środa, 5 listopada 2014

Rozdział dwudziesty-drugi i dwudziesty-trzeci // ZAKOŃCZENIE //

22.
Minęły dwa tygodnie od naszego powrotu z Indii, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Leo mnie okłamuje. Znika nagle bez słowa, wraca jak gdyby nic się nie stało, nie mówi mi gdzie był, zawsze znajdzie jakiś sposób, by się wykręcić z tej rozmowy. Naprawdę nie wiem co mam o tym myśleć. Kocham go, ale nie chce być z kimś, kto nie jest ze mną szczery.
Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą się martwię. Od kilku dni kompletnie nie mam na nic siły, cały czas jestem śpiąca i zmęczona, nie mam ochoty na nic. Nawet przestałam chodzić z Leo na spotkania biznesowe, w firmie prawie w ogóle się nie pokazuje, nie mam siły przez trzy godziny siedzieć i słuchać rozmów o pieniądzach.
Dziś postanowiłam odwiedzić Lorenę. Teraz będziemy widziały się dużo rzadziej, Cris zmienił klub, przeprowadzają się do Portugalii, do Porto. Dowiedziałam się o tym tydzień temu, a już teraz muszę się z nią żegnać. Jutro odlatuje do swojego nowego domu. Nie chciała się przeprowadzać. Prosiła Cristiana, by robił wszystko, by zostać tutaj, w Barcelonie. Jednak decyzja klubu była nie ugięta. Cris był zbędny w pierwszej drużynie. Jedyna możliwość pozostania tutaj była taka, żeby Cris przeniósł się do rezerw, ale to od razu wykluczył. Od jutra zaczynają życie w Portugalii.
-Spakowałaś wszystko?
Widziałam, że było jej trudno. Tutaj się urodziła, tutaj się wychowała, ma tutaj rodzinę i przyjaciół, chciała, by tu jej dziecko się wychowywało, w pobliżu bliskich, a musi wyjechać do innego kraju. Wcześniej nie musiała poświęcać siebie i swojej kariery zawodowej, gdyż Tello od zawsze był związany z Barceloną, teraz odczuwa skutki bycia żoną piłkarza. Ale przecież nie będzie tak źle. Portugalia to nie jest drugi koniec świata, wsiadasz w samolot i już za chwilę jesteś na miejscu. Obiecałam jej, że będziemy się często odwiedzały, przynajmniej dwa razy w miesiącu. W końcu jestem chrzestną Carloty, muszę widzieć jak moje słoneczko rośnie.
-Raczej wszystko. Wszystkie torby stoją w salonie.
Odpowiedziała mi podczas składania koszulki.
-Wiem właśnie. Prawie się o jedną zabiłam jak wchodziłam do domu.
-Trzeba było patrzeć pod nogi, sierotko.
Będzie mi jej brakowało. Nie pamiętam jej sprzed wypadku, ale po nim sprawiła, że znów nabrałam chęci do życia i uśmiechu na twarzy. Kocham ją jak siostrę. Zawsze gdy miałam jakąś sprawę,mogłam udać się do niej z przekonaniem, że na pewno mi pomoże.
Zjadłyśmy wspólny obiad na tarasie. Lorena przygotowała pyszny makaron z kurczakiem i smażonymi warzywami w lekkim sosie. Było wyborne! Carlota cały czas się śmiała siedząc w krzesełku dla dzieci, gdyż Cris co chwilę ją rozśmieszał.
-Jak tylko się umeblujemy w nowym domu, musicie nas z Marciem odwiedzić.
Myślałam, że się przesłyszałam. Z Marciem?
-Z kim?
Uśmiechnęłam się delikatnie do niej.
-Ojć, przepraszam, z Leo.
Poprawiła się i zaczęła się śmiać. Czasami zdarzało jej się takie przejęzyczenie. W końcu przez ostatnie osiem lat, to Marc był przy mnie, nie Leo. Ale teraz się wszystko zmieniło, cieszę się z tego. Tylko żeby Leo był ze mną szczery...
-Nic się nie stało, przyjedziemy, na pewno.
Odpowiedziałam jej i wzięłam jeszcze kęsa kurczaka.
-Smakuje?
-Pewnie! Jest pyszne!
Prawie krzyknęłam, tak bardzo mi smakowało.
-Cieszę się.
Znowu wróciło to uczucie ze statku. Zakołowało mi się w głowie i zakręciło w brzuchu. Szybko pobiegłam do łazienki, inaczej byłoby nie ciekawie.
Przemyłam usta zimną wodą i poprawiłam włosy. Co się ze mną dzieje?
-Chyba jednak nie jest tak pyszne.
Zażartował Cris, gdy tylko usiadłam przy stole.
-Głupku, przestań, może się czymś struła w tych Indiach? Co ty tam jadłaś? Nie wyglądasz najlepiej...
Tak samo też się czułam, beznadziejnie.
-Nie pamiętam dokładnie. Myślałam, że mam chorobę morską, mówiłam ci, ale to nadal mi doskwiera.
-Może pójdź do lekarza? Mogłaś się czymś tam zarazić. Szczepiłaś się przed wyjazdem?
Co to macierzyństwo z nią zrobiło? Jak ona się zamartwia, boże..
-Lorena! Ja nie byłam w żadnej dziczy! Niczym się nie zaraziłam.
-Dobrze, spokojnie, ale proszę, pójdź do lekarza, bo nie będę mogła spać spokojnie.
-Dobrze, pójdę.
Wolałam się zgodzić, Lorr zawsze musiała postawić na swoim.
-A doskwiera ci coś jeszcze? Może ja będę wiedziała co ci jest? Byłam w końcu na medycynie.
Zastanowiłam się chwilę, spoglądając raz na nią, raz na jej męża, który był dziś dziwnie cichy.
-W sumie nic mi nie jest. Czuje się zmęczona, najchętniej nie wychodziłabym z łóżka i czasem mam te mdłości, ale to tylko, gdy coś zjem.
Powiedziałam coś nie tak? Lorena gdy skończyłam mówić, zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Crisa, który również dziwnie wyglądał. O co im chodzi?
-Boże, Shanti!
Nagle krzyknęła Lorena tak, że aż Carlocie z rączki wypadło pudełko po czekoladkach, które wcześniej zjadłyśmy z Loreną.
-Co?!
Spytałam przerażona? Na co ja jestem chora? Co mi jest?
-Ty jesteś w ciąży!
Zamarłam. Ja? Ciąży? Jakiej ciąży? Nie potrafiłam z siebie wydusić ani słowa, siedziałam i gapiłam się na nich jakby nie wiadomo co się stało. Bo w sumie stało się, ale czy to może być prawda? Nie, na pewno nie, bo przecież... a może?
-Co? Nie, nie mogę być w ciąży, bo przecież...
Urwałam swoją wypowiedź. Kurde, ja mogę być w ciąży!
-A co, Leo nie potrafiłby dzieciaka zrobić? Niech uczy się od profesjonalisty!
Dumny tatuś poklepał się po klatce piersiowej z wielkim uśmiechem na twarzy. Mi ta radość się nie udzielała.
-Cris zamknij się! To poważna sprawa.
Czułam, jak ich oczy wbijają się we mnie, jak czekają, aż coś powiem, ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że mogę być w ciąży.
-Ja... Ja wrócę już do domu.
Wstałam od stołu.
-Przyjadę jutro na lotnisko, cześć.
Musiałam ochłonąć.
Ja nie mogę być teraz w ciąży. Kocham Leo, chce mieć z nim dzieci, założyć rodzinę, ale nie teraz. On pracuje, ciężko. Jeździmy po całym świecie, w naszym życiu nie ma teraz miejsca na dziecko. A ja nawet nie wiem, czy Leo chciałby mieć dzieci ze mną. Za nim mu cokolwiek powiem, muszę pójść do lekarza, by mieć pewność. W drodze powrotnej do domu zaszłam do lekarza. Na szczęście nie miał żadnych pacjentów i przyjął mnie od razu.
Zbadał mnie, zadał kilka pytań i po dziesięciu minutach w jego gabinecie powiedział.
-Jest pani w ciąży, to szósty tydzień.
Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać. Podziękowałam lekarzowi i wyszłam ze szpitala.
Całą drogę do domu zastanawiałam się, jak mam to powiedzieć Leo. A co jeśli on nie chce mieć dziecka? Jeśli mnie zostawi, bo dziecko będzie mu przeszkadzało w karierze? Jak ja poradzę sobie bez niego? Nie mam innej rodziny, Lorena wyjeżdża do Portugalii, jestem sama. No teraz już nie sama, mam dziecko. Boże, jak to brzmi, mam dziecko. Ale na razie nie chce o tym myśleć, jest jeszcze za wcześnie.
W mieszkaniu Leo nie było, szczerze, nawet mnie to nie zdziwiło. Nie miałam siły na nic, wzięłam szybki prysznic i po założeniu luźnej koszulki należącej do Leo położyłam się na łóżku i po prostu zasnęłam, tego potrzebowałam najbardziej.
{}{}{}*{}{}{}
-Tylko pamiętaj, masz to załatwić na następny wtorek.
-Jasne, będziecie mieć całość, nawet na poniedziałek.
Oparłem się o stół i spojrzałem na mężczyznę stojącego naprzeciwko mnie.
-Nie bądź taki do przodu Maydi. Wtorek, przy tym zostańmy. Tylko nie zawal jak ostatnio, bo inaczej pogadamy.
-Jasne.
Odrzekłem i wziąłem czarną torbę, która do tej pory leżała na stole. Wrzuciłem do niej pistolet i dwa tysiące euro i wyszedłem z pomieszczenia. Od kilku tygodni to miejsce jest moim drugim domem. Krążę między nim, biurem, a moim mieszkaniem. Ale mi takie życie odpowiada. Może nie jest za bardzo legalne i na drodze prawa, ale przynajmniej jest ten dreszczyk emocji. Nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz z tego zrezygnować. Moje życie nie mogłoby się opierać tylko na pracy w biurze i domu z Shanti. Nie, nie, ja potrzebuje trochę adrenaliny, a sprowadzanie narkotyków z zagranicy dostarcza mi jej bardzo wiele.
Dwa lata temu założyłem z dwoma kolegami spółkę. Oni załatwiają narkotyki za granicą, u dobrych, zaufanych ludzi, ja je sprowadzam do kraju, i tutaj rozprowadzamy dalej. Interes się kręci i to nieskromnie powiem, że dzięki mnie. To ja jestem mózgiem naszej grupy, ode mnie wszystko zależy, jestem takim bossem. Tylko wydaje mi się, że Shan zaczyna coś podejrzewać. Najchętniej wszystko bym jej powiedział, na przykład o tym, że raz nawet ona przewoziła narkotyki w swojej torbie... Gdy byliśmy we Francji, włożyłem jej do torby, bo u mnie było już za dużo. Na szczęście ani ona, ani nikt inny nie zauważył.
Chwilę po dwudziestej wróciłem do domu. Było bardzo cicho, przyznam, że się zdziwiłem. Odłożyłem torbę do szafki w korytarzu i zacząłem rozglądać się po mieszkaniu. Znalazłem Shanti leżącą w łóżku, nie spała gdy przyszedłem.
-Źle się czujesz?
Myślałem, że po prostu chciała sobie odpocząć, jednak nie wyglądała dobrze. Chyba się przeziębiła.
-Leo, kochasz mnie?
Zamurowało mnie to pytanie. Jasne, że ją kocham, dlaczego tylko zadaje mi to pytanie i to z takim smutkiem w oczach?
-Oczywiście kochanie, że cię kocham, czemu pytasz?
Położyłem się obok niej i mocno do siebie przytuliłem.
-Chciałam się upewnić. Gdzie byłeś?
I co ja mam jej powiedzieć? W takim momencie muszę ją okłamać...
-Musiałem zostać dłużej w biurze, ojciec chciał jakieś papiery, nic ważnego.
Nic mi nie odpowiedziała, chyba uwierzyła.
-Kocham cię, Leo.
Odpowiedziała po chwili, a mi aż głos zadrżał. Jestem taki nieuczciwy wobec niej, ale nie mam innego wyjścia. Mamy teraz możliwość zarobić ponad dwa miliony. Wiem, że te pieniądze w porównaniu do zarobków w hotelu nie są duże, ale wolę mieć swoje pieniądze, na przyszłość. Bo nie jest pewne to, że hotele w spadku dostanę ja. Bo w końcu mam jeszcze troje rodzeństwa. Co z tego, że są porozrzucani po świecie, im też coś się należy. A znając ich, będą chcieli wyciągnąć od ojca jak najwięcej. Ja nie mam zamiaru o nic się prosić, poradzę sobie sam.
-Leo... A jak wyobrażasz sobie swoje życie, na przykład za pięć lat?
Co ją wzięło na takie pytania? W sumie nie zastanawiałem się nad tym wcześniej, powiedziałem to, co pierwsze przyszło mi do głowy.
-Za pięć lat, tak? Na pewno będę miał większe mieszkanie, albo może i dom. I to nie tylko tutaj w Barcelonie. Na pewno we Francji, w Paryżu i a Anglii. Chciałbym też wykupić sobie małą wysepkę, żeby mieć gdzie jeździć na wakacje. Na pewno nowszy samochód, może ze dwa. W sumie nie chciałbym, żeby ono się coś zmieniało. Tak jest dobrze, mam ciebie i razem podróżujemy po świecie. Nic nam nie brakuje, mamy siebie i tylko siebie.
Przytuliłem ją mocniej do siebie i liczyłem chociaż na jakiegoś buziaka z jej strony, w końcu wszystko ładnie pięknie powiedziałem. Ona jednak wstała z łóżka i po wbiciu we mnie strasznego wzroku poszła do łazienki. Powiedziałem coś nie tak? Naprawdę nie wiem. W ogóle po co ona zadaje takie pytania? Skąd mam wiedzieć, co będzie za pięć lat? Jest dobrze tak jak jest i nie chciałbym, żeby cokolwiek się zmieniało.
{}{}{}*{}{}{}
Łzy dobrowolnie leciały mi po policzku. Nie chciałam płakać, jednak hormony robią swoje. Stałam przy lusterku i wpatrywałam się w swoje zaszklone oczy. On nie chce mieć dzieci. Nie chce zakładać rodziny, na co ja głupia liczyłam? Że zamieni swoje idealne życie na pampersy i wstawanie w środku nocy? On ma teraz wszystko, dziecko by tylko przeszkadzało. Może ja mu przeszkadzam? Nie! Co ja w ogóle wygaduje?! Przecież on mnie kocha, nie zostawiłby mnie z dzieckiem. Chyba... Muszę mu powiedzieć. Nawet jak nie będzie chciał dłużej ze mną być, jakoś sobie poradzę. Przeprowadzę się z Hiszpanii, odnajdę moją rodzinę. Muszę kogoś mieć. Jakąś ciotkę, babkę. Kogoś na pewno. A nawet jeśli nie, to poradzę sobie sama.
Przetarłam łzy i wyszłam z łazienki. Leo był w kuchni. Siedział przy stole i jadł kanapkę. Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu głęboko w oczy. Wyglądał na szczęśliwego, zresztą jak zawsze. On nigdy nie miał złego humoru, to jest mój taki prywatny śmieszek. Kocham go, naprawdę go kocham.
-Stało się coś?
Musiałam długo mu tak się przyglądać, skoro zadał to pytanie, sama nie wiem ile.
-Leo ja... Znaczy my...
Zaczęłam się jąkać, nie potrafiłam wydusić z siebie tych dwóch słów.
-Shanti, wszystko w porządku?
Złapał mnie za rękę, a ja nabrałam powietrza w płuca, muszę mu powiedzieć. Jest ojcem, musi wiedzieć.
-Jestem w ciąży.
Zamarł. Jego dotąd szczery uśmiech zniknął w jednej sekundzie, oczy zrobiły się dwa razy większe, a usta lekko się otworzyły. Siedział i wpatrywał się we mnie. Jego ta wiadomość zaszokowała jeszcze bardziej niż mnie.
-Leo?
Spytałam, gdy nie odzywał się od dłuższej chwili ani słowem.
-Nic nie powiesz?
-CO?!
Nagle wrzasnął, jakby dopiero teraz to do nie go dotarło. Jakby dopiero teraz doszło do niego, że będzie tatą...
-Jestem w ciąży, będziemy mieli dziecko.
Jego kamienna mina w jedną chwilę zmieniła się w rozpromienioną twarz, ale to nie było szczęście, on mnie bardziej wyśmiał. Zaczął się głośno śmiać i powtarzał coś pod nosem. Chyba mi nie uwierzył.
-Dobry żart!
-To nie jest żart Leo. Byłam dziś u lekarza. To szósty tydzień.
Znów posmutniał jednak i to nie trwało długo.
-To niemożliwe!
Krzyknął tak, aż prawie podskoczyłam. Ten wstał od stołu i przewrócił krzesło na podłogę przeklinając pod nosem. Bardzo się zdenerwował, nigdy go wcześniej takiego nie widziałam, bałam się.
-O jakiej ciąży ty mówisz?! Nie możesz być w ciąży! Mi dziecko nie jest potrzebne!
Krzyczał, a mi łzy podchodziły do oczu.
-To na pewno moje?!
Teraz to już przesadził, co on sobie wyobraża?!
-Jak śmiesz o to pytać?! Nie jestem żadną dziwką! Tak to twoje!
Krzyczałam na niego tak samo jak on krzyczał na mnie.
-Usuń je! Ja nie potrzebuje bachora!
Zamarłam. Jak on mógł to powiedzieć? Jak ja mogę usunąć moje dziecko? Czy on jest normalny? Nie sądziłam, że on taki jest. Nie znałam go z tej strony. Chciałam już strzelić mu w twarz i wyjść z mieszkania, jednak on mnie uprzedził. Zabrał kurtkę i trzaskając drzwiami wyszedł z domu. Ja dłużej nie wytrzymałam, rozpłakałam się jak małe dziecko. To było najgorsze, co spotkało mnie w życiu. Jak on mógł tak powiedzieć? Jak mógł powiedzieć, żebym je usunęła... Już wolę go zostawić i żyć w biedzie, niż usunąć swoje dziecko
Zapłakana położyłam się do łóżka i po chwili zasnęłam. Za dużo emocji jak na jeden dzień.
{}{}{}*{}{}{}
Będę ojcem... To niemożliwe. Ja, ja nie jestem ani trochę odpowiedzialny, nie dorosłem do bycia rodzicem. Mi jest potrzebny opiekun, nie jestem w stanie wziął pełnej odpowiedzialności za kogoś, za dziecko. Jak to się w ogóle mogło stać? Przecież zawsze uważałem, tu niespodzianka...
Zachowałem się beznadziejnie. Jak mogłem powiedzieć Shanti takie przykre słowa? Mówiłem to bez przemyślenia, paplałem głupoty, nie myślę tak. Byle tylko Shanti to zrozumiała i mi wybaczyła, muszę do niej wrócić.
Po prawie dwóch godzinach szwendania się po mieście wróciłem do mieszkania, było grubo po dwudziestej drugiej.
-Shanti, śpisz?
Uchyliłem drzwi od naszej sypialni. Mimo, że nie widziałem jej twarzy, bo leżała plecami do mnie, wiedziałem, że nie śpi. Słyszałem szlochanie, płakała przeze mnie. Jestem kompletnym idiotą, że tak zareagowałem.
-Shanti, przepraszam.
Chciałem położyć się obok niej i mocno ją do siebie przytulić, jednak w ostatnim momencie oddaliła się ode mnie. Pierwszy raz ode mnie się odsunęła. Naprawdę ją zraniłem...
-Shanti, skarbie, ja, ja nie chciałem. Wybacz mi. To był dla mnie szok, nie byłem na to przygotowany, głupio zareagowałem. Wiedz, że ja tak w ogóle nie myślę, ciesze się na myśl, że będziemy mieli dziecko. Że będziemy rodziną. Przemyślałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że z dzieckiem może być jeszcze lepiej. To byłoby takie dopełnienie naszej miłości. Bo ja ciebie Shanti bardzo kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Zawsze chce mieć już ciebie przy swoim boku ciebie i nasze maleństwo. Kocham cię i bardzo, bardzo, bardzo przepraszam.
Myślałem, że się do mnie nie odwróci. Że karze mi wyjść, albo sama wyjdzie i mnie zostawi. Nie poradziłbym sobie bez niej. Nie ma szans. Ja jestem od niej uzależniony, żyje dzięki niej. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby teraz mnie zostawiła. A ma do tego prawo. Zachowałem się jak cham i dobrze o tym wiem. Żadna kobieta nie powinna dostać takiej odpowiedzi na wiadomość o ciąży jaką dostała Shanti. Zrozumiem, jeżeli przez kilka dni, czy tygodni będzie się na mnie gniewała, zrozumiem, ale nie wybaczę sobie, jeżeli moja głupota zepsuje wszystko, co było między nami. Za bardzo ją kocham, by żyć bez niej.
-Zachowałeś się jak idiota, Leo.
Usiadła na łóżku patrząc mi w oczy.
-Wiem Shanti, przepraszam.
Miała takie smutne oczy, całe czerwone i zapłakane, aż mnie coś ścisnęło za serce.
-Wybaczysz mi? Proszę, nie wybaczę sobie, gdybym przez moją głupotę ciebie stracił. Kocham cię Shan.
To były najgorsze sekundy w moim życiu, bo od nich ono zależało. Jedno złe słowo Shanti i jestem skończony, na szczęście znów wszystko skończyło się dobrze. Shanti lekko się uśmiechnęła i przytuliła się do mnie. Naprawdę na nią nie zasłużyłem. Ona jestem najlepszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać. Kocham ją nad życie.
-Cieszysz się, że będziemy mieli dziecko?
Spytała po cichu.
-Oczywiście, że tak! Bardzo się cieszę!
Przytuliłem ją mocno do siebie, teraz muszę zrobić wszystko, by odzyskała do mnie pełne zaufanie, bo wiem, że ma go do mnie o wiele mniej niż wcześniej...
{}{}{}*{}{}{}
Cieszę się, że tak się wszystko ułożyło. Leo stara się za wszelką cenę naprawić to, co zepsuł wczoraj. Nie poszedł do biura, rano przygotował mi śniadanie i pojechał ze mną na lotnisko. A miałam jechać sama, jednak odwołał spotkanie. Jest kochany. Ciekawa jestem, kiedy sam poruszy temat dziecka... Od wczoraj, gdy poszliśmy spać, zachowuje się, jakbym nie była w ciąży. Jakby zapomniał...
O dwunastej pojechaliśmy na lotnisko. Tam też chce oficjalnie powiedzieć Lorenie, że zostanie ciocią. Już wyobrażam sobie jej radość, na pewno się ucieszy.
Na lotnisku byliśmy chwilę po dwunastej. Lorena już była. Razem z córką i mężem.
Gdy tylko ją ujrzałam pobiegłam do niej i mocno przytuliłam do siebie. Czułam, jakbym traciła kawałek siebie, wiem, może to dziwne, ale bardzo się do niej przywiązałam. Szczerze powiedziawszy, może to dziwnie zabrzmieć, ale do niej przywiązałam się bardziej niż do Leo... Naprawdę, nie wiem dlaczego tak.
-Bardzo, bardzo, bardzo będę tęskniła.
Wyszeptałam jej do ucha, a już po chwili czułam, jak pierwsze łzy lecą mi po policzku. Nie chce, by jechała...
-Spokojnie Shanti, za kilka tygodni się zobaczycie.
Powiedział Cris trzymając córkę na rękach. Teraz przyszła pora na pożegnanie z nim i z moją chrześnicą.
-Ciocia będzie cię odwiedzać, obiecuję. Muszę przecież widzieć jak rośnie najpiękniejsza dziewczynka na świecie.
Mówiłam do Carloty, a ona tylko się śmiała.
Po kilku minutach, gdy bolały mnie już ręce od uścisków, Lorr z rodziną miała już lecieć, jednak miałam im jeszcze coś ważnego do powiedzenia.
-A, jeszcze jedno.
Ich wzrok wbił się we mnie.
-Miałaś Lorr racje, jestem w ciąży.
-AAAAAAAAAAAAAAA!!!!
Ten wrzask był niewyobrażalnie głośny, a uściski Loreny tak mocne, że będę chyba miała siniaki na rękach.
-Boże, jak ja się cieszę! Kochana moja! Będziesz mamą!
Krzyczała mi do ucha, a ja tylko z uśmiechem na twarzy patrzyłam na Leo i Crisa stojących obok.
-No to teraz stary się zacznie... Przygotuj się.
Powiedział Cris do Leo.
Spędziliśmy jeszcze kilka chwil na rozmowie o naszym nienarodzonym dziecku i gdy już mieli nas zostawić, przybiegł do nas Marc.
-Już bałem się, że nie zdążę się pożegnać.
Powiedział z uśmiechem na twarzy i przytulił się do Loreny, później do Carr i Crisa. Zachowywał się, jakby zupełnie nie widział ani mnie, ani Leo. Nawet się z nami nie przywitał.
-Kto by pomyślał...
Zaczęła nagle Lorena.
-Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że tak będzie wyglądało nasze życie, wyśmiałabym go. Po spójrzcie, nic już nie jest takie jak rok temu. Nic nie jest i już nic takie nie będzie. A szczerze mówiąc, miałam jeszcze nadzieję. Przepraszam Leo, że to powiem, ale naprawdę miałam nadzieję, że Marc z Shanti jeszcze się zejdą, ale teraz widzę, że to przy tobie znalazła pełnię szczęścia.
Spójrzcie na nas. Rok temu tylko narzeczeni, dziś małżeństwo z dzieckiem zaczynające życie w Portugalii. Ty Marc, rok temu grywałeś sporadycznie. Teraz jesteś w podstawowym składzie na każdy mecz, wszystko się układa. Ty Shanti... Sama wiesz najlepiej. Pomyślałabyś rok temu, że zostaniesz mamą? Czy teraz w to możesz uwierzyć? Dotarło już do ciebie, że jesteś w wyjątkowym stanie i teraz wszystko się zmieni? Oczywiście na lepsze? Shanti, ciesz się ostatnimi dniami wolności, posłuchaj rady doświadczonej matki. A teraz już pora się ostatecznie pożegnać. W przyszłym miesiącu widzimy was w Porto.
Ostatnie uściski i za chwilę zniknęli w korytarzu. Było mi smutno, jednak wiedziałam, że mam Leo, że już nic nie może się zepsuć. Jednak mój dobry humor zniknął, gdy ujrzałam Marca...
On... Chyba załamał się na wieść o mojej ciąży. Był tak smutny. Nie powiedział ani jednego słowa. Stał i przygnębiony patrzył się w moje oczy. Ale ja na to nic nie mogę poradzić. Myślałam, że już o mnie zapomniał, że zamknął już ten rozdział. Czyżbym się myliła?
-Pójdę po kawę, chcesz też?
Spytał Leo, gdy zobaczył mnie z Marciem. On chyba też zrozumiał, że muszę z nim porozmawiać.
-Weź mi gorącą czekoladę.
Pocałowałam go w policzek w zawiesiłam wzrok na Marcu.
-Możemy porozmawiać?
Zaczęłam.
-Jasne.
Usiedliśmy na jednej z ławek.
-Czyli będziesz miała dziecko...
Ucieszyłam się, że to on zaczął rozmowę. Ja kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
-Tak, wszystko na to wskazuje.
-Gratuluje. Naprawdę, cieszę się, że ci się udało.
-Dziękuję.
-Też kiedyś planowaliśmy dziecko, ale ty tego nie pamiętasz. Mówiłaś mi, że chciałabyś mieć synka i córkę z roczną różnicą wieku. Ja ci zawsze mówiłem, że rok to mało, że nie ogarniemy tak małych dzieci. Jednak ty się upierałaś mówiąc, że to będzie lepsze dla dzieci, miałaś racje. Mam nadzieję, że uda ci się to, z Leo.
Zamurowało mnie gdy to mówił. Byłam przekonana, że będzie na mnie zły, że... ja chyba myślałam, że on mnie nadal kocha. A jak widać, on sobie dobrze radzi beze mnie. Cieszę się, że mu się ułożyło.
-Też mam nadzieję, że ułożył sobie z kimś życie.
Uśmiechnęłam się do niego i już chciałam iść do Leo, jednak Marc mnie zatrzymał.
-Prawdę mówiąc, to mam kogoś. Kuzynkę Loreny, z którą byłem na weselu, pamiętasz? To naprawdę świetna dziewczyna. Może będzie z tego coś poważnego, w końcu nie jestem już najmłodszy. Ale co ja ci tu będę opowiadał, leć do Leo, już pewni czeka na ciebie i ciesz się ostatnią wolnością jak to Lorr powiedziała.
-Dziękuję Marc.
Powiedziałam tylko i po uśmiechnięciu się do niego wróciłam do Leo.
Czy to możliwe, by wszystko układało się tak dobrze? Etap Marca i czasu sprzed wypadku definitywnie zakończony i to ze strony mnie i ze strony Marca, teraz czas otworzyć nowy etap: Ja, Leo i nasze dziecko.

23.
 
Pięć miesięcy później.

Właśnie wróciliśmy z Brazylii. Przez dwa tygodnie byliśmy w Rio de Janerio, nie był to wyjazd służbowy, nic z tych rzeczy. Pojechaliśmy z Leo wypocząć. Za dwa miesiące urodzi się nasze dziecko. Nie wiemy jeszcze jaka płeć, jestem umówiona na wizytę jutro rano, wtedy dowiem się, czy będziemy mieli córeczkę czy synka. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Minimum raz w miesiącu chodzę do lekarza na kontrolę. Normalnie chodziłabym rzadziej, ale Leo jest aż nadopiekuńczy, on chce, bym była pod stałą opieką lekarza. Bardzo się zmienił. Na lepsze. Nie spędza już tyle czasu w pracy, nie wychodzi z domu wieczorami, jest przy mnie zawsze, gdy go potrzebuje. Naprawdę go kocham, jednak jest jedno, przez co mam do niego żal... Cały czas mi powtarza, że mnie kocha, że cieszy się na myśl o naszym dziecku, mówi, że chciałby spędzić ze mną całe życie, jednak nie poprosił mnie jeszcze o rękę... Wiem, że małżeństwo nie zmieniło by między nami za dużo, ale jednak małżeństwo to małżeństwo... Inaczej brzmi, gdy mówię mąż, a niżeli chłopak...
Ale jestem cierpliwa, wiem, że mnie o to zapyta. Może czeka, aż dziecko będzie na świecie? Może nie chce mnie teraz przemęczać? Bo brzuch mam już dość duży. A załatwiania przy ślubie jest dość dużo...
Byliśmy niedawno u Loreny, już chyba szósty raz. Carlota z miesiąca na miesiąc jest coraz większa. Gdy mieszkali tutaj w Barcelonie nie zauważałam tak tego. Lecz teraz, gdy widzę ją raz w miesiącu widzę, jak bardzo się zmienia i jak bardzo pięknieje. Jest po prostu cudnym dzieckiem. Już nie mogę się doczekać, jak za rok będzie bawiła się z moim maleństwem...
Lorena już zażądała, że chce być matką chrzestną, że nie wyobraża sobie, że wybrałabym kogoś innego. Bo szczerze, kogo miałabym wziąć? Mam kilka znajomych, ale z żadną tak bardzo się nie zaprzyjaźniłam, nie to co z Loreną. Mimo, że teraz mieszkamy daleko od siebie, nasze relacje się nie zmieniły. Rozmawiamy codziennie, jesteśmy na bieżąco ze swoimi sprawami, cieszę się, że wszystko tak dobrze się ułożyło.
Ostatnio Lorr przesłała nam pocztą jak to sama powiedziała „kilka” rzeczy dla maleństwa. Tak, kilka... Pół garażu jest przez to zajęte. Póki co nawet jeszcze tego nie oglądaliśmy, po pierwsze nie było czasu, a po drugie nie wiemy jaka będzie płeć, jeżeli to chłopiec, to różowe rzeczy raczej odpadają. A poza tym, jest jeszcze za wcześnie, by urządzać pokoik, ale Lorena się uparła...
Do lekarza musiałam pójść sama, Leo miał ważne spotkanie, nie mógł go przegapić, ja to rozumiem. Poszłam sama i dowiedziałam się, że nasz pierwszy syn urodzi się czternastego lutego, w walentynki. Tak, będziemy mieli synka. Cudownego małego Leo, jak ja się cieszę! Jest zupełnie zdrowy, proporcje ma w normie, brak jakichkolwiek zakłóceń. Lekarz powiedział, że i ja i mój synek jesteśmy okazami zdrowia. Już nie mogę się doczekać, jak za dwa miesiące pierwszy raz go do siebie przytulę!
Po wizycie u lekarza, wybrałam się na obiad, zjadłam w jednej z małych restauracji w rynku i po szesnastej wróciłam do domu. Leo już tam był. Siedział w salonie z laptopem na kolanach i zapisywał coś w swoim notesie.
-Cześć kochanie.
Pocałowałam go w policzek i ściągnęłam swój błękitny płaszcz po czym powiesiłam go na wieszaku i włożyłam mięciutkie kapcie.
-Cześć. I jak u lekarza?
Odłożył laptopa i spojrzał na mnie. Jak najszybciej usiadłam obok niego, by przekazać mu tą radosną informację.
-Z maleństwem wszystko dobrze, rozwija się prawidłowo, ze mną też wszystko dobrze.
-Wiadomo już, co to będzie?
Położył rękę na na moim brzuchu, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
-Będziemy mieli syna, Leo.
Tą wiadomość chciał usłyszeć, już kiedyś mi mówił, że chciałby mieć chłopca, teraz jego marzenie się spełniło.
-Naprawdę! To cudownie!
Pocałował mnie, a później mój wypukły już brzuch.
-Musimy mu wymyślić imię, masz jakieś propozycje?
Fakt, dziecko musi mieć imię, musimy się zacząć do niego przyzwyczajać, w końcu za dwa miesiące będzie częścią naszego życia.
-Może Flavio? Zawsze chciałem tak nazwać mojego syna.
Gdy tylko usłyszałam to imię, od razu poczułam, że będzie idealne dla naszego syna. Flavio Maydi Cardenas, czyż to nie pięknie brzmi? Naprawdę nie mogę doczekać się, aż on będzie już z nami.
{}{}{}*{}{}{}
Gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział mi, że wkrótce będę miał kobietę, przy której będę chciał spędzić resztę życia, a mało tego, będę się spodziewał dziecka, to chyba bym go wyśmiał. Jeszcze niedawno najważniejsza była dla mnie praca, teraz wiem, teraz czuje, że mam dla kogo żyć. Ale niestety, jest coś, co w całej tej euforii i szczęściu mnie zamartwia... Coś, o czym Shanti nie ma pojęcia. Już tyle razy chciałem jej powiedzieć, raz byłem naprawdę blisko, ale stchórzyłem w ostatniej chwili. Nie wiem jakby zareagowała na wieść, że jestem dilerem narkotyków. Że przewożę je z różnych części świata wybierając te najdroższe i sprzedaje za ogromne pieniądze. Na nich zbijam większą fortunę niż na hotelu.
Postanowiłem, że nic jej nie powiem. Skoro w dwa lata nic się nie dowiedziała, to teraz też się nie dowie. Zamierzam to rzucić. Dla dobra naszej rodziny, dla naszego synka, dla Shanti. Nie chce, żeby uważała mnie za przestępce, ale niestety nim jestem. Byłem głupi, że w to się wplątałem. Ale miałem dość wyciągania pieniędzy od ojca. Zaczęło się od drobnych przemytów, ale z roku na rok przemysł się rozrastał, klientów przybywało. Czasami zdarza się, że nasz przedstawiciel w danym kraju kupuje u mnie narkotyki, taki biznes dwa w jednym. Ale teraz już wystarczy. Kończę z tym. Tylko teraz muszę poinformować moich kumpli po fachu... Nie będą zadowoleni...
Został miesiąc do urodzin Flavio. Pokoik mamy już niemal skończony. Brakuje tylko łóżeczka i ciuszków w szafkach.
Postanowiłem wykorzystać to, że Shanti poszła na zakupy. Poszła kupić wszystkie potrzebne rzeczy, ja w tym czasie wybrałem się tam, gdzie powinienem iść już dawno temu. Zapiąłem czarną kurtkę, szyję zakryłem szalikiem i po zamknięciu drzwi na klucz wyszedłem z domu.
Umówiłem się z moimi kolegami w neutralnym miejscu. Poza tym nasze miejsce spotkań zalało po ostatnim obfitym deszczu, jeszcze nie wyschło wszystko.
Pojechałem samochodem pod jedną z galerii handlowych. Zaparkowałem samochód i wyszedłem z niego, po czym oparłem się o maskę. Zima... Jak ja nie lubię tej pory roku. W dodatku dzisiaj jest jeszcze taka dziwna pogoda. Niby słońce świeci, jest dość ciepło, jak na styczeń, ale w każdym momencie może zacząć padać. Zresztą chmury już się zbierają...
Stałem tak kilka minut, aż zobaczyłem moich kumpli. Dwóch wysokich, postawnych mężczyzn pewnym krokiem kroczyło w moją stronę.
-Cześć panowie, dobrze, że was widzę, musimy porozmawiać.
Zacząłem po podaniu sobie ręki na przywitanie.
-Stało się coś?
Zaczął jeden z nich, Marcel. Z tymi chłopakami znam się odkąd pamiętam. Mimo, że pochodzimy z zupełnie innych sfer, nasze drogi się spotkały, znaleźliśmy wspólny język i zaprzyjaźniliśmy się. Pierwszego poznałem Marcela. Jego mama pracowała u nas jako pomoc domowa, gdy mieliśmy po sześć lat. To dzięki niemu poznałem Hugo. Hugo jest od nas starszy, o trzy lata. To on wciągnął nas w narkotyki, wszystko co złe, poznałem dzięki niemu. Ale kocham go jak brata, zresztą Marcela też. To ja pomogłem im wyjść na prostą. Do pracy w hotelu się nie nadawali, pieniędzy za nic im dać nie mogłem, ten biznes z narkotykami bardzo im pomógł. Dorobili się domu, samochodu, odłożyli na późniejsze lata. Wydaje mi się, że oni też chętnie zostawią już narkotyki i spróbują żyć normalnie.
-Wiecie, że za miesiąc urodzi mi się syn. Niedługo oświadczę się Shanti. Na wiosnę mam zamiar wziąć z nią ślub. Chciałbym się już ustatkować, żyć jak taki stary nudziarz, monotonnie, ale stabilnie, z kochającą rodziną. Nie wiem, czy wiecie do czego zmierzam... Chciałbym już zakończyć zabawę z narkotykami. Wystarczy mi już, te osiem lat to naprawdę długo. Teraz nie jestem sam, czuję się odpowiedzialny również za Shanti i nasze dziecko. Nie mogą mnie teraz zamknąć w więzieniu, a dwa razy było już blisko. Mama nadzieję, że mnie zrozumiecie i może nawet postąpicie tak jak ja. Co wy na to?
Chłopaki wyglądali na zdezorientowanych. Nie sądzili chyba, że ja, Leonardo Maydi kiedykolwiek powiem, że chce mieć stabilne życie, to jest w ogóle do mnie nie podobne, ale chce zmienić się dla Shanti, bo wiem, że ona takiego życia właśnie chce.
Przegadaliśmy jeszcze kilka minut, aż uzgodniliśmy, że wszyscy odchodzimy z tego przemysłu. Tak będzie najlepiej. Nie będę musiał martwić się, że któryś z nich trafi za kratki. Może teraz, będę mógł ich normalnie przedstawić Shanti? W końcu to moi kumple.
Niedługo po tym się pożegnaliśmy. Oni poszli w swoją stronę, a ja poszedłem do środka galerii, gdzie czekała na mnie już Shanti.
Pochodziliśmy jeszcze chwilę po sklepach, kupiliśmy wszystko to, co ona uznała za stosowne i wróciliśmy do samochodu.
Jak zawsze wrzuciłem telefon na półeczkę pod radiem i zapiąłem pasy.
-To gdzie teraz? Jakaś kolacja?
Zapytałem.
-Tak! Mam ochotę na makaron.
Odpaliłem samochód i ruszyłem w stronę naszej ulubionej włoskiej restauracji w centrum.
{}{}{}*{}{}{}
Jak oni to robią, że ten makaron jest taki pyszny? Za każdym razem smakuje inaczej, a mimo to równie pysznie, czasami nawet lepiej. To jest prawdopodobnie jedno z naszych ostatnich takich wyjść. Ja już ledwo się ruszam, za kilka tygodnie będzie z nami Flavio i nie będziemy mieli czasu na takie wyjścia. Czasami zastanawiam się, czy dziecko między nami nic nie zmieni, na gorsze. Ale później uświadamiam sobie, że on może nas tylko do siebie zbliżyć. Dzięki niemu będziemy rodziną, prawdziwą, kochającą się rodziną. Tak bardzo nie mogę się doczekać!
Po zjedzeniu kolacji wróciliśmy do samochodu. Pogoda się pogorszyła. Zrobiło się ciemno, zaczęło lekko padać... Beznadziejnie, jednym słowem.
-Do domu?
Spytał się Leo.
-Tak, zmęczona już jestem.
Te zakupy mnie wymęczyły. Nie tak łatwo jest chodzić z tak wielkim brzuchem. Dobrze, że jeszcze tylko miesiąc, jest mi coraz ciężej.
Samochód ruszył, a ja wygodnie rozłożyłam się w fotelu.
-Chciałbym, żebyś jutro poznała moich dwóch przyjaciół.
-O, dobrze. Zaprosimy ich do domu? Mogę coś ugotować.
-Nie, nie chce żebyś się przemęczała, zamówimy coś.
Leo tak bardzo się o mnie troszczy, jest idealny. Chciałam położyć dłoń na jego ramieniu, jednak usłyszałam dźwięk esemesa jego komórki.
-Zobacz kto to.
Powiedział. Sięgnęłam po telefon i zobaczyłam napis: Hugo.
-To od Hugo.
-Nie czytaj tego!
Krzyknął Leo, jednak zdążyłam już włączyć wiadomość.
-Leo... Co to ma być?
Spytałam przerażonym głosem po chwili. To co przeczytałam sprawiło, że nie wiedziałam co mam myśleć, o co chodzi?
-”Słuchaj stary! Ostatnia akcja. Facet z Kolumbii ma do sprzedania kilogram najlepszej jakości i to w niskiej cenie! Sprzedamy to z dziesięciokrotnym zyskiem a i jeszcze zajaramy sobie co nieco. Przyjdź jutro rano, omówimy szczegóły”
Przeczytałam na głos i widziałam zakłopotanie na twarzy Leo.
-Co to jest? Co będziecie jarać? Co ty sprowadzasz? Leo, jesteś dilerem?
Krzyczałam na niego wymachując jego komórką.
-Nie jestem! To, to pomyłka!
Również zaczął na mnie krzyczeć, a samochód zaczął jechać szybciej...
-Leo! Nie okłamuj mnie! Jesteś dilerem narkotyków? W co ty się wciągnąłeś? Powiedz mi!
-To nie twoja sprawa! I zamknij się!
-Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Jesteś przestępcą! Jak długo to robisz!?
Do oczu zaczęły mi napływać łzy, czułam się tak bezsilna, jestem z przestępcą...
-Zamknij się!
Tylko to potrafił mówić? Byłam tak zdenerwowana, a do tego dochodził strach. Leo jechał tak szybko. Pędził ulicą i nie zwracał uwagi na nic, kompletnie, nie patrzył nawet na światła. Nie zwolnił nawet jak powiedziałam, że nas zabije, że się boje o nasze życie, o życie Flavio...
{}{}{}*{}{}{}
Słychać tylko pisk opon i krzyk kobiety, która widzi za głową swojego ukochanego nadjeżdżającą ciężarówkę. Ona miała zielone światło, czarny sportowy samochód powinien teraz stać przed światłami, dlaczego tego nie zrobił? Bo jego kierowca pędził jak poparzony, nie zwracając uwagi na nic. Można powiedzieć, że stracił kontakt z rzeczywistością. Zapomniał, że wiezie ze sobą kobietę w ciąży. Kobietę, którą tak bardzo kochał, a naraził ją na niebezpieczeństwo. Jak wiele wypadków zdarza się przez przypadek, ale ich skutki są nieodwracalne...


###########

 Tak więc byłoby na tyle. 
Opowiadanie zakończyło się tak jak chciałam, jednak nie przekazałam go Wam tak jak chciałam. Te dwa rozdziały były wklejane na szybko.Same widzicie, nie mają nawet obrazków... Szczerze mówiąc, tego pierwszego nawet nie przeczytałam. Powstał dawno, jednak nie miałam czasu go wkleić. Tak więc przepraszam za błędy, jeżeli tam się pojawiły.
Wydaje mi się, że to będzie ostatni mój blog z piłkarzami Barcelony w tle. 
Mam już zaczętą kontynuację Bibi, jednak nie ujrzy ona światła dziennego. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek zacznę prowadzić bloga, to nie będzie on oparty na piłce nożnej, będzie taki... neutralny, ale nie wiem, czy w ogóle powstanie, mało prawdopodobne. 
Dobra, więc żegnam się Wami, dziękuję za wszystkie komentarze, za to miłe i mniej miłe. Mam nadzieję, że moje opowiadania choć trochę Wam się podobały, że moja praca nie poszła na marne.
Ode mnie to tyle, cześć! :)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział dwudziestypierwszy

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak dobrze się bawiła. To wesele było najlepsze! A cała zabawa zaczęła się po północy. Myślałam, że wcześniej widziałam szalone tańce na parkiecie. Ale to, co wyprawiali, gdy dzieci poszły już spać to była istna dzicz! Dosłownie! Faceci ubrani tylko do połowy tańczyli na parkiecie z przypiętymi uszami lwa i ogonem, prosili do tańca pierwszą dziewczynę, którą tylko zobaczyli. A nie było ty zwykłe tańce... Niestety też musiałam zatańczyć. Mimo, że się broniłam, wykręcałam, byle tylko pozostać na swoim miejscu, Leo udało się mnie wyciągnąć. Te jego kocie ruchy na parkiecie, dłonie zmysłowo dotykające moje ciało... Widziałam jak inne dziewczyny się na niego patrzyły, gdy z nagą klatą kręcił swoim zgrabnym tyłeczkiem... Mam szczęście, że jest on cały mój.

Piłkarze Barcelony nie są do końca normalni... Naprawdę. Pomijając już tańce na stole, zjeżdżanie po barierce od schodów, ale to, co zrobili w środku nocy, to było naprawdę nienormalne. Gdzieś około trzeciej nad ranem, zauważyłyśmy z Loreną, że gdzieś wcięło naszych facetów. Znalazłyśmy ich na plaży. W towarzystwie ośmiu piłkarzy Barcelony, kompletnie nagich biegnących do morza... Przyznam, było to dość dziwne, ale mi tam się podobało. Szczególnie jak cali przemoczeni wyszli z wody... Leo był już kompletnie pijany, zresztą tak samo jak wszyscy inni, nawet chłodna woda mu nie pomogła. Zaczął nagi przytulać się do mnie, a potem, gdy chciałam mu się wyrwać, bo dość niezręcznie się czułam, on po prostu wziął mnie na ręce i pobiegł do wody. Na początku myślałam, że zaraz go utopie! Zniszczył moją ukochaną sukienkę, popsuł fryzurę i makijaż! Byłam taka wkurzona! Ale tylko przez chwilę. Ja krzyczałam, a on mnie pocałował i się uspokoiłam.
Poszliśmy się wysuszyć i ubrać do jednego z pokoi, oczywiście nie obeszło się bez krótkiego pozostania w łóżku...
Ja założyłam jedną z sukienek Loreny, Leo założył to co wcześniej, jego ciuchy w odróżnieniu od moich nie były mokre.
Dalej, przyznam, że nie bardzo pamiętam co się działo. Za dużo tego alkoholu, za dużo. Jednak nie żałuje. Bawiłam się cudownie! Cris i Lorena, to cudowna para.
{}{}{}*{}{}{}
Lot do Niemiec potrwał krótko, po kilku godzinach byliśmy już na lotnisku w Berlinie. Tam odebrał nas jakiś gościu i czarną limuzyną zawiózł nas do hotelu.
W Berlinie stoją już trzy hotele z marką mojego ojca i bardzo sobie je cenią. Ten, jest największy, najbardziej ekskluzywny i najładniejszy. A co z tym idzie, najdroższy.
Jako, że potrafię mówić po niemiecku, sam poszedłem na spotkanie z tutejszym właścicielem hotelu, a Shanti miała czas dla siebie. Mieliśmy spotkać się o szesnastej w jednej z restauracji, zjeść obiad.
Nie lubię takich spotkań. Właściwie nic się na nich nie robi. Przez dwie godziny siedziałem i chwaliłem prace tego gościa, że tak świetnie prowadzi nasz hotel, że ja, a w szczególności mój ojciec jest zadowolony, że to właśnie on jest naszym przedstawicielem tutaj w Berlinie. Mówimy to wszystkim, zawsze.
Wspomniałem już, że nie lubię takich spotkań? Coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy chce tak pracować do końca życia. W sumie, to nie mam na co narzekać, tylko te nudne i bezsensowne spotkania. A mógłbym teraz spędzać czas z Shan...
{}{}{}*{}{}{}
Jako, że nie musiałam spędzać południa na sprawach służbowych, wybrałam się na zakupy. Taksówkarz zawiózł mnie do największej galerii handlowej w mieście, Leo dał mi swoją kartę kredytową, a ja oddałam się temu, co wprost uwielbiam! Chodziłam od sklepu do sklepu i kupowałam to, co naprawdę mi się spodobało, a trochę tego było. Kupiłam dwie pary nowych spodni jeansowych, trzy koszulki, bluzę, zwykłą szarą z kapturem i buty na koturnie. Nie chciałam kupować więcej, bo nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc nosić torebki. Teraz przydałby mi się Leo. Nawet, gdy nie ma go przy mnie przez kilka minut, ja już tęsknie. Kocham go tak mocno!

Chwilę przed szesnastą siedziałam już przy stoliku w jednej z restauracji i czekałam na Leo. Mieliśmy razem zjeść obiad. Chciałam z zamówieniem poczekać na niego, jednak nie przyjeżdżał, a minuty mijały... Zamówiłam kawę z mlekiem. Leo nie było. Zamówiłam kolejną kawę, a jego nadal n ie było. Może spotkanie się przedłużyło? Zapewne. Zadzwoniłam do niego raz, drugi, nie odbierał. Nagrałam mu wiadomość i napisałam esemesa, informując, że rozumiem i że zjem sama, że spotkamy się w hotelu. Nie śpiesząc się zjadłam obiad i chwilę po siedemnastej wróciłam do hotelu, który stał dosłownie ulicę dalej.
Minęłam recepcję informując, że jestem z Leo i windą wjechałam na piąte piętro. Mieliśmy z Leo mały pokoik, jesteśmy tutaj tylko na jedną noc, rano lecimy do Indii.
Nie długo zajęło mi zrozumienie, że Leo tutaj nie ma. Sypialnia stała pusta, łazienka też, balkon stał zamknięty. Gdzie ten Leo? To spotkanie trwa aż tak długo? A może coś mu się stało? Może miał wypadek? Boże! A jak jemu coś się stało?! Jak leży teraz połamany gdzieś w szpitalu?! Jak jest nie przytomny?! A co, jeżeli nie żyje?! Zaczęłam panikować. W pośpiechu z torebki wyciągnęłam telefon i zaczęłam wydzwaniać do Leo, bez skutku. Po kilku sygnałach włączała się poczta. Odchodziłam od zmysłów czekając na niego w hotelu. Dzwoniłam do tego mężczyzny, z którym się spotkał. Powiedział mi, że rozstali się chwilę po piętnastej, Leo powiedział, że jedzie spotkać się ze mną. To dlaczego nie odbiera moich telefonów? Gdzie on jest?! Naprawdę się boję.
Siedziałam jak na szpilkach czekając na jakaś wiadomość od Leo. Dzwoniłam co chwilę. Nie tylko do niego. Obdzwoniłam najbliższe szpitale pytając, czy przywieźli kogoś jak on to szpitala, na szczęście nie.
Miałam już wyjść z hotelu i sama zacząć go szukać, gdy chwilę po dwudziestej usłyszałam otwierające się drzwi.
Od razu do nich pobiegłam. W drzwiach stanął Leo. Jak zwykle bardzo przystojny i uśmiechnięty. Kamień spadł mi z serca, gdy zobaczyłam, że nic mu nie jest. Ale równocześnie byłam na niego wściekła.
-Gdzieś ty był?! Wiesz jak ja się martwiłam?!
Naskoczyłam na niego, gdy tylko zamknął drzwi.
-Przepraszam, wiem, powinienem zadzwonić... Ale... nie miałem zasięgu, coś z siecią się zepsuło.
Jak gdyby nigdy nic pocałował mnie w usta, odłożył swoją czarną torbę koło łóżka w sypialni i zaczął ściągać z siebie garnitur.
-Gdzie byłeś? Mieliśmy zjeść razem obiad.
Oparłam się o ścianę i z rękami nałożonymi na piersiach spojrzałam na niego.
-Wiem, przepraszam. Jutro ci to wynagrodzę. Byłem u innego klienta. Byliśmy umówieni na jutro rano, ale musieliśmy przełożyć spotkanie. Poinformował mnie o tym w ostatnim momencie, chciałem do ciebie zadzwonić, jednak nie miałem zasięgu, mówiłem ci już.
Gdy skończył to mówić, stał przede mną w samych czerwonych bokserach, resztę ciuchów rzucił na fotel stojący przy oknie.
-Idziesz pod prysznic, ze mną?
Położył dłonie na moich biodrach. Nie mogłam się dłużej na niego gniewać, nie zrobił nic złego, próbował się ze mną skontaktować, nie jego wina, że nie miał zasięgu. Każdemu może się zdarzyć.
Na wspólną kąpiel nie musiał mnie długo namawiać, po chwili szliśmy już do łazienki.
{}{}{}*{}{}{}
Po chwilowym przytulaniu w łóżku, wspólnym śniadaniu i spakowaniu wszystkich ciuchów ruszyliśmy na lotnisko. Kierunek Indie. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zarobimy takie pieniądze, że prawnuki moich wnuków nie będą musiały pracować. Tamtejsi miliarderzy na niczym nie oszczędzają. Teraz też nie będą oszczędzać, już ja się o to postaram.
Nie jestem uczciwym człowiekiem. Już wiele razy okłamywałem ludzi, robię to często, tak łatwiej jest osiągnąć to co się chce i nigdy nie miałem z tym problemu. Zawsze kłamstwo przychodziło mi naturalnie, jak gdybym mówił czystą prawdę. Jednak tym razem było inaczej.

Może to przez to, że znowu okłamuje najważniejszą osobę w moim życiu? Shanti jest dla mnie najważniejsza, a ja jestem wobec niej taki nieuczciwy... Mam wyrzuty sumienia. Ona jest dla mnie taka dobra, kocha mnie, akceptuje takim jakim jestem, a to tylko dlatego, że ja ją okłamuje. Nie mogę jej powiedzieć prawdy. Znienawidzi mnie. Zostawi. Porzuci. A ja się załamie. Nie wyobrażam sobie życie bez niej. Bo ona jest moim życiem. Jest najwspanialszą kobietą, jaką spotkałem w życiu. To z nią chce za pięćdziesiąt lat siedzieć na werandzie naszego domu z widokiem na morze patrzeć jak nasze wnuki się bawią... Naprawdę ją kocham, a nie potrafię być wobec niej szczery... Nie mogę być szczery. Nie chce jej stracić.
W Indiach mamy zamiar spędzić dwa dni. Pierwszy dzień chcemy poświęcić tylko dla siebie, pozwiedzać, zjeść coś miejscowego, kupić pamiątki, a drugiego zabrać się za pracę i wieczorem wrócić do Hiszpanii.
Po długim locie wylądowaliśmy na lotnisku. Był tutaj straszny tłum, straszny gwar. Trudno było się tutaj nie zgubić.
Taksówką przejechaliśmy do naszego hotelu, a że było południe, niemal od razu poszliśmy na obiad. Tutaj mają o wiele lepsze jedzenie niż w Niemczech. Takie ostre, wyraziste! Jak lubię najbardziej. Shanti chyba też smakowało. Ona pochodzi z tych stron. Do Filipin już niedaleko. Zostało tylko przepłynąć dwa morze, całą Tajlandię i Wietnam. Naprawdę już niedaleko. Chciałbym kiedyś zabrać tam Shanti. Wiele razy opowiadała mi, że chciałabym tam pojechać, zobaczyć jak tam wygląda życie. Mówiła mi, że już nie pamięta jak jej tam było. Kiedyś tam pojedziemy, na pewno.
Po obiedzie i szybkim odświeżeniu się wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy Indii. New Delhi jest pięknym miastem. Tyle tutaj luksusowych budowli, wszystko jest piękne, wielkie i kolorowe. Na niczym tutaj się nie oszczędza. Jak już coś się buduje, to z prawdziwym rozmachem.
Nie zdążyliśmy obejrzeć małej cząstki tego pięknego miasta, a wybiła już północ. Jeżeli chcieliśmy być wypoczęci na jutrzejszym spotkaniu, musieliśmy wracać, a to nie było łatwe. Gdybym wiedział, że tutaj będzie tak pięknie, zarezerwowałbym więcej dni dla tego miejsca. Teraz już za późno. Mam plany zaraz po powrocie i nie mogę ich przesunąć.
{}{}{}*{}{}{}
Zdziwiłam się, gdy asystentka miliardera poinformowała nas telefonicznie, że dzisiejsze spotkanie odbędzie się w nietypowych warunkach, bo na statku.
O trzynastej mieliśmy stawić się w porcie i jachtem wypłynąć w rzekę.
Nie pasowało mi połączenie jacht i rzeka. Bo przecież rzeki zwykle są za małe na jachty, przynajmniej takie jakie ja znam. Jednak ta była ogromna. Z trudem można było ujrzeć drugi brzeg stojąc na pomoście.
Jacht był prześliczny. Cały biały, z dodatkowym piętrem, na którego dachu stało jacuzzi.
Na pokład pomogło nam wejść dwóch mężczyzn ubranych w czarne garnitury i okulary przeciwsłoneczne. Od razu poczęstowano nas szampanem i małą tutejszą przekąską.
-Już mi się tutaj podoba.
Powiedział Leo i mocniej ścisnął moją rękę. Byłam tego samego zdania co on, tutaj musi być cudowne, bo co może pójść nie tak?
Przez kilka minut chodziliśmy po pokładzie jachtu i podziwialiśmy to cudo.
-Jeżeli ugadamy się z tym gościem i wszystko pójdzie po naszej myśli, to zarobimy taką kasę, o jakiej nawet nie marzyliśmy.

Leo był taki podekscytowany. Cały czas mi o tym mówił i nie zamierzał przestać, jednak ja nie podzielałam aż tak bardzo jego entuzjazmu. Oczywiście cieszyłam się z pozyskania nowego klienta, nowych milionów, ale moją radość zasłaniało złe samopoczucie. Odkąd weszłam na pokład tego cudownego jachtu, zaczęło mnie kręcić w żołądku, zaczęłam mieć lekkie zawroty głowy. Na początku to zignorowałam, myślałam, że to przez zmianę klimatu, jednak teraz, gdy dłużej jestem na wodzie, czuje się jeszcze gorzej. Czyżbym miała chorobę morską? Oby nie, bo jak ja wytrzymam tutaj kilka godzin? Przecież nie mogę zawieść Leo...
-Shanti, wszystko w porządku?
Usłyszałam zatroskany głos Leo, gdy zatrzymałam się na chwilę przy leżakach i złapałam się za biodra. Strasznie zakręciło mi się w głowie, a statek dopiero co ruszył. Co będzie, gdy wypłyniemy na pełne wody? Może lepiej było, gdybym od razu powiedziała Leo o mojej chorobie? Może mogłabym wysiąść, a teraz?
-Tak, po prostu coś mnie zakuło w brzuchu, już mi lepiej.
Wcale nie. Z każdą minutą, z każdym kolejnym zakołysaniem statku czułam się jeszcze gorzej. Przy naszym kliencie próbowałam to ukryć.
Siedzieliśmy we troje przy okrągłym stoliku na dachu jachtu i jedliśmy obiad. Wyglądało naprawdę apetycznie, jednak ja nie mogłam przełknąć ani kęsa. Raz się zmusiłam, żeby nie zrobić przykrości Panu Sarain, ale prawie to wylądowało z powrotem na talerzu. Cały czas popijałam tylko wino, przynajmniej ono mi nie szkodziło.
Przy obiedzie Leo i pan Sarain doszli do porozumienia. Miliarderowi bardzo się śpieszyło, bo już na jachcie podpisał umowę. Był naprawdę szczęśliwy z możliwości współpracy z nami. Leo tak samo, cały czas się uśmiechał, chwalił naszą firmę, ja ani trochę się nie cieszyłam. Nie miałam na to sił. Z każdą chwilą czułam, że dłużej nie wytrzymam, czułam, jak dzisiejsze śniadanie podchodzi mi do gardła. Naprawdę, więcej nie wsiądę na statek, choćby mnie tam zaciągali siłą, nie wsiądę!
{}{}{}*{}{}{}
Nie wiem co się z nią dzieje. Mówiła mi, że tak się cieszy z pozyskania tego klienta, a cały posiłek nie odezwała się niemal ani słowem. Siedziała cicho, nic niemal nie jadła i jeszcze prawie w ogóle się nie uśmiechała. To nie była ta Shanti, którą chciałem widzieć. Była jakaś dziwna. Chyba naprawdę się źle czuje.
Upewniłem się przy tym, gdy podczas mojej rozmowy z panem Sarainem o miejscowej kuchni wybiegła do łazienki wywracając za sobą krzesło.
-Przepraszam za nią, nie wiem co jej jest.
Poprawiłem krzesło, które leżało na ziemi i spojrzałem na starszego mężczyznę.
-Moje jedzenie jej zaszkodziło?
-Nie, nie! Na pewno nie! Ono jest wyborne. To pewnie przez zmianę czasu, klimatu i to ciągłe zabieganie. Musi odpocząć.
Musiałem jakoś go uspokoić, żeby czasem się nie rozmyślił z naszą umową.
-Niech pan do niej idzie, na dole jest sypialnia, może tam sobie odpocząć.
Zdziwiła mnie jego propozycja, ale tam.
Poszedłem za Shanti. Siedziała w korytarzu obok drzwi od toalety i trzymała się za brzuch. Nie wyglądała dobrze. Cała zbladła, miała smutne oczy i rozczochrane włosy.
-Shan, co jest?
Usiadłem obok niej i lekko ją przytuliłem do siebie.
-Mam chorobę morską. Czuje się beznadziejnie. Wszystko mi wiruje przed oczami, mam zawroty głowy, przepraszam, że Ci nie wspomniałam o tym, ale sama nie wiedziałam.
-Spokojnie, nic się nie stało. Rozumiem. Sarain pozwolił ci odpocząć w jednej z jego sypialni, chodź zaprowadzę cię.
Nie tak wyobrażałem sobie dzisiejsze popołudnie. Mieliśmy razem kąpać się w jacuzzi i opalać na dachu jachtu, a nie siedzieć pod pokładem. Ale niestety... Shanti chwilę po położeniu się na łóżko zasnęła, musiała być naprawdę wyczerpana. Siedziałem przy niej przez kilka minut, później wyszedłem do Saraina.
{}{}{}*{}{}{}
Naprawdę więcej nie wsiądę na statek, w życiu! Tak się cieszyłam, gdy widziałam jak jacht wpływał do portu. Po drzemce czułam się już lepiej, jednak nadal nie tak dobrze jakbym chciała.
Sarain załatwiony, miliony wpływają na konto firmy, możemy wracać do Hiszpanii. Nie mieliśmy nawet czasu na spokojny spacer. Po opuszczeniu jachtu pojechaliśmy do hotelu, spakowaliśmy się i już musieliśmy jechać na lotnisko, by stamtąd udać się do Niemiec, a stamtąd dopiero do Hiszpanii. W sumie trochę dziwi mnie to, że nie latamy prywatnym samolotem. W końcu ojciec Leo ma wystarczająco dużo pieniędzy, by sobie taki kupić. Mam nadzieję, że niedługo o tym pomyśli, bo siedzenie trzy godziny na lotnisku w Niemczech w oczekiwaniu na samolot nie było zbyt fajne.
Po dwudziestej pierwszej nareszcie byliśmy w domu. Mogłam w spokoju wziąć kąpiel, zjeść dobrą kolację i położyć się do własnego łóżka. Tego właśnie mi brakowało.
Leżałam wtulona w ciało Leo, gdy zadzwonił do niego telefon. Zwykle odbiera go przy mnie. Jednak kilka razy w tygodniu zdarzają się takie, gdy odbiera go w innym pokoju, a później wychodzi na godzinę, czy dwie. Teraz był właśnie jeden z tych telefonów.
-Gdzie wychodzisz?
Spytałam, gdy wrócił z salonu, gdzie rozmawiał przez telefon i zaczął zakładać na siebie spodnie i koszulkę.
-Muszę coś załatwić.
-Teraz? O dwudziestej trzeciej w niedziele? Gdzie idziesz? Z kim masz się spotkać?
Wiedziałam, że nie jest ze mną szczery.
-Jezu, Shanti! Powiem ci jak wrócę, śpij i się nie przejmuj.
Pocałował mnie w czoło i jak gdyby nigdy nic po prostu wyszedł zabierając ze sobą czarną torbę.
Mam niby spać? On chyba śmieszny jest! Nie zmrużyłam oka ani na chwilę, czekałam, aż wróci. Bo gdzie on mógł pójść? Do kochanki? Nie, na pewno nie, gdyby miał kogoś na boku, nie dawałby mi takich powodów do podejrzeń. Może naprawdę to nic poważnego? Muszę z nim bardzo poważnie porozmawiać jak wróci. Bo skoro jesteśmy razem, chcemy budować szczęśliwy związek, nie możemy mieć przed sobą tajemnic. Bo taki związek, oparty na kłamstwach nie ma szans.

**************

Kurczę, długo mnie tutaj nie było, prawie cały miesiąc... Ale jakoś samo tak wyszło, że kompletnie nie miałam czasu pisać. Nie wiem też, kiedy pojawi się następny rozdział, ale obiecuję, że będę pracowała nad tym, by pojawił się on jak najszybciej. Ale wiecie, szkoła, trzeba się trochę pouczyć. 
A w ogóle, jak Wam minęły wakacje? Bo mi baaardzo szybko, za szybko.
Dobra, to tyle, do następnego! :* 

wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział dwudziesty

Dzisiaj pierwszy raz od ponad miesiąca spotkam Marca. Mimo, że nic do niego nie czuje, nie ma w moim życiu miejsca dla niego, to jednak nie jest mi do końca obojętny. Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Jak na złość. Nie pamiętam nic co chciałabym pamiętać, a jednak on siedzi mi w głowie. Nawet jak teraz mam Leo, to Marc czasem przebiegnie mi przez myśl. Wiem, że go zraniłam. Zastanawiam się jak radzi sobie beze mnie. Lorena mówiła, że był załamany. Nie kontaktował w ogóle. Przestał przychodzić na treningi, ponoć trener chciał go odsunąć do rezerw. Cristian mi mówił, że nigdy nie widział go w takim stanie. A przecież to on zna go najdłużej. Prawie dwadzieścia lat. Ale tak było na początku. Teraz ponoć się u niego ustabilizowało. Mam nadzieję, że jakoś ułożył sobie życie i pogodził się z tym, że mnie już nigdy nie odzyska. Teraz, gdy mam Leo całkiem inaczej na to patrze. Chyba nawet nie jestem już zła na niego. Wydaje mi się, że mogłabym się nawet z nim dogadać. Ale czy on chce? Obawiam się, że na weselu nie zamienimy ani jednego słowa. Mam również nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Z tego co wiem, nikt mu nie powiedział, że spotykam się z Leo. Wydaje mi się, że to mógłby być bardzo duży cios dla niego. Jeszcze nie tak dawno byłam jego narzeczoną, a teraz spotykam się z innym... Ale to nie moja wina. Nie moją winą jest to, że go nie pamiętam.
Dobra, dość rozmyśleń o Marcu. Pora wziąć się za siebie i sprawić, bym wyglądała pięknie. Oczywiście nie tak pięknie jak Lorena, bo to ma być jej dzień, ale przynajmniej w połowie.
Gdy się obudziłam kilka minut po ósmej, Leo nie było. Nic mi nie wspominał, że będzie wychodził. Mało tego, miałam mu dobrać krawat do garnituru i pomóc mu dobrze wyglądać. Chociaż jemu nie jest za dużo potrzebne- bo mój Leo jest idealny.
Zostawił mi tylko karteczkę na stoliku nocnym. Napisał mi na niej, że przeprasza i będzie w domu około trzynastej. Pięknie, o trzynastej to ja muszę być u Loreny i pomóc jej się przygotować.
No cóż, życie biznesmena nie jest takie łatwe. Już przyzwyczaiłam się, że często ma niezapowiedziane spotkania, taką ma pracę, ja nic nie poradzę.
Leniwie zwlekłam się z łóżka i poszłam pod prysznic. Po dokładnym zmyciu z siebie resztek snu owinięta w ręcznik z mokrymi włosami wyszłam na taras. Oparłam ręce o drewnianą barierkę i spojrzałam na błękitną wodę. Nadal nie mogę uwierzyć, że tutaj mieszkam. Że to jest mój dom. Tutaj jest za idealnie, by to mogło być prawdziwe.
Muszę przyznać, że nawet nie chciało mi się ubierać. A poza tym, miałam zamiar zjeść śniadanie, a gdybym założyła już sukienkę wyjściową mogłabym ja pobrudzić. Tak więc przez następne dwie godziny chodziłam w ręczniku. Zjadłam w tym czasie śniadanie, wypiłam kawę i obejrzałam wiadomości. Później, gdy była już pora przyszykowania się do wyjścia, włączyłam radio i udałam się do łazienki wcześniej z sypialni wzięłam swoją czarną, koronkową bieliznę. Założyłam ją w łazience, a ręcznik wrzuciłam do kosza z brudnymi ciuchami. Włosy zdążyły mi całkowicie wyschnąć i lekko się zakręciły. Wymyśliłam sobie, że właśnie dziś je zakręcę. Raz się żyje, a co! Chwyciłam za lokówkę i zaczęłam robić sobie po kolei małe, zgrabne loczki. Po kilkunastu minutach to one zakrywały moje całe plecy. Spryskałam je jeszcze lakierem, by dłużej się trzymały i wpięłam w nie kilka małych, spineczek w kolorze sukienki, by grzywka nie opadała mi cały czas na oczy. Swoją drogą muszę pójść do fryzjera ją obciąć, bo już naprawdę mnie denerwuje.
Po zrobieniu fryzury wtarłam w swoje całe ciało malinowy balsam. Miałam to zrobić wcześniej, po prysznicu, ale jakoś wyleciało mi z głowy. Gdy balsam już niemal całkowicie wchłonął, zabrałam się za robienie makijażu. Nie chciałam odstraszać make-upem. Zrobiłam dwie równe, czarne kreski na górnych powiekach, lekko wyjeżdżając za kąciki oczu, dolne podkreśliłam tylko przy zewnętrznej części oka. Dalej natuszowałam rzęsy, pomalowałam usta delikatnie czerwoną szminką i gotowe.
W sypialni, na szafie, na białym wieszaku wisiała moja dzisiejsza kreacja. Ta sukienka była naprawdę prześliczna! Cieszyłam się na samą myśl, że ją włożę. Miała kolor morza, tego samego, które widziałam dziś rano i tego, które widzę teraz zerkając przez wielkie okno w sypialni. Zwinnym ruchem włożyłam na siebie to cudo i delikatnie wyprostowałam ją rękami. Leżała idealnie. Nie mogę się doczekać, jak Leo mnie w niej zobaczy. Ze srebrnej szkatułki, którą kupił mi Leo wyciągnęłam delikatne, małe kolczyki i naszyjnik do pary. Założyłam na siebie biżuterię i spryskałam się jeszcze malinowymi perfumami.
Zegar wskazywał godzinę dwunastą czterdzieści, gdy ja zakładałam moje czarne buty na wysokim obcasie. Powinnam już być w drodze do Loreny, ale wiem, że muszę zaczekać na Leo. Gdy wkładałam do małej torebki chusteczki i szminkę dostałam esemesa od Loreny.
Shanti, zapomniałaś? Ja czekam tutaj na Ciebie, w moim najważniejszym dniu w życiu, a ciebie nie ma! Przyjeżdżaj szybko!
Nawet nie chciałam jej tłumaczyć, dlaczego się spóźniał. Odpisałam jej tylko, że za dwadzieścia minut będę. Gdy wkładałam komórkę do torebki, usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe, a już po chwili w drzwiach sypialni stanął jak zwykle uśmiechnięty Leo.
-Jeszcze nie pojechałaś?
Spytał na powitanie.
-Czekałam na ciebie. Ubieraj się szybko, musimy jechać!
Niemal na niego krzyknęłam i zaczęłam wyciągać mu garnitur, który ma na siebie włożyć.
Gdy szukałam odpowiedniego krawatu, który pasowałby do mojej sukienki, poczułam dłonie Leo na moim brzuchu.
-Ślicznie wyglądasz.
A zaraz po tym poczułam jego usta na mojej szyi.
-Leo!
Nie łatwo mi było mu odmówić. Najchętniej zostałabym teraz z nim, w łóżku jednak wiem, że nie mogę.
-Ubieraj się.
Odwróciłam się do niego przodem i pocałowałam go w policzek i po chwili oddaliłam się od niego na kilka metrów, zaczęłam przeglądać się w lusterku.
-W poniedziałek lecimy do Niemiec.
-Gdzie?
Odwróciłam się w jego stronę. Wiązał sobie krawat.
-Do Berlina. Do klienta. Pokazać się, tak jak ostatnio. A z Niemiec lecimy do Indii. Jakiś miliarder chce by nasz hotel powstał w jego mieście. Tylko ma takie wymagania, że powiedział, że przez telefon nie będzie nic uzgadniał. Trzeba pojechać i dowiedzieć się o co dokładnie mu chodzi.
-Mam jechać z tobą?
Spytałam, gdy pomagałam mu wiązać krawat.
-No oczywiście. Bez ciebie nigdzie nie jadę.
Poczułam jego usta na moim czole.
On jest cudowny, jestem ogromną szczęściarą, że mam go przy sobie.
Gdy byliśmy gotowi do wyjścia, zabraliśmy torby z prezentami dla Państwa Młodych i mojej chrześnicy i pojechaliśmy do domu państwa Tello.
{}{}{}*{}{}{}
Nie jestem człowiekiem ze stali, chociaż próbuje taki być. Muszę przyznać, że im bliżej miejsca byliśmy, tym bardziej się denerwowałem. Nawet uspokojenia Shanti nie działały. Zależy mi na tej dziewczynie, a jakby nie było, to byli jej przyjaciele, głupio byłoby się zbłaźnić na ich oczach. Widziałem jak Shanti cieszy się na samą myśl o nich. Całą drogę buzia jej się dosłownie nie zamykała, uśmiech nie schodził z jej twarzy, a jej czarne oczka świeciły się jak iskierki. Jest prześliczna, a w dodatku cała moja.
-To tutaj.
Zatrzymaliśmy się pod dużym, dwupiętrowym białym domem ogrodzonym wysokim, marmurowym płotem. Na podjeździe przed domem stało już kilka samochodów, ze dwa może. Gdy wyszliśmy z samochodu i staliśmy pod domofonem, ujrzałem fotoreporterów. Co to za znajomi są?
-Shan, ci twoi znajomi to jakieś gwiazdy są?
Fotoreporterzy nie zwracali uwagi na to, czy my jesteśmy sławni, czy nie, cały czas robili nam zdjęcia. Mieli jeszcze tyle tupetu, by powiedzieć nam byśmy dla nich za pozowali, oczywiście się nie zgodziliśmy.
-A nie powiedziałam ci? To jest piłkarz tej całej FC Barcelony.
Drzwi od furtki otworzyły się, a my zostawiając fotoreporterów samych weszliśmy na podwórko.
Kiedyś miałem możliwość spotkać się z tymi całymi piłkarzami. Budowaliśmy dla nich domek przygotowawczy przed meczem niedaleko stadionu. Z tego co wiem, to sobie go chwalą. Spotykają się tam przed każdym domowym meczem, odpoczywają, wyciszają się, lub hałasują, co kto lubi, a później razem jadą na stadion. Właśnie wtedy ich poznałem. Ale nie była to żadna atrakcja dla mnie. Ja się nawet nożną nie interesuje. Wiem jak niektórzy z nich mają na imię, w końcu mieszkam w Barcelonie, oni są tutaj czczeni nie ma możliwości, by nie znać żadnego. Musiałbym chyba nie wychodzić z domu i żyć bez prasy i telewizora.
Gdy staliśmy pod drzwiami i już mieliśmy wchodzić, Shanti chwyciła mnie za rękę.
-Troszkę się denerwuje.
Dodała jeszcze i otworzyła drzwi.
Ona się denerwuje? Ona? To co ja mam powiedzieć?
U progu przywitał nas jakiś starszy pan. Pewnie ojciec któregoś z nowożeńców.
Shanti od razu pobiegła na piętro do panny młodej, ja miałem zająć się sobą, a że nikogo tutaj nie znałem, zacząłem oglądać dom.
Był ładny. Może nie tak przemyślany i elegancki jak mój, ale ładny. Jednak nie zamieniłbym się, nie chciałbym tu zamieszkać. Za duży jest dla mnie, ja póki co rodziny nie planuje mieć.
Po domu kręciło się już kilka osób. Byli na pewno rodzice obojga państwa młodych, dwóch mężczyzn w garniturach i jakaś laska, całkiem ładna.
Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, a że na blacie w kuchni zobaczyłem drinki z parasolkami, postanowiłem się poczęstować. Osobiście uważam, że mieszanie wódki z takimi kolorowymi soczkami, lodem i wszystkimi tymi ozdobami to grzech, ale skoro niczego innego nie mają, to niech będzie. Wino, a tak, winem mogli by mnie poczęstować. Z drinkiem w ręku zacząłem kręcić się po domu, zresztą nie tylko ja. Czworo starszych ludzi siedziało na kanapie z małym dzieckiem, to chyba ta Carlota, o której tyle opowiadała mi Shanti. Jakiś brunet z tą panną stali na tarasie, jedyne co mi się nie spodobało, to to, że ten facet cały czas mnie obserwował, aż trochę nie zręcznie się poczułem. Gdy już chciałem do niego podejść, bo moja cierpliwość się skończyła, zza moich pleców usłyszałem głos.


-Ty jesteś Leo?
Za mną stał wysoki brunet, ogolony prawie na łyso, tylko na górze zostawił placek z czarnych włosów. Ubrany był w ciemny garnitur, z kwiatkiem koloru bordowego przypiętym do marynarki.
-Tak.
Odpowiedziałem mu, a on wyciągnął do mnie rękę w geście powitania, uścisnąłem ją.
-Jestem Cristian. Shanti dużo nam opowiadała o tobie. Cieszę się, że wam się ułożyło. Póki co musimy poczekać jeszcze na moją żonę, znaczy przyszłą żonę i jedziemy do restauracji. Rozgość się, zresztą widzę, że już poczęstowałeś się napojem. W kuchni są jeszcze drobne przekąski, częstuj się jeśli chcesz. Ja muszę iść, muszę, właściwie nawet nie pamiętam co powinienem zrobić, ale coś na pewno, Lorena zawsze coś wymyśli.
I odszedł. Bardzo pozytywny człowiek. Cały czas gada, nie miałem nawet możliwości mu przerwać. Naprawdę, bardzo fajny facet.
{}{}{}*{}{}{}
Przyszła z kimś? Nigdy bym nie pomyślał, że niemal obcego chłopaka przyprowadzi na ślub naszych przyjaciół. Ja, ja to co innego. Przyszedłem z Marissą, bo to kuzynka Loreny. Ona nie miała z kim przyjść, ja też nie miałem partnerki, to Lorena stwierdziła, że przyjdziemy razem. Muszę przyznać, poczułem ukucie zazdrości, gdy zobaczyłem ich razem wchodzących do domu Crisa. Ale bardziej niż zazdrość czułem smutek. Smutek spowodowany tym, że teraz to Leo jest dla niej najważniejszy, nie ja. Kiedyś to ja o nią dbałem, kochałem, sprawiałem, by uśmiech nie schodził z jej twarzy, a teraz? Teraz nie mam nic. Zostaje mi tylko patrzeć, jak jest im ze sobą dobrze. Ale postaram się, by jak najmniej było widać to, jak jest mi ciężko.
Było chwilę po piętnastej, gdy na schodach na piętrze stanęła w białej, pięknej sukni Lorena. Wyglądała zjawiskowo. Automatycznie wszystkie oczy powędrowały na nią. Nie dziwie się. Pamiętam, jak mówiła, że tego dnia chce wyglądać jak księżniczka i jej to się udało. Była prześliczna, co tu dużo gadać. Ten Cris to szczęściarz.
Jednak moje oczy wpatrywały się w kogoś innego. Gdy Lorena zeszła po schodach do Cristiana, który czekał na nią przy pierwszym schodku, u góry pokazała się postać tak piękna, że aż zaschło mi w gardle. Matko Boska, jak ona jest śliczna! Teraz podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż wcześniej, a to pewnie przez to, że wiem, że jest dla mnie niedostępna.
-Wszystko w porządku?
Pod ramię złapała mnie Marissa. Wysoka, brązowooka blondynka.
-Tak, w porządku.
Gdy mój wzrok powędrował z powrotem na schody, Shanti stała już w objęciach Leo.
-Chodźmy.
Złapałem Marissę w pasie i wraz ze wszystkimi pojechaliśmy do kościoła.
Mały, kameralny, drewniany kościółek mieścił się niedaleko plaży, na wysokiej górce, tam już czekali na nas wszyscy goście. Ceremonia ślubna zaczęła się o szesnastej. Na początku ksiądz udzielił sakramentu ślubu. Ja stałem za Crisem, Shanti za Loreną. Same zaślubiny trwały krótko, bo tylko niecałe dwadzieścia minut. Co chwilę zza moich pleców było słychać szlochanie którejś z ciotek, czy babek państwa młodych. Sama Lorena też uroniła nie jedną łzę, w końcu to wydarzenie zapamięta na zawsze, życzę im jak najlepiej z całego serca. Niech będą ze sobą aż do śmierci, i niech zawsze żywią do siebie takie uczucie jak w dzisiejszym dniu, albo nawet większe. Ja, cały czas ukradkiem zerkałem na Shantillę, nie mogłem się powstrzymać, ona nadal na mnie działa.
Gdy Cris i Lorena wymienili się już obrączkami, Shanti jako matka chrzestna poszła po Carlotę, którą do tej pory pilnowała mama Loreny. Przyniosła małą, całą owiniętą w biały kocyk, podała ją Lorenie. Ksiądz pokropił jej główkę, nawet nie zapłakała, cały czas uśmiech gościł na jej twarzy.


Gdy Carlota została już ochrzczona, we troje jako pierwsi wyszli z kościoła, a za nimi reszta gości. I zaczęło się to, czego najbardziej chyba nie lubię, czyli składanie życzeń i to obcałowywanie... Nigdy nie wiadomo co powiedzieć, bo co, takie zwykłe szczęścia i miłości... proste, chyba najlepsze, ale każdy tak mówi. Na szczęście, póki co nie musiałem składać życzeń, zrobię to na końcu. Carlotę przejęła jej babcia, Państwo Młodzi zostali dopadnięci przez gości, a ja z Shanti zbieraliśmy prezenty i zanosiliśmy je do samochodu. Cała ta zabawa potrwała grubo ponad czterdzieści minut. Po co fakt, to fakt, gości na weselu jest dużo. Coś około dwóch stów. Cris stwierdził, że kumple z drużyny muszą być obecni wszyscy, oni plus ich partnerki to ponad pięćdziesiąt, ich rodziny... Nie chce wiedzieć, ile oni na to wesele wydali, ale w sumie mają kasę, raz biorą ślub to niech wydają.
{}{}{}*{}{}{}
Wesele odbyło się w bardzo eleganckiej restauracji na plaży, całkiem niedaleko kościółka, dlatego przeszliśmy do niego pieszo. Cały czas towarzyszyli nam paparazzi. W końcu ślub bierze jedna z gwiazd Barcelony, a pozostali zawodnicy są jego gośćmi.
Na szczęście nie mieli wstępu ani do restauracji, ani nigdzie w obrębie siedmiuset metrów.
Sala była ślicznie przystrojona, w kolory beżowe i bordowe. W wielkiej sali stało kilkanaście okrągłych stolików ślicznie zastawionych, z kwiatami na środku. Przy jednym stoliku zasiadało dziesięć osób. Ja, jako świadkowa siedziałam po prawej stronie Loreny, obok niej siedział jej mąż, dalej Marc, ta jego dziewczyna, nawet nie wiem jak ma na imię, dalej mama i tata Cristiana, obok rodzice Loreny i mój Leo obok mnie.
Widziałam, jak Marc mnie obserwuje. Oczywiście, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, on automatycznie patrzył się w drugą stronę, chyba myślał, że tego nie widzę.
Zjedliśmy przystawkę, później danie główne i deser, oczywiście nie obeszło się bez litrów wina, białego, czerwonego, słodkiego, wytrawnego, co kto lubi.
Po obfitym posiłku, Państwo Młodzi poszli na parkiet i zatańczyli swój pierwszy taniec. Wyglądali razem cudownie, naprawdę. Nigdy nie widziałam Loreny tak szczęśliwej i tak pięknej.
Chciałabym tak kiedyś się czuć. Chciałabym mieć świadomość, że jest na świecie mężczyzna, który jest w stanie oddać za mnie życie, który by chciał je całe spędzić ze mną. Czując dłonie Leo na moich biodrach, i jego głowę na mojej, miałam nadzieję, że to on będzie tym jedynym. Że kiedyś to my będziemy na miejscu Loreny i Cristiana. Bardzo bym tego chciała, kocham go.
Po pierwszym tańcu, który był dość spokojny, na parkiecie zaczęło się istne szaleństwo! Wszyscy skakali, krzyczeli, śpiewali. Nawet babcia Crisa, która ma blisko sześćdziesiąt lat za namową któregoś z piłkarzy Barcelony poszła na parkiet. Ja też nie oszczędzałam stóp. Z Leo przetańczyliśmy kilka godzin, oczywiście z przerwami na alkohol i jedzenie.
Było kilka minut po dwudziestej, gdy Leo mi powiedział, że Cris mu powiedział, że Lorena mówiła, że mam do niej przyjść.
-Chciałaś coś ode mnie?
Spytałam, gdy znalazłam ją siedzącą przy stoliku.
-Pójdziesz ze mną pomóc mi z Carlotą? Nie chcę iść sama, a Cris to wiesz, nie potrafi jej uspać.
-Oczywiście! Tylko gdzie Car?
-W tym problem, poszukaj jej, pewnie jest u którejś z ciotek, ja pójdę po klucz od pokoju na górze i tam się spotkamy.


Lorena sobie poszła, a ja zaczęłam szukać mojej chrześnicy. Dziwne, że aż tyle wytrzymała. Ostatni raz spała przed piętnastą, a jakby nie było, tutaj jest głośno.
Rozglądałam się po sali i dopiero po kilku minutach ją zauważyłam.
-O, widzę, że Car się świetnie bawi!
Powiedziałam z uśmiechem na twarzy, gdy zobaczyłam jak blondynka zajmuje się dzieckiem.
-Mam wprawę z małymi dziećmi. Mój Milan już duży jest i taki ciężki! Naprawdę! Carlota w porównaniu z nim to piórko! A noszenie jej to istna rozkosz! I jest taka śliczna, słodziutka! Bardzo chce mieć córeczkę, chyba muszę pójść poszukać Gerarda.
Podała mi dziecko i po ucałowaniu jej w policzek poszła do swojego partnera. Bardzo ją polubiłam. Bardzo przyjazna, miła kobieta, prawie tak cudowna jak moja Lorena.
Carlota była już naprawdę wykończona, prawie zasnęła mi na rękach, gdy wchodziłam po schodach.
-Połóż ją tutaj, muszę ją przebrać w piżamę.
Na górnym piętrze, państwo Tello wynajęli kilkanaście pokoi, gdyby któryś z gości źle się poczuł, albo nie mógł wrócić do domu.
Nie były to nie wiadomo jak duże pokoje, w sam raz na jedną noc. W pokoju Loreny, a raczej w pokoju nowożeńców stało wielkie łoże w białej pościeli, łóżeczko dla Carloty, szampan włożony do zimnej wody, i pełno kwiatów różanych.
Pomogłam Lorenie ubrać Carlotę do snu, chwilę się z nią pobawiłam i mała prawie sama zasnęła.
Kilkanaście minut przed dziewiątą zostawiłam Lorenę z córką i zeszłam na dół. Zanim mogłam zająć się sobą i Leo, musiałam znaleźć mamę Loreny, która zdeklarowała się, że będzie pilnowała Carloty. Jak sama stwierdziła nie ma już siły dłużej tańczyć, jest zmęczona, więc spokojnie może pospać koło swojej wnuczki.
Gdy mama Loreny została zawiadomiona, że może iść do wnuczki, ja zaczęłam szukać Leo. Nigdzie nie mogłam go znaleźć, ktoś mi powiedział, że widział jak wychodził na zewnątrz. Nie czekając dłużej, poszłam tam. Wielki taras oświetlony kilkunastoma lampkami wychodził prosto na otwarte morze.
-Szukasz kogoś?


Usłyszałam męski głos, gdy rozglądałam się po plaży w poszukiwaniu Leo.
Odwróciłam się i zobaczyłam Marca siedzącego na huśtawce na końcu tarasu.
-Cześć Marc.
Odpowiedziałam tylko.
-Ten twój facet poszedł przed chwilą na plażę, jeszcze go dogonisz.
Już chciałam pójść do Leo, jednak coś mnie tknęło, żeby zostać i porozmawiać z Marciem. Wyglądał na nieszczęśliwego. A może tylko tak mi się wydawało?
-Co u ciebie słychać?
Nie wiem czemu, ale zechciałam nawiązać z nim rozmowę. Usiadłam obok niego na huśtawce i spytałam. Może to przez to wino zmieszane z kolorową wódką? Bez tego chyba nie odważyłabym się do niego zagadać.
-Wszystko dobrze. Widziałem, że u ciebie też.
Zamoczył usta w alkoholu, który miał w szklance.
-Tak, jestem z Leo już ponad miesiąc. Jestem naprawdę szczęśliwa. Cieszę się, że tobie też się ułożyło. Widziałam cię z tą ładną blondynką.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, on jednak nie podzielał mojego entuzjazmu. Dopił tylko drinka do końca i zacisną usta.
-Dobrze, pójdę już.
Wstałam z huśtawki i spojrzałam na Marca.
-Cieszę się, że ci się ułożyło. Życzę Ci jak najlepiej.
Jeszcze raz się na niego uśmiechnęłam i po drewnianej podłodze poszłam do Leo.
{}{}{}*{}{}{}
Ja chyba nadal ją kocham. Naprawdę. Nie pamiętam kiedy tak bardzo denerwowałem się rozmawiając z dziewczyną. Biorąc pod uwagę jeszcze to, że przez ostatnie 4 lata byliśmy razem, a znam ja od dobrych ośmiu lat. Nigdy się przy niej tak nie denerwowałem. Czułem, jak zaschło mi w gardle, gdy tylko ją zobaczyłem, nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa. A jeszcze, gdy powiedziała mi, że jest szczęśliwa... Oczywiście, pragnę jej szczęścia, ale obok mnie. Nie obok tego Leo, co ona w nim widzi? Naprawdę nie wiem, przecież ja jestem przystojniejszy, mam więcej kasy, na pewno jestem milszy od niego, bardziej o nią dbam, a ten gościu? Coś nie wydaje mi się, żeby długo z nim była. On mi raczej wygląda na typ faceta, który często zmienia laski. Ale skoro ona jest ślepa i głupia i tego nie widzi, to trudno. Ja płakać nie będę, gdy on ją zostawi. To jej życie, nic mi do niego. Skoro chce je spędzać u tego kretyna, to dobrze, ja jej na drodze nie będę stawał. Niech robi co chce, muszę o niej zapomnieć i to definitywnie. Ona mi już nie jest potrzebna.
Chcąc wypełnić mój plan, wypiłem kolejne szklanki wódki. Z każdym łykiem czułem się coraz lepiej, coraz szczęśliwiej. Było idealnie, gdy wylądowałem z Marissą w jednym z pokoi. Dzięki niej i jej ustom, zupełnie zapomniałem o Shanti. Shanti? Kto to w ogóle jest Shanti?

*******************

Wiem, wiem, miał być tydzień nawet krócej, a wyszły ponad dwa...
Moja wina, moja wina... :D
Ale postaram się teraz wrzucać coś częściej, ale wiecie, ładna pogoda i wgl, trzeba korzystać w wakacji :) Tak więc następny pojawi się na pewno w sierpniu, ale kiedy to nie wiem :)
A tak poza tym, to mam do Was pytanie, a mianowicie, co mam robić dalej.
Są dwie opcje.
Nie wiem, czy dokończyć to opowiadanie za jednym razem, ale wtedy będzie mniej dopracowane, wszystko będzie się działo szybciej i w ogóle, ale mogę również podzielić je na dwie części i w kontynuacji pisać wszystko dokładnie i wgl, ale kontynuacja pojawiłaby się później, trzeba byłoby na nią trochę poczekać. A wtedy, pomiędzy jedną częścią tego opowiadania, a drugą, pojawiłaby się kontynuacja opowiadania o Bibi i Neymarze, pamiętacie? Jak nie, to tutaj macie przypomnienie: http://panipodziekujemy.blogspot.com/. 
Czyli jak? Bo ja sama nie wiem.
Całość Shanti, nieco gorszej jakości, potem Bibi.
Czy Shanti dopracowana, ale urwana w pewnym momencie, Bibi, a potem kontynuacja Shan? 
Piszcie, jakbyście Wy wolały, bo ja serio nie wiem :)
Dobra, no to tyle, do następnego! :*