
Dopiero wtedy przypomniał sobie o wczorajszej kłótni z Shanti. Czuł się z tym źle. Nigdy nie lubił się z nią kłócić, ale czy teraz to ta sama dziewczyna? Coraz częściej zaczynał myśleć, że Shanti nie jest już tą samą Shanti.
Wszedł do łazienki, do której prowadziły drzwi prosto z sypialni. Wziął szybki prysznic, umył zęby, ogolił się i poprawił włosy. Po dwudziestu minutach wrócił do sypialni i z szafy wyciągnął czarne spodnie i granatową koszulkę. Założył je na swoje ciało i wyszedł z sypialni zamykając za sobą drzwi. Idąc krótkim korytarzem znalazł się w salonie, za którym widać było już kuchnię i jadalnię. Rozejrzał się po mieszkaniu, nigdzie nie było Shanti. Może od niego uciekła? W sumie, to jest bardzo możliwe, bo przecież nie chce tutaj być. Ze smutną miną zabrał się za robienie śniadania.
Jako, że kucharz z niego marny, stał przed otwartą lodówką i nie wiedział co z niej wyciągnąć. Zawsze to Shanti przygotowywała posiłki. A nawet jak nie przygotowywała, to była pomysłodawczynią. Chyba będzie musiał się nauczyć  samemu komponować dania.
Wyciągnął z lodówki biały ser, pomidory i świeżą bazylię, która rosła w doniczce przy balkonie. Zanim zabrał się za krojenie pomidora, wstawił wodę w czajniku i wsypał do filiżanki dwie łyżeczki kawy i jedną cukru. Wyciągnął jeszcze chleb i namoczył go odrobiną oliwy z oliwek. Zaraz po tym posmarował serem i położył pomidora i bazylię. Gdy położył kilka kanapek na talerzu, usłyszał gwizd czajnika. Zalał kawę i włożył do niej łyżeczkę. Całe śniadanie położył sobie przy stole i zabrał się za jedzenie.
-Smacznego Marc.
Powiedział sam do siebie.
Jedząc, zastanawiał się gdzie podziała się Nina. Zawsze przybiegała, gdy schodził do kuchni, teraz jej nie ma. Z rozmyśleń wyrwał go dźwięk otwierających się drzwi wejściowych. Zaraz po tym ujrzał wbiegającą po schodach Ninę. Musiała być bardzo zmęczona, z jęzorem na wierzchu pobiegła od razu do miski z wodą.
Kilka chwil po niej, po schodach weszła Shantilla. Wyglądała zupełnie inaczej niż wczoraj wieczorem. Buty na obcasie zamieniła na tenisówki, sukienkę na krótkie spodenki i bokserkę, a włosy związała. Nie miała ani krzty makijażu, za to miała czerwone jak burak policzki, a po jej czole i dekolcie spływał pot.
Weszła do kuchni jakby nikogo w niej nie było, a przecież Marc nadal siedział przy stole. Podeszła do lodówki i wyciągnęła butelkę wody mineralnej.
Brunet siedział przy stole i przyglądał się dziewczynie. Zastanawiał się co powinien powiedzieć. A im więcej myślał, tym bardziej bał się odezwać. Bał się, że znów zacznie kłótnie.
-Biegałaś?
Wypalił po chwili.
-Nie wiesz, zmęczyłam się tak wchodzeniem po schodach.
Odpowiedziała sarkastycznie i schowała butelkę do lodówki.
Miał ochotę powiedzieć coś typu "tylko pozazdrościć takiej kondycji" lub po prostu spytać się czy znowu chce się kłócić, jednak w porę ugryzł się w język.
-Marc...
Głęboko odetchnęła i usiadła obok niego. Chłopak tylko przyjrzał się jej podczas popijania kawy.
-Chciałam Cię przeprosić. Głupio wczoraj gadałam... Źle się z tym czuję. To nie miało tak wyjść... Przepraszam?
Przegryzła delikatnie dolną wargę i nieśmiało zerknęła w jego oczy.
Marc był bardzo, ale to bardzo zdziwiony. Nie przypuszczał, że po tym wszystkim czego wysłuchiwał od Shanti teraz przyjdzie  mu słuchać jej przeprosin. Bardziej spodziewał się kolejnego napadu furii i agresji niż przeprosin.
-Eee...
Wymamrotał.
-Zrozumiem, jeśli nie zechcesz mi wybaczyć. Wiem, że jest Ci ciężko, a ja tylko to nasilam. Nie jestem dla Ciebie miła, nie pomagam Ci, cały czas tylko mam jakieś pretensje. Wiem też, że Tobie jest ciężej niż mi. Oboje jesteśmy silni, ale to Tobie życie się kompletnie zawaliło. Ja nic nie pamiętam, mogę spokojnie zacząć od nowa, a ty? Ty tylko byś cierpiał... A ja Ci tego smutku jeszcze dodaje... Powinnam wczoraj ugryźć się w język i się zamknąć! Nie powinieneś tego słuchać, bo strasznie głupio gadałam... Nie zmienię już tego, ale mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły do końca życia...
Skończyła swoją wypowiedź i cały czas pewnie patrzyła się w oczy Marca.
-Shan...
Wyjąkał zdziwiony całą sytuacją Hiszpan. Nie wiedział co ma powiedzieć tak bardzo sparaliżowało go to wyznanie. Ale zgadzał się z nim w stu procentach i był cholernie szczęśliwy, że to ona pierwsza wyciągnęła dłoń w kierunku zgody. Jakby nie było, to była jej wina, dobrze, że o tym wie.
-Udajmy, że wczorajszej kłótni nie było.
Uśmiechnął się.
-Jesteś głodna?
Z uśmiechem na twarzy podszedł do lodówki i nie czekając na odpowiedź ze strony brunetki przygotował jej kanapki i kawę.
W spokoju i zgodzie zjedli wspólne śniadanie.
Dzień zaczął się cudownie.
{}{}{}*{}{}{}
Po zjedzeniu wspólnego śniadania w jak najlepszej atmosferze Shanti poszła odświeżyć się po porannym bieganiu. Zawsze aktywnie spędzała czas wolny, zresztą tak samo jak Marc. Tego nawet amnezja nie była w stanie zmienić. Przed wypadkiem zawsze starali się zacząć dzień od przebiegnięcia kilku kilometrów. To ich bardzo relaksowało i zbliżało do siebie. Może teraz powinni do tego wrócić?
Podczas gdy Shan brała prysznic, Marc usiadł przy biurku i zaczął przeglądać coś w internecie.
Nie zauważył nawet, gdy Shanti podeszła do niego i swoimi wielkimi oczami zaczęła śledzić to, co robi na komputerze.
-Czego szukasz?
Stanęła za nim i delikatnie nachyliła się tak, że jej rozpuszczone czarne włosy ułożyły się na barkach Hiszpana.
-Zabieram Cię na wycieczkę.
Obrócił się na ruchomym krześle przodem do dziewczyny. Znów zaschło mu w gardle na jej widok. Zawstydzała go swoją obecnością. Teraz czuł się przy niej tak, jak na początku ich znajomości. Wyglądało to tak, jakby miłość przemieniła się znów w zauroczenie. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że musi zacząć wszystko od nowa. Spokojnie i bez pośpiechu. Wcześniej chciał, by dziewczyna od razu się w nim zakochała, teraz postanowił działać rozsądnie, by znów jej nie spłoszyć, nie zdenerwować.
-Wycieczkę? Gdzie?
Spojrzała na niego stając w lekkim rozkroku i zakładając ręce na piersi.
-Niespodzianka.
Posłał jej chytry uśmieszek i znów odwrócił się w stronę laptopa.
-Mam coś zabrać ze sobą? Wolę być na wszystko przygotowana.
Usiadła na czerwonym fotelu i wzięła czasopismo w rękę.
-Nie, powinniśmy wrócić wieczorem. Tylko ubierz się cieplej.
-Po co? Jest ponad dwadzieścia stopni!
-Radzę Ci, weź chociaż bluzę.
Wyłączył laptopa i spojrzał na brunetkę. Rzadki widok od kilku dni, gdyż siedziała i wpatrywała się w jego osobę uśmiechnięta i to szczerze uśmiechnięta. Chyba zrozumiała, że nie powinna być taka zimna w stosunku do niego.
-Dobra. Za ile jedziemy?
-Już.
Dodał bez namysłu.
Shantilla po chwili poszła do sypialni. Tak jak Marc kazał wzięła ze sobą czarną bluzę, którą przewiesiła przez ramię. Miała na sobie jeszcze jasno niebieskie jeansy i biało niebieską koszulkę, do tego czarne trampki. Na rękę założyła frotkę do włosów, a do kieszeni spodni włożyła komórkę. Tak ubrana zbiegła po schodach do drzwi wyjściowych. Przy samochodzie czekał już Marc.
-Gotowa?
Uniósł głowę lekko do góry zadając do pytanie.
-Jak najbardziej.
Zadowolona usiadła na miejscu pasażera i zapięła pasy. Marc już po kilku sekundach siedział obok niej i odpalał samochód.
-Nie bierzemy Niny?
Spytała.
-Nie, tam gdzie jedziemy by jej się nie spodobało. Grzecznie posiedzi sobie w domu.
Uśmiechnął się i ruszył w stronę głównej drogi.
{}{}{}*{}{}{}
Dawno nie czuli się tak wspaniale w swoim towarzystwie. Ciągle się śmiali, rozmawiali a nawet śpiewali! Co chwilę gdy w radio leciała jakaś fajna piosenka, Marc pokazywał światu swój wspaniały talent jakim jest brak głosu. Matko Boska jak on wył! A gdy Shanti mu mówiła, by w końcu przymknął swoją twarz, ten uparciuch jeszcze głośniej krzyczał. Tak, krzyczał bo tego śpiewaniem nie da się nazwać.
-Marc, proszę... Skończ już!
Mówiła przez śmiech, gdy Marc śpiewał cztery setną piosenkę z rzędu.
-I'm crazy but you like it! LOCA LOCA LOCA!!!!
Darł się, a Shanti aż zakryła uszy śmiejąc się pod nosem. Nie sądziła, że Marc będzie potrafił ją aż tak rozbawić.
-Maaaarc! Proszę Cię!
-Śpiewaj ze mną!
Zaczął bujać się na boki.
-Maaaarc...
Przeciągnęła jego imię.
-Ja nie potrafię śpiewać!
Dodała po chwili.
-A ja niby potrafię? Dawaj! Śpiewaj! LOCA LOCA LOCA!!!
Spojrzała na niego. Był tak szczęśliwy, tak rozbawiony. Siedział za kierownicą, darł się  wniebogłosy i jeszcze tańczył do tego. Co w tego człowieka wstąpiło?!
-Nie znam tekstu...
Dodała smutna i zmarszczyła nos. Zaraz po tym piosenka się skończyła, a prezenter w radio zrobił przerwę na reklamy.
-Nauczę Cię później, musisz ze mną zaśpiewać.
Zaśmiał się i zatrzymał samochód na światłach zaczesując włosy do góry,
Shanti tylko uśmiechnęła się pod nosem ukradkiem zerkając na Marca. Coraz bardziej go lubiła.
-Marc? Mogę zadać Ci kilka pytań?
Spytała po chwili ciszy.
-Pewnie, postaram się odpowiedzieć.
Odpowiedział uśmiechnięty.
-Opowiedz mi coś o mojej rodzinie. Gdzie są moi rodzice? Mam rodzeństwo?
Uśmiech z jego twarzy automatycznie zniknął. To był bardzo smutny temat, nie chciał psuć jej humoru. Humoru, na który tak długo pracował.
-Powiesz mi coś wreszcie?
Spytała zniecierpliwiona, gdy przez kilka chwil Marc nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
-Więc...
Zaczął.
-Twoi rodzice nazywali się Antonio i Luisei. Zginęli cztery lata temu w katastrofie lotniczej. Lecieli na Filipiny. Tam urodziłaś się ty. Twoja mama pochodziła właśnie stamtąd. Ty przyszłaś na świat w Manili. Tamtejszej stolicy. Twoi rodzice spotkali się pięć lat przed Twoimi urodzinami. Antonio poleciał na Filipiny w celach służbowych. Był lekarzem. Nie wiem dokładnie po co tam pojechał, jakoś nigdy nie miałem okazji się dowiedzieć, ale wiem, że po dwóch latach spędzonych na Filipinach wrócił do Hiszpanii razem z Twoją mamą już jako małżeństwo. Wzięli cichy ślub w jednym z małych kościółków, bez żadnych gości.
W Hiszpanii zamieszkali w Barcelonie, w rodzinnym mieście Twojego ojca. On pracował w szpitalu, Twoja mam zaś pracowała jako nauczycielka w szkole. Po roku na świat przyszedł Twój brat- Raphael. Ty urodziłaś się dwa lata później. W odróżnieniu od Twojego brata, ty urodziłaś się na Filipinach, jak już powiedziałem. A dlaczego? Gdy Twoja mama była w ósmym miesiącu ciąży pierwszy raz zabrali Rapha na Filipiny. A Tobie tak śpieszyło się na świat, że urodziłaś się miesiąc wcześniej i to nie w szpitalu. Urodziłaś się w domu. Poród odebrał Twój tata, jako, że był lekarzem wiedział co ma robić. Później wróciliście już w czwórkę do Hiszpanii i tam spędziliście resztę swojego życia od czasu do czasu odwiedzając Filipiny. Twoi rodzice bardzo Cię kochali, byłaś ich oczkiem w głowie, zawsze uważali Cię za swoją małą córeczkę, szczególnie Twój tata, czasem Cię to denerwowało, przyznam, ale bardzo ich kochałaś... Byli cudownymi ludźmi...
Zakończył i głęboko odetchnął.
Shanti całą tą opowieść ze spokojem wysłuchała wpatrując się w prawy profil Marca.
Po chwili ciszy zadała kolejne pytanie.
-A... Mój brat? On też zginął w katastrofie?
-Nie. Raphael jest żołnierzem. Z tego co wiem teraz jest w Iraku. Od ponad trzech miesięcy nie mieliśmy żadnego znaku od niego. Ale to dobrze.
-Dobrze?!
Zdziwiła się.
-Tak. Bo gdybyśmy dostali jakiś list, albo przysłaliby kogoś, mogłoby to oznaczać, że poległ na polu bitwy. A tak jak nikogo nie przysłali, możemy być pewni, że ma się dobrze. Przez pierwszy rok służby w wojsku pisał regularnie raz w miesiącu. Później coraz rzadziej, teraz już niemal w ogóle... Ale to jest twardy facet, on da sobie radę. Sam wybrał sobie takie życie, chciał tego, nie da się tak łatwo zabić.
Uśmiechnął się lekko w jej stronę, by choć trochę poprawić jej humor. Dziewczyna również uśmiechnęła się w jego stronę, ale dało się zauważyć, że jest jej trudno. Właśnie dowiedziała się o śmierci rodziców i o bracie, który również może w każdej chwili zginąć. Dlatego też Marc nie chciał jej o tym mówić, ale wiedział, że nie może jej okłamywać, powinna znać prawdę.
{}{}{}*{}{}{}
Pod dwóch godzinach dojechali na miejsce. Już z samochodu widziała, że są w ślicznym miejscu. Jechali wąską dróżką wyłożoną kamieniami, dookoła rosły wysokie drzewa i różne krzewy. W oddali dało się zauważyć pnące się ku niebu góry, na samym szczycie był nawet śnieg.
Białe Lamborghini zaparkowali na przydrożnym parkingu. Stał tam jeszcze jeden, może dwa samochody. Fakt, bo kto przyjeżdża o tej porze roku do lasu. Drzewa dopiero zaczynają puszczać pąki, nie jest za ciepło, ale też nie jest za zimno. Pogoda dobra na wspinanie się, o ile ktoś lubi taki rodzaj spędzania czasu wolnego.
-Po co zabrałeś mnie w góry?
Wysiadła z samochodu i rozejrzała się po okolicy.
-A co? Nie podoba Ci się?
Zatrzasnął za sobą drzwi i zamknął samochód na klucz.
-Nie no, może być.
Posłała do niego ciepły uśmiech i odwróciła się na pięcie tyłem, by dokładnie rozejrzeć się po okolicy.
-Chodź.
Złapał ją delikatnie za nadgarstek i pociągnął przed siebie. Przez kilka sekund wstrzymała oddech. W głowie zanik myśli, nie miała kontroli nad ciałem. Tak zadziałał na nią dotyk Marca. Był jak piorun! Strzelił w jej ciało i zawładnął nim całym. Nim się spostrzegła, przeszli już dobre sto metrów trzymając się za rękę. Szli w górę lasu dróżką wyłożoną z drobnych kamieni.
-Masz zamiar przywiązać mnie do drzewa i tańcząc wokół mnie oddasz moją duszę w ręce Boga drzewek, sarenek i komarów?
Zabrała swoją rękę i założyła włosy za ucho.
-Czasami naprawdę mnie przerażasz...
Zaśmiał się i włożył ręce do kieszeni.
-To gdzie idziemy?
Obok dróżki zobaczyła patyk. Od razu rzucił jej się w oczy. Podniosła go i zadowolona szła z nim u boku.
-Zobaczysz. Co taka ciekawska jesteś?
Spojrzał na nią i lekko uniósł prawą brew ku górze.
-Nie jestem ciekawska. Po prostu chce wiedzieć jak zamierzasz mnie przekonać do siebie.
Przegryzła delikatnie dolną wargę. Bardzo była ciekawa co teraz Marc jej odpowie.
Hiszpan nie wiedząc co ma odpowiedzieć podrapał się po głowie i wydał z siebie cichy dźwięk świadczący, że nie bardzo wie co ma teraz powiedzieć.
-Przekonać do siebie? Ja wcale...
-Przecież wiem po co to. Nie jestem taka głupia.
Zaśmiała się i pogroziła mu patykiem.
-Nie sądzę tak. Czyli... Po co? Skoro tak dobrze wiesz?
Koniec prostej dróżki nastał szybciej niż im się mogło zdawać. Stanęli na rozdrożu dróg w środku lasu.
-Tutaj  mieliśmy pierwszą randkę.
Stanęła naprzeciwko niego i lekko się uśmiechnęła.
-Przejrzałaś mnie...
-Łatwo było zgadnąć. Liczysz, że drugi raz to się powtórzy?
Oparła się o patyk, który sięgał jej niemal do bioder cały czas przyglądając się zmieszanemu chłopakowi.
-Szczerze? To tak, mam taką nadzieję.
Niepewnie spojrzał na nią. Mogła zareagować w każdy sposób. Od kilku dni się do tego przekonał. Była niemiła i zimna w stosunku do niego, ale teraz chyba wszystko się zmieniło.
-Nadzieja matką głupich...
Powiedziała po czym cicho się zaśmiała.
-Gdzie teraz? Prawo? Lewo?
Zmieniła szybko temat i spojrzała na dwie możliwości wyboru drogi. Pierwsza- prawa prowadziła chyba na szczyt góry. Można było to wywnioskować tym, że dróżka prowadząca na nią była bardzo stroma. Lewa różniła się tylko tym, że była ułożona pod mniejszym skosem. Pewnie też prowadzi na sam szczyt, tylko bardziej okrężną drogą.
-A gdzie wolisz?
Spytał.
-Lewo, mniej się zmęczę.
Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła iść prostą dróżką.
Marc przez chwilę został sam. Patrząc na oddalającą się postać brunetki odetchnął głęboko i uśmiechnął się do siebie.
-Nadzieja matką głupich...
Powtórzył słowa Shanti i zaczął iść za nią.
{}{}{}*{}{}{}
Po ponad półgodzinie chodzenia po lesie w towarzystwie samych drzew, krzewów, a! i oczywiście Marca nogi zaczęły dawać o sobie znać. Nie była przystosowana to wchodzenia pod górę i to jeszcze ścieżką wyłożoną kamieniami, nie było wygodnie.
-Długo jeszcze?
Spytała, by przerwać cisze, która na chwilę nastała. A to aż dziwne, gdyż do tej pory gadali bez przerwy. A to aż dziwne, biorąc pod uwagę to, że jeszcze wczoraj chciała się od niego wyprowadzić. Prawdą jest, że kobieta jest zmienna...
-Ze trzy godziny, jak nic!
Pokiwał głową w górę i dół robiąc bardzo poważną minę.
-ILE!?
Krzyknęła.
-Maaaarc.... Nie dam rady iść trzech godzin!
Mówiła zmarnowana.
-Trzy godziny, to jeżeli utrzymamy dobre tempo... Patrząc na Ciebie i Twoją minę wydaje mi się, że jak dojdziemy tam za pięć godzin to będzie sukces.
-Marc! Bo, bo... Weź no, zmęczyłam się już! To wszystko przez Ciebie!
Założyła ręce na piersi.
-A ponoć taką dobrą kondycje masz... Dobra, trudno. Ja idę dalej, wydaje mi się, że może padać. Tobie też bym radził, jeżeli nie chcesz zostać sama w lesie podczas burzy.
Uśmiechnął się do niej, po czym zaczął dalej iść w górę.
-Maaaarc!
Usłyszał tylko skomlenie za swoimi plecami. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jego twarzy. Bawiła go ta sytuacja.
-Jeżeli zaraz Ci tu umrę, to to będzie Twoja wina!
Pogroziła mu patykiem, który cały czas jej towarzyszył i leniwie zaczęła wchodzić pod górę. Po jakiejś minucie dogoniła Marca.
Następne dziesięć minut wspinaczki to były ciągłe narzekania Shan. Bez przerwy mówiła, że zaraz tu umrze, że nogi jej odpadną, mówiła nawet, że oskarży Marca o zabójstwo. On tak bardzo się nad nią znęcał...
-Daleko jeszcze?
Odetchnęła głęboko.
-Pytałaś się o to dwadzieścia sekund temu.
Zaśmiał się.
-Nie prawda! Co najmniej trzydzieści!
Również się zaśmiała.
-To długo noo?
Zrobiła smutną minę.
-No ze cztery godziny, dobrze Ci idzie. Może zdążymy przed tą burzą.
Nic mu nie odpowiedziała. Zastanawiała się tylko skąd on może wiedzieć, że będzie burza. Chmur niemal w ogóle nie było widać, gdyż zakrywały je korony drzew. Komórki w ręce nie miał, by sprawdzać pogodę, więc skąd to wiedział? Urodzona pogodynka.
Podpierając się patykiem leniwie podnosiła nogę za nogą chcąc już dojść na szczyt.
-Czyli wycieczka Ci się nie podoba?
Zaczął Marc.
-Jeżeli właśnie tak wyglądała nasza pierwsza randka, to uwierz mi, nie mam pojęcia dlaczego byłam z Tobą! Jest beznadziejnie.
Zaśmiała się.
-Wiesz, po prostu świetnie całuję.
Powiedział nieskromnie.
-Raczej wątpię.
Wytknęła mu język i poczuła przyjemny powiem wiatru na swojej skórze. Dróżka wydawała się urywać. Nagle drzewa się skończyły, niebo wyłoniło się zza koron. Przeszła jeszcze kilka kroków w ciszy i zobaczyła coś, co zrobiło na niej takie wrażenie, że przez kilka chwil nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa.
Zobaczyła otwartą przestrzeń i jasnozieloną polanę, na niej mały, drewniany domek. Kawałek za nim przepływał strumyk.
-Zamknij oczy.
Powiedział Marc. Widząc, że Shanti nie wykonała jego polecenia, stanął za nią i delikatnie zakrył jej oczy swoimi dłońmi. Powoli zaczął kierować się z nią w głąb polany. Stanęli kilkanaście metrów dalej.
Czuła się niesamowicie. Nie widziała nic, ale wiedziała, że jest w najpiękniejszym miejscu na świecie. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy, czuła zbliżającej się wiosnę, a co najważniejsze, czuła że jest tu z osobą, dla której jest najważniejsza.
Po kilku sekundach Marc zabrał swoje ręce z jej oczu, które po chwili się otworzyły.
Stała na krańcu świata. Przed nią nie było już nic. To był raj. Stała na urwisku, pod którym była cała panorama Barcelony. Widziała ją całą z lotu ptaka. To był najpiękniejszy widok, jaki mogła dziś ujrzeć.
Chciała przejść jeszcze kawałek, ale zapomniała, że dalej nie ma już nic. Wszystko skończyło by się o wiele tragiczniej, gdyby nie Marc. Wyczuł, że Shanti chce zrobić krok w przód i automatycznie złapał ją za biodra nie pozwalając jej dalej iść. Dopiero wtedy ujrzała, że dalej nie ma już ziemi. Odwracając głowę w tył ujrzała uśmiechniętego Marca wpatrującego się w jej oczy.
-Warto było się wspinać, prawda?
Znów spojrzała ponad horyzont. Czuła się panią świata, czuła się, jakby cały świat należał do niej. Chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej.
Nie miała nawet ochoty odpowiadać na pytania chłopaka. Oparła się delikatnie o jego ciało i zamknęła oczy oddając się masażowi promieni słonecznych, które akurat teraz wyłoniły się zza chmur.
Ta chwila była idealna. Znów czuł, że wszystko może wrócić do tego, co było przed wypadkiem. Pierwszy raz byli tak blisko siebie i to przez tak długi czas.
Śmielej położył swoje obie ręce na biodrach brunetki i mocniej ją do siebie przytulił upajając się zapachem jej perfum. Było idealnie.
{}{}{}*{}{}{}
Każda idealna chwila musi się kiedyś skończyć. W końcu nic nie trwa wiecznie.
Zerwał się mniej przyjemny wiatr, niebo zrobiło się pochmurne. Białe małe chmurki w kilka chwil zamieniły się w duże, ciemno niebieskie chmurzyska, które w całości zakryły niebo.
-Chyba faktycznie będzie burza.
Otworzyła oczy i rozejrzała się.
-Mówiłem. Pora wracać.
Zdjął ręce z jej bioder.
-Co?!
Krzyknęła zdziwiona.
-Może jeszcze teraz mam zejść? Teraz to na pewno umrę! Nie dam rady! Zostańmy tu!
-Tu? Chcesz spędzić burzę na dworze?
Spojrzał na nią.
-A ten domek? Wejdźmy do niego i przeczekajmy burzę.
Wiatr dawał się coraz bardziej we znaki. Z nieba leciały pierwsze krople deszczu.
-Widzisz! Już pada.
Zrobiła smutną minę,
-Chodź.
We dwoje podeszli do drewnianego domku. Nie był duży. Zapewne należy do jakiejś rodziny, która lubi wypoczywać na takim wzgórzu, z dala od cywilizacji, od wkurzających ludzi, zupełnie jak ta dwójka. Tylko co różni tamtych ludzi od Shanti i Marca? Że tamci ludzie mają klucze...
-I co teraz? Coraz mocniej pada.
Spojrzała na Marca, który właśnie nacisnął na klamkę.
-Poczekaj tutaj.
Zrobiła jak kazał. On z kolei zaczął okrążać dom w kółko sprawdzając wszystkie drzwi i okna. Gdy stracił nadzieję na znalezienie otwartych, a widział, że burza się zbliża i szybko sobie nie pójdzie podniósł z ziemi kamień i rzucił w nim w okno. Oczywiście nie przemyślał tego. Przecież teraz ktoś może oskarżyć go o włamanie, ale to nie było dla niego ważne. Ważna dla niego była Shanti, nie chciał jej zawieść. Przez wybite okno wskoczył do środka. Nogą zagarnął szkło po ścianę, jego oczom ukazała się kanapa, stół i mały telewizor. Dalej ujrzał małą kuchnię niemal w ogóle nie wyposażoną. Teraz tylko otworzyć drzwi Shanti. Otworzył pierwsze- toaleta, również mała. Tak mała, że gdyby Marc wszedł do niej, rozłożył ręce i próbował się okręcić w kółko, obawiam się, że w pewnym momencie nie zmieściłby się.
Podszedł do drugich drzwi i przekręcił zamek. Otwierając je, ujrzał zmarzniętą Shanti z roztarganymi włosami.
-Bardzo proszę, rezydencja czeka na panią.
Powiedział z uśmiechem i wpuścił ją do domku jak zawodowy lokaj. Shanti z gracją przeszła obok Marca i zaczęła rozglądać się po domu.
-No...
Zaczęła.
-Stylowo, stylowo...
Kiwała głową rozglądając się po domku.
-Cieplej niż na zewnątrz.
Zamknął drzwi na klucz i usiadł na kanapie.
-Wybiłeś okno?!
Krzyknęła, gdy zobaczyła potłuczoną szybę.
-No przecież jakoś musiałem wejść. Ale spokojnie, zaraz to naprawię..
Zaczął rozglądać się po domku. W łazience znalazł karton, chyba po lodówce. Wstawił go w potłuczone okno. Głównie po to, by nie wiało i nie padało przez nie.
-Jak nowe!
Powiedział zadowolony z siebie i poszedł do kuchni. Shanti cały czas przyglądała mu się ze zdziwieniem.
Podszedł do lodówki. Nie zdziwił się nawet, gdy nic w niej nie znalazł. Kompletnie, nawet pustego pojemnika po mleku. W szafkach też nic nie było.
-Coś mi się wydaje, że dawno tu nikogo nie było...
Marc oparł się o szafkę i spojrzał na Shan.
-To dobrze. Przynajmniej nikt nie oskarży Cię o włamanie.
-Z tego co widzę, ty tutaj też jesteś. Będziesz oskarżona o współudział.
Pokiwał głową.
-Nie. Powiem, że przytargałeś mnie tu siłą i chciałeś zgwałcić. Uwierzą mi, tak więc bałabym się na Twoim miejscu.
Posłała mu zadziorne spojrzenie i usiadła na kanapie.
-Zadziwiasz mnie.
Powiedział z uśmiechem i usiadł obok niej.
-To co robimy?
Spytała rozglądając się po domku.
-A co byś chciała?
Spojrzał na nią. Nic mu nie odpowiedziała, tylko przez dłuższą chwilę wpatrywała się w zielone oczy chłopaka i zastanawiała się co czuje do niego. Jeszcze wczoraj go nienawidziła, chciała zostawić i zapomnieć o nim. Dziś, po spędzeniu z nim tego wspaniałego dnia ma wrażenie, że wszystko ma szansę się ułożyć. Czyli Lorena miała rację, wystarczyło tylko chwilę poczekać.
-Podziwiam Cię. Naprawdę. Podziwiam Cię za Twoją wytrwałość, za dążenie do celu... Ja bym chyba tak nie potrafiła...
Usiadła po turecku i spuściła głowę w dół.
-Mam dla kogo walczyć...
Uniósł delikatnie jej głowę do góry, by znów spojrzeć w jej oczy.
-Ale nie myśl o tym, damy radę,
Posłał do niej ciepły uśmiech.
-No mam taką nadzieję.
-A ponoć nadzieją matką głupich.
Zaczął ją przedrzeźniać.
-Ej!
Uderzyła go lekko w ramię.
-To są moje słowa!
Zaśmiała się i znów go uderzyła.
-Ej! Bo będę miał siniaki!
-Taki mięśniak, a boi się siniaków? Nie ładnie... Bo rozpowiem wszystkim i Twoja reputacja runie w jednej chwili.
Pogroziła mu palcem.
-Bo się boję.
Wyśmiał ją.
-Lepiej zacznij.
Dalej mu groziła.
-W ogóle, to jestem zmęczona, tak więc wynocha z kanapy, bo ja idę spać.
Próbowała zrzucić go z kanapy, ale niestety to tak łatwo jej nie poszło. Marc nie warzy dwóch kilogramów...
-Sio!
Krzyknęła przez śmiech.
-A niby gdzie ja mam spać? Tutaj nie ma innego łóżka, a ja muszę być wypoczęty.
-Nie obchodzi mnie to.
Wstała.
-Sio.
Stała z uśmiechem i założonymi rękami na piersi przed nim.
-Dobra...
Wstał z kanapy i oparł się o blat kuchenny.
-I wspaniale.
Rozejrzała się po pokoju. Postanowiła przygotować sobie miejsce do spania. Szczęście się do niej uśmiechnęło, gdyż pod łóżkiem znalazła koc i dwie poduszki, które już po chwili powędrowały na kanapę. Rozłożyła ją tak, że teraz spokojnie zmieściłyby się na niej trzy osoby. Zapięła bluzę do końca, usiadła na łóżko przykryła się kocem i spojrzała na Marca.
-Co mi się tak przyglądasz?
-Jesteś strasznie samolubna.
-Ja?!
-A co ja? To nie ja leżę na dwuosobowym łóżku, gdy druga osoba musi spać na podłodze.
-Ma się to szczęście w życiu.
Zaśmiała się i położyła się na łóżku przykrywając się pod sam nos.
-Dobranoc.
Wyszeptała.
-Tak, śpij dobrze.
Zironizował i spojrzał na zasypiającą brunetkę.
Gdy dziewczyna przewróciła się na drugi bok, w domu nagle zrobiło się jasno, a już po kilku sekundach rozległ się wielki huk!
-Co to?!
Wrzasnęła.
-Burza. Albo koniec świata. Jednak wydaje mi się, że to drugie. To przez to, że jesteś taka samolubna. Pewnie jakieś kostuchy przyszły się dręczyć, a później zabić.
Deszcz zaczął lać się strumieniami, co chwile pojawiał się kolejny huk i kolejne błyskawice.
Shanti weszła jeszcze głębiej pod koc mocno się w niego wtulając.
-Długo może tak grzmieć?
Odwróciła się znów w jego stronę.
Siedział na blacie i bawił się swoimi palcami.
-Długo. Całą noc, a może nawet jutro w dzień, a co? Boisz się?
-Ja? W życiu!
-Nie? Na pewno? Bo z tego co pamiętam, zawsze bałaś się burzy. Zawsze chowałaś się pod kołdrę tak jak teraz i tak mocno się do mnie przytulałaś, że czasami nie mogłem złapać oddechu, ale skoro teraz twierdzisz, że się nie boisz, to dobra, miłej nocy.
Uśmiechnął się w jej stronę i zeskoczył z blatu w celu położenia się na podłogę.
 Miał racje. Jej lęk przed burzą nie minął, można powiedzieć, że nawet bardziej się nasilił. Patrzyła na bruneta, który powoli kładł się na podłogę, gdy w końcu powiedziała...
-Możesz położyć się w nogach...
Wyszeptała, gdy Marc leżał już na zimnych deskach.
Wiedział, że prędzej czy później to usłyszy. Ona tak bardzo bała się burzy, że niemożliwe było to, by sama spędziła tą noc. Burza za bardzo ją przerażała.
Zadowolony usiadł z tyłu łóżka, po czym powoli wszedł pod koc niby niechcący ocierając się o jej stopy i kolana.
-I pamiętaj, łapy przy sobie, bo nie ręczę za siebie.
Spojrzała na niego spod koca.
-Oczywiście.
Zgodził się z nią i dokładnie się przykrył.
{}{}{}*{}{}{}
Nie łatwo było spać w takich warunkach. W pomieszczeniu było zimno, czego powodem było wybite okno. Ten karton, który włożył w nie Marc nic nie dawał. Wiatr swobodnie wlatywał do domku. Deszcz obijał się o pozostałe szyby i dach, który w łazience przeciekał. Co chwilę było słychać powolne- kap, kap. Do tego błyskawice rozświetlające dom co kilka minut i zaraz po tym przerażający grzmot, który sprawiał, że Shanti strasznie się bała. Plus oczywiście spędzanie nocy razem z Marciem, który od czasu do czasu niby niechcący ocierał się o ciało brunetki. Wymarzone warunki do snu.
-Marc?
Spytała po cichu.
-No?
Spytał zaspany. W odróżnieniu do Shan, jemu takie warunki w niczym nie przeszkadzały. A wręcz przeciwnie, dźwięk deszczu go odprężał tak więc sen go szybko zmorzył.
Nic mu nie odpowiedziała tylko usiadła na łóżku i rzuciła w niego poduszką.
-Zapomniałam Ci dać, wybacz.
Uśmiechnęła się delikatnie.
-Wybaczam.
Zamknął oczy i wtulił głowę w poduszkę.
-Ja nie wiem! Jak ty możesz spać w taką pogodę?
Marc leżał z zamkniętymi oczami.
-Normalnie... Też spróbuj.
Zrobiła jak kazał. Drugi raz próbowała zasnąć. Opatuliła się kocem i zamknęła oczy. Kolejny grzmot i jeszcze jeden, a serce Shanti powędrowało do gardła. Tak bardzo się bała, że nie mogła wytrzymać.
-Marc? Mogę się koło Ciebie położyć?
Spytała po cichu, jednak nie usłyszała odpowiedzi.
-Marc? Śpisz?
Pytała dalej, aż w końcu spojrzała na chłopaka. Spał. Spał jak małe dziecko, nawet następny grzmot go nie obudził, a był tak potężny, że Shan nie czekając dłużej złapała za swoją poduszkę i położyła się obok Hiszpana. Nie wiedziała, czy dobrze robi. Wiedziała jedno- jeżeli teraz do kogoś się nie przytuli to zwariuje.
Wtuliła się w ciepłe ciało bruneta i zamknęła oczy.
Liczyła, że Marc tego nie poczuje, jednak nie spał na tyle twardo, albo w ogóle nie spał, bo gdy tylko Shan się do niego przytuliła otworzył oczy.
-Twój strach przed burzą jest większy niż strach przede mną. Są postępy.
Zaśmiał się pod nosem i przytulił dziewczynę do siebie. Ta tylko delikatnie dźgnęła go w brzuch i uśmiechnęła się do siebie.


^^^^^**^^^^^^

Witam Was bardzo serdecznie :)
Jakiś wyjątkowo dłuugi rozdział mi wyszedł. Prawie dwa razy dłuższy niż poprzedni. Ale to chyba dobrze, prawda? Następny będzie równie długi, już jest napisany, wkleję go tutaj w sobotę.
A co do tego rozdziału, to jest nienormalnie pozytywny jak na mnie :) Taki.. romantyczny? Może trochę... Nie wiem jak to nazwać. Zdradzę Wam, że nie tak miał on wyglądać, ale jak już zaczęłam pisać, to samo jakoś tak się ułożyło i poszli razem do łóżka :D
Mi osobiście rozdział się podoba, jednakże wolę takie, w którym bohaterowie cierpią, więc następny rozdział właśnie taki będzie, ale więcej już nie powiem :p
Do następnego!

13 komentarzy:

  1. Rozdział jest taki słodko-uroczy xD
    Brawo dla Shan, bo wreszcie nie jest aż tak nieczuła względem Marca ^^ chociaż nie wiadomo jak długo jeszcze potrwa ta dobroć :P
    Proszeee zrób coś dla mnie i opanuj swoją pasję do cierpiących bohaterów :D niech tu jeszcze trochę będzie tak uroczo :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha :)
      Ale krzyżowanie i uprzykrzanie życia bohaterom opowiadań to moja pasja :)
      Ale obiecuję, że kiedyś znów będą szczęśliwi. Razem, czy osobno tego nie zdradzę, ale na pewno pojawi się jeszcze nie jeden rozdział, który będzie tak uroczy :*

      Usuń
    2. Trzymam Cię za słowo :D
      I przy okazji zapraszam na nowy do siebie : http://goal-4-forever-football.blogspot.com/

      Usuń
  2. Oczywiście, że będę Cię powiadamiać i od jutra muszę nadrobić Twoje rozdziały ! Buziaczki ! :*

    http://wzor-na-szczescie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. http://es-pot-fer-el-truc-per-estimar.blogspot.com/2014/05/epilog.html zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O Jezusiu... Końcówka taka słodka ♥
    Nie mogę doczekać się następnego rozdziału! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ale słodko <3
    dobrze że Shan dała szanse Marcowi :*
    czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejciu masz ogromny talent *o* Twoje opowiadanie jest GENIALNE <3 czekam na kolejny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. hahaha, śmiałam się jak głupia jak Marc śpiewał. Cudowny rozdział! uwielbiam ich razem <3 Czekaj na kolejny ;*
    Informuj mnie w zakładce SPAM na podstronie, a nie pod postami. Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. hahahahaha Marc <3
    Czekam na nexta :D
    Rozdział świetny
    i zapraszam do mnie :)
    http://shakira-gerard-pique.blogspot.com/#_=_

    OdpowiedzUsuń
  9. ja to lubie takie mega dlugie rozdzialy, a juz szczegolnie jak ktos tak fanie pisze. bardzo mi sie podoba *-* troche sie to nastawienie Shan jednak zmienilo. i bardzo dobrze.
    chyba nie chce abys szybko rozdzial dodawala XP to znaczy chce, ale jak Ty juz nam mowisz ze takie rzeczy beda sie dzialy, to wiesz xp a mi tak szkoda tego Marca no. chcialabym zeby sie wszystko ulozylo i byli szczesliwi. razem xp
    nowy bohater = kłopoty?
    kim okaże się intruz, który "zagości" w kuchni Fabregasów?
    rozdział trzeci - para-siempre-fcb.blogspot.com
    serdecznie zapraszamy razem z Julią ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cóż za rozdział, zgadzam się z Marciem są postępy :) Tak słodka ta końcówka, bardzo mi się to podoba, ciekawe co będzie dalej, bo nowy bohater może polepszyć, albo pogorszyć stosunki pomiędzy nimi, niestety częściej robi to drugie.
    Zapraszam na nowy u mnie:
    http://la-gante-esta-loca.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. http://scars-in-my-heart-forever.blogspot.com/2014/05/rozdzia-3.html zapraszam na trójeczkę :)

    OdpowiedzUsuń