środa, 12 lutego 2014

Rozdział pierwszy

Zastanawiałeś się kiedyś, jakby to było zacząć od początku? Z całkowicie nową kartą? Bez żadnych wspomnień, bez żadnych spraw, które by nas jeszcze przytrzymywały? Zacząć tak, jakby wcześniejsza przeszłość w ogóle nie istniała? Jest to możliwe? Jej się udało. Lecz niestety, nie wszyscy mieli takie szczęście...
{}{}{}*{}{}{}
Biały, betonowy płot z ramami z metalowej siatki otacza podwórze trzymając w ryzach dwupoziomowy, biały dom z szarymi akcentami. Duże, czerwone przesuwne drzwi w środkowej części otwierają się z lewej lub z prawej strony. Chociaż większość wnętrza jest utrzymana w bieli, szarość i czerń, maźnięcia czerwienią spajają wszystkie pokoje. Czerwone kafle pod szafkami pojawiają się w kuchni, a czerwone krzesło komputerowe można znaleźć w gabinecie. Również w salonie zagościły czerwone akcenty – poduszki, koce i krzesła. Obok schodów stoi manekin ubrany w pomysłową sukienkę z gazet. W pozostałych obszarach można zaobserwować subtelne nawiązanie do czerwieni oraz pragnienie abstrakcji. To imponujące dzieło, jest wymysłem samego właściciela. Kiedyś przyśnił mu się dom. Piękny, idealny dom. Za wszelką cenę chciał, by kiedyś należał do niego. On zawsze dąży do celu, nigdy się nie poddaje. Słowo porażka nie jest mu znane. Dlatego teraz może cieszyć się widokiem tego domu codziennie. Gdy tylko otwiera swoje zielone oczy widzi to cudo. Cudo, które sobie wyśnił.
{}{}{}*{}{}{}
Krzątał się od łazienki do sypialni, które przedzielała tylko biała ściana i przygotowywał się do wyjścia. Właściwie, to nie potrzebował dużo, by wyglądać tak jak zawsze wygląda-oszałamiająco. Poranna toaleta połączona z śpiewaniem pod prysznicem, dobranie odpowiedniego stroju, najczęściej ciemne jeansy do tego koszulka zwykle z jakiś rysunkiem, lub śmiesznym napisem, trampki ewentualnie adidasy i bluza z kapturem z herbem FC BARCELONY na piersi.
Praktycznie każdy poranek wygląda tak samo. Po przygotowaniu swojego wyglądu zewnętrznego, otwierał drzwi balkonowe, by sypialnia wywietrzyła się po nocy. Później pora na śniadanie. Bo przecież jest to najważniejszy posiłek dnia. Ma to szczęście, że nie je go sam. Jego najwierniejsza towarzyszka jest zawsze przy nim. Nina- buldog angielski. Jest to najwspanialsze stworzenie, najwspanialsze zwierze, jakie kiedykolwiek się urodziło i jakie kiedykolwiek się urodzi, tak przynajmniej sądzi dumny właściciel czworonoga. Są nierozłączni już blisko rok. A zaczęło się tak niewinnie. Druga, bardzo ważna dla niego osoba dała mu do zrozumienia, że jest mało odpowiedzialny. Że powinien posiadać coś, co będzie potrzebowało jego codziennej troski, opieki. Dokładnie tak samo jak dziecko. Pies był w jego sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Zaczął przeszukiwać internet w celu znalezienia idealnej rasy pupila dnia siebie.
Gdy tylko wyskoczyła mu reklama z hodowlą buldogów angielskich nie zastanawiał się ani chwili! Nie robiło mu nawet różnicy to, że hodowla ta jest ponad sto kilometrów od jego miejsca zamieszkania. Jak już wspomniałam, dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Wsiadł w samochód i pojechał po swojego przyszłego towarzysza życia. Jak się stało, że wybrał akurat Ninę, a nie jakiegoś innego szczeniaczka? Ta psina chodziła za nim cały czas. Dosłownie. Gdy chodził po pomieszczeniu i oglądał szczeniaki, a opiekunka opowiadała mu wszystko co powinien wiedzieć o tej rasie, przyszła Nina nie odstępowała go na krok. I tak jest do teraz. Zżyli się ze sobą tak bardzo, że zabiera ją nawet na treningi. Jest jego oczkiem w głowie. Czasami poświęca jej większą uwagę niż kochanej osobie. Każda normalna dziewczyna zdenerwowałaby się, gdyby jej chłopak wolał wyjść z psem na spacer niż z nią na zakupy, lub gdziekolwiek. On naprawdę dobrze trafił. Nie dość, że nie robi z tego problemu, bo w sumie jakby to wyglądało? Sama kazała mu kupić psa, a teraz miałaby go dość. Coś nie tak.
Zjadł śniadanie, włożył brudny talerz i szklankę do zmywarki. Przy lodówce stały dwie, małe blaszane miseczki w kolorach bordowych i granatowych. Nasypał do jednej karmy, a do drugiej nadal wody.
-Nina!
Włożył paczkę z karmą do szafki, a kluczyki które leżały na lodówce włożył do prawej kieszeni spodni. Pies gdy tylko usłyszał głos właściciela od razu do niego przyszedł i zaczął skakać mu po nogach.
-Bądź grzeczna, wracam wieczorem.
Pocałował psa w pyszczek i chwycił w rękę torbę treningową, która leżała przed drzwiami wejściowymi na schodach.
-Nie rozwal domu Nina!
Zamknął za sobą drzwi i poszedł do garażu. Stało tam czarne Audi Q7. Zajął miejsce kierowcy, zapiął pasy i dopalił silnik. Zanim ruszył, wyciągnął jeszcze komórkę. Zaczął klikać na bezdotykowym ekranie swojego smartfona. <Cześć skarbie. Jak się spało? Po treningu przyjadę do Ciebie po resztę rzeczy. Spakowałaś już wszystko? Kocham Cię> Wysłał pod numer z nazwą Mój cud :*. Tak, to był jego osobisty cud. Największy, najwspanialszy jaki mógł go spotkać. A miał na imię Shantilla.
{}{}{}*{}{}{}
Jak prawie co ranek, całą drużyną spotykali się na bocznym stadionie zaraz obok Camp Nou w celu doskonalenia swoich umiejętności.
-No Bartra! To kiedy możemy spodziewać się zaproszenia na ślub?
Pytania zasypały go od razu gdy tylko jego noga stanęła w szatni.
-Ty Cristian to chyba w ogóle nie dostaniesz. Nie potrzebuję niedorozwojów na swoim ślubie.
Uderzył napastnika lekko w ramię i podszedł do swojej szafki z numerem 15.
-Ale przyjęła Twoje oświadczyny?
Kontynuował Hiszpan.
-A czemu miałaby odmówić?
Ściągnął koszulkę z napisem I'm fucking perfekt, you know, którą dostał od swojej narzeczonej i założył koszulkę treningową.
-No wiesz, jesteś głupi. Nie wiem, co ona w Tobie widzi...
Cristian lekko się uśmiechnął i stał wpatrzony w bruneta, który właśnie wiązał buty.
-Ja przynajmniej nie bałem się zapytać, czy zostanie moją żoną, a nie tak jak ty. Lorena zaraz rodzi, a ty nic.
Wstał z ławki.
-Postanowiliśmy, że nie weźmiemy ślubu, przynajmniej w najbliższym czasie.
W szatni byli już tylko oni. Reszta drużyny posłusznie biegała pierwsze kółka.
-Ja czegoś takiego nie rozumiem... Wiem, że ślub właściwie nic nie zmienia. Poza obrączką na palcu i zmianą w papierach. Ale moim zdaniem, skoro wiesz, że to ta jedyna, że chcesz z nią spędzić resztę życia, a w Waszym przypadku macie córeczkę w drodze, to powinniście wziąć ślub. I być taką pełną, normalną rodziną...
Przebrani i gotowi do treningu szli w stronę murawy.
-Jak sam powiedziałeś, to nic nie zmienia, tylko papier. Więc po co ten cały szał? I zamieszanie przy tym towarzyszące?
-Nie wiesz, że każda dziewczyna chce to przeżyć? Dla Ciebie to może nic, ale Lorena pewnie marzy by stanąć z Tobą na ślubnym kobiercu.
-Gdyby tak było, to powiedziałaby mi.
-Serio? Serio kurwa?
Podniósł lekko górną wargę do góry i wykrzywił brwi na oznakę zdziwienia.
-Przecież dziewczyny nigdy nie mówią czego chcą. Jeszcze tego nie zauważyłeś? Trzeba się namęczyć, by zgadnąć co chodzi im po głowach i czego najbardziej chcą.
-Czyli sugerujesz, że co powinienem zrobić?
Weszli na murawę. Pozostali piłkarze Blaugrany przebiegli już swoje pięć kółek i teraz się rozciągają.
-BARTRA! TELLO!
Wrzasnął trener, gdy tylko ich zobaczył.
-Dziesięć minut spóźnienia! Na trening, który i tak był opóźniony o piętnaście minut! Łącznie dwadzieścia pięć minut!
-O, widzę, że trener jest dobry z matmy.
Zaśmiał się Tello.
-Cristian! Radzę Ci nie być takim dowcipnym, bo to może się dla Ciebie źle skończyć. Dwadzieścia kółek! Migiem!
Posłuszny Tello noga za nogą zaczął biegać po bocznych liniach boiska.
-A ty, Bartra, to na co czekasz?
Trener nie wyglądał na zadowolonego. Coś musiało go zdenerwować z samego rana, kto mógł być taki bezduszny?
-Ale przecież to Tello...
Chciał się tłumaczyć, by nie musieć biegać karnych kółek.
-Już, już! Tylko pamiętaj, po białych liniach biegamy..
-Inaczej od początku, tak wiem...
Mimo, że trener był bardzo miły dla swoich podopiecznych, dbał o nich, to był strasznie wymagający i trzymał się reguł. U niego nikt nie miał taryfy ulgowej. Ale może to lepiej? Dzięki takiemu wychowaniu sobie piłkarzy, nie daje im wejść sobie na głowę. Mądry Martino.
Albo Marc biega tak szybko... Nie, to Cristian niemal stał w miejscu, bo już po około dwudziestu sekundach biegli obok siebie.
-To co powinienem zrobić?
Tello wrócił do ich poprzedniej rozmowy.
-Oświadcz się jej.
-Co?!
-Ona na pewno tego chce i tylko na to czeka. A z Ciebie jest taka pizda, że nie potrafisz tego zauważyć.
Cristian tylko spuścił głowę w dół i biegł bez słowa.
-Nie bierz tego za bardzo do siebie... No ale jesteście razem już tak długo... Nie chcę Wam układać życia, czy coś w tym sensie, no ale Cris, weź sprawy w swoje ręce.
-A jak odmówi?
Spytał po cichu. Wyglądał, jakby się bał.
-Odmówi? Czy ty siebie słyszysz? Człowieku, ona po za Tobą świata nie widzi! Nosi pod sercem Twoje dziecko, a ty boisz się, że odmówi? Nie rozśmieszaj mnie...
Przez następne osiemnaście kółek niemal w ogóle nie rozmawiali. Biegli obok siebie w ciszy licząc w myślach kolejne kółka, a właściwie prostokąty, jakby nie było.
{}{}{}*{}{}{}
Następne półtorej godziny treningu minęły na ćwiczeniach siłowych. Przysiady ze sztangą na barkach, skłony tułowia w przód ze sztangą na barkach na prostych nogach to tylko nieliczne z ćwiczeń, które trener Martino dzisiaj zaplanował dla swoich "dzieci". Wymęczeni wreszcie mogli wrócić do szatni, odświeżyć się i pojechać do domu. Następny trening jutro. Jutro już regeneracyjny, na szczęście.
-Słyszałem Marc, że bierzesz ślub.
Podszedł do bruneta Gerard Pique.
-Wszyscy już to wiedzą?
Spytał wiążąc buta.
-Wiesz, takie wieści szybko się rozchodzą, gratulacje Młody!
Klepnął kolegę po fachu w ramię i wrócił do ubierania swojego umięśnionego ciała.
Ledwo od dwóch dni jest zaręczony, a już wszyscy w drużynie o tym wiedzą... Nie żeby to było jakąś wielką tajemnicą, ale kto to rozpowiedział? Oczywiście papla Tello, bo tylko on wiedział, że Marc zamierza się oświadczyć. Trzeba go nauczyć trzymać język za zębami.
{}{}{}*{}{}{}
Gdy tylko odświeżył się po treningu, pożegnał się z kolegami, którzy gratulowali mu zaręczyn. Wszyscy gratulowali, poza Valdesem.
Mówił mu, że teraz koniec z imprezami, koniec z nocnym szlajaniem się po mieście... Jednym słowem koniec z wolnością. Czy to Yolanda tak na niego działa, że ma takie zdanie o małżeństwie? Nie wiem, nie wnikam...
Gdy po ponad dziesięciu minutach monologu Valdesa na temat małżeństwa mógł w spokoju usiąść za kierownicą swojego samochodu, uśmiech sam zagościł na jego twarzy. Cieszył się, że w końcu zobaczy wybrankę swojego serca. Prawda, nie widzieli się tylko jeden dzień, ale to i tak długo. Teraz to się zmieni, ponieważ postanowili, że zamieszkają razem.
Shantilla mieszkała około trzydziestu kilometrów od domu Marca. Takie codziennie wycieczki nie były dla nich wygodne. Po pierwsze, oboje pracują, nie mają czasu by poświęcać tak dużo czasu, by do siebie przyjechać. Po drugie za bardzo nawet nie mają jak do siebie jeździć. To coś, co stoi na podjeździe przed mieszkaniem dziewczyny samochodem nie można nazwać. Kupiła go za sto euro, tylko po to by woził ją do pracy oddalonej o trzy kilometry. Nigdzie indziej nim nie jeździ, bo aż strach, jeszcze się zepsuje, stanie na środku drogi i co ona wtedy zrobi? Kompletnie nie zna się na samochodach.
Po kilkunastu minutach był już pod jej mieszkaniem. Zwykła, niczym nie wyróżniając się kamienica. Szara, coby nie ukrywać, brzydka.
Wszedł na drugie piętro.
-Kochanie! Jestem!
Zamknął za sobą drzwi i powiesił bluzę na wieszaku. W mieszkaniu już kompletnie nic nie było. Większość z rzeczy była już w domu obrońcy. Teraz na środku salonu stało kilka kartonów z ciuchami dziewczyny.
Dobra, wszystko posprzątane, pochowane w kartony, okna pootwierane, by się przewietrzyło, ale gdzie jest Shantilla?
-Shan?
Chodził po mieszkaniu i rozglądał się. Nigdzie jej nie było.
-WOJNA NA PODUSZKI!!!
Usłyszał krzyk, a już po chwili poczuł, jak jakaś miękka rzecz obija się o jego plecy.
-Zaraz znokautuje Cię królowa różowych poduszek!
Stała za nim i biła go po plecach różową, puchową poduszką.
Zawsze słynęła z dziwnych pomysłów. Była bardzo wesoła, wyluzowana. Była po prostu sobą.
-Poddaje się poddaje!
Odwrócił się przodem do dziewczyny. Stała ubrana w czerwoną, balową suknię. Włosy miała związane w kitkę, a na głowie spoczywała plastikowa korona.
-No nie wiem, czy Cię oszczędzę... Podaj chociaż jeden powód, dla którego miałabym Cię nie zabić tą diabelską rzeczą...
Mówiąc to, cały czas biła bruneta po klatce piersiowej.
-Kto inny, jak nie ja z Tobą wytrzyma? Hym?
Złapał jej ręce, które już lekko się zmęczyły ciągłym biciem.
-No wiesz, tylu mężczyzn stoi do mnie w kolejce, że jakiś się znajdzie...
Przegryzła delikatnie wargę po czym oblizała swoje różowe usta.
-A ja gdzie jestem w tej kolejce?
Przybliżył swoją głowę do jej tak, że dotykali się czołami patrząc sobie głęboko w oczy.
-Ty? Ty to gdzieś przy samym końcu.
-Nie da się czegoś zrobić, by to zmienić?
-Wiesz... Mam tutaj kilka kartonów do zniesienia... Gdybyś pomógł, to może być awansował gdzieś do środka kolejki...
Cmoknęła go w nos i wróciła do wkładania ciuchów do kartonów.
-A jakąś nagrodę za to dostanę?
Wziął karton w ręce.
-Zobaczymy, czy dobrze się spiszesz...
Posłała mu całusa. Chcąc, nie chcąc zaczął chodzić góra dół i znosić kartony do samochodu. Było ich łącznie około dziesięciu. Gdy tak przeszedł się dwadzieścia razy po schodach, zmęczony usiadł na kanapie patrząc jak Shantilla przygotowuje coś w kuchni.
-Właściwie, to na co Ci to przebranie?
Nadal była ubrana w suknie balową i koronę.
-Mówiłam Ci, jestem królową różowych poduszek, muszę chodzić ładnie ubrana inaczej mój lud każe mi zrzec się tronu.
Przygotowywała swoje popisowe danie. Paella z krewetkami i warzywami. Marc wprost uwielbiał to danie! Uważał, że do Paelli Shantilli żadna inna nie może się równać. I to było akurat prawdą, była wyborna!
-Wiesz, czasem zastanawiam się co ty bierzesz, że pleciesz takie głupoty...
Tylko spojrzała na niego swoim niezbyt przyjaznym wzrokiem oznaczającym- odszczekaj to inaczej nie będę dla Ciebie taka miła!-.
-Musisz dać mi trochę tego, też chce być wiecznie na haju.
Siedział na kanapie i przyglądał się brunetce wrzucającej krewetki na rozgrzany olej.
-Tobie to jest raczej nie wskazane, poza tym, nie wiem jak miałabym Ci to dać...
Wyciągnęła krewetki i posypała nimi całe danie.
-A co to jest? Jakieś narkotyki? Wiesz, mi możesz powiedzieć...
Z dwoma talerzami weszła do salonu. Położyła je na ławie i okrakiem usiadła na swoim narzeczonym.
-Ty jesteś moim osobistym narkotykiem. Już kompletnie się od Ciebie uzależniłam. Jesteś bardziej uzależniający niż amfetamina, kokaina i cała reszta razem wzięta. Jesteś moją osobistą Marcainą.
Pocałowała chłopaka delikatnie w usta i zeszła z niego siadając obok.
-Smacznego kochanie.
Podała mu talerz Paelli, sama też zaczęła jeść.
{}{}{}*{}{}{}
Czuli się wspaniale w swoim towarzystwie. Uwielbiali przebywać razem. To jest właśnie prawdziwa miłość. Nie jakieś tam zakochanie, zauroczenie, a miłość. Czysta, prawdziwa miłość, której nic nie przezwycięży. Ale czy aby na pewno?

17 komentarzy:

  1. Osobista Marcaina, hehe.
    Tak bardzo słodko <3 Ale czy aby na pewno..?
    Znając Ciebie, coś zepsujesz między nimi.. ;/
    Początek bardzo obiecujący :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha Maracaina :D
    Jak cudownie słodko <333 uwielbiam :)
    Ale to : " Ale czy aby na pewno?" przeraża mnie.
    Czekam na następny :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż nie wierzę, że Ty to napisałaś, a czemu? Bo jest tak baaaaardzo słodko <3
    Ale pewnie niedługo to się zmieni... Obstawiam, że ten Leonardo coś namiesza ;/
    Daj znać o nowym :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak cudnie *__*
    I mój Marc, eh eh eh <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Zakochańce :*** !
    Fajnie, optymistycznie się zaczęło, ale ta końcówka... "czy aby na pewno?"
    już boję się pomyśleć, co ty zamierzasz im zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehehe, ciekawy początek. Póki co nie wyrażam swojej opinii, poczekam na dalsze rozdziały :>

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapowiada się bardzo ciekawie. Informuj mnie proszę jak będziesz dodawać nowości.
    Zachęcam też do czytania i komentowania u mnie :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. ajajaj! dobrze, że sie zapytałam o tego nowego bloga, bo zaczyna sie po prostu genialnie. ;) o ile mi czas pozwoli to teraz postaram sie komentować regularnie i nadrobić zaległości tam.
    pozdrawiam, życze weny i oczywiście zapraszam do siebie na nowy odcinek TQPS. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pięknie!
    Wiesz, moim zdaniem powinnaś pisać właśnie takie pozytywne opowiadania fajniejsze są :)
    Bardzo, ale to bardzo mi się podoba :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Naprawdę, bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudnie się zaczyna. Już nie mogę doczekać się drugiego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń
  12. O Boże, Boże, Bożenko! Czuję miłość !!! <3
    Tak bardzo oklepane. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i będzie ból, cierpienie i rozstanie! :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Zaczyna się bardzo pozytywnie. Ciekawie. Nie mam pojęcia, co ty możesz im zrobić :) Też uważam, że ten Leonardo może coś namieszać... Może jakaś stara miłość Shan?
    Daj znać o nowym :*

    OdpowiedzUsuń
  14. I znowu się na Tobie nie zawiodłam :*
    Kolejne opowiadanie,a Tobie nadal nie skończyły się pomysły! Jesteś świetna!
    Pomysł na to opowiadanie bardzo mi się podoba! Mam nadzieję, że Marc będzie jak najdłużej z Shantillą! <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Już uwielbiam Shantillę! Jest taką pozytywną dziewczyną, że aż nie da jej się nie lubić!
    Bartrę też bardzo fajnie ukazałaś.
    Według mnie są baaardzo fajna parą :*

    OdpowiedzUsuń
  16. No powiem Ci, ze całkiem obiecująco się zaczyna :)
    Zobaczymy, co będzie się działo w drugim rozdziale :)

    OdpowiedzUsuń