środa, 5 listopada 2014

Rozdział dwudziesty-drugi i dwudziesty-trzeci // ZAKOŃCZENIE //

22.
Minęły dwa tygodnie od naszego powrotu z Indii, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Leo mnie okłamuje. Znika nagle bez słowa, wraca jak gdyby nic się nie stało, nie mówi mi gdzie był, zawsze znajdzie jakiś sposób, by się wykręcić z tej rozmowy. Naprawdę nie wiem co mam o tym myśleć. Kocham go, ale nie chce być z kimś, kto nie jest ze mną szczery.
Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą się martwię. Od kilku dni kompletnie nie mam na nic siły, cały czas jestem śpiąca i zmęczona, nie mam ochoty na nic. Nawet przestałam chodzić z Leo na spotkania biznesowe, w firmie prawie w ogóle się nie pokazuje, nie mam siły przez trzy godziny siedzieć i słuchać rozmów o pieniądzach.
Dziś postanowiłam odwiedzić Lorenę. Teraz będziemy widziały się dużo rzadziej, Cris zmienił klub, przeprowadzają się do Portugalii, do Porto. Dowiedziałam się o tym tydzień temu, a już teraz muszę się z nią żegnać. Jutro odlatuje do swojego nowego domu. Nie chciała się przeprowadzać. Prosiła Cristiana, by robił wszystko, by zostać tutaj, w Barcelonie. Jednak decyzja klubu była nie ugięta. Cris był zbędny w pierwszej drużynie. Jedyna możliwość pozostania tutaj była taka, żeby Cris przeniósł się do rezerw, ale to od razu wykluczył. Od jutra zaczynają życie w Portugalii.
-Spakowałaś wszystko?
Widziałam, że było jej trudno. Tutaj się urodziła, tutaj się wychowała, ma tutaj rodzinę i przyjaciół, chciała, by tu jej dziecko się wychowywało, w pobliżu bliskich, a musi wyjechać do innego kraju. Wcześniej nie musiała poświęcać siebie i swojej kariery zawodowej, gdyż Tello od zawsze był związany z Barceloną, teraz odczuwa skutki bycia żoną piłkarza. Ale przecież nie będzie tak źle. Portugalia to nie jest drugi koniec świata, wsiadasz w samolot i już za chwilę jesteś na miejscu. Obiecałam jej, że będziemy się często odwiedzały, przynajmniej dwa razy w miesiącu. W końcu jestem chrzestną Carloty, muszę widzieć jak moje słoneczko rośnie.
-Raczej wszystko. Wszystkie torby stoją w salonie.
Odpowiedziała mi podczas składania koszulki.
-Wiem właśnie. Prawie się o jedną zabiłam jak wchodziłam do domu.
-Trzeba było patrzeć pod nogi, sierotko.
Będzie mi jej brakowało. Nie pamiętam jej sprzed wypadku, ale po nim sprawiła, że znów nabrałam chęci do życia i uśmiechu na twarzy. Kocham ją jak siostrę. Zawsze gdy miałam jakąś sprawę,mogłam udać się do niej z przekonaniem, że na pewno mi pomoże.
Zjadłyśmy wspólny obiad na tarasie. Lorena przygotowała pyszny makaron z kurczakiem i smażonymi warzywami w lekkim sosie. Było wyborne! Carlota cały czas się śmiała siedząc w krzesełku dla dzieci, gdyż Cris co chwilę ją rozśmieszał.
-Jak tylko się umeblujemy w nowym domu, musicie nas z Marciem odwiedzić.
Myślałam, że się przesłyszałam. Z Marciem?
-Z kim?
Uśmiechnęłam się delikatnie do niej.
-Ojć, przepraszam, z Leo.
Poprawiła się i zaczęła się śmiać. Czasami zdarzało jej się takie przejęzyczenie. W końcu przez ostatnie osiem lat, to Marc był przy mnie, nie Leo. Ale teraz się wszystko zmieniło, cieszę się z tego. Tylko żeby Leo był ze mną szczery...
-Nic się nie stało, przyjedziemy, na pewno.
Odpowiedziałam jej i wzięłam jeszcze kęsa kurczaka.
-Smakuje?
-Pewnie! Jest pyszne!
Prawie krzyknęłam, tak bardzo mi smakowało.
-Cieszę się.
Znowu wróciło to uczucie ze statku. Zakołowało mi się w głowie i zakręciło w brzuchu. Szybko pobiegłam do łazienki, inaczej byłoby nie ciekawie.
Przemyłam usta zimną wodą i poprawiłam włosy. Co się ze mną dzieje?
-Chyba jednak nie jest tak pyszne.
Zażartował Cris, gdy tylko usiadłam przy stole.
-Głupku, przestań, może się czymś struła w tych Indiach? Co ty tam jadłaś? Nie wyglądasz najlepiej...
Tak samo też się czułam, beznadziejnie.
-Nie pamiętam dokładnie. Myślałam, że mam chorobę morską, mówiłam ci, ale to nadal mi doskwiera.
-Może pójdź do lekarza? Mogłaś się czymś tam zarazić. Szczepiłaś się przed wyjazdem?
Co to macierzyństwo z nią zrobiło? Jak ona się zamartwia, boże..
-Lorena! Ja nie byłam w żadnej dziczy! Niczym się nie zaraziłam.
-Dobrze, spokojnie, ale proszę, pójdź do lekarza, bo nie będę mogła spać spokojnie.
-Dobrze, pójdę.
Wolałam się zgodzić, Lorr zawsze musiała postawić na swoim.
-A doskwiera ci coś jeszcze? Może ja będę wiedziała co ci jest? Byłam w końcu na medycynie.
Zastanowiłam się chwilę, spoglądając raz na nią, raz na jej męża, który był dziś dziwnie cichy.
-W sumie nic mi nie jest. Czuje się zmęczona, najchętniej nie wychodziłabym z łóżka i czasem mam te mdłości, ale to tylko, gdy coś zjem.
Powiedziałam coś nie tak? Lorena gdy skończyłam mówić, zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Crisa, który również dziwnie wyglądał. O co im chodzi?
-Boże, Shanti!
Nagle krzyknęła Lorena tak, że aż Carlocie z rączki wypadło pudełko po czekoladkach, które wcześniej zjadłyśmy z Loreną.
-Co?!
Spytałam przerażona? Na co ja jestem chora? Co mi jest?
-Ty jesteś w ciąży!
Zamarłam. Ja? Ciąży? Jakiej ciąży? Nie potrafiłam z siebie wydusić ani słowa, siedziałam i gapiłam się na nich jakby nie wiadomo co się stało. Bo w sumie stało się, ale czy to może być prawda? Nie, na pewno nie, bo przecież... a może?
-Co? Nie, nie mogę być w ciąży, bo przecież...
Urwałam swoją wypowiedź. Kurde, ja mogę być w ciąży!
-A co, Leo nie potrafiłby dzieciaka zrobić? Niech uczy się od profesjonalisty!
Dumny tatuś poklepał się po klatce piersiowej z wielkim uśmiechem na twarzy. Mi ta radość się nie udzielała.
-Cris zamknij się! To poważna sprawa.
Czułam, jak ich oczy wbijają się we mnie, jak czekają, aż coś powiem, ale ja nie potrafiłam. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że mogę być w ciąży.
-Ja... Ja wrócę już do domu.
Wstałam od stołu.
-Przyjadę jutro na lotnisko, cześć.
Musiałam ochłonąć.
Ja nie mogę być teraz w ciąży. Kocham Leo, chce mieć z nim dzieci, założyć rodzinę, ale nie teraz. On pracuje, ciężko. Jeździmy po całym świecie, w naszym życiu nie ma teraz miejsca na dziecko. A ja nawet nie wiem, czy Leo chciałby mieć dzieci ze mną. Za nim mu cokolwiek powiem, muszę pójść do lekarza, by mieć pewność. W drodze powrotnej do domu zaszłam do lekarza. Na szczęście nie miał żadnych pacjentów i przyjął mnie od razu.
Zbadał mnie, zadał kilka pytań i po dziesięciu minutach w jego gabinecie powiedział.
-Jest pani w ciąży, to szósty tydzień.
Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać. Podziękowałam lekarzowi i wyszłam ze szpitala.
Całą drogę do domu zastanawiałam się, jak mam to powiedzieć Leo. A co jeśli on nie chce mieć dziecka? Jeśli mnie zostawi, bo dziecko będzie mu przeszkadzało w karierze? Jak ja poradzę sobie bez niego? Nie mam innej rodziny, Lorena wyjeżdża do Portugalii, jestem sama. No teraz już nie sama, mam dziecko. Boże, jak to brzmi, mam dziecko. Ale na razie nie chce o tym myśleć, jest jeszcze za wcześnie.
W mieszkaniu Leo nie było, szczerze, nawet mnie to nie zdziwiło. Nie miałam siły na nic, wzięłam szybki prysznic i po założeniu luźnej koszulki należącej do Leo położyłam się na łóżku i po prostu zasnęłam, tego potrzebowałam najbardziej.
{}{}{}*{}{}{}
-Tylko pamiętaj, masz to załatwić na następny wtorek.
-Jasne, będziecie mieć całość, nawet na poniedziałek.
Oparłem się o stół i spojrzałem na mężczyznę stojącego naprzeciwko mnie.
-Nie bądź taki do przodu Maydi. Wtorek, przy tym zostańmy. Tylko nie zawal jak ostatnio, bo inaczej pogadamy.
-Jasne.
Odrzekłem i wziąłem czarną torbę, która do tej pory leżała na stole. Wrzuciłem do niej pistolet i dwa tysiące euro i wyszedłem z pomieszczenia. Od kilku tygodni to miejsce jest moim drugim domem. Krążę między nim, biurem, a moim mieszkaniem. Ale mi takie życie odpowiada. Może nie jest za bardzo legalne i na drodze prawa, ale przynajmniej jest ten dreszczyk emocji. Nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz z tego zrezygnować. Moje życie nie mogłoby się opierać tylko na pracy w biurze i domu z Shanti. Nie, nie, ja potrzebuje trochę adrenaliny, a sprowadzanie narkotyków z zagranicy dostarcza mi jej bardzo wiele.
Dwa lata temu założyłem z dwoma kolegami spółkę. Oni załatwiają narkotyki za granicą, u dobrych, zaufanych ludzi, ja je sprowadzam do kraju, i tutaj rozprowadzamy dalej. Interes się kręci i to nieskromnie powiem, że dzięki mnie. To ja jestem mózgiem naszej grupy, ode mnie wszystko zależy, jestem takim bossem. Tylko wydaje mi się, że Shan zaczyna coś podejrzewać. Najchętniej wszystko bym jej powiedział, na przykład o tym, że raz nawet ona przewoziła narkotyki w swojej torbie... Gdy byliśmy we Francji, włożyłem jej do torby, bo u mnie było już za dużo. Na szczęście ani ona, ani nikt inny nie zauważył.
Chwilę po dwudziestej wróciłem do domu. Było bardzo cicho, przyznam, że się zdziwiłem. Odłożyłem torbę do szafki w korytarzu i zacząłem rozglądać się po mieszkaniu. Znalazłem Shanti leżącą w łóżku, nie spała gdy przyszedłem.
-Źle się czujesz?
Myślałem, że po prostu chciała sobie odpocząć, jednak nie wyglądała dobrze. Chyba się przeziębiła.
-Leo, kochasz mnie?
Zamurowało mnie to pytanie. Jasne, że ją kocham, dlaczego tylko zadaje mi to pytanie i to z takim smutkiem w oczach?
-Oczywiście kochanie, że cię kocham, czemu pytasz?
Położyłem się obok niej i mocno do siebie przytuliłem.
-Chciałam się upewnić. Gdzie byłeś?
I co ja mam jej powiedzieć? W takim momencie muszę ją okłamać...
-Musiałem zostać dłużej w biurze, ojciec chciał jakieś papiery, nic ważnego.
Nic mi nie odpowiedziała, chyba uwierzyła.
-Kocham cię, Leo.
Odpowiedziała po chwili, a mi aż głos zadrżał. Jestem taki nieuczciwy wobec niej, ale nie mam innego wyjścia. Mamy teraz możliwość zarobić ponad dwa miliony. Wiem, że te pieniądze w porównaniu do zarobków w hotelu nie są duże, ale wolę mieć swoje pieniądze, na przyszłość. Bo nie jest pewne to, że hotele w spadku dostanę ja. Bo w końcu mam jeszcze troje rodzeństwa. Co z tego, że są porozrzucani po świecie, im też coś się należy. A znając ich, będą chcieli wyciągnąć od ojca jak najwięcej. Ja nie mam zamiaru o nic się prosić, poradzę sobie sam.
-Leo... A jak wyobrażasz sobie swoje życie, na przykład za pięć lat?
Co ją wzięło na takie pytania? W sumie nie zastanawiałem się nad tym wcześniej, powiedziałem to, co pierwsze przyszło mi do głowy.
-Za pięć lat, tak? Na pewno będę miał większe mieszkanie, albo może i dom. I to nie tylko tutaj w Barcelonie. Na pewno we Francji, w Paryżu i a Anglii. Chciałbym też wykupić sobie małą wysepkę, żeby mieć gdzie jeździć na wakacje. Na pewno nowszy samochód, może ze dwa. W sumie nie chciałbym, żeby ono się coś zmieniało. Tak jest dobrze, mam ciebie i razem podróżujemy po świecie. Nic nam nie brakuje, mamy siebie i tylko siebie.
Przytuliłem ją mocniej do siebie i liczyłem chociaż na jakiegoś buziaka z jej strony, w końcu wszystko ładnie pięknie powiedziałem. Ona jednak wstała z łóżka i po wbiciu we mnie strasznego wzroku poszła do łazienki. Powiedziałem coś nie tak? Naprawdę nie wiem. W ogóle po co ona zadaje takie pytania? Skąd mam wiedzieć, co będzie za pięć lat? Jest dobrze tak jak jest i nie chciałbym, żeby cokolwiek się zmieniało.
{}{}{}*{}{}{}
Łzy dobrowolnie leciały mi po policzku. Nie chciałam płakać, jednak hormony robią swoje. Stałam przy lusterku i wpatrywałam się w swoje zaszklone oczy. On nie chce mieć dzieci. Nie chce zakładać rodziny, na co ja głupia liczyłam? Że zamieni swoje idealne życie na pampersy i wstawanie w środku nocy? On ma teraz wszystko, dziecko by tylko przeszkadzało. Może ja mu przeszkadzam? Nie! Co ja w ogóle wygaduje?! Przecież on mnie kocha, nie zostawiłby mnie z dzieckiem. Chyba... Muszę mu powiedzieć. Nawet jak nie będzie chciał dłużej ze mną być, jakoś sobie poradzę. Przeprowadzę się z Hiszpanii, odnajdę moją rodzinę. Muszę kogoś mieć. Jakąś ciotkę, babkę. Kogoś na pewno. A nawet jeśli nie, to poradzę sobie sama.
Przetarłam łzy i wyszłam z łazienki. Leo był w kuchni. Siedział przy stole i jadł kanapkę. Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu głęboko w oczy. Wyglądał na szczęśliwego, zresztą jak zawsze. On nigdy nie miał złego humoru, to jest mój taki prywatny śmieszek. Kocham go, naprawdę go kocham.
-Stało się coś?
Musiałam długo mu tak się przyglądać, skoro zadał to pytanie, sama nie wiem ile.
-Leo ja... Znaczy my...
Zaczęłam się jąkać, nie potrafiłam wydusić z siebie tych dwóch słów.
-Shanti, wszystko w porządku?
Złapał mnie za rękę, a ja nabrałam powietrza w płuca, muszę mu powiedzieć. Jest ojcem, musi wiedzieć.
-Jestem w ciąży.
Zamarł. Jego dotąd szczery uśmiech zniknął w jednej sekundzie, oczy zrobiły się dwa razy większe, a usta lekko się otworzyły. Siedział i wpatrywał się we mnie. Jego ta wiadomość zaszokowała jeszcze bardziej niż mnie.
-Leo?
Spytałam, gdy nie odzywał się od dłuższej chwili ani słowem.
-Nic nie powiesz?
-CO?!
Nagle wrzasnął, jakby dopiero teraz to do nie go dotarło. Jakby dopiero teraz doszło do niego, że będzie tatą...
-Jestem w ciąży, będziemy mieli dziecko.
Jego kamienna mina w jedną chwilę zmieniła się w rozpromienioną twarz, ale to nie było szczęście, on mnie bardziej wyśmiał. Zaczął się głośno śmiać i powtarzał coś pod nosem. Chyba mi nie uwierzył.
-Dobry żart!
-To nie jest żart Leo. Byłam dziś u lekarza. To szósty tydzień.
Znów posmutniał jednak i to nie trwało długo.
-To niemożliwe!
Krzyknął tak, aż prawie podskoczyłam. Ten wstał od stołu i przewrócił krzesło na podłogę przeklinając pod nosem. Bardzo się zdenerwował, nigdy go wcześniej takiego nie widziałam, bałam się.
-O jakiej ciąży ty mówisz?! Nie możesz być w ciąży! Mi dziecko nie jest potrzebne!
Krzyczał, a mi łzy podchodziły do oczu.
-To na pewno moje?!
Teraz to już przesadził, co on sobie wyobraża?!
-Jak śmiesz o to pytać?! Nie jestem żadną dziwką! Tak to twoje!
Krzyczałam na niego tak samo jak on krzyczał na mnie.
-Usuń je! Ja nie potrzebuje bachora!
Zamarłam. Jak on mógł to powiedzieć? Jak ja mogę usunąć moje dziecko? Czy on jest normalny? Nie sądziłam, że on taki jest. Nie znałam go z tej strony. Chciałam już strzelić mu w twarz i wyjść z mieszkania, jednak on mnie uprzedził. Zabrał kurtkę i trzaskając drzwiami wyszedł z domu. Ja dłużej nie wytrzymałam, rozpłakałam się jak małe dziecko. To było najgorsze, co spotkało mnie w życiu. Jak on mógł tak powiedzieć? Jak mógł powiedzieć, żebym je usunęła... Już wolę go zostawić i żyć w biedzie, niż usunąć swoje dziecko
Zapłakana położyłam się do łóżka i po chwili zasnęłam. Za dużo emocji jak na jeden dzień.
{}{}{}*{}{}{}
Będę ojcem... To niemożliwe. Ja, ja nie jestem ani trochę odpowiedzialny, nie dorosłem do bycia rodzicem. Mi jest potrzebny opiekun, nie jestem w stanie wziął pełnej odpowiedzialności za kogoś, za dziecko. Jak to się w ogóle mogło stać? Przecież zawsze uważałem, tu niespodzianka...
Zachowałem się beznadziejnie. Jak mogłem powiedzieć Shanti takie przykre słowa? Mówiłem to bez przemyślenia, paplałem głupoty, nie myślę tak. Byle tylko Shanti to zrozumiała i mi wybaczyła, muszę do niej wrócić.
Po prawie dwóch godzinach szwendania się po mieście wróciłem do mieszkania, było grubo po dwudziestej drugiej.
-Shanti, śpisz?
Uchyliłem drzwi od naszej sypialni. Mimo, że nie widziałem jej twarzy, bo leżała plecami do mnie, wiedziałem, że nie śpi. Słyszałem szlochanie, płakała przeze mnie. Jestem kompletnym idiotą, że tak zareagowałem.
-Shanti, przepraszam.
Chciałem położyć się obok niej i mocno ją do siebie przytulić, jednak w ostatnim momencie oddaliła się ode mnie. Pierwszy raz ode mnie się odsunęła. Naprawdę ją zraniłem...
-Shanti, skarbie, ja, ja nie chciałem. Wybacz mi. To był dla mnie szok, nie byłem na to przygotowany, głupio zareagowałem. Wiedz, że ja tak w ogóle nie myślę, ciesze się na myśl, że będziemy mieli dziecko. Że będziemy rodziną. Przemyślałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że z dzieckiem może być jeszcze lepiej. To byłoby takie dopełnienie naszej miłości. Bo ja ciebie Shanti bardzo kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Zawsze chce mieć już ciebie przy swoim boku ciebie i nasze maleństwo. Kocham cię i bardzo, bardzo, bardzo przepraszam.
Myślałem, że się do mnie nie odwróci. Że karze mi wyjść, albo sama wyjdzie i mnie zostawi. Nie poradziłbym sobie bez niej. Nie ma szans. Ja jestem od niej uzależniony, żyje dzięki niej. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby teraz mnie zostawiła. A ma do tego prawo. Zachowałem się jak cham i dobrze o tym wiem. Żadna kobieta nie powinna dostać takiej odpowiedzi na wiadomość o ciąży jaką dostała Shanti. Zrozumiem, jeżeli przez kilka dni, czy tygodni będzie się na mnie gniewała, zrozumiem, ale nie wybaczę sobie, jeżeli moja głupota zepsuje wszystko, co było między nami. Za bardzo ją kocham, by żyć bez niej.
-Zachowałeś się jak idiota, Leo.
Usiadła na łóżku patrząc mi w oczy.
-Wiem Shanti, przepraszam.
Miała takie smutne oczy, całe czerwone i zapłakane, aż mnie coś ścisnęło za serce.
-Wybaczysz mi? Proszę, nie wybaczę sobie, gdybym przez moją głupotę ciebie stracił. Kocham cię Shan.
To były najgorsze sekundy w moim życiu, bo od nich ono zależało. Jedno złe słowo Shanti i jestem skończony, na szczęście znów wszystko skończyło się dobrze. Shanti lekko się uśmiechnęła i przytuliła się do mnie. Naprawdę na nią nie zasłużyłem. Ona jestem najlepszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać. Kocham ją nad życie.
-Cieszysz się, że będziemy mieli dziecko?
Spytała po cichu.
-Oczywiście, że tak! Bardzo się cieszę!
Przytuliłem ją mocno do siebie, teraz muszę zrobić wszystko, by odzyskała do mnie pełne zaufanie, bo wiem, że ma go do mnie o wiele mniej niż wcześniej...
{}{}{}*{}{}{}
Cieszę się, że tak się wszystko ułożyło. Leo stara się za wszelką cenę naprawić to, co zepsuł wczoraj. Nie poszedł do biura, rano przygotował mi śniadanie i pojechał ze mną na lotnisko. A miałam jechać sama, jednak odwołał spotkanie. Jest kochany. Ciekawa jestem, kiedy sam poruszy temat dziecka... Od wczoraj, gdy poszliśmy spać, zachowuje się, jakbym nie była w ciąży. Jakby zapomniał...
O dwunastej pojechaliśmy na lotnisko. Tam też chce oficjalnie powiedzieć Lorenie, że zostanie ciocią. Już wyobrażam sobie jej radość, na pewno się ucieszy.
Na lotnisku byliśmy chwilę po dwunastej. Lorena już była. Razem z córką i mężem.
Gdy tylko ją ujrzałam pobiegłam do niej i mocno przytuliłam do siebie. Czułam, jakbym traciła kawałek siebie, wiem, może to dziwne, ale bardzo się do niej przywiązałam. Szczerze powiedziawszy, może to dziwnie zabrzmieć, ale do niej przywiązałam się bardziej niż do Leo... Naprawdę, nie wiem dlaczego tak.
-Bardzo, bardzo, bardzo będę tęskniła.
Wyszeptałam jej do ucha, a już po chwili czułam, jak pierwsze łzy lecą mi po policzku. Nie chce, by jechała...
-Spokojnie Shanti, za kilka tygodni się zobaczycie.
Powiedział Cris trzymając córkę na rękach. Teraz przyszła pora na pożegnanie z nim i z moją chrześnicą.
-Ciocia będzie cię odwiedzać, obiecuję. Muszę przecież widzieć jak rośnie najpiękniejsza dziewczynka na świecie.
Mówiłam do Carloty, a ona tylko się śmiała.
Po kilku minutach, gdy bolały mnie już ręce od uścisków, Lorr z rodziną miała już lecieć, jednak miałam im jeszcze coś ważnego do powiedzenia.
-A, jeszcze jedno.
Ich wzrok wbił się we mnie.
-Miałaś Lorr racje, jestem w ciąży.
-AAAAAAAAAAAAAAA!!!!
Ten wrzask był niewyobrażalnie głośny, a uściski Loreny tak mocne, że będę chyba miała siniaki na rękach.
-Boże, jak ja się cieszę! Kochana moja! Będziesz mamą!
Krzyczała mi do ucha, a ja tylko z uśmiechem na twarzy patrzyłam na Leo i Crisa stojących obok.
-No to teraz stary się zacznie... Przygotuj się.
Powiedział Cris do Leo.
Spędziliśmy jeszcze kilka chwil na rozmowie o naszym nienarodzonym dziecku i gdy już mieli nas zostawić, przybiegł do nas Marc.
-Już bałem się, że nie zdążę się pożegnać.
Powiedział z uśmiechem na twarzy i przytulił się do Loreny, później do Carr i Crisa. Zachowywał się, jakby zupełnie nie widział ani mnie, ani Leo. Nawet się z nami nie przywitał.
-Kto by pomyślał...
Zaczęła nagle Lorena.
-Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że tak będzie wyglądało nasze życie, wyśmiałabym go. Po spójrzcie, nic już nie jest takie jak rok temu. Nic nie jest i już nic takie nie będzie. A szczerze mówiąc, miałam jeszcze nadzieję. Przepraszam Leo, że to powiem, ale naprawdę miałam nadzieję, że Marc z Shanti jeszcze się zejdą, ale teraz widzę, że to przy tobie znalazła pełnię szczęścia.
Spójrzcie na nas. Rok temu tylko narzeczeni, dziś małżeństwo z dzieckiem zaczynające życie w Portugalii. Ty Marc, rok temu grywałeś sporadycznie. Teraz jesteś w podstawowym składzie na każdy mecz, wszystko się układa. Ty Shanti... Sama wiesz najlepiej. Pomyślałabyś rok temu, że zostaniesz mamą? Czy teraz w to możesz uwierzyć? Dotarło już do ciebie, że jesteś w wyjątkowym stanie i teraz wszystko się zmieni? Oczywiście na lepsze? Shanti, ciesz się ostatnimi dniami wolności, posłuchaj rady doświadczonej matki. A teraz już pora się ostatecznie pożegnać. W przyszłym miesiącu widzimy was w Porto.
Ostatnie uściski i za chwilę zniknęli w korytarzu. Było mi smutno, jednak wiedziałam, że mam Leo, że już nic nie może się zepsuć. Jednak mój dobry humor zniknął, gdy ujrzałam Marca...
On... Chyba załamał się na wieść o mojej ciąży. Był tak smutny. Nie powiedział ani jednego słowa. Stał i przygnębiony patrzył się w moje oczy. Ale ja na to nic nie mogę poradzić. Myślałam, że już o mnie zapomniał, że zamknął już ten rozdział. Czyżbym się myliła?
-Pójdę po kawę, chcesz też?
Spytał Leo, gdy zobaczył mnie z Marciem. On chyba też zrozumiał, że muszę z nim porozmawiać.
-Weź mi gorącą czekoladę.
Pocałowałam go w policzek w zawiesiłam wzrok na Marcu.
-Możemy porozmawiać?
Zaczęłam.
-Jasne.
Usiedliśmy na jednej z ławek.
-Czyli będziesz miała dziecko...
Ucieszyłam się, że to on zaczął rozmowę. Ja kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
-Tak, wszystko na to wskazuje.
-Gratuluje. Naprawdę, cieszę się, że ci się udało.
-Dziękuję.
-Też kiedyś planowaliśmy dziecko, ale ty tego nie pamiętasz. Mówiłaś mi, że chciałabyś mieć synka i córkę z roczną różnicą wieku. Ja ci zawsze mówiłem, że rok to mało, że nie ogarniemy tak małych dzieci. Jednak ty się upierałaś mówiąc, że to będzie lepsze dla dzieci, miałaś racje. Mam nadzieję, że uda ci się to, z Leo.
Zamurowało mnie gdy to mówił. Byłam przekonana, że będzie na mnie zły, że... ja chyba myślałam, że on mnie nadal kocha. A jak widać, on sobie dobrze radzi beze mnie. Cieszę się, że mu się ułożyło.
-Też mam nadzieję, że ułożył sobie z kimś życie.
Uśmiechnęłam się do niego i już chciałam iść do Leo, jednak Marc mnie zatrzymał.
-Prawdę mówiąc, to mam kogoś. Kuzynkę Loreny, z którą byłem na weselu, pamiętasz? To naprawdę świetna dziewczyna. Może będzie z tego coś poważnego, w końcu nie jestem już najmłodszy. Ale co ja ci tu będę opowiadał, leć do Leo, już pewni czeka na ciebie i ciesz się ostatnią wolnością jak to Lorr powiedziała.
-Dziękuję Marc.
Powiedziałam tylko i po uśmiechnięciu się do niego wróciłam do Leo.
Czy to możliwe, by wszystko układało się tak dobrze? Etap Marca i czasu sprzed wypadku definitywnie zakończony i to ze strony mnie i ze strony Marca, teraz czas otworzyć nowy etap: Ja, Leo i nasze dziecko.

23.
 
Pięć miesięcy później.

Właśnie wróciliśmy z Brazylii. Przez dwa tygodnie byliśmy w Rio de Janerio, nie był to wyjazd służbowy, nic z tych rzeczy. Pojechaliśmy z Leo wypocząć. Za dwa miesiące urodzi się nasze dziecko. Nie wiemy jeszcze jaka płeć, jestem umówiona na wizytę jutro rano, wtedy dowiem się, czy będziemy mieli córeczkę czy synka. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Minimum raz w miesiącu chodzę do lekarza na kontrolę. Normalnie chodziłabym rzadziej, ale Leo jest aż nadopiekuńczy, on chce, bym była pod stałą opieką lekarza. Bardzo się zmienił. Na lepsze. Nie spędza już tyle czasu w pracy, nie wychodzi z domu wieczorami, jest przy mnie zawsze, gdy go potrzebuje. Naprawdę go kocham, jednak jest jedno, przez co mam do niego żal... Cały czas mi powtarza, że mnie kocha, że cieszy się na myśl o naszym dziecku, mówi, że chciałby spędzić ze mną całe życie, jednak nie poprosił mnie jeszcze o rękę... Wiem, że małżeństwo nie zmieniło by między nami za dużo, ale jednak małżeństwo to małżeństwo... Inaczej brzmi, gdy mówię mąż, a niżeli chłopak...
Ale jestem cierpliwa, wiem, że mnie o to zapyta. Może czeka, aż dziecko będzie na świecie? Może nie chce mnie teraz przemęczać? Bo brzuch mam już dość duży. A załatwiania przy ślubie jest dość dużo...
Byliśmy niedawno u Loreny, już chyba szósty raz. Carlota z miesiąca na miesiąc jest coraz większa. Gdy mieszkali tutaj w Barcelonie nie zauważałam tak tego. Lecz teraz, gdy widzę ją raz w miesiącu widzę, jak bardzo się zmienia i jak bardzo pięknieje. Jest po prostu cudnym dzieckiem. Już nie mogę się doczekać, jak za rok będzie bawiła się z moim maleństwem...
Lorena już zażądała, że chce być matką chrzestną, że nie wyobraża sobie, że wybrałabym kogoś innego. Bo szczerze, kogo miałabym wziąć? Mam kilka znajomych, ale z żadną tak bardzo się nie zaprzyjaźniłam, nie to co z Loreną. Mimo, że teraz mieszkamy daleko od siebie, nasze relacje się nie zmieniły. Rozmawiamy codziennie, jesteśmy na bieżąco ze swoimi sprawami, cieszę się, że wszystko tak dobrze się ułożyło.
Ostatnio Lorr przesłała nam pocztą jak to sama powiedziała „kilka” rzeczy dla maleństwa. Tak, kilka... Pół garażu jest przez to zajęte. Póki co nawet jeszcze tego nie oglądaliśmy, po pierwsze nie było czasu, a po drugie nie wiemy jaka będzie płeć, jeżeli to chłopiec, to różowe rzeczy raczej odpadają. A poza tym, jest jeszcze za wcześnie, by urządzać pokoik, ale Lorena się uparła...
Do lekarza musiałam pójść sama, Leo miał ważne spotkanie, nie mógł go przegapić, ja to rozumiem. Poszłam sama i dowiedziałam się, że nasz pierwszy syn urodzi się czternastego lutego, w walentynki. Tak, będziemy mieli synka. Cudownego małego Leo, jak ja się cieszę! Jest zupełnie zdrowy, proporcje ma w normie, brak jakichkolwiek zakłóceń. Lekarz powiedział, że i ja i mój synek jesteśmy okazami zdrowia. Już nie mogę się doczekać, jak za dwa miesiące pierwszy raz go do siebie przytulę!
Po wizycie u lekarza, wybrałam się na obiad, zjadłam w jednej z małych restauracji w rynku i po szesnastej wróciłam do domu. Leo już tam był. Siedział w salonie z laptopem na kolanach i zapisywał coś w swoim notesie.
-Cześć kochanie.
Pocałowałam go w policzek i ściągnęłam swój błękitny płaszcz po czym powiesiłam go na wieszaku i włożyłam mięciutkie kapcie.
-Cześć. I jak u lekarza?
Odłożył laptopa i spojrzał na mnie. Jak najszybciej usiadłam obok niego, by przekazać mu tą radosną informację.
-Z maleństwem wszystko dobrze, rozwija się prawidłowo, ze mną też wszystko dobrze.
-Wiadomo już, co to będzie?
Położył rękę na na moim brzuchu, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
-Będziemy mieli syna, Leo.
Tą wiadomość chciał usłyszeć, już kiedyś mi mówił, że chciałby mieć chłopca, teraz jego marzenie się spełniło.
-Naprawdę! To cudownie!
Pocałował mnie, a później mój wypukły już brzuch.
-Musimy mu wymyślić imię, masz jakieś propozycje?
Fakt, dziecko musi mieć imię, musimy się zacząć do niego przyzwyczajać, w końcu za dwa miesiące będzie częścią naszego życia.
-Może Flavio? Zawsze chciałem tak nazwać mojego syna.
Gdy tylko usłyszałam to imię, od razu poczułam, że będzie idealne dla naszego syna. Flavio Maydi Cardenas, czyż to nie pięknie brzmi? Naprawdę nie mogę doczekać się, aż on będzie już z nami.
{}{}{}*{}{}{}
Gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział mi, że wkrótce będę miał kobietę, przy której będę chciał spędzić resztę życia, a mało tego, będę się spodziewał dziecka, to chyba bym go wyśmiał. Jeszcze niedawno najważniejsza była dla mnie praca, teraz wiem, teraz czuje, że mam dla kogo żyć. Ale niestety, jest coś, co w całej tej euforii i szczęściu mnie zamartwia... Coś, o czym Shanti nie ma pojęcia. Już tyle razy chciałem jej powiedzieć, raz byłem naprawdę blisko, ale stchórzyłem w ostatniej chwili. Nie wiem jakby zareagowała na wieść, że jestem dilerem narkotyków. Że przewożę je z różnych części świata wybierając te najdroższe i sprzedaje za ogromne pieniądze. Na nich zbijam większą fortunę niż na hotelu.
Postanowiłem, że nic jej nie powiem. Skoro w dwa lata nic się nie dowiedziała, to teraz też się nie dowie. Zamierzam to rzucić. Dla dobra naszej rodziny, dla naszego synka, dla Shanti. Nie chce, żeby uważała mnie za przestępce, ale niestety nim jestem. Byłem głupi, że w to się wplątałem. Ale miałem dość wyciągania pieniędzy od ojca. Zaczęło się od drobnych przemytów, ale z roku na rok przemysł się rozrastał, klientów przybywało. Czasami zdarza się, że nasz przedstawiciel w danym kraju kupuje u mnie narkotyki, taki biznes dwa w jednym. Ale teraz już wystarczy. Kończę z tym. Tylko teraz muszę poinformować moich kumpli po fachu... Nie będą zadowoleni...
Został miesiąc do urodzin Flavio. Pokoik mamy już niemal skończony. Brakuje tylko łóżeczka i ciuszków w szafkach.
Postanowiłem wykorzystać to, że Shanti poszła na zakupy. Poszła kupić wszystkie potrzebne rzeczy, ja w tym czasie wybrałem się tam, gdzie powinienem iść już dawno temu. Zapiąłem czarną kurtkę, szyję zakryłem szalikiem i po zamknięciu drzwi na klucz wyszedłem z domu.
Umówiłem się z moimi kolegami w neutralnym miejscu. Poza tym nasze miejsce spotkań zalało po ostatnim obfitym deszczu, jeszcze nie wyschło wszystko.
Pojechałem samochodem pod jedną z galerii handlowych. Zaparkowałem samochód i wyszedłem z niego, po czym oparłem się o maskę. Zima... Jak ja nie lubię tej pory roku. W dodatku dzisiaj jest jeszcze taka dziwna pogoda. Niby słońce świeci, jest dość ciepło, jak na styczeń, ale w każdym momencie może zacząć padać. Zresztą chmury już się zbierają...
Stałem tak kilka minut, aż zobaczyłem moich kumpli. Dwóch wysokich, postawnych mężczyzn pewnym krokiem kroczyło w moją stronę.
-Cześć panowie, dobrze, że was widzę, musimy porozmawiać.
Zacząłem po podaniu sobie ręki na przywitanie.
-Stało się coś?
Zaczął jeden z nich, Marcel. Z tymi chłopakami znam się odkąd pamiętam. Mimo, że pochodzimy z zupełnie innych sfer, nasze drogi się spotkały, znaleźliśmy wspólny język i zaprzyjaźniliśmy się. Pierwszego poznałem Marcela. Jego mama pracowała u nas jako pomoc domowa, gdy mieliśmy po sześć lat. To dzięki niemu poznałem Hugo. Hugo jest od nas starszy, o trzy lata. To on wciągnął nas w narkotyki, wszystko co złe, poznałem dzięki niemu. Ale kocham go jak brata, zresztą Marcela też. To ja pomogłem im wyjść na prostą. Do pracy w hotelu się nie nadawali, pieniędzy za nic im dać nie mogłem, ten biznes z narkotykami bardzo im pomógł. Dorobili się domu, samochodu, odłożyli na późniejsze lata. Wydaje mi się, że oni też chętnie zostawią już narkotyki i spróbują żyć normalnie.
-Wiecie, że za miesiąc urodzi mi się syn. Niedługo oświadczę się Shanti. Na wiosnę mam zamiar wziąć z nią ślub. Chciałbym się już ustatkować, żyć jak taki stary nudziarz, monotonnie, ale stabilnie, z kochającą rodziną. Nie wiem, czy wiecie do czego zmierzam... Chciałbym już zakończyć zabawę z narkotykami. Wystarczy mi już, te osiem lat to naprawdę długo. Teraz nie jestem sam, czuję się odpowiedzialny również za Shanti i nasze dziecko. Nie mogą mnie teraz zamknąć w więzieniu, a dwa razy było już blisko. Mama nadzieję, że mnie zrozumiecie i może nawet postąpicie tak jak ja. Co wy na to?
Chłopaki wyglądali na zdezorientowanych. Nie sądzili chyba, że ja, Leonardo Maydi kiedykolwiek powiem, że chce mieć stabilne życie, to jest w ogóle do mnie nie podobne, ale chce zmienić się dla Shanti, bo wiem, że ona takiego życia właśnie chce.
Przegadaliśmy jeszcze kilka minut, aż uzgodniliśmy, że wszyscy odchodzimy z tego przemysłu. Tak będzie najlepiej. Nie będę musiał martwić się, że któryś z nich trafi za kratki. Może teraz, będę mógł ich normalnie przedstawić Shanti? W końcu to moi kumple.
Niedługo po tym się pożegnaliśmy. Oni poszli w swoją stronę, a ja poszedłem do środka galerii, gdzie czekała na mnie już Shanti.
Pochodziliśmy jeszcze chwilę po sklepach, kupiliśmy wszystko to, co ona uznała za stosowne i wróciliśmy do samochodu.
Jak zawsze wrzuciłem telefon na półeczkę pod radiem i zapiąłem pasy.
-To gdzie teraz? Jakaś kolacja?
Zapytałem.
-Tak! Mam ochotę na makaron.
Odpaliłem samochód i ruszyłem w stronę naszej ulubionej włoskiej restauracji w centrum.
{}{}{}*{}{}{}
Jak oni to robią, że ten makaron jest taki pyszny? Za każdym razem smakuje inaczej, a mimo to równie pysznie, czasami nawet lepiej. To jest prawdopodobnie jedno z naszych ostatnich takich wyjść. Ja już ledwo się ruszam, za kilka tygodnie będzie z nami Flavio i nie będziemy mieli czasu na takie wyjścia. Czasami zastanawiam się, czy dziecko między nami nic nie zmieni, na gorsze. Ale później uświadamiam sobie, że on może nas tylko do siebie zbliżyć. Dzięki niemu będziemy rodziną, prawdziwą, kochającą się rodziną. Tak bardzo nie mogę się doczekać!
Po zjedzeniu kolacji wróciliśmy do samochodu. Pogoda się pogorszyła. Zrobiło się ciemno, zaczęło lekko padać... Beznadziejnie, jednym słowem.
-Do domu?
Spytał się Leo.
-Tak, zmęczona już jestem.
Te zakupy mnie wymęczyły. Nie tak łatwo jest chodzić z tak wielkim brzuchem. Dobrze, że jeszcze tylko miesiąc, jest mi coraz ciężej.
Samochód ruszył, a ja wygodnie rozłożyłam się w fotelu.
-Chciałbym, żebyś jutro poznała moich dwóch przyjaciół.
-O, dobrze. Zaprosimy ich do domu? Mogę coś ugotować.
-Nie, nie chce żebyś się przemęczała, zamówimy coś.
Leo tak bardzo się o mnie troszczy, jest idealny. Chciałam położyć dłoń na jego ramieniu, jednak usłyszałam dźwięk esemesa jego komórki.
-Zobacz kto to.
Powiedział. Sięgnęłam po telefon i zobaczyłam napis: Hugo.
-To od Hugo.
-Nie czytaj tego!
Krzyknął Leo, jednak zdążyłam już włączyć wiadomość.
-Leo... Co to ma być?
Spytałam przerażonym głosem po chwili. To co przeczytałam sprawiło, że nie wiedziałam co mam myśleć, o co chodzi?
-”Słuchaj stary! Ostatnia akcja. Facet z Kolumbii ma do sprzedania kilogram najlepszej jakości i to w niskiej cenie! Sprzedamy to z dziesięciokrotnym zyskiem a i jeszcze zajaramy sobie co nieco. Przyjdź jutro rano, omówimy szczegóły”
Przeczytałam na głos i widziałam zakłopotanie na twarzy Leo.
-Co to jest? Co będziecie jarać? Co ty sprowadzasz? Leo, jesteś dilerem?
Krzyczałam na niego wymachując jego komórką.
-Nie jestem! To, to pomyłka!
Również zaczął na mnie krzyczeć, a samochód zaczął jechać szybciej...
-Leo! Nie okłamuj mnie! Jesteś dilerem narkotyków? W co ty się wciągnąłeś? Powiedz mi!
-To nie twoja sprawa! I zamknij się!
-Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Jesteś przestępcą! Jak długo to robisz!?
Do oczu zaczęły mi napływać łzy, czułam się tak bezsilna, jestem z przestępcą...
-Zamknij się!
Tylko to potrafił mówić? Byłam tak zdenerwowana, a do tego dochodził strach. Leo jechał tak szybko. Pędził ulicą i nie zwracał uwagi na nic, kompletnie, nie patrzył nawet na światła. Nie zwolnił nawet jak powiedziałam, że nas zabije, że się boje o nasze życie, o życie Flavio...
{}{}{}*{}{}{}
Słychać tylko pisk opon i krzyk kobiety, która widzi za głową swojego ukochanego nadjeżdżającą ciężarówkę. Ona miała zielone światło, czarny sportowy samochód powinien teraz stać przed światłami, dlaczego tego nie zrobił? Bo jego kierowca pędził jak poparzony, nie zwracając uwagi na nic. Można powiedzieć, że stracił kontakt z rzeczywistością. Zapomniał, że wiezie ze sobą kobietę w ciąży. Kobietę, którą tak bardzo kochał, a naraził ją na niebezpieczeństwo. Jak wiele wypadków zdarza się przez przypadek, ale ich skutki są nieodwracalne...


###########

 Tak więc byłoby na tyle. 
Opowiadanie zakończyło się tak jak chciałam, jednak nie przekazałam go Wam tak jak chciałam. Te dwa rozdziały były wklejane na szybko.Same widzicie, nie mają nawet obrazków... Szczerze mówiąc, tego pierwszego nawet nie przeczytałam. Powstał dawno, jednak nie miałam czasu go wkleić. Tak więc przepraszam za błędy, jeżeli tam się pojawiły.
Wydaje mi się, że to będzie ostatni mój blog z piłkarzami Barcelony w tle. 
Mam już zaczętą kontynuację Bibi, jednak nie ujrzy ona światła dziennego. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek zacznę prowadzić bloga, to nie będzie on oparty na piłce nożnej, będzie taki... neutralny, ale nie wiem, czy w ogóle powstanie, mało prawdopodobne. 
Dobra, więc żegnam się Wami, dziękuję za wszystkie komentarze, za to miłe i mniej miłe. Mam nadzieję, że moje opowiadania choć trochę Wam się podobały, że moja praca nie poszła na marne.
Ode mnie to tyle, cześć! :)