Noc spędzili razem w mieszkaniu Cardenas. Chcieli godnie pożegnać jej mieszkanie. Tylko żeby później z tego dzieci nie było....
Otworzyła swoje duże, czarne oczy.
Coś jej mówiło, żeby nie wychodzić dziś z łóżka, jakby jakieś przeczucie... Bzdury, po prostu jest dzisiaj beznadziejna pogoda. Pada deszcz, niebo jest zachmurzone. W taką pogodę, chyba nikomu nie chce się wychodzić z łóżka. Cieplutkiego, wygodnego łóżeczka, które aż prosi się, by poleżeć w nim jeszcze minutkę, dwie, ewentualnie całe przedpołudnie.
Ale hola! Nie można całe życie leniuchować. Z uśmiechem na twarzy podniosła się z łóżka. W jej dawnej sypialni nie zostało już nic po za łóżkiem i pustą szafą. Wszystko jest już w domu Marca.
Na kanapie w salonie przyszykowała sobie ciuchy na dzisiejszy dzień i rzeczy potrzebne do porannej toalety. Wzięła szybki, orzeźwiający prysznic, pomalowała się, umyła zęby, ubrała. Rozczesała swoje długie, czarne włosy po czym związała je w luźny kok na czubku głowy.
Ubrana w czarne jeansy, adidasy i meczową koszulkę Barcelony z numerem 15 i napisem Shanti wyszła z łazienki zabierając z niej wszystko co będzie jej niezbędne w domu swojego narzeczonego.
Na kuchennym blacie stał jeszcze jeden karton. Był w nim album i zeszyt, z którymi brunetka nigdy się nie rozstawała. Album, w którym upamiętniała każdy dzień spędzony z Marcem. Zawsze znajdowała czas, by zrobić choć jedno zdjęcie dziennie, podpisać je i dać to albumu. Znajdowało się tam już 872 zdjęcia. Całe dwa lata i cztery miesiące razem. A zeszyt, to jej pamiętnik. Pamiętnik, w którym zapisuje wszystko. Gdyby tak dokładnie go przeczytać, również między wierszami, to można by było ją poznać na wylot. W tym zeszycie była zapisana prawdziwa Shanti.
Zauważyła małą, żółtą karteczkę, która delikatnie leżała na blacie, od razu domyśliła się, że to Marc, nawet bez przeczytania jednego słowa. On zawsze w rogu kartki rysował duży uśmiech, tak zrobił też i tym razem. Od razu rzucał się w oczy. Był tam też napis <Miłego dnia :*>. Dzięki temu drobiazgowi, na pewno będzie lepszy.
Po kilku minutach w kartonie leżała już szczoteczka do zębów, pasta, cała reszta do porannej toalety łącznie z piżamą. Włożyła jeszcze do pamiętnika kartkę napisaną przez Marca.
Zamknęła karton i ostatni raz rozejrzała się po domu. Dzisiaj po południu ma wprowadzić się tutaj nowa rodzina.
Gdy zamykała okna w sypialni, usłyszała dzwonek u drzwi. Pierwsze myśl-Marc. Z powodu beznadziejnej pogody wcześniej skończył się trening, nie ma kluczy więc dzwoni. Jednak to nie był on.
-Dzień dobry...?
Otworzyła drzwi i niepewnie powiedziała, gdy jej oczom ukazała się blondynka z torbą przewieszoną przez ramię.
-Dzień dobry. Ja jestem Rebeca, kupiłam od Pani mieszkanie.
Przedstawiła się podając rękę.
-Tak, miała chyba Pani być po południu z tego co pamiętam.
-Tak, wiem. Mam nadzieję, że to nie problem, że pojawiłam się wcześniej?
Miała inny wybór niż ją wpuścić? W sumie, to już jej mieszkanie, po za tym i tak miała wychodzić.
-To w takim razie pokaże Pani mieszkanie.
Nie było ono duże. Kuchnia, łazienka, salon i trzy pokoje. Taki standard, ale jak za tą cenę, to bardzo się opłaca.
Po kilku minutach pożegnała się z Rebecą , wzięła karton, ostatni raz sprawdziła czy wszystko zabrała i po zostawieniu kluczy na kuchennym blacie wyszła z poczuciem ulgi z mieszkania. Cieszyła się, że w końcu zamieszka z Bartrą. Tak długo na to czekała.
I ten jej piękny samochód... Rdza była wszędzie. Żeby zamknąć drzwi trzeba było tak trzasnąć, że aż szyba drgnęła. Usiadła za kierownicą. Zawsze bała się jeździć tym gratem. Ale nie miała takiego tupetu, żeby prosić Marca o nowy samochód. Dobrze wie, że go na to stać. Ale nie chce być od niego zależna. Nie po to znalazła pracę, by wyciągać od niego pieniądze. Już wystarczy to, że będzie u niego mieszkała. Wystarczająco dużo dla niej robi, a to dopiero początek.
Zapięła naderwane pasy, mocno włożyła kluczyk, by odpalić. Inaczej nawet by nie wszedł. Ach te nowoczesne samochody...
Zaraz po przekręceniu kluczyka, trzeba było szybko dodać gazu, inaczej by zgasł. Gdy już obroty się ustabilizowały wcisnęła sprzęgło i wbiła jedynkę. Było słychać tylko głośny zgrzyt, tak, zepsuta skrzynia biegów. Ruszyła. Najgorsze już za nią. Teraz tylko błaga, by nie stała na światłach, bo gdy się zatrzyma, może już nie ruszyć. No, jakoś przejedzie te trzydzieści kilometrów.
{}{}{}*{}{}{}
Deszcz lał się strumieniami, wycieraczki ledwo nadarzały zbierać wodę.
To była chyba jedyna część samochodu, która działała dobrze.
Znów wróciło do niej to przeczucie, że lepiej było zostać w łóżku. Wróżka jakaś, czy coś?
Stała na światłach. Właśnie tego się bała. Cały czas tylko szeptała pod nosem <nie zgaśnij, nie zgaśnij> Jej prośby zostały wysłuchane. Spojrzała na sygnalizację świetlną. Właśnie zapaliło się zielone. Delikatnie puściła sprzęgło i ruszyła. Bez żadnych grzmotów, bez niczego! Ruszył, jakby był w stu procentach sprawny. Miała zamiar skręcić w prawo, to była ostatnia prosta do domu Marca. Z lewej strony były wysokie kamienice, nic nie było widać, no ale przecież było zielone. Wyjechała na środek drogi, zaczęła skręcać kierownicą i już nic więcej nie pamięta...
{}{}{}*{}{}{}
Trening skończył się chwilę po trzynastej. Jak zwykle odświeżenie się i cała reszta. Gdy stał pod prysznicem usłyszał wołanie Cristiana.
-Bartra! Telefon Ci cały czas dzwoni!
-To sprawdź kto to!
Cristian wyciągnął komórkę Bartry z torby treningowej i spojrzał na wyświetlacz.
-Prywatny!
-To zostaw! Nich dzwoni.
W spokoju dokończył kąpiel. Owinął biały ręcznik wokół swoich bioder i z mokrymi włosami wyszedł spod prysznica.
-A jak to coś ważnego?
Zaczął Tello widząc wychodzącego przyjaciela.
-Jak ważne, to zadzwoni jeszcze raz. A po za tym, to nie odbieram od prywatnych.
Zaczął suszyć całe swoje ciało.
-I jak? Oświadczyłeś się Lorenie?
Spojrzał na Cristiana wiążącego buty.
-Dzisiaj mam zamiar.
Wyciągnął z kieszeni pudełeczko i otworzył je. Piękny, duży pierścionek z diamentem czy jakimś innym brylantem.
Po piętnastu minutach był już gotowy do wyjścia. Znów ostatni opuszczali obiekt sportowy. Zawsze ostatni przychodzą i ostatni z niego wychodząc.
-Dziś Shantilla się wprowadza już na stałe do Ciebie?
Stali przy samochodzie i rozmawiali.
-Tak. Już powinna u mnie być. Fajnie będzie.
Otworzył drzwi od samochodu. Deszcz przestał już padać, powoli wychodziło słońce.
-Wiesz...
Jego wypowiedź przerwał dzwoniący telefon. Znów ten prywatny numer.
-No dobra, odbiorę, tyle razy się już próbował dodzwonić...
Nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do lewego ucha.
<Halo?>
<Pan Bartra?>
<Tak? Kto mówi?>
<Doktor Joseph de Fetti. Pańska narzeczona miała wypadek. Proszę przyjechać do szpitala miejskiego, na Culetti. Tam proszę powołać się na mnie.>
Nie zwracał teraz uwagi na nic. Zapomniał nawet swojej torby treningowej, która leżała przy kole samochodu. Wsiadł i w pośpiechu pojechał tam gdzie kazał lekarz. Na nic poszły wołania Tello. Po pierwsze chciał mu oddać torbę, a po drugie mieli wracać razem. A ten odebrał i pojechał. Nie miał pojęcia co mogło się stać. Wziął jego torbę i zaczął iść w stronę domu zastanawiając się, co mogło się stać, że z taką przerażoną miną i tak szybko gdzieś pojechał.
{}{}{}*{}{}{}
W szpitalu był już po kilku minutach.
Nie zwracał uwagi na światła, na znaki. Na nic. Teraz w jego głowie była tylko Shantilla, nic i nikt więcej. Nie wiedział co jej jest, w jakim stanie leży, nie widział jak poważny był ten wypadek... Nie wiedział, czy jeszcze żyje...
-Przepraszam, ja szukam doktora Josepha..Josepha.. Kurwa nie pamiętam jak on się nazywa! Moja dziewczyna, narzeczona tutaj leży! Nazywa się Shantilla Cardenas Panay. Proszę mi powiedzieć gdzie ona jest!
Mówił przerażony do recepcjonistki. Ruda pani po czterdziestce tylko zajrzała do komputera.
-Sala operacyjna, drugie piętro na końcu korytarza w prawo, sala 239.
Czym sił w nogach pobiegł na drugie piętro. Nie czekał nawet na windę. Stanął pod białymi drzwiami z napisem Blok operacyjny, wstęp wzbroniony. Prosimy o ciszę.
Było bardzo cicho. Za cicho. Usiadł na krześle niedaleko drzwi i schował twarz w dłoniach. W głowie miał już najgorsze scenariusze. Bał się, że więcej jej nie zobaczy, że już nigdy więcej nie usłyszy jej słodkiego głosu, nie poczuje zapachu jej perfum, że już nigdy jej nie będzie przy nim. Cholernie się bał.
Przez te dwie godziny nie myślał o niczym, tylko o Shanti i o jej zdrowiu. Przez te dwie godziny nikt koło niego nie przeszedł, nikt go o niczym nie poinformował. Siedział w tej niewiedzy i był blisko postradania zmysłów.
Gdy już prawie zasypiał na niewygodnym krześle usłyszał otwierające się drzwi. Dwie pielęgniarki ciągnęły szpitalne łóżko, na którym leżała podpięta do różnych maszyn Shantilla
-Shanti!
Krzyknął i podbiegł do łóżka. Wyglądała tak niewinnie, jakby spała. Gdyby nie to, że miała bandaż na głowie i poharatane policzki, można by było pomyśleć, że nic jej nie jest, ale tak nie było.
-Proszę ją zostawić!
Krzyknęła pielęgniarka i zabrała łóżko jak najszybciej do jednej z sal.
-Pan Bartra?
Usłyszał swoje nazwisko za plecami. Odwrócił się i ujrzał lekarza. Jego biały fartuch był cały brudny od krwi, był dosłownie czerwony. O jego mimice twarzy też nie można zbyt wiele dobrego powiedzieć. Podkrążone oczy i smutno opuszczone usta mówiły same za siebie. Jest źle, jest bardzo źle.
-Tak. Co jej jest?! Ona żyje?
-Proszę za mną.
Lekarz wszedł na piętro wyżej. Weszli do jego gabinetu.
-Proszę usiąść.
Wskazał na białe krzesło przy drewnianym biuru na którym było pełno różnych papierów. Szafki też były zastawione segregatorami i różnymi zeszytami.
Marc usiadł tak jak lekarz kazał. Próbował choć trochę się uspokoić, lecz łzy, które co chwile napływały mu do oczu bardzo ciężko było mu powstrzymać.
-Panie Bartra.
Lekarz ściągnął brudny fartuch i wrzucił do kosza. Podszedł do umywalki i umył ręce. Po paru chwilach usiadł na przeciwko zdenerwowanego piłkarza i położył złożone ręce na blacie biurka.
-Kim Pan jest dla poszkodowanej?
-Chłopakiem. Znaczy narzeczonym. Zaręczyliśmy się kilka dni temu.
Nerwowo przełknął ślinę. Lekarz tylko poprawił okulary, który miał na nosie.
-Z Panną Cardenas jest źle. Powiedziałbym, że nawet bardzo.
Aż serce podeszło mu do gardła. Nie miał pojęcia co ma o tym wszystkim myśleć. Najchętniej położyłby się gdzieś teraz, lub usiadł w kącie i zaczął płakać. Płakać jak małe dziecko. W tym momencie był tego bardzo bliski.
Wiedziałam, że coś komuś zrobisz...
OdpowiedzUsuńObstawiałam, że Marcowi coś się stanie... A tu jednak Shantilla... ;/
Oby to nie było nic poważnego :C :*
Jakie smutne zakończenie ;ccc
OdpowiedzUsuńOby przeżyła :*
NO NIEŹLE
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Bartry... Widać, że załamał się chłopak...
Mam nadzieję, że jakoś z tego wyjdzie...
Coś ty jej zrobiła!
OdpowiedzUsuńJuż jak zaczynałam czytać rozdział,domyśliłam się, że coś jej się stanie...
Biedny Bartra </3
Mimo wszystko, rozdział jest bardzo ciekawy. Już nie mogę się doczekać nexta. !
O nie no !
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że wszystko będzie dobrze...
Chociaż początek rozdziału wzbudził pewne wątpliwości...ale ta końcówka...
Biedny Marc...:ccc Co jej jest ?!
Pisz szybko następny !
PS: Co do Twojego pierwszego pytania to dziś dam epilog o Ines i Caroline.
A co do drugiego, to oczywiście pomogę :*
Ale wiesz link bloga " zapomnieć wszystko " jakoś mi się kojarzy z tym, że ona straci pamięć czy coś :cc
UsuńMuszę Ci powiedzieć, że jesteś bardzo spostrzegawcza :)
UsuńTak, jak mówiłam :) zapraszam na 1 część epilogu : http://busco-la-felicidad.blogspot.com/
UsuńHehhe, a mi się podoba! :D
OdpowiedzUsuńGrzeczna dziewczynka z Ciebie, słuchasz się! :*
A co do rozdziału, to baaaardzo przypadł mi do gustu :D
Ehh :(
OdpowiedzUsuńZaczęło się pięknie, kolorowo, a zakończyło tragicznie ;/
Boje się pomyśleć, co mógłby zrobić Marc, gdyby jej stało się coś poważnego, albo co gorsze... Umarłaby... ;/
Ale właściwie, to nie może umrzeć. Bo przecież jest w bohaterach ;)
UsuńTo mi poprawiło trochę humor. Bardzo polubiłam Shanti, mimo, że to dopiero drugi rozdział :*
Fakt, jest w bohaterach. Masz rację, nie umrze :)
UsuńTaką cudną parą są... Nie psuj tego ! :*
OdpowiedzUsuńCo jej jest?!
OdpowiedzUsuńKompletnie nie mam pomysłu.... Coś Ty znowu wymyśliła!! :)
Bardzo mi się rozdział podoba! :*
Bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńo.O
OdpowiedzUsuńSpoko, no niech Ci będzie...
Rozdział świetny! :*
Smutne... Szkoda mi Marca :(
OdpowiedzUsuńOby z tego wyszła :*
Biedny Marc :(
OdpowiedzUsuńWidać, że załamał się wiadomością o wypadku Shanti...
Musi z tego wyjść. Niemożliwe jest, byś uśmierciła główną bohaterkę, tym poprawiam sobie humor :)
Ogólnie jest świetnie i już nie mogę doczekać się trójeczki :*
:C :C :C :C
OdpowiedzUsuńMój Marcuś kochany :(
Jak ty możesz go tak ranić?!
Aż płakałam razem z nim czytając ten rozdział :(
Kocham ten rozdział, to opowiadanie, ale jak Marc może tak cierpieć? :(
Dodawaj szybko następny bo nie mogę długo żyć w nieświadomości i stanie zdrowia Shanti :(
No niestety, przez większość opowiadania Bartra będzie cierpiał... ;/
UsuńTeż tego nie chce, ale tak musi być...
Ale poprawię Ci trochę humor, jeszcze będzie szczęśliwy. Z Shanti czy nie, ale będzie :*
Tak bardzo smutne :<
OdpowiedzUsuńDawaj szybko nowy!