Minęły
dwa tygodnie od naszego powrotu z Indii, a ja coraz bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że Leo mnie okłamuje. Znika nagle
bez słowa, wraca jak gdyby nic się nie stało, nie mówi mi gdzie
był, zawsze znajdzie jakiś sposób, by się wykręcić z tej
rozmowy. Naprawdę nie wiem co mam o tym myśleć. Kocham go, ale nie
chce być z kimś, kto nie jest ze mną szczery.
Ale
jest jeszcze jedna rzecz, którą się martwię. Od kilku dni
kompletnie nie mam na nic siły, cały czas jestem śpiąca i
zmęczona, nie mam ochoty na nic. Nawet przestałam chodzić z Leo na
spotkania biznesowe, w firmie prawie w ogóle się nie pokazuje, nie
mam siły przez trzy godziny siedzieć i słuchać rozmów o
pieniądzach.
Dziś
postanowiłam odwiedzić Lorenę. Teraz będziemy widziały się dużo
rzadziej, Cris zmienił klub, przeprowadzają się do Portugalii, do
Porto. Dowiedziałam się o tym tydzień temu, a już teraz muszę
się z nią żegnać. Jutro odlatuje do swojego nowego domu. Nie
chciała się przeprowadzać. Prosiła Cristiana, by robił wszystko,
by zostać tutaj, w Barcelonie. Jednak decyzja klubu była nie
ugięta. Cris był zbędny w pierwszej drużynie. Jedyna możliwość
pozostania tutaj była taka, żeby Cris przeniósł się do rezerw,
ale to od razu wykluczył. Od jutra zaczynają życie w Portugalii.
-Spakowałaś
wszystko?
Widziałam,
że było jej trudno. Tutaj się urodziła, tutaj się wychowała, ma
tutaj rodzinę i przyjaciół, chciała, by tu jej dziecko się
wychowywało, w pobliżu bliskich, a musi wyjechać do innego kraju.
Wcześniej nie musiała poświęcać siebie i swojej kariery
zawodowej, gdyż Tello od zawsze był związany z Barceloną, teraz
odczuwa skutki bycia żoną piłkarza. Ale przecież nie będzie tak
źle. Portugalia to nie jest drugi koniec świata, wsiadasz w samolot
i już za chwilę jesteś na miejscu. Obiecałam jej, że będziemy
się często odwiedzały, przynajmniej dwa razy w miesiącu. W końcu
jestem chrzestną Carloty, muszę widzieć jak moje słoneczko
rośnie.
-Raczej
wszystko. Wszystkie torby stoją w salonie.
Odpowiedziała
mi podczas składania koszulki.
-Wiem
właśnie. Prawie się o jedną zabiłam jak wchodziłam do domu.
-Trzeba
było patrzeć pod nogi, sierotko.
Będzie
mi jej brakowało. Nie pamiętam jej sprzed wypadku, ale po nim
sprawiła, że znów nabrałam chęci do życia i uśmiechu na
twarzy. Kocham ją jak siostrę. Zawsze gdy miałam jakąś
sprawę,mogłam udać się do niej z przekonaniem, że na pewno mi
pomoże.
Zjadłyśmy
wspólny obiad na tarasie. Lorena przygotowała pyszny makaron z
kurczakiem i smażonymi warzywami w lekkim sosie. Było wyborne!
Carlota cały czas się śmiała siedząc w krzesełku dla dzieci,
gdyż Cris co chwilę ją rozśmieszał.
-Jak
tylko się umeblujemy w nowym domu, musicie nas z Marciem odwiedzić.
Myślałam,
że się przesłyszałam. Z Marciem?
-Z
kim?
Uśmiechnęłam
się delikatnie do niej.
-Ojć,
przepraszam, z Leo.
Poprawiła
się i zaczęła się śmiać. Czasami zdarzało jej się takie
przejęzyczenie. W końcu przez ostatnie osiem lat, to Marc był przy
mnie, nie Leo. Ale teraz się wszystko zmieniło, cieszę się z
tego. Tylko żeby Leo był ze mną szczery...
-Nic
się nie stało, przyjedziemy, na pewno.
Odpowiedziałam
jej i wzięłam jeszcze kęsa kurczaka.
-Smakuje?
-Pewnie!
Jest pyszne!
Prawie
krzyknęłam, tak bardzo mi smakowało.
-Cieszę
się.
Znowu
wróciło to uczucie ze statku. Zakołowało mi się w głowie i
zakręciło w brzuchu. Szybko pobiegłam do łazienki, inaczej byłoby
nie ciekawie.
Przemyłam
usta zimną wodą i poprawiłam włosy. Co się ze mną dzieje?
-Chyba
jednak nie jest tak pyszne.
Zażartował
Cris, gdy tylko usiadłam przy stole.
-Głupku,
przestań, może się czymś struła w tych Indiach? Co ty tam
jadłaś? Nie wyglądasz najlepiej...
Tak
samo też się czułam, beznadziejnie.
-Nie
pamiętam dokładnie. Myślałam, że mam chorobę morską, mówiłam
ci, ale to nadal mi doskwiera.
-Może
pójdź do lekarza? Mogłaś się czymś tam zarazić. Szczepiłaś
się przed wyjazdem?
Co
to macierzyństwo z nią zrobiło? Jak ona się zamartwia, boże..
-Lorena!
Ja nie byłam w żadnej dziczy! Niczym się nie zaraziłam.
-Dobrze,
spokojnie, ale proszę, pójdź do lekarza, bo nie będę mogła spać
spokojnie.
-Dobrze,
pójdę.
Wolałam
się zgodzić, Lorr zawsze musiała postawić na swoim.
-A
doskwiera ci coś jeszcze? Może ja będę wiedziała co ci jest?
Byłam w końcu na medycynie.
Zastanowiłam
się chwilę, spoglądając raz na nią, raz na jej męża, który
był dziś dziwnie cichy.
-W
sumie nic mi nie jest. Czuje się zmęczona, najchętniej nie
wychodziłabym z łóżka i czasem mam te mdłości, ale to tylko,
gdy coś zjem.
Powiedziałam
coś nie tak? Lorena gdy skończyłam mówić, zrobiła wielkie oczy
i spojrzała na Crisa, który również dziwnie wyglądał. O co im
chodzi?
-Boże,
Shanti!
Nagle
krzyknęła Lorena tak, że aż Carlocie z rączki wypadło pudełko
po czekoladkach, które wcześniej zjadłyśmy z Loreną.
-Co?!
Spytałam
przerażona? Na co ja jestem chora? Co mi jest?
-Ty
jesteś w ciąży!
Zamarłam.
Ja? Ciąży? Jakiej ciąży? Nie potrafiłam z siebie wydusić ani
słowa, siedziałam i gapiłam się na nich jakby nie wiadomo co się
stało. Bo w sumie stało się, ale czy to może być prawda? Nie, na
pewno nie, bo przecież... a może?
-Co?
Nie, nie mogę być w ciąży, bo przecież...
Urwałam
swoją wypowiedź. Kurde, ja mogę być w ciąży!
-A
co, Leo nie potrafiłby dzieciaka zrobić? Niech uczy się od
profesjonalisty!
Dumny
tatuś poklepał się po klatce piersiowej z wielkim uśmiechem na
twarzy. Mi ta radość się nie udzielała.
-Cris
zamknij się! To poważna sprawa.
Czułam,
jak ich oczy wbijają się we mnie, jak czekają, aż coś powiem,
ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że
mogę być w ciąży.
-Ja...
Ja wrócę już do domu.
Wstałam
od stołu.
-Przyjadę
jutro na lotnisko, cześć.
Musiałam
ochłonąć.
Ja
nie mogę być teraz w ciąży. Kocham Leo, chce mieć z nim dzieci,
założyć rodzinę, ale nie teraz. On pracuje, ciężko. Jeździmy
po całym świecie, w naszym życiu nie ma teraz miejsca na dziecko.
A ja nawet nie wiem, czy Leo chciałby mieć dzieci ze mną. Za nim
mu cokolwiek powiem, muszę pójść do lekarza, by mieć pewność.
W drodze powrotnej do domu zaszłam do lekarza. Na szczęście nie
miał żadnych pacjentów i przyjął mnie od razu.
Zbadał
mnie, zadał kilka pytań i po dziesięciu minutach w jego gabinecie
powiedział.
-Jest
pani w ciąży, to szósty tydzień.
Nie
wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać. Podziękowałam
lekarzowi i wyszłam ze szpitala.
Całą
drogę do domu zastanawiałam się, jak mam to powiedzieć Leo. A co
jeśli on nie chce mieć dziecka? Jeśli mnie zostawi, bo dziecko
będzie mu przeszkadzało w karierze? Jak ja poradzę sobie bez
niego? Nie mam innej rodziny, Lorena wyjeżdża do Portugalii, jestem
sama. No teraz już nie sama, mam dziecko. Boże, jak to brzmi, mam
dziecko. Ale na razie nie chce o tym myśleć, jest jeszcze za
wcześnie.
W
mieszkaniu Leo nie było, szczerze, nawet mnie to nie zdziwiło. Nie
miałam siły na nic, wzięłam szybki prysznic i po założeniu
luźnej koszulki należącej do Leo położyłam się na łóżku i
po prostu zasnęłam, tego potrzebowałam najbardziej.
{}{}{}*{}{}{}
-Tylko
pamiętaj, masz to załatwić na następny wtorek.
-Jasne,
będziecie mieć całość, nawet na poniedziałek.
Oparłem
się o stół i spojrzałem na mężczyznę stojącego naprzeciwko
mnie.
-Nie
bądź taki do przodu Maydi. Wtorek, przy tym zostańmy. Tylko nie
zawal jak ostatnio, bo inaczej pogadamy.
-Jasne.
Odrzekłem
i wziąłem czarną torbę, która do tej pory leżała na stole.
Wrzuciłem do niej pistolet i dwa tysiące euro i wyszedłem z
pomieszczenia. Od kilku tygodni to miejsce jest moim drugim domem.
Krążę między nim, biurem, a moim mieszkaniem. Ale mi takie życie
odpowiada. Może nie jest za bardzo legalne i na drodze prawa, ale
przynajmniej jest ten dreszczyk emocji. Nie wyobrażam sobie, że
miałbym teraz z tego zrezygnować. Moje życie nie mogłoby się
opierać tylko na pracy w biurze i domu z Shanti. Nie, nie, ja
potrzebuje trochę adrenaliny, a sprowadzanie narkotyków z zagranicy
dostarcza mi jej bardzo wiele.
Dwa
lata temu założyłem z dwoma kolegami spółkę. Oni załatwiają
narkotyki za granicą, u dobrych, zaufanych ludzi, ja je sprowadzam
do kraju, i tutaj rozprowadzamy dalej. Interes się kręci i to
nieskromnie powiem, że dzięki mnie. To ja jestem mózgiem naszej
grupy, ode mnie wszystko zależy, jestem takim bossem. Tylko wydaje
mi się, że Shan zaczyna coś podejrzewać. Najchętniej wszystko
bym jej powiedział, na przykład o tym, że raz nawet ona przewoziła
narkotyki w swojej torbie... Gdy byliśmy we Francji, włożyłem jej
do torby, bo u mnie było już za dużo. Na szczęście ani ona, ani
nikt inny nie zauważył.
Chwilę
po dwudziestej wróciłem do domu. Było bardzo cicho, przyznam, że
się zdziwiłem. Odłożyłem torbę do szafki w korytarzu i zacząłem
rozglądać się po mieszkaniu. Znalazłem Shanti leżącą w łóżku,
nie spała gdy przyszedłem.
-Źle
się czujesz?
Myślałem,
że po prostu chciała sobie odpocząć, jednak nie wyglądała
dobrze. Chyba się przeziębiła.
-Leo,
kochasz mnie?
Zamurowało
mnie to pytanie. Jasne, że ją kocham, dlaczego tylko zadaje mi to
pytanie i to z takim smutkiem w oczach?
-Oczywiście
kochanie, że cię kocham, czemu pytasz?
Położyłem
się obok niej i mocno do siebie przytuliłem.
-Chciałam
się upewnić. Gdzie byłeś?
I
co ja mam jej powiedzieć? W takim momencie muszę ją okłamać...
-Musiałem
zostać dłużej w biurze, ojciec chciał jakieś papiery, nic
ważnego.
Nic
mi nie odpowiedziała, chyba uwierzyła.
-Kocham
cię, Leo.
Odpowiedziała
po chwili, a mi aż głos zadrżał. Jestem taki nieuczciwy wobec
niej, ale nie mam innego wyjścia. Mamy teraz możliwość zarobić
ponad dwa miliony. Wiem, że te pieniądze w porównaniu do zarobków
w hotelu nie są duże, ale wolę mieć swoje pieniądze, na
przyszłość. Bo nie jest pewne to, że hotele w spadku dostanę ja.
Bo w końcu mam jeszcze troje rodzeństwa. Co z tego, że są
porozrzucani po świecie, im też coś się należy. A znając ich,
będą chcieli wyciągnąć od ojca jak najwięcej. Ja nie mam
zamiaru o nic się prosić, poradzę sobie sam.
-Leo...
A jak wyobrażasz sobie swoje życie, na przykład za pięć lat?
Co
ją wzięło na takie pytania? W sumie nie zastanawiałem się nad
tym wcześniej, powiedziałem to, co pierwsze przyszło mi do głowy.
-Za
pięć lat, tak? Na pewno będę miał większe mieszkanie, albo może
i dom. I to nie tylko tutaj w Barcelonie. Na pewno we Francji, w
Paryżu i a Anglii. Chciałbym też wykupić sobie małą wysepkę,
żeby mieć gdzie jeździć na wakacje. Na pewno nowszy samochód,
może ze dwa. W sumie nie chciałbym, żeby ono się coś zmieniało.
Tak jest dobrze, mam ciebie i razem podróżujemy po świecie. Nic
nam nie brakuje, mamy siebie i tylko siebie.
Przytuliłem
ją mocniej do siebie i liczyłem chociaż na jakiegoś buziaka z jej
strony, w końcu wszystko ładnie pięknie powiedziałem. Ona jednak
wstała z łóżka i po wbiciu we mnie strasznego wzroku poszła do
łazienki. Powiedziałem coś nie tak? Naprawdę nie wiem. W ogóle
po co ona zadaje takie pytania? Skąd mam wiedzieć, co będzie za
pięć lat? Jest dobrze tak jak jest i nie chciałbym, żeby
cokolwiek się zmieniało.
{}{}{}*{}{}{}
Łzy
dobrowolnie leciały mi po policzku. Nie chciałam płakać, jednak
hormony robią swoje. Stałam przy lusterku i wpatrywałam się w
swoje zaszklone oczy. On nie chce mieć dzieci. Nie chce zakładać
rodziny, na co ja głupia liczyłam? Że zamieni swoje idealne życie
na pampersy i wstawanie w środku nocy? On ma teraz wszystko, dziecko
by tylko przeszkadzało. Może ja mu przeszkadzam? Nie! Co ja w ogóle
wygaduje?! Przecież on mnie kocha, nie zostawiłby mnie z dzieckiem.
Chyba... Muszę mu powiedzieć. Nawet jak nie będzie chciał dłużej
ze mną być, jakoś sobie poradzę. Przeprowadzę się z Hiszpanii,
odnajdę moją rodzinę. Muszę kogoś mieć. Jakąś ciotkę, babkę.
Kogoś na pewno. A nawet jeśli nie, to poradzę sobie sama.
Przetarłam
łzy i wyszłam z łazienki. Leo był w kuchni. Siedział przy stole
i jadł kanapkę. Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu
głęboko w oczy. Wyglądał na szczęśliwego, zresztą jak zawsze.
On nigdy nie miał złego humoru, to jest mój taki prywatny
śmieszek. Kocham go, naprawdę go kocham.
-Stało
się coś?
Musiałam
długo mu tak się przyglądać, skoro zadał to pytanie, sama nie
wiem ile.
-Leo
ja... Znaczy my...
Zaczęłam
się jąkać, nie potrafiłam wydusić z siebie tych dwóch słów.
-Shanti,
wszystko w porządku?
Złapał
mnie za rękę, a ja nabrałam powietrza w płuca, muszę mu
powiedzieć. Jest ojcem, musi wiedzieć.
-Jestem
w ciąży.
Zamarł.
Jego dotąd szczery uśmiech zniknął w jednej sekundzie, oczy
zrobiły się dwa razy większe, a usta lekko się otworzyły.
Siedział i wpatrywał się we mnie. Jego ta wiadomość zaszokowała
jeszcze bardziej niż mnie.
-Leo?
Spytałam,
gdy nie odzywał się od dłuższej chwili ani słowem.
-Nic
nie powiesz?
-CO?!
Nagle
wrzasnął, jakby dopiero teraz to do nie go dotarło. Jakby dopiero
teraz doszło do niego, że będzie tatą...
-Jestem
w ciąży, będziemy mieli dziecko.
Jego
kamienna mina w jedną chwilę zmieniła się w rozpromienioną
twarz, ale to nie było szczęście, on mnie bardziej wyśmiał.
Zaczął się głośno śmiać i powtarzał coś pod nosem. Chyba mi
nie uwierzył.
-Dobry
żart!
-To
nie jest żart Leo. Byłam dziś u lekarza. To szósty tydzień.
Znów
posmutniał jednak i to nie trwało długo.
-To
niemożliwe!
Krzyknął
tak, aż prawie podskoczyłam. Ten wstał od stołu i przewrócił
krzesło na podłogę przeklinając pod nosem. Bardzo się
zdenerwował, nigdy go wcześniej takiego nie widziałam, bałam się.
-O
jakiej ciąży ty mówisz?! Nie możesz być w ciąży! Mi dziecko
nie jest potrzebne!
Krzyczał,
a mi łzy podchodziły do oczu.
-To
na pewno moje?!
Teraz
to już przesadził, co on sobie wyobraża?!
-Jak
śmiesz o to pytać?! Nie jestem żadną dziwką! Tak to twoje!
Krzyczałam
na niego tak samo jak on krzyczał na mnie.
-Usuń
je! Ja nie potrzebuje bachora!
Zamarłam.
Jak on mógł to powiedzieć? Jak ja mogę usunąć moje dziecko? Czy
on jest normalny? Nie sądziłam, że on taki jest. Nie znałam go z
tej strony. Chciałam już strzelić mu w twarz i wyjść z
mieszkania, jednak on mnie uprzedził. Zabrał kurtkę i trzaskając
drzwiami wyszedł z domu. Ja dłużej nie wytrzymałam, rozpłakałam
się jak małe dziecko. To było najgorsze, co spotkało mnie w
życiu. Jak on mógł tak powiedzieć? Jak mógł powiedzieć, żebym
je usunęła... Już wolę go zostawić i żyć w biedzie, niż
usunąć swoje dziecko
Zapłakana
położyłam się do łóżka i po chwili zasnęłam. Za dużo emocji
jak na jeden dzień.
{}{}{}*{}{}{}
Będę
ojcem... To niemożliwe. Ja, ja nie jestem ani trochę
odpowiedzialny, nie dorosłem do bycia rodzicem. Mi jest potrzebny
opiekun, nie jestem w stanie wziął pełnej odpowiedzialności za
kogoś, za dziecko. Jak to się w ogóle mogło stać? Przecież
zawsze uważałem, tu niespodzianka...
Zachowałem
się beznadziejnie. Jak mogłem powiedzieć Shanti takie przykre
słowa? Mówiłem to bez przemyślenia, paplałem głupoty, nie myślę
tak. Byle tylko Shanti to zrozumiała i mi wybaczyła, muszę do niej
wrócić.
Po
prawie dwóch godzinach szwendania się po mieście wróciłem do
mieszkania, było grubo po dwudziestej drugiej.
-Shanti,
śpisz?
Uchyliłem
drzwi od naszej sypialni. Mimo, że nie widziałem jej twarzy, bo
leżała plecami do mnie, wiedziałem, że nie śpi. Słyszałem
szlochanie, płakała przeze mnie. Jestem kompletnym idiotą, że tak
zareagowałem.
-Shanti,
przepraszam.
Chciałem
położyć się obok niej i mocno ją do siebie przytulić, jednak w
ostatnim momencie oddaliła się ode mnie. Pierwszy raz ode mnie się odsunęła. Naprawdę ją zraniłem...
-Shanti,
skarbie, ja, ja nie chciałem. Wybacz mi. To był dla mnie szok, nie
byłem na to przygotowany, głupio zareagowałem. Wiedz, że ja tak w
ogóle nie myślę, ciesze się na myśl, że będziemy mieli
dziecko. Że będziemy rodziną. Przemyślałem sobie wszystko i
doszedłem do wniosku, że z dzieckiem może być jeszcze lepiej. To
byłoby takie dopełnienie naszej miłości. Bo ja ciebie Shanti
bardzo kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Zawsze chce
mieć już ciebie przy swoim boku ciebie i nasze maleństwo. Kocham
cię i bardzo, bardzo, bardzo przepraszam.
Myślałem,
że się do mnie nie odwróci. Że karze mi wyjść, albo sama
wyjdzie i mnie zostawi. Nie poradziłbym sobie bez niej. Nie ma
szans. Ja jestem od niej uzależniony, żyje dzięki niej. Nie
wybaczyłbym sobie, gdyby teraz mnie zostawiła. A ma do tego prawo.
Zachowałem się jak cham i dobrze o tym wiem. Żadna kobieta nie
powinna dostać takiej odpowiedzi na wiadomość o ciąży jaką
dostała Shanti. Zrozumiem, jeżeli przez kilka dni, czy tygodni
będzie się na mnie gniewała, zrozumiem, ale nie wybaczę sobie,
jeżeli moja głupota zepsuje wszystko, co było między nami. Za
bardzo ją kocham, by żyć bez niej.
-Zachowałeś
się jak idiota, Leo.
Usiadła
na łóżku patrząc mi w oczy.
-Wiem
Shanti, przepraszam.
Miała
takie smutne oczy, całe czerwone i zapłakane, aż mnie coś
ścisnęło za serce.
-Wybaczysz
mi? Proszę, nie wybaczę sobie, gdybym przez moją głupotę ciebie
stracił. Kocham cię Shan.
To
były najgorsze sekundy w moim życiu, bo od nich ono zależało.
Jedno złe słowo Shanti i jestem skończony, na szczęście znów
wszystko skończyło się dobrze. Shanti lekko się uśmiechnęła i
przytuliła się do mnie. Naprawdę na nią nie zasłużyłem. Ona
jestem najlepszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać. Kocham ją nad
życie.
-Cieszysz
się, że będziemy mieli dziecko?
Spytała
po cichu.
-Oczywiście,
że tak! Bardzo się cieszę!
Przytuliłem
ją mocno do siebie, teraz muszę zrobić wszystko, by odzyskała do
mnie pełne zaufanie, bo wiem, że ma go do mnie o wiele mniej niż
wcześniej...
{}{}{}*{}{}{}
Cieszę
się, że tak się wszystko ułożyło. Leo stara się za wszelką
cenę naprawić to, co zepsuł wczoraj. Nie poszedł do biura, rano
przygotował mi śniadanie i pojechał ze mną na lotnisko. A miałam
jechać sama, jednak odwołał spotkanie. Jest kochany. Ciekawa
jestem, kiedy sam poruszy temat dziecka... Od wczoraj, gdy poszliśmy
spać, zachowuje się, jakbym nie była w ciąży. Jakby zapomniał...
O
dwunastej pojechaliśmy na lotnisko. Tam też chce oficjalnie
powiedzieć Lorenie, że zostanie ciocią. Już wyobrażam sobie jej
radość, na pewno się ucieszy.
Na
lotnisku byliśmy chwilę po dwunastej. Lorena już była. Razem z
córką i mężem.
Gdy
tylko ją ujrzałam pobiegłam do niej i mocno przytuliłam do
siebie. Czułam, jakbym traciła kawałek siebie, wiem, może to
dziwne, ale bardzo się do niej przywiązałam. Szczerze
powiedziawszy, może to dziwnie zabrzmieć, ale do niej przywiązałam
się bardziej niż do Leo... Naprawdę, nie wiem dlaczego tak.
-Bardzo,
bardzo, bardzo będę tęskniła.
Wyszeptałam
jej do ucha, a już po chwili czułam, jak pierwsze łzy lecą mi po
policzku. Nie chce, by jechała...
-Spokojnie
Shanti, za kilka tygodni się zobaczycie.
Powiedział
Cris trzymając córkę na rękach. Teraz przyszła pora na
pożegnanie z nim i z moją chrześnicą.
-Ciocia
będzie cię odwiedzać, obiecuję. Muszę przecież widzieć jak
rośnie najpiękniejsza dziewczynka na świecie.
Mówiłam
do Carloty, a ona tylko się śmiała.
Po
kilku minutach, gdy bolały mnie już ręce od uścisków, Lorr z
rodziną miała już lecieć, jednak miałam im jeszcze coś ważnego
do powiedzenia.
-A,
jeszcze jedno.
Ich
wzrok wbił się we mnie.
-Miałaś
Lorr racje, jestem w ciąży.
-AAAAAAAAAAAAAAA!!!!
Ten
wrzask był niewyobrażalnie głośny, a uściski Loreny tak mocne,
że będę chyba miała siniaki na rękach.
-Boże,
jak ja się cieszę! Kochana moja! Będziesz mamą!
Krzyczała
mi do ucha, a ja tylko z uśmiechem na twarzy patrzyłam na Leo i
Crisa stojących obok.
-No
to teraz stary się zacznie... Przygotuj się.
Powiedział
Cris do Leo.
Spędziliśmy
jeszcze kilka chwil na rozmowie o naszym nienarodzonym dziecku i gdy
już mieli nas zostawić, przybiegł do nas Marc.
-Już
bałem się, że nie zdążę się pożegnać.
Powiedział
z uśmiechem na twarzy i przytulił się do Loreny, później do Carr
i Crisa. Zachowywał się, jakby zupełnie nie widział ani mnie, ani
Leo. Nawet się z nami nie przywitał.
-Kto
by pomyślał...
Zaczęła
nagle Lorena.
-Gdyby
ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że tak będzie wyglądało
nasze życie, wyśmiałabym go. Po spójrzcie, nic już nie jest
takie jak rok temu. Nic nie jest i już nic takie nie będzie. A
szczerze mówiąc, miałam jeszcze nadzieję. Przepraszam Leo, że to
powiem, ale naprawdę miałam nadzieję, że Marc z Shanti jeszcze
się zejdą, ale teraz widzę, że to przy tobie znalazła pełnię
szczęścia.
Spójrzcie
na nas. Rok temu tylko narzeczeni, dziś małżeństwo z dzieckiem
zaczynające życie w Portugalii. Ty Marc, rok temu grywałeś
sporadycznie. Teraz jesteś w podstawowym składzie na każdy mecz,
wszystko się układa. Ty Shanti... Sama wiesz najlepiej.
Pomyślałabyś rok temu, że zostaniesz mamą? Czy teraz w to możesz
uwierzyć? Dotarło już do ciebie, że jesteś w wyjątkowym stanie
i teraz wszystko się zmieni? Oczywiście na lepsze? Shanti, ciesz
się ostatnimi dniami wolności, posłuchaj rady doświadczonej
matki. A teraz już pora się ostatecznie pożegnać. W przyszłym
miesiącu widzimy was w Porto.
Ostatnie
uściski i za chwilę zniknęli w korytarzu. Było mi smutno, jednak
wiedziałam, że mam Leo, że już nic nie może się zepsuć. Jednak
mój dobry humor zniknął, gdy ujrzałam Marca...
On...
Chyba załamał się na wieść o mojej ciąży. Był tak smutny. Nie
powiedział ani jednego słowa. Stał i przygnębiony patrzył się w
moje oczy. Ale ja na to nic nie mogę poradzić. Myślałam, że już
o mnie zapomniał, że zamknął już ten rozdział. Czyżbym się
myliła?
-Pójdę
po kawę, chcesz też?
Spytał
Leo, gdy zobaczył mnie z Marciem. On chyba też zrozumiał, że
muszę z nim porozmawiać.
-Weź
mi gorącą czekoladę.
Pocałowałam
go w policzek w zawiesiłam wzrok na Marcu.
-Możemy
porozmawiać?
Zaczęłam.
-Jasne.
Usiedliśmy
na jednej z ławek.
-Czyli
będziesz miała dziecko...
Ucieszyłam
się, że to on zaczął rozmowę. Ja kompletnie nie wiedziałam co
powiedzieć.
-Tak,
wszystko na to wskazuje.
-Gratuluje.
Naprawdę, cieszę się, że ci się udało.
-Dziękuję.
-Też
kiedyś planowaliśmy dziecko, ale ty tego nie pamiętasz. Mówiłaś
mi, że chciałabyś mieć synka i córkę z roczną różnicą
wieku. Ja ci zawsze mówiłem, że rok to mało, że nie ogarniemy
tak małych dzieci. Jednak ty się upierałaś mówiąc, że to
będzie lepsze dla dzieci, miałaś racje. Mam nadzieję, że uda ci
się to, z Leo.
Zamurowało
mnie gdy to mówił. Byłam przekonana, że będzie na mnie zły,
że... ja chyba myślałam, że on mnie nadal kocha. A jak widać, on
sobie dobrze radzi beze mnie. Cieszę się, że mu się ułożyło.
-Też
mam nadzieję, że ułożył sobie z kimś życie.
Uśmiechnęłam
się do niego i już chciałam iść do Leo, jednak Marc mnie
zatrzymał.
-Prawdę
mówiąc, to mam kogoś. Kuzynkę Loreny, z którą byłem na weselu,
pamiętasz? To naprawdę świetna dziewczyna. Może będzie z tego
coś poważnego, w końcu nie jestem już najmłodszy. Ale co ja ci
tu będę opowiadał, leć do Leo, już pewni czeka na ciebie i ciesz
się ostatnią wolnością jak to Lorr powiedziała.
-Dziękuję
Marc.
Powiedziałam
tylko i po uśmiechnięciu się do niego wróciłam do Leo.
Czy
to możliwe, by wszystko układało się tak dobrze? Etap Marca i
czasu sprzed wypadku definitywnie zakończony i to ze strony mnie i
ze strony Marca, teraz czas otworzyć nowy etap: Ja, Leo i nasze
dziecko.
23.
Pięć
miesięcy później.
Właśnie
wróciliśmy z Brazylii. Przez dwa tygodnie byliśmy w Rio de
Janerio, nie był to wyjazd służbowy, nic z tych rzeczy.
Pojechaliśmy z Leo wypocząć. Za dwa miesiące urodzi się nasze
dziecko. Nie wiemy jeszcze jaka płeć, jestem umówiona na wizytę
jutro rano, wtedy dowiem się, czy będziemy mieli córeczkę czy
synka. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Minimum raz w miesiącu
chodzę do lekarza na kontrolę. Normalnie chodziłabym rzadziej, ale
Leo jest aż nadopiekuńczy, on chce, bym była pod stałą opieką
lekarza. Bardzo się zmienił. Na lepsze. Nie spędza już tyle czasu
w pracy, nie wychodzi z domu wieczorami, jest przy mnie zawsze, gdy
go potrzebuje. Naprawdę go kocham, jednak jest jedno, przez co mam
do niego żal... Cały czas mi powtarza, że mnie kocha, że cieszy
się na myśl o naszym dziecku, mówi, że chciałby spędzić ze mną
całe życie, jednak nie poprosił mnie jeszcze o rękę... Wiem, że
małżeństwo nie zmieniło by między nami za dużo, ale jednak
małżeństwo to małżeństwo... Inaczej brzmi, gdy mówię mąż, a
niżeli chłopak...
Ale
jestem cierpliwa, wiem, że mnie o to zapyta. Może czeka, aż
dziecko będzie na świecie? Może nie chce mnie teraz przemęczać?
Bo brzuch mam już dość duży. A załatwiania przy ślubie jest
dość dużo...
Byliśmy
niedawno u Loreny, już chyba szósty raz. Carlota z miesiąca na
miesiąc jest coraz większa. Gdy mieszkali tutaj w Barcelonie nie
zauważałam tak tego. Lecz teraz, gdy widzę ją raz w miesiącu
widzę, jak bardzo się zmienia i jak bardzo pięknieje. Jest po
prostu cudnym dzieckiem. Już nie mogę się doczekać, jak za rok
będzie bawiła się z moim maleństwem...
Lorena
już zażądała, że chce być matką chrzestną, że nie wyobraża
sobie, że wybrałabym kogoś innego. Bo szczerze, kogo miałabym
wziąć? Mam kilka znajomych, ale z żadną tak bardzo się nie
zaprzyjaźniłam, nie to co z Loreną. Mimo, że teraz mieszkamy
daleko od siebie, nasze relacje się nie zmieniły. Rozmawiamy
codziennie, jesteśmy na bieżąco ze swoimi sprawami, cieszę się,
że wszystko tak dobrze się ułożyło.
Ostatnio
Lorr przesłała nam pocztą jak to sama powiedziała „kilka”
rzeczy dla maleństwa. Tak, kilka... Pół garażu jest przez to
zajęte. Póki co nawet jeszcze tego nie oglądaliśmy, po pierwsze
nie było czasu, a po drugie nie wiemy jaka będzie płeć, jeżeli
to chłopiec, to różowe rzeczy raczej odpadają. A poza tym, jest
jeszcze za wcześnie, by urządzać pokoik, ale Lorena się uparła...
Do
lekarza musiałam pójść sama, Leo miał ważne spotkanie, nie mógł
go przegapić, ja to rozumiem. Poszłam sama i dowiedziałam się, że
nasz pierwszy syn urodzi się czternastego lutego, w walentynki. Tak,
będziemy mieli synka. Cudownego małego Leo, jak ja się cieszę!
Jest zupełnie zdrowy, proporcje ma w normie, brak jakichkolwiek
zakłóceń. Lekarz powiedział, że i ja i mój synek jesteśmy
okazami zdrowia. Już nie mogę się doczekać, jak za dwa miesiące
pierwszy raz go do siebie przytulę!
Po
wizycie u lekarza, wybrałam się na obiad, zjadłam w jednej z
małych restauracji w rynku i po szesnastej wróciłam do domu. Leo
już tam był. Siedział w salonie z laptopem na kolanach i zapisywał
coś w swoim notesie.
-Cześć
kochanie.
Pocałowałam
go w policzek i ściągnęłam swój błękitny płaszcz po czym
powiesiłam go na wieszaku i włożyłam mięciutkie kapcie.
-Cześć.
I jak u lekarza?
Odłożył
laptopa i spojrzał na mnie. Jak najszybciej usiadłam obok niego, by
przekazać mu tą radosną informację.
-Z
maleństwem wszystko dobrze, rozwija się prawidłowo, ze mną też
wszystko dobrze.
-Wiadomo
już, co to będzie?
Położył
rękę na na moim brzuchu, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
-Będziemy
mieli syna, Leo.
Tą
wiadomość chciał usłyszeć, już kiedyś mi mówił, że chciałby
mieć chłopca, teraz jego marzenie się spełniło.
-Naprawdę!
To cudownie!
Pocałował
mnie, a później mój wypukły już brzuch.
-Musimy
mu wymyślić imię, masz jakieś propozycje?
Fakt,
dziecko musi mieć imię, musimy się zacząć do niego
przyzwyczajać, w końcu za dwa miesiące będzie częścią naszego
życia.
-Może
Flavio? Zawsze chciałem tak nazwać mojego syna.
Gdy
tylko usłyszałam to imię, od razu poczułam, że będzie idealne
dla naszego syna. Flavio Maydi Cardenas, czyż to nie pięknie brzmi?
Naprawdę nie mogę doczekać się, aż on będzie już z nami.
{}{}{}*{}{}{}
Gdyby
ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział mi, że wkrótce będę miał
kobietę, przy której będę chciał spędzić resztę życia, a
mało tego, będę się spodziewał dziecka, to chyba bym go wyśmiał.
Jeszcze niedawno najważniejsza była dla mnie praca, teraz wiem,
teraz czuje, że mam dla kogo żyć. Ale niestety, jest coś, co w
całej tej euforii i szczęściu mnie zamartwia... Coś, o czym
Shanti nie ma pojęcia. Już tyle razy chciałem jej powiedzieć, raz
byłem naprawdę blisko, ale stchórzyłem w ostatniej chwili. Nie
wiem jakby zareagowała na wieść, że jestem dilerem narkotyków.
Że przewożę je z różnych części świata wybierając te
najdroższe i sprzedaje za ogromne pieniądze. Na nich zbijam większą
fortunę niż na hotelu.
Postanowiłem,
że nic jej nie powiem. Skoro w dwa lata nic się nie dowiedziała,
to teraz też się nie dowie. Zamierzam to rzucić. Dla dobra naszej
rodziny, dla naszego synka, dla Shanti. Nie chce, żeby uważała
mnie za przestępce, ale niestety nim jestem. Byłem głupi, że w to
się wplątałem. Ale miałem dość wyciągania pieniędzy od ojca.
Zaczęło się od drobnych przemytów, ale z roku na rok przemysł
się rozrastał, klientów przybywało. Czasami zdarza się, że nasz
przedstawiciel w danym kraju kupuje u mnie narkotyki, taki biznes dwa
w jednym. Ale teraz już wystarczy. Kończę z tym. Tylko teraz
muszę poinformować moich kumpli po fachu... Nie będą
zadowoleni...
Został
miesiąc do urodzin Flavio. Pokoik mamy już niemal skończony.
Brakuje tylko łóżeczka i ciuszków w szafkach.
Postanowiłem
wykorzystać to, że Shanti poszła na zakupy. Poszła kupić
wszystkie potrzebne rzeczy, ja w tym czasie wybrałem się tam, gdzie
powinienem iść już dawno temu. Zapiąłem czarną kurtkę, szyję
zakryłem szalikiem i po zamknięciu drzwi na klucz wyszedłem z
domu.
Umówiłem
się z moimi kolegami w neutralnym miejscu. Poza tym nasze miejsce
spotkań zalało po ostatnim obfitym deszczu, jeszcze nie wyschło
wszystko.
Pojechałem
samochodem pod jedną z galerii handlowych. Zaparkowałem samochód i
wyszedłem z niego, po czym oparłem się o maskę. Zima... Jak ja
nie lubię tej pory roku. W dodatku dzisiaj jest jeszcze taka dziwna
pogoda. Niby słońce świeci, jest dość ciepło, jak na styczeń,
ale w każdym momencie może zacząć padać. Zresztą chmury już
się zbierają...
Stałem
tak kilka minut, aż zobaczyłem moich kumpli. Dwóch wysokich,
postawnych mężczyzn pewnym krokiem kroczyło w moją stronę.
-Cześć
panowie, dobrze, że was widzę, musimy porozmawiać.
Zacząłem
po podaniu sobie ręki na przywitanie.
-Stało
się coś?
Zaczął
jeden z nich, Marcel. Z tymi chłopakami znam się odkąd pamiętam.
Mimo, że pochodzimy z zupełnie innych sfer, nasze drogi się
spotkały, znaleźliśmy wspólny język i zaprzyjaźniliśmy się.
Pierwszego poznałem Marcela. Jego mama pracowała u nas jako pomoc
domowa, gdy mieliśmy po sześć lat. To dzięki niemu poznałem
Hugo. Hugo jest od nas starszy, o trzy lata. To on wciągnął nas w
narkotyki, wszystko co złe, poznałem dzięki niemu. Ale kocham go
jak brata, zresztą Marcela też. To ja pomogłem im wyjść na
prostą. Do pracy w hotelu się nie nadawali, pieniędzy za nic im
dać nie mogłem, ten biznes z narkotykami bardzo im pomógł.
Dorobili się domu, samochodu, odłożyli na późniejsze lata.
Wydaje mi się, że oni też chętnie zostawią już narkotyki i
spróbują żyć normalnie.
-Wiecie,
że za miesiąc urodzi mi się syn. Niedługo oświadczę się
Shanti. Na wiosnę mam zamiar wziąć z nią ślub. Chciałbym się
już ustatkować, żyć jak taki stary nudziarz, monotonnie, ale
stabilnie, z kochającą rodziną. Nie wiem, czy wiecie do czego
zmierzam... Chciałbym już zakończyć zabawę z narkotykami.
Wystarczy mi już, te osiem lat to naprawdę długo. Teraz nie jestem
sam, czuję się odpowiedzialny również za Shanti i nasze dziecko.
Nie mogą mnie teraz zamknąć w więzieniu, a dwa razy było już
blisko. Mama nadzieję, że mnie zrozumiecie i może nawet postąpicie
tak jak ja. Co wy na to?
Chłopaki
wyglądali na zdezorientowanych. Nie sądzili chyba, że ja, Leonardo
Maydi kiedykolwiek powiem, że chce mieć stabilne życie, to jest w
ogóle do mnie nie podobne, ale chce zmienić się dla Shanti, bo
wiem, że ona takiego życia właśnie chce.
Przegadaliśmy
jeszcze kilka minut, aż uzgodniliśmy, że wszyscy odchodzimy z tego
przemysłu. Tak będzie najlepiej. Nie będę musiał martwić się,
że któryś z nich trafi za kratki. Może teraz, będę mógł ich
normalnie przedstawić Shanti? W końcu to moi kumple.
Niedługo
po tym się pożegnaliśmy. Oni poszli w swoją stronę, a ja
poszedłem do środka galerii, gdzie czekała na mnie już Shanti.
Pochodziliśmy
jeszcze chwilę po sklepach, kupiliśmy wszystko to, co ona uznała
za stosowne i wróciliśmy do samochodu.
Jak
zawsze wrzuciłem telefon na półeczkę pod radiem i zapiąłem
pasy.
-To
gdzie teraz? Jakaś kolacja?
Zapytałem.
-Tak!
Mam ochotę na makaron.
Odpaliłem
samochód i ruszyłem w stronę naszej ulubionej włoskiej
restauracji w centrum.
{}{}{}*{}{}{}
Jak
oni to robią, że ten makaron jest taki pyszny? Za każdym razem
smakuje inaczej, a mimo to równie pysznie, czasami nawet lepiej. To
jest prawdopodobnie jedno z naszych ostatnich takich wyjść. Ja już
ledwo się ruszam, za kilka tygodnie będzie z nami Flavio i nie
będziemy mieli czasu na takie wyjścia. Czasami zastanawiam się,
czy dziecko między nami nic nie zmieni, na gorsze. Ale później
uświadamiam sobie, że on może nas tylko do siebie zbliżyć.
Dzięki niemu będziemy rodziną, prawdziwą, kochającą się
rodziną. Tak bardzo nie mogę się doczekać!
Po
zjedzeniu kolacji wróciliśmy do samochodu. Pogoda się pogorszyła.
Zrobiło się ciemno, zaczęło lekko padać... Beznadziejnie, jednym
słowem.
-Do
domu?
Spytał
się Leo.
-Tak,
zmęczona już jestem.
Te
zakupy mnie wymęczyły. Nie tak łatwo jest chodzić z tak wielkim
brzuchem. Dobrze, że jeszcze tylko miesiąc, jest mi coraz ciężej.
Samochód
ruszył, a ja wygodnie rozłożyłam się w fotelu.
-Chciałbym,
żebyś jutro poznała moich dwóch przyjaciół.
-O,
dobrze. Zaprosimy ich do domu? Mogę coś ugotować.
-Nie,
nie chce żebyś się przemęczała, zamówimy coś.
Leo
tak bardzo się o mnie troszczy, jest idealny. Chciałam położyć
dłoń na jego ramieniu, jednak usłyszałam dźwięk esemesa jego
komórki.
-Zobacz
kto to.
Powiedział.
Sięgnęłam po telefon i zobaczyłam napis: Hugo.
-To
od Hugo.
-Nie
czytaj tego!
Krzyknął
Leo, jednak zdążyłam już włączyć wiadomość.
-Leo...
Co to ma być?
Spytałam
przerażonym głosem po chwili. To co przeczytałam sprawiło, że
nie wiedziałam co mam myśleć, o co chodzi?
-”Słuchaj
stary! Ostatnia akcja. Facet z Kolumbii ma do sprzedania kilogram
najlepszej jakości i to w niskiej cenie! Sprzedamy to z dziesięciokrotnym zyskiem a i jeszcze zajaramy sobie co nieco. Przyjdź jutro
rano, omówimy szczegóły”
Przeczytałam
na głos i widziałam zakłopotanie na twarzy Leo.
-Co
to jest? Co będziecie jarać? Co ty sprowadzasz? Leo, jesteś
dilerem?
Krzyczałam
na niego wymachując jego komórką.
-Nie
jestem! To, to pomyłka!
Również
zaczął na mnie krzyczeć, a samochód zaczął jechać szybciej...
-Leo!
Nie okłamuj mnie! Jesteś dilerem narkotyków? W co ty się
wciągnąłeś? Powiedz mi!
-To
nie twoja sprawa! I zamknij się!
-Nie
będziesz mi mówił, co mam robić! Jesteś przestępcą! Jak długo
to robisz!?
Do
oczu zaczęły mi napływać łzy, czułam się tak bezsilna, jestem
z przestępcą...
-Zamknij
się!
Tylko
to potrafił mówić? Byłam tak zdenerwowana, a do tego dochodził
strach. Leo jechał tak szybko. Pędził ulicą i nie zwracał uwagi
na nic, kompletnie, nie patrzył nawet na światła. Nie zwolnił
nawet jak powiedziałam, że nas zabije, że się boje o nasze życie,
o życie Flavio...
{}{}{}*{}{}{}
Słychać
tylko pisk opon i krzyk kobiety, która widzi za głową swojego
ukochanego nadjeżdżającą ciężarówkę. Ona miała zielone
światło, czarny sportowy samochód powinien teraz stać przed
światłami, dlaczego tego nie zrobił? Bo jego kierowca pędził jak
poparzony, nie zwracając uwagi na nic. Można powiedzieć, że
stracił kontakt z rzeczywistością. Zapomniał, że wiezie ze sobą
kobietę w ciąży. Kobietę, którą tak bardzo kochał, a naraził
ją na niebezpieczeństwo. Jak wiele wypadków zdarza się przez
przypadek, ale ich skutki są nieodwracalne...
###########
Tak więc byłoby na tyle.
Opowiadanie zakończyło się tak jak chciałam, jednak nie przekazałam go Wam tak jak chciałam. Te dwa rozdziały były wklejane na szybko.Same widzicie, nie mają nawet obrazków... Szczerze mówiąc, tego pierwszego nawet nie przeczytałam. Powstał dawno, jednak nie miałam czasu go wkleić. Tak więc przepraszam za błędy, jeżeli tam się pojawiły.
Wydaje mi się, że to będzie ostatni mój blog z piłkarzami Barcelony w tle.
Mam już zaczętą kontynuację Bibi, jednak nie ujrzy ona światła dziennego. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek zacznę prowadzić bloga, to nie będzie on oparty na piłce nożnej, będzie taki... neutralny, ale nie wiem, czy w ogóle powstanie, mało prawdopodobne.
Dobra, więc żegnam się Wami, dziękuję za wszystkie komentarze, za to miłe i mniej miłe. Mam nadzieję, że moje opowiadania choć trochę Wam się podobały, że moja praca nie poszła na marne.
Ode mnie to tyle, cześć! :)